Kraszewski Józef Ignacy - Stara baśń 03.pdf

(547 KB) Pobierz
947572482.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
JÓZEF IGNACY KRASZEWSKI
Stara baśń
ść   
947572482.002.png
TOM III
Na spustoszonym grodzie Chwostkowym zwołano wielki wiec kmieci o następnego mie-
siąca¹ pełni.
Trzema jednak dniami wprzódy, gdy księżycowej twarzy wiele jeszcze brakowało, by
pełną była, starszyzna już się po dworach i zagrodach zbierać, radzić i wadzić zaczęła.
Wszystko zapowiadało, że na tym zgliszczu, co tyle okropności widziało, i wiec spokojnie
nie przejdzie.
Ścibor do swoich jadąc, stanął po drodze u Piastunowego dworka, chcąc go też z sobą
na radę powołać.
— Jam się tam wam do niej nie przydał — odpowiedział mu syn Koszyczków —
a wolę moje barcie podpatrzyć… Możniejsi niechaj stanowią, jam ubogi człek i przodować
nie chcę, bo się na siłach nie czuję… Nie nawykłem do tego, a rozkazywać nie umiem,
ino pszczołom moim, które słuchają mnie… i czeladzi, która sprzeczną nie jest. Życzę
wam tylko, abyście poczynali w dobry czas, a pośpieszali z wyborem wodza… Niemców
tylko co nie widać, gdy zwietrzą, że wodza nam braknie… Stójmyż z sobą po bratersku za
jedno… Ja, co mi nakażecie, zrobię, a co robić trzeba, to wy lepiej wiecie…
Ścibor się mu uśmiechnął, potrząsając głową.
— Waszego by to nam bartniczego rozumu potrzeba, miły ojcze — rzekł — bo
się u nas nie na pogodę, ale na straszny wicher zanosi. Leszków krwi, pomniejszego
drobiazgu, zostało dużo, a naszych też kmieci, witeziów² wiele takich, którzy by radzi na
gród się dostać chcieli i kneziować… Nie pójdzie nam łatwo…
Westchnęli oba; ale stary gospodarz przy swoim stał, aby raczej do pszczół iść niż do
ludzi. Żegnali się więc u wrót, a Piastun na plecy kobiałkę wziąwszy, do lasu co prędzej
uszedł i drudzy jadący na wiec mimo zagrody, co później o niego u czeladzi i niewiast
pytali, dowiedzieli się tylko, iż go dawno doma już nie było.
Ciągnęli kmiecie ze wszech stron nad Gopło, jechali i Leszki ponuro patrząc, ze
strachem w sercach, ale nie chcąc ustąpić. Myśleli może, iż gdy się na innych nie zgodzą
ludzie, do nich powrócą. Spotykano się po drodze milcząc i nieufnie oczyma mierzono.
Miejsce na wiec pono³ takie wybrane było, ażeby nagłość sprawy przypominało.
Świeże gruzy, żużle ledwie ostygłe, sterczące z nich belki czarne, krwią jeszcze nie-
wsiąkłą ociekła ziemia, opustoszała wieża, z której trupy pozrzucano do jeziora, poza-
kopywano i popalono, aby powietrza nie psuły; wszystko to napominało, ażeby wodza
nowego niebawem obierać, bo pomsta za Pepełka nadciągała.
Roiło się już przybywającymi kmieciami, żupany, władykami dokoła, a coraz to nowi
jeszcze przybywali. Jedni stali z końmi czekając, rychło się co pocznie, drudzy popusz-
czawszy je na paszę, pokładli się na ziemię, inni chodzili od kupy do kupy rozwiadując
się i dostając języka.
Wszystkim było jawne, że te Myszki, które Chwostka zjadły, będą górą, ale nie wszy-
scy za nimi i z nimi trzymali.
— Choć to czysta kmieca krew nasza — mówili — ano za łeb by nas wzięli pewnie
jak tamten, któregośmy pozbyli.
W gromadzie znajdował się i uzdrowiony już Doman, i Ludek Wiszów syn, i innych
wielu, nawet z kończyn ziemi i z puszcz a lasów, upatrywano tylko Piastuna próżno.
— Ten by się nam tu zdał — mówiło wielu — człek prosty, a rozum ma zdro-
wy, bystrzej widzi, choć mówi niewiele i nie trzyma z nikim, tylko dla gromady dobra
pragnie…
Pytano o niego. Ścibor rzekł.
— Do pszczół poszedł…
Już się miało ku południowi, a ludzie się ściągali powoli; niektórym pilno było już
poczynać bardzo, zaczęli kołem siadać wszyscy i najstarszych wołano, aby zagajali.
¹ (daw.) — księżyc.
² t — rycerz, pan feudalny.
³ — podobno.
   Stara baśń t tr
Najsędziwszy wiekiem był Żuła, z rodu Jaksów, kmieć bogaty, daleko w lasach miesz-
kający, który spokój lubił, a do obrad i wieców nie był nawykły. Za srogiego i okrutnika
go miano, lecz sprawiedliwym też był, gdy sądzić przyszło. Musnął się starzec po wąsach
i brodzie, a rzekł krótko, brwi namarszczywszy:
— Wybierajmy, a rychło… w domu każdy ma co czynić. Chciało się wam pana od-
mienić, próbujcie szczęścia… Nie mam ja co rzec, krom tego, że tu już widzę kneziów
siła, choć i jednego nie mamy… o posłuszną gromadę trudniej będzie… Czemu bym i ja
kneziem nie miał być?…
Myszkowie, jak inne rody, siedzieli kupą przy sobie, całe też zgromadzenie mirami
i rodzinami się rozłożyło. Myszków było przecie pono najwięcej i najgłośniej szumieli. Na
nich się też oczów najwięcej zwracało.
Każdy ród chciałby był ze swoich knezia dać. Najmożniejsi, równymi się Myszkom
czując, cisnęli się też naprzód.
Ze krwi Leszków zeszło się także dosyć i stali z kmieciami na równi w prawie, nie
chcąc im ustąpić. Na tych koso patrzano. Przybył też milczący stary Miłosz z oślepionym
Leszkiem, którego przy sobie trzymał, na nim się opierając, jakby okazać chciał, że drogo
za swą krew zapłacił. Z nim trzymali Bumiry i wielu innych.
Gromadami też siedziały rody Jaksów, Kaniów, Porajów, Starżów, Wizimirów i in-
nych mnogo. Patrzyli ku sobie wszyscy, oczyma mówić się zdając:
— Tacyśmy dobrzy jako i wy.
Szeptano między sobą naradzając się.
— Myszka wybrać — rzekł jeden z ich drużyny —- Myszka z krwawą szyją. Przecie
już dowód dał, że wodzić umie… a nam witezia trzeba i wodza…
— Hej ! hej ! — przerwał drugi — czemu nie jednego z Kaniów, ci też oszcze-
pem dobrze władną, a nam też i możnego trzeba, abyśmy nań składać się i zsypywać nie
potrzebowali…
— To i Wiszów ród zamożny — mówił trzeci — a Wisz stary pierwszy życiem za
wiec zwołany opłacił.
Wszczynała się już wrzawa, zgody nie było, zaczęli wołać za sobą Leszkowie, podsta-
wując swoich jednego.
— Leszków mieliśmy już dosyć! — krzyczeć zaczęto — nie chcemy ich! Mścić się
będą! Precz z nimi!…
Od słowa do słowa, rody się z sobą w kole ujadać zaczęły; wystąpiły nienawiści od-
wieczne, zemsty pozapominane, urazy stare. Powstało zamieszanie, a niektórzy już i pięści
nastawiali.
Aż gdy do tego przyszło, Ścibor wołać zaczął o opamiętanie, że to wiec jest i że tu nie
pięść, ale poczciwe słowo stanowi.
Ochłonęli zwaśnieni, oczyma się już tylko wyzywając i mrucząc.
Ludek, Wiszów syn, choć młody, wystąpił śmiało, po sobie⁴ mając pamięć ojca.
— Wieści już chodzą — rzekł — że o losie Chwościska stary ojciec Niemkini i sy-
nowie kneziowi wiadomość mają. Ludzie prawią, że w sam dzień ognistych wici synowie
jego byli na grodzie, skąd ich w czas matka przez jezioro uprowadziła, aby z odsieczą
naspieszali. Do Kaszubów i Pomorców posyłać mieli o posiłki… wtargną z nimi prędko,
bo ich długo prosić nie trzeba. Ziemię nam spustoszą, zagrody popalą, nim się my na
wodza zbierzemy… A nas by⁵ kupa była największa, bez głowy nie poradzimy.
Wtem wystąpił Dobek. Był on żupanem możnym, znali go wszyscy jako dzielnego,
przebiegłego i wielkiego serca człowieka. Lat już na świecie przeżył ze czterdzieści, choć
tego po nim znać nie było. Siłę miał taką, że niedźwiedzie dusił za szyję wziąwszy, a zamiast
dzidy często drzewko wyrwawszy z korzeniem żgał nim jak drugi lekkim oszczepem.
Konia dosiadłszy, gdy mu był nieposłuszny, nogami na śmierć ściskał. Dla ludzi też na
razie ostrym bywał, ale do bitwy, napaści i utrzymania ludu w ładzie nie było nad niego…
gdyby gorącością nie psuł, co dzielnością dokazał. Znano go i z nienawiści ku Niemcom,
bo nad granicą połapawszy niewolnika, zwykł był ich do sochy zaprzęgać i orać nimi.
b — dziś: za sobą.
b — tu: choćby.
   Stara baśń t tr
W dybach też u niego różnego stworzenia obcego co niemiara chodziło, które on ze psy
razem karmił.
Czasu pokoju wesół był, ochoczy, do słowa łatwy, gdy miłował, serdeczny, nieulęk-
niony niczym, a w potrzebie tym chytrzejszy, że się porywczym wydawał.
Ten Dobek tedy wlazłszy na kupę kamieni, mówić począł.
— Knezia nam trzeba jednego, a swata się ich czterdziestu… za każdego swoja krew bić
Władza, Kłótnia
się gotowa… ustąpić nie chce nikt… Nie nowina to… Wszakci to powiadają u nas dawno,
że gdy starszyznę wybierać przychodziło, Leszki aż do słupa biegały, inaczej zgody nie
mogąc dopytać… Ano nam nie tyle końskich nóg, co ludzkiej głowy potrzeba… Więc…
ano… po staremu… rzućmy na losy… prędzej będzie… nie umieją ludzie, niech wybierają
bogowie.
Wszyscy zamilkli, nie w smak to poszło.
— Jak zgody nie będzie — zawołał Myszko Krwawa Szyja — dosyć mamy czasu na
losy rzucać… Nie warto od tego poczynać, kiedy wolę swą mamy.
Wstał Doman.
— Czemu nie na losy? — zapytał. — Czasu by się nie marnowało. Pokładnijmy
włócznie, każdy swoją, konia białego przyprowadźmy, którą włócznię nogą pierwszą po-
trąci, czyja będzie, tego bogi chcą.
— Lub na Lednicę poślijmy, na ostrów święty, sprowadźmy dziewkę od ognia, po-
łóżmy przed nią czapki rzędem, każdy swą… czyją wybierze, ten nam kneziem będzie…
— odezwał się Zgorzelec.
Tu się dopiero swar i gwar wziął okrutny; losów nie chcieli za nic ci, co się pewnego
wyboru dla siebie spodziewali. Zgody nie było… a tu i noc już nadchodziła.
Poczęto się ruszać z koła. Jedni po dworach pojechali nazad z niczym, drudzy się na
grodzisku porozkładali, inni po okolicy poszli obozować w gajach.
Leszka chcieli jedni, Myszka drudzy, Wisza inni, Dobka wreszcie i z dziesięciu jeszcze
stawiono. Byli tacy, co już Dobka znając, okrzykiwać go chcieli, ale sam im usta zamknął.
— Nie chcę! — zawołał. — Wolę słuchać niż rozkazywać… i swobodnym być, niż
mieć tysiąc panów. Uciekłbym raczej za kraj świata, niżbym się niewoli tej miał poddać…
Myszkowie, którzy się na pewno spodziewali, że ich jednym okrzykną głosem, odje-
chali gniewni i zasmuceni. Ale coraz więcej było takich, którzy mówili:
— Nie gorsiśmy od nich… mienia mamy tyleż albo i więcej, ziemi dużo, rodu mno-
go… jeżeli im kniażyć, toć i my potrafimy.
I tak porozpraszali się wszyscy nieradzi z siebie, nieradzi z drugich, gniewni, nachmu-
rzeni, niecierpliwi.
Wieczorem, gdy Piastun od swoich barci do zagrody powrócił, właśnie Dobek zajeż-
dżał przed jego wrota i zsiadał przed nimi.
— Ojcze Piastunie — rzekł — woleliście wy do pszczół iść niż do ludzi, a gdybyście
się byli do nas pokwapili, może byście nam z sobą zgodę przynieśli. Pszczoły by sobie bez
was radę dały…
— A cóż się tam u was stało ? — zapytał stary.
— Nic… słychać tylko, że Chwostka synowie Kaszubów już na nas i Pomorzan pro-
wadzą… my tymczasem nie im, a sobie pięści pokazujemy. Wiec się zrywa. A że my sami
wybierać nie umiemy, jedni nam do wyboru konia radzą, drudzy dziewkę, trzeci losy
rzucane… i drewienka… wreszcie choć do słupa biegać, jak za dziadów bywało.
— Widzisz, Dobek — rzekł Piastun spokojnie — żem dobrze do pszczół szedł, bo
tam w lesie ja wiem, com zrobił, a na grodzie ja ubogi człek z małym głosem, nic bym
nie dokazał… Jużeście się to rozjechali?…
— Jedni precz poszli gniewni, drudzy lezą i mruczą… inni, jako ja, gospody szukają…
Przecie wybierać trzeba, bo nam niewybrany na kark siądzie.
Nazajutrz z rana i Doman podjechał do wrót z pokłonem, bo starego wszyscy szano-
wali.
— Cóżeście to wy tak pobledli? — zapytał gospodarz, który go i nie widział dawno
i nie słyszał o nim nawet.
— Nóż miałem w boku, krwi mi siła upłynęło! — rzekł Doman.
— Któż was pchnął?
   Stara baśń t tr
Zgłoś jeśli naruszono regulamin