385. Taylor Jennifer - Trudna miłość.pdf

(517 KB) Pobierz
232434239 UNPDF
Jennifer Taylor
Trudna miłość
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wiedział, że to ona, gdy tylko stanęła w drzwiach.
Rozpoznał ją, choć nigdy dotąd jej nie spotkał. Jej
włosy miały ten sam miodowozłoty odcień co włosy
Daniela. Wszedłszy do baru, przekrzywiła głowę i roz­
glądała się identycznie, jak robił to jej syn.
Owen Gallagher zacisnął dłoń na szklance. Przygo­
towywał się do tego spotkania, ale widząc podobieńst­
wo między tą kobietą a Danielem zrozumiał, w jak
niebezpiecznej sytuacji się znalazł. Jeśli nie zachowa
rozwagi, straci syna. Ta myśl była nie do zniesienia.
Kochał Daniela ponad wszystko i nie pozwoli, żeby ktoś
mu go odebrał.
Nagle do pubu weszła spora grupa ludzi i Owen
stracił kobietę z oczu. Przeklął pod nosem i wstał, usiłu­
jąc odnaleźć ją wzrokiem. Powinien był do niej podejść,
gdy tylko ją zobaczył, zamiast siedzieć i martwić się, co
go czeka. Zwykle się nie wahał. W pracy nie mógł sobie
na to pozwolić, bo często decydował o ludzkim życiu.
Ufał swojemu instynktowi, a jednak teraz bał się mu
zawierzyć. Ta sytuacja dotyczyła go zbyt osobiście i nie
powinien liczyć na to, że sam instynkt poprowadzi go
właściwą drogą. Musi kierować się rozumem, nie ser­
cem, gdyż przyszłość Daniela zależy od jego decyzji.
Tłum nagle rozpierzchł się po kątach, a Owen ode­
tchnął z ulgą, widząc, że kobieta podchodzi do baru.
Wstał i po paru sekundach znalazł się obok niej. Była
wyższa i szczuplejsza, niż sobie wyobrażał. Miała na
sobie czarny garnitur z białą bluzką i czarne pantofle na
niskim obcasie. Ubranie było dosyć kiepskiej marki.
Żakiet był za luźny w talii, a rękawy za długie.
Widział teraz jej twarz z profilu. Serce mu zamarło,
kiedy śledził wzrokiem łuk jej brwi, prostą linię nosa
i pełne wargi. Z profilu jeszcze bardziej przypominała
Daniela. Owen nie był tchórzem, a jednak z trudem
zapanował nad paniką, która go ogarniała. Ta kobieta
może zburzyć spokój Daniela...
Błądził spojrzeniem po jej opadających na ramiona
włosach, gęstych i prostych, które połyskiwały w świet­
le lampy nad barem. Kiedy pochyliła głowę, by wyjąć
z torebki portmonetkę, miał ochotę ich dotknąć, spraw­
dzić, czy są takie zimne i gładkie, na jakie wyglądają.
Opuścił rękę i wciągnął nerwowo powietrze. To
bez znaczenia, jakie są jej włosy w dotyku. Ważne, że
są takie same jak włosy Daniela. Im szybciej to za­
akceptuje, tym łatwiej o nich zapomni. Jeśli będzie
skupiał uwagę na podobieństwie między matką i sy­
nem, emocje nie pozwolą mu działać logicznie. Nie
wiedział o niej nic poza tym, że stanowiła zagrożenie.
Wtem kobieta się odwróciła. Owen przeraził się, kie­
dy ich oczy się spotkały. Jeszcze nie był gotowy na
rozmowę.
- Przepraszam...
Miała zachrypnięty głos. Przeszły go ciarki, kiedy
usłyszał go po raz pierwszy. Do tej pory porozumiewali
się listownie. On wysłał jej krótki list, proponując spot­
kanie, a ona odpisała jeszcze zwięźlej, wyrażając zgodę.
Nie zastanawiał się nad brzmieniem jej głosu, więc
teraz z przerażeniem stwierdził, że ten głos wydał mu
się bardzo seksowny.
Odsunął się, by mogła przejść, a kiedy mu podzięko­
wała, czuł już gęsią skórkę na całym ciele. Raptem
zabrakło mu powietrza. Pospieszył do wyjścia. Miał
jedno pragnienie - uciec od sytuacji, która okazała się
0 wiele bardziej stresująca, niż się spodziewał. Dotknął
klamki i uświadomił sobie, że nie może uciec. Najpierw
musi jej coś wytłumaczyć. Nabrał powietrza w płuca
1 zawrócił. Nigdy tak bardzo jak w tej chwili nie po­
trzebował spokoju ducha.
Rose znalazła wolny stolik i usiadła. Postawiła kieli­
szek na tekturowej podkładce. Nie miała ochoty na
drinka, zamówiła go, ponieważ tego do niej oczekiwa­
no. Kiedy człowiek wchodzi do pubu, zamawia drinka.
Taki tu porządek, w przeciwieństwie do jej życia, które
z wolna zamieniało się w koszmar. Przeszył ją strach,
wzięła do ręki kieliszek i upiła łyk wina z nadzieją, że ją
uspokoi. Od chwili, gdy wyraziła zgodę na to spotkanie,
denerwowała się coraz bardziej.
Nie miała pojęcia, czego chce od niej Owen Galla­
gher, poza tym, że miało to coś wspólnego z Danielem,
którego osiemnaście lat temu oddała do adopcji. Od
tamtej pory nie było dnia, by o nim nie myślała. Czegóż
takiego chce dowiedzieć się od niej Owen Gallagher?
Czy nie zapomniała o swoim dziecku? Taką miała na­
dzieję, ponieważ wtedy nie byłoby problemu z odpo­
wiedzią. Nigdy nie przestała myśleć o Danielu, nigdy
nie przestała żałować tego, że okoliczności zmusiły ją
do rozstania z synem. Żałowała, chociaż była przekona­
na, że postąpiła słusznie.
Rose odstawiła kieliszek drżącą ręką. Do tej pory nie
dopuszczała do siebie myśli, że Daniel może być chory
i dlatego Gallagher ją odszukał. Cały czas znajdowała
w prasie historie o matkach, które po latach łączyły się
z dziećmi z powodu ich choroby. Nie zniosłaby, gdyby
jej syn był nieuleczalnie chory...
Poderwała się od stolika, bo nie była w stanie usie­
dzieć spokojnie, dręczona podobnymi przypuszczenia­
mi. Gallagher umówił się z nią na siódmą, a siódma już
minęła. Może się rozmyślił? W takim razie nie ma sensu
dłużej czekać...
- Pani Tremayne? Jestem Owen Gallagher. Dzięku­
ję, że zgodziła się pani na to spotkanie.
Rose stłumiła okrzyk. Mężczyzna ją zaskoczył..
- Dopiero co spotkaliśmy się w barze - zauważyła.
- Tak. Proszę usiąść.
Wskazał jej krzesło. Rose zajęła miejsce po prostu
dlatego, że nie wiedziała, co zrobić. Dlaczego wcześniej
jej się nie przedstawił? Dlaczego stał i przyglądał się jej
w taki dziwny sposób?
Zauważyła go od razu, oczywiście. Nawet w tym
tłumie się wyróżniał. Wysoki i ciemnowłosy, spodobał­
by się każdej kobiecie. Kiedy siadał, objęła go spo­
jrzeniem i zobaczyła świetnie skrojony szary garnitur,
śnieżnobiałą koszulę, jedwabny krawat i otaczającą go
aurę dostatku. Zadrżała. Takiego człowieka nie można
lekceważyć.
- Lepiej od razu przejdę do rzeczy, pani Tremayne.
Osiemnaście lat temu razem z moją zmarłą żoną za­
adoptowaliśmy pani syna.
- Zmarłą żoną? - powtórzyła. - To pana żona nie
żyje?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin