VI.doc

(115 KB) Pobierz

Rozdział VI

Białe cienie

 

 

Czekanie nigdy mi zbytnio nie przeszkadzało. Zawsze w tym czasie mogłam przyglądać się innym,

obserwować. Zapamiętywać.

Obecnie znajdowałam się w holu Gritti Palace, wyglądającego jak muzeum i przerażająco eleganckiego

hotelu w samym centrum Wenecji. Gdybym nie była z Anthonym, pewnie zatrzymałabym się w jakimś

małym hoteliku, gdzieś na uboczu, a nie w samym centrum miasta i do tego jeszcze właśnie tu. Sama

czułam się jak jakieś dzieło sztuki, ubrana w bajecznie drogie ubrania, dyskretnie skrząca się biżuterią.

Byłam zmęczona tym wszystkim. Oddałabym wiele za parę starych dżinsów i zwykłą koszulkę.

Co roku Tony wybierał się z wielką pompą, starając się, by zauważyło to całe otoczenie, czy chciało czy

nie, na tydzień do Wenecji, podczas ostatniego tygodnia wystawiania najbardziej znanych oper. Rzadko

kiedy udawało mu się mnie ze sobą na ten cały cyrk wyciągnąć, jednak tym razem pękłam.

Najprawdopodobniej to, że nie widziałam go przez prawie trzy lata, dawało mi we znaki. Wyglądało na

to, że jemu też. Byliśmy dosłownie nierozłączni, co nie zdarzało się często i naprawdę cieszyliśmy się

swoim towarzystwem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak bardzo mi tego brakowało. Zwykłej

obecności przyjaznej duszy, rozmowy z kimś, kto mnie zna i rozumie. Przynajmniej w pewnym stopniu.

Dzisiaj był ostatni dzień naszego pobytu tutaj. Finałowy, co oznaczało wyjście do Teatro La Fenice na coś,

zapewne, przerażająco nudnego. Pewnie znowu będzie widowisko o nieszczęśliwej miłości, kurtyzanach,

chorobach, niesprawiedliwości, śmierci i Bogu. Schemat powielający się i oglądany przeze mnie tyle razy,

w każdej sztuce, operze czy filmie, że miałam już go serdecznie dość. Jego fragmenty przewinęły się też

przez moje życie, co sprawiało, że nie byłam nastawiona do takich rzeczy obojętnie, traktowałam to trochę

jak coś osobistego. Malutki wycinek mojego życiorysu, nieporównywalnie krótki do reszty, jednak

przepełniony emocjami, które nigdy więcej mi nie towarzyszyły. Emocjami, które nie były już tak

intensywne, kolorowe. Zastanawiałam się czy jest to po prostu wpływ mojej wampirzej przemiany czy

może czegoś zupełnie innego, co wydarzyło się wcześniej. Miałam nadzieję, że jest to to pierwsze.

W końcu podszedł do mnie concierge i wręczył bilety na dzisiejszy występ. Spojrzałam przelotnie na tytuł:

La Traviata . Super. Tego wieczoru czekała mnie rozrywka złożona z prostytutek, gruźlicy i nieszczęśliwej

miłości. Mówiłam.

- Posso essere utile Signiorina?

- Non, grazie.

W sumie to nawet nie musiałam tutaj do niego schodzić, mieszkaliśmy w najbardziej ekskluzywnym

apartamencie i wręcz skakano dookoła nas. Źle się z tym czułam; Tony wręcz przeciwnie. Był w swoim

żywiole, grymasząc, wrzeszcząc na krawców za złe cięcie, wbitą szpilkę w ciało i oczywiście, złe jedzenie.

Nie żeby to miało jakikolwiek sens, z każdą chwilą pozwalał sobie na więcej, podnosząc poziom rozrywki

w jego mniemaniu. Obsługa natomiast wyglądała jakby miała wyzionąć ducha na sam jego widok. Trochę

z przekory, robiłam wszystko, by sama zostać jak najlepiej zapamiętaną. Nigdy nie wydałam tyle

pieniędzy na napiwki.

Cóż, to wszystko jego wina.

Kierowałam się już w stronę wielkich schodów z czarnego marmuru, kiedy nagle coś mnie uderzyło.

Było tutaj zaskakująco dużo wampirów.

Podczas naszych wycieczek po mieście, zauważyliśmy przynajmniej dziesięciu naszych przedstawicieli.

Bardzo dużo, jak na jedno miasto, gdzie nie zamieszkiwał na stałe żaden klan. Oczywiście, nie

zignorowałam tego, ale chyba też nie poświęciłam wystarczająco dużo uwagi. To musiało coś oznaczać,

nie mogli tu przyjechać tylko po to, by wziąć udział w festiwalu czy poharcować w maskach po ulicy.

Jednak gdyby zanosiło się na coś poważnego ktoś by mnie ostrzegł, Tony lub jakiś mieszkaniec

Montenegry.

Teraz widziałam tylko jednego naszego przedstawiciela, w tym samym hotelu. Stał do mnie tyłem, ale

nie miałam wątpliwości, co do jego prawdziwej natury; żaden człowiek nie poruszał się z taką gracją. Stał

blisko kontuaru, rozmawiał z concierge, tym samym z którym ja przed chwilą. Przypadek? Szczerze

wątpiłam. Dlaczego się mną interesował, ze zwykłej ciekawości?

Rozważałam przez chwilę zaczekanie na niego, w końcu musiałby się odwrócić. Ale stwierdziłam, że i tak

nic mi z tego nie przyjdzie; prawdopodobieństwo, że go poznam było znikome. A nawet jeśli, to co. Nie

szukałam towarzystwa.

W miarę szybko doszłam do naszego apartamentu. Tony już tam na mnie czekał. Stał przed lustrem,

poprawiając krawat. Był w kolorze intensywnej purpury, odbijał się wśród szarości garnituru. Rubinowe

spinki od mankietów błyszczały światłem z kryształowego żyrandola. Wyglądał nienagannie, nic nie

odstawało od kanonu, było tylko lekko zbyt eleganckie. Jak zwykle. Odwrócił się w moją stronę i lekko

ukłonił.

- O, bonsoir mademosielle.

Rzuciłam bilety na stolik od kawy i padłam na fotel. Zaklęłam pod nosem, kiedy drewno niebezpiecznie

pode mną zatrzeszczało. Tego mi jeszcze brakowało – zniszczyć fotel z XVII wieku. I do tego siadając na

nim. Wiedziałam, że Anthony nie przepuścił by okazji do kilku „subtelnych” żartów.

- Nie powinno być coś bardziej, no wiesz… włoskiego? Jak buona sera?

Prychnął.

- Nie widzę ku temu najmniejszego powodu. Tylko dlatego, że znajdujemy się w kraju wina, nie oznacza,

że muszę je pić. Co za obrzydlistwo. To samo tyczy się języka.

Przestał się w końcu na siebie gapić i podszedł do stolika. Wziął bilety do ręki i zaczął je obracać.

Wyglądał na głęboko zamyślonego, jakby trochę niepewnego. Chyba miałam jakieś omamy. Tony nigdy

nie był niepewny. Wiedział, czego chce i na czym stoi. W przeciwieństwie do mnie. Jednak gdybym go

nie znała, powiedziałabym, że wygląda na… niespokojnego, spiętego. Jakby coś kalkulował, obmyślał. W

końcu uśmiechnął się złośliwie i podniósł na mnie wzrok.

- Co sądzisz o moim wyborze na dzisiejszy wieczór?

- To będzie świetna zabawa. Wiesz, jak ubóstwiam takie sztuki. To jest opery. Wszystko, czego kobiety

mogą chcieć. Śmierć, miłość, śmierć, choroba, śmierć, śmierć. Uwielbiamy tę monotonię, tę stałość

zdarzeń… Czy muszę iść dzisiaj z tobą?

Nie odpowiedział nic, tylko spoglądał na mnie, mrużąc oczy. Odwróciłam głowę. Zaczynałam się czuć

nieswojo. Przypominało mi to kreskówki i bajki, kiedy kot szykuje się do skoku na swoją ofiarę, myszkę.

A mała, szara myszka jest niczego nieświadoma.

- Chciałbym, abyś mi dzisiaj towarzyszyła, Belladonna.

Skrzywiłam się i zrobiłam minę cierpiętnicy.

- Skoro koniecznie…

- Tak, koniecznie.

Szybko na niego spojrzałam. Jego oczy miały twardy wyraz. Teraz w żadnym wypadku nie mogłam

nazwać go niezdecydowanym. Czułam, że się spinam i wiedziałam też, że on o tym wie. Jednak nie

mogłam się zmusić do rozluźnienia mięśni, do przyjęcia bardziej swobodnej postawy. Poprawiłam się na

krześle, przyłożyłam rękę do włosów, wplatając w nie palce. Odetchnęłam głęboko.

- Czy wiesz, że widziałam dzisiaj jednego z nas w holu hotelu? Tylko tyłem. Ciemne włosy, wysoki…

Wiem, że to nie jest opis najwyższych lotów, ale spodziewasz się kogoś?

Zmiana tematu wydawała się dobrym pomysłem.

Anthony przez chwilę nie powiedział nic.

- Nie. Ale spotkamy się z nim dziś wieczorem w operze. W związku z tym dzisiejsze wyjście zajmie nam

trochę więcej czasu. Ale tobie się nigdzie nie spieszy, nikt na ciebie przecież nie czeka. Postaraj się

wyglądać dobrze, w miarę swoich możliwości.

Odwrócił się gwałtownie i wszedł do jednej z sypialni.

Siedziałam bez ruchu. O co tu, do diabła, chodziło?

Co dzisiaj miało się wydarzyć, skoro moja obecność była konieczna? Czy to była jedna z jego gierek, a ja

miałam być przynętą? Czy wręcz przeciwnie, miałam być gwarantem tego, że nic się mu nie stanie, kiedy

posunie się za daleko?

Nie miało sensu dalsze zgadywanie, miałam za mało danych, by coś sensownego wysupłać z tych faktów.

Usłyszałam bicie dzwonów z Dzwonnicy Św. Marka. Liczyłam uderzenia; było ich osiem. Ósma

wieczorem. O dziesiątej mieliśmy wychodzić. Czułam, że wszystko wymyka mi się z rąk. Nie miałam

czasu na zastanowienie się, na podjęcie decyzji. Wyłamałam palce. Oczywiście, nie rozległ się żaden

trzask, nie było to możliwe, jednak nie powstrzymało mnie to przed dalszym bezsensownym wyginaniem

palców. Po umyśle rozlewała mi się panika. Zmusiłam się do wzięcia kilku głębokich oddechów. Idiotka!

Przecież wiem, że cokolwiek by dzisiaj nie miało się zdarzyć, ja sama wyjdę bez szwanku z całej tej

historii. Tony nie pozwoli mnie skrzywdzić. I sama też nie będę siedziała bezczynnie, nie będę

marionetką w niczyich rękach. Na litość Boską, nie miałam kilku latek, nie byłam bezbronna!

Jeszcze jeden głęboki wdech. Spokojnie. Najważniejsze to zachować spokój. Pamiętać, że to tylko gra. Nie

chodzi tu o mnie.

Lubiłam to sobie wmawiać w takich sytuacjach.

Przecież w sumie nic takiego się nie działo, przeczucia nie są niczym aż tak ważnym. Mogą wprowadzać

w błąd, są niepewne! Dlatego właśnie powinno się je delikatnie ignorować, a nie brać za pewniaka i

opierać swoje decyzje na nich.

Anthony zmaterializował się za moimi plecami, ledwo go zauważyłam, tak byłam zatopiona we własnych

myślach. Trzymał w rękach jakieś pudełko, a nawet dwa. Znów był złośliwie uśmiechnięty, humor mu

nagle powrócił. A mnie panika. Przerażało mnie to. Zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje, nie miałam

kontroli nad niczym. Wszystko rozgrywało się tak szybko…

Położył mi swoją dłoń na mojej, spoczywającej na oparciu fotela. Pochylił głowę.

- Wiem, że suknię już masz, Ellie ci ją przyszykowała. Ale Bellisima, czym jest prawdziwa kobieta bez

klejnotów? Chciałbym abyś to ode mnie przyjęła. W ramach przeprosin, za moje wcześniejsze słowa. Były

pochopne i niegrzeczne. To było bardzo ignoble z mojej strony, sugerowanie, że nie wyglądasz w każdej

sytuacji éblouissant. Wybacz.

Wyglądał tak szczerze, jakby naprawdę tego żałował. Z jego rysów można było wyczytać skruchę, wstyd.

Wiedziałam, że nie mogę w tym przypadku brać tego pod uwagę. Kłamał i potrafił to robić świetnie. A w

tym momencie, jego celem byłam ja. Może i przepraszał szczerze, ale nigdy nie miałam się tego

dowiedzieć. Nigdy nie mogłam mieć pewności.

- Dziękuję.

Kiwnęłam głową na znak, że przyjmuję i dar i przeprosiny. Nie wyciągnęłam mu z rąk pudełek, czekałam

na to, co on zrobi. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Jakby tęsknie.

Położył to co miał w rękach na stoliku, obok biletów i pocałował mnie w skroń.

- Bądź gotowa. Wkrótce wychodzimy.

 

 

*********

 

 

Na poważnie zastanawiałam się czy nie zwiać.

Szkoda tylko, że wpadłam na to już po przebraniu w to coś, co Ellie przygotowała dla mnie. Wyjątkowo

nieudany strój, jak na ucieczkę w środku nocy i do tego przed osobnikami, które widzą w ciemności

równie dobrze jak w dzień. Za dużo jedwabiu, długie rękawy krępujące ruchy i byłam owinięta

materiałem prawie po szyję. Za to z tyłu ktoś go poskąpił, przenosząc to, co powinnam mieć na plecach

na ziemię. Czyli mówiąc krótko, miałam obcisłą suknię bez dekoltu, bez pleców, za to z miniaturowym

trenem. I jakby tego jeszcze było mało, wszystko było utrzymane w kolorze intensywnego granatu.

Wolałam nawet nie myśleć, jak bardzo jest to ironiczne.

Cóż, zostało mi pięć minut. Jeśli chcę coś zrobić, powinnam się lepiej pospieszyć.

Jednak zamiast uprawiania działalności uciekinierskiej i zdradzieckiej, gapiłam się na siebie w lustro.

To chyba przez tę suknię moje myśli pomknęły znów do Edwarda i Cullenów.

Na samo ich wspomnienie miękły mi kości.

Czułam się słaba, znów jakbym była człowiekiem, kruchym i delikatnym. Nikim specjalnym. Zaczynałam

powoli dojrzewać do zaakceptowania propozycji, którą Tony wysunął po incydencie w londyńskim lesie.

Cała ta sprawa sprawiała, że czułam się bezbronna. Że miałam swój słaby punkt. Dobrze chociaż, że

wiedziała o nim tylko jedna osoba.

Ale mimo wszystko. Nie zamierzałam spędzić całej wieczności użerając się sama ze sobą, z własnymi

nadziejami, wspomnieniami. Hmm… A co by było, gdybym się skupiła i pomyślała o nich? Czy wiedziała

bym, gdzie są od razu? Czy te wspomnienia i uczucia, które miałam teraz, by wystarczyły? Zawsze

usilnie się wysilałam, by tej wiedzy nie posiąść. Kiedy o nich myślałam, starałam się być bezosobowa,

chłodna. Spokojna. Zwłaszcza przez ostatnie trzy lata. Aby przypadkiem nie dowiedzieć się za dużo pod

wpływem emocji i nie zrobić jakiegoś głupstwa. Zawsze w stanie rozdygotania psychicznego, na samą

myśl o kimś, wiedziałam od razu, gdzie jest, znajdowałam jego iskrę. Dobrze chociaż, że nie budowałam

wokół nich żadnych barier, to wymagało jednak trochę wysiłku umysłu.

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.

Był już czas.

Anthony wszedł trzymając w rękach pudełka, które wręczył mi wieczorem. Do diabła, zapomniałam o

nich. Znając jego, pewnie w środku był drugi Koh-i-noor w wersji na szyję. Albo coś jeszcze gorszego.

Podszedł do mnie wyglądając na wyjątkowo zrelaksowanego. Jakby nic się nie stało, ani nie miało się stać.

- Nie chciałbym byś o tym zapomniała.

- Och, skądże. Pamiętałam o nich cały czas, właśnie szłam po nie.

- Jak tylko mówisz, Belladonna.

Znów był złośliwie uśmiechnięty. Jak to on, za każdym razem, kiedy wiedział, że wygłaszam oczywiste

kłamstwo.

- Nie kłopocz się, pozwól mi sobie pomóc.

Szybkimi ruchami otworzył zatrzask i moim oczom ukazał się komplet brylantowej biżuterii. Proste, ale

duże kolczyki i bransoletka, dość szeroka. To wszystko. Byłam zaskoczona, zazwyczaj dawał mi o wiele

bardziej okazałe prezenty. To było całkiem… zwyczajne, o ile zwyczaje mogą być brylanty. Jakby

naprawdę zależało mu abym się dobrze w tym czuła.

Podał mi kolczyki, a sam zapiął bransoletkę na moim nadgarstku. Kamienie przybrały bardziej

niebieskawy odcień, odbijając światło od materiału.

Ogarnęło mnie zwątpienie. Może cierpiałam na jakąś obsesję, manię? Wymyślałam niestworzone rzeczy.

W sumie przecież nic się nie stało, a ja histeryzowałam i doszukiwałam się spisków.

Wyciągnął ramię w moją stronę i uśmiechnął się tak, jak lubiłam, z ciepłą sympatią, już po raz ostatni.

- Gotowa?

 

 

**********

 

 

Hol opery był, oczywiście, pełen przepychu.

Podaliśmy nasze płaszcze obsłudze i usiedliśmy w prywatnej poczekalni. Wszędzie stały wazony z

kwiatami, a obsługa czekała przy każdych drzwiach, gotowa na najlżejsze skinienie. Byli perfekcyjni.

Ubrani dyskretnie, elegancko, kompetentni. Było bardzo cicho, nie dochodziła do nas żadna muzyka,

tylko szmer ocierających się o siebie materiałów przy naszych ruchach i ciche oddechy służby. Tony

skinął na nich, dając znać, że mają opuścić pomieszczenie. Nie zdziwiło mnie to wcale, nie zwykł do tego,

by jego rozmowom ze mną towarzyszyli jacyś świadkowie, a już zwłaszcza ludzie.

Zostało dziesięć minut do początku aktu pierwszego. Nagle nie mogłam się go doczekać, wręcz

domagałam się go. Nerwowo bębniłam palcami po oparciu krzesła. Za oknem było już bardzo ciemno,

światła do nas prawie nie dochodziły. Musieliśmy być na tyłach budynku, gdzie nie docierała ulica. Nie

zauważyłam tego, kiedy tu szliśmy.

- Zwróć uwagę na osobę wchodzącą do tegoż budynku, Bellisima. Czyż nie jest to ta sama, którą

widziałaś w naszym hotelu?

Tak. Rozpoznałam go od razu, mimo że przedtem stał odwrócony, a teraz ustawił się do mnie przodem.

Miał na sobie smoking i niewątpliwie przybył na ten sam spektakl, co my. Sądziłam, że zobaczymy go

dopiero po tej całej szopce, a nie, że spędzi z nami wieczór. Moją pierwszą myślą, kiedy go ujrzałam, było

to, jak bardzo jest pewny siebie. Sprawiał wrażenie jakby nic nie mogło go powstrzymać.

- Wygląda na osobę nie znoszącą sprzeciwu.

- Ciekawa myśl i odnosząca się do rzeczywistości. Nawet bardzo. Cóż, myślę, że mogę ci powiedzieć, że

jest tak istotnie.

Rzuciłam mu pytające spojrzenie. Czyżby jakaś umiejętność, jakiś dar?

- Potrafi narzucać innym swoją wolę. Yann jest rzadko zapraszany do naszych siedzib i nie ma przyjaciół

czy towarzyszy. Przyczyny są chyba oczywiste. To będzie bardzo interesujące i zabawne obserwować go

dzisiaj, kiedy spotka ciebie. Pomyśl, kochanie, po raz pierwszy w swojej marnej egzystencji nie dostanie

tego co chce! Poznałem go wiele lat temu, niezbyt się polubiliśmy. Ha, już się nie mogę doczekać, kiedy

was sobie przedstawię.

Odetchnęłam z ulgą. Więc to tylko o to chodziło.

Nie o mnie, a o tego nieznajomego. O męczenie jakiegoś wampira, samą moją obecnością. Nie

wyrządzaliśmy nikomu krzywdy, ani ja, ani on, tylko łamaliśmy ego jakiegoś faceta z kompleksem boga!

Anthony’emu chodziło tylko o małą zemstę na kimś, kto kiedyś, zapewne, narzucił mu swoją wolę, czego

ten nie mógł ścierpieć.

- Jestem pewna, że wręcz wrzesz z ekscytacji.

- To może lekka przesada.

Znów zwróciłam uwagę na widok za oknem. Księżyc odbijał się w kanałach, a sama woda delikatnie

falowała. W sumie chciałabym tu przyjechać znów, może jednak bez Tony’ego, pochodzić i nacieszyć się

tym miastem póki jeszcze istnieje. Coraz bardziej przypominało Atlantydę, znikało pod wodą.

- Spójrz, moja droga, nasz wieczorny towarzysz spotkał ciekawe towarzystwo.

Zerknęłam przelotnie na tego całego Yanna przez szklane drzwi.

Zrobiłam to znowu.

I znowu.

Miałam absolutnie pusty umysł.

Widziałam Yanna kłaniającego się, wymieniającego uprzejmości z Cullenami.

Cullenami.

O ile nie cierpiałam na jakieś halucynacje, to właśnie ich widziałam.

Nie miałam do tego akurat, żadnych wątpliwości. Pierwsza z brzegu była Rosalie, tak samo olśniewająco

piękna, jak ją zapamiętałam, obok był ogromny Emmett; trzymali się za ręce. Drobna Alice z Jasperem.

Głowa rodziny Carlisle z Esme. I ta dziewczyna, którą spotkałam w lesie. I Edward. Na samym końcu, z

boku.

Jakby mogło mnie mdlić, to w tym momencie, nie mogłabym trzeźwo myśleć z tego powodu.

Ale co za różnica, skoro nie mogłam i tak.

- Belle, wydajesz się być nieco zszokowaną.

Oderwałam od nich wzrok i zwróciłam uwagę na Tony’ego. Wydawał się być w pełni zrelaksowany, w

najmniejszym stopniu nie zdziwiony. Nawet jakby lekko ubawiony moją reakcją.

Otworzyłam szeroko usta, ale nie wydałam żadnego dźwięku.

Nie mogłam powiedzieć ani słowa. Zupełnie jakbym zapomniałam jak się formułuje zdania. Znów

spojrzałam na nich. Nie potrafiłam nawet wyciągnąć z tego, co widzę jakiś wniosków, mogłam tylko

patrzeć i patrzeć.

Wyglądali tak samo. Nic się nie zmienili. Nie wiem dlaczego mnie to zdziwiło, może dlatego, że ja sama

byłam taka inna. Uśmiechali się, widać było podekscytowanie na kilku twarzach. Carlisle stał na przedzie,

jako głowa rodziny, gotowy kontrolować sytuację. Esme tylko kroczek za nim, reszta ustawiona była

dookoła. Tak dawno…

Nagle usłyszałam głośny trzask, ale zupełnie go nie zarejestrowałam i nie skojarzyłam, co on może

oznaczać, dopóki moje dłonie nie opadły. Spojrzałam w końcu w dół i zorientowałam się, że

zmiażdżyłam oparcie krzesła.

Podniosłam wzrok na Tony’ego. Jego własny był pełen wyrzutu.

- Belladonna. To było bardzo ładne krzesło. I pozwolę sobie zaznaczyć, że zabytkowe. Unikatowe prawie.

- Czy ty to widziałeś?! Widziałeś, Tony?!

- Kochanie, oczywiście, że tak. I nie myśl, że będę się za ciebie tłumaczył. Skoro zniszczyłaś taki piękny

mebel, sama się tłumacz.

Oszalał. Ewidentnie oszalał, albo oślepł.

- Cullenowie! W holu, tam! Stoją tam! Wszyscy! I Edward…

- Tak, Belle. Stoją. Skarbie, zostaw to, za minutę zaczyna się nasza opera. Chodź. To bardzo niegrzeczne,

spóźniać się na występ, zwłaszcza jeśli jest się już w budynku.

- Co?! Czyś ty oszalał?! Nie mogę tam wyjść, kiedy oni tam są!

- Niby dlaczego? Czy nie obiecywałaś sobie, że kiedy ich spotkasz, porozmawiasz z nimi i w ogóle dasz

popis dobrych manier i twardej woli wolnej od przeszłości kobiety?

- Ja… Nie teraz! Nie jestem przygotowana, nie chcę… Nie wyciągniesz mnie tam.

Mięłam w palcach resztki drewna. Pod wpływem mojej siły zamieniały się w pył.

- Oczywiście, że nie. Sama pójdziesz.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin