534. Sharpe Alice - Daj się skusić - Tylko powiedz życzenie.doc

(441 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Alice Sharpe

 

Tylko powiedz życzenie


ROZDZIAŁ PIERWSZY

NAGRODA!!! za zwrot mosiężnej lampy (jak z baśni o Aladynie) przez pomyłkę sprzedanej na domowej wyprzedaży 15 sierpnia, Hazelnut Way 482. Pamiątka rodzinna. Tel 555 - 10 - 00.

Gina Cox złożyła gazetę, przypomniawszy sobie, jak dwa tygodnie temu odwiedziła wyprzedaż na Hazelnut Way wraz z Howardem Raskellerem, mężczyzną, który, jak była już wtedy pewna, nie był tym jedynym... Spojrzała na pudła stojące pod ścianą jej nowego gabinetu. W jednym z nich musiała leżeć lampa, którą wtedy kupiła. Miała ją wykorzystać do wystroju restauracji, nad którym właśnie pracowała, ale chyba będzie zmuszona ją zwrócić...

Westchnęła, przygładzając dłonią kasztanowe loki. Miała jeszcze dwie godziny do spotkania z trudnym klientem. Przeszukiwanie pudełek pozwoli jej zapomnieć o stresie. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mogłaby po prostu zignorować ogłoszenie - przecież lampa należała teraz do niej. W końcu to czyjaś rodzinna pamiątka.

Znalazła ją wreszcie w przedostatnim pudle. Rozwinęła papier i kolejny raz zachwycił ją kształt lampy, podstawa przypominająca kwiat lotosu, pokrywająca lampę patyna. Przypomniała sobie, jak jej serce zabiło na widok ceny - pięć dolarów! Zapłaciłaby za nią dziesięć razy tyle.

Dziwna pamiątka. Gina starała się wyobrazić sobie jej historię. Może ten starszy pan, który ją sprzedał, kupił ją kiedyś, by upamiętnić romans na Bliskim Wschodzie? A może należała do jego ojca, który kupił ją gdzieś na bazarze podczas wojny i przywiózł ze sobą wraz z opowieściami o bohaterskich czynach? A może jakaś ciotka wyszła niegdyś za arabskiego szejka i przy tej lampie czytała listy z domu?

Jakakolwiek by była historia lampy, pewnej rodzinie bardzo zależało na tym, by ją odzyskać.

Gina traktowała takie rzeczy poważnie. Jej nastoletnia matka porzuciła ja zaraz po urodzeniu. Wychowali ją dziadkowie. Dziadek nie chciał nawet wymawiać imienia córki - Babcia była bardziej uczuciowa, ale także nie chciała wspominać przeszłości. Gina posiadała tylko jedną pamiątkę - srebrny medalion, który jej matka nosiła, zanim odeszła. Chociaż nie miał żadnej materialnej wartości, dla Giny był bezcenny.

Naturalnie właściciel restauracji, którą urządzała, nie będzie zadowolony, że oddała lampę. Ale tym zajmie się później.

Wykręcając numer telefonu z ogłoszenia, spojrzała na zegarek. Dlaczego czas płynie tak szybko? Odłożyła słuchawkę i złapała torebkę, w ostatniej chwili wpychając do niej lampę. Może uda jej się zwrócić ją osobiście, jeżeli spotkanie z Julią Ann Dunsberry zbytnio się nie przedłuży.

Trzy godziny później, zmęczona, ale zadowolona, że następne spotkanie z rodziną Dunsberrych czeka ją dopiero za tydzień, podjechała na Hazelnut Way 482. Był to piętrowy dom z zielonymi drzwiami. W rogu ogródka rósł klon, a z jego dolnej gałęzi zwisała drewniana huśtawka. Choć dom był skromny, sprawiał wrażenie przytulnego.

Gina weszła na ganek, starając się przypomnieć sobie mieszkańców. Pamiętała starszego pana, który sprzedał jej lampę. Na pewno ma miłą, gospodarną żonę. Meble pewnie będą równie stare, jak ich małżeństwo, może dębowe. Pewnie mają mnóstwo kwiatów w doniczkach i plecione chodniki.

Zapukała do drzwi, które okazały się otwarte. Usłyszała czyjś głos.

Zarzuciła torbę na ramię i zamknęła za sobą drzwi. Salonik wyglądał mniej więcej tak, jak sobie wyobrażała, z wyjątkiem sportowego roweru pod ścianą oraz stosu książek i czasopism na stoliku.

Powietrze wypełnione było zapachem świeżego ciasta. - Jestem w kuchni - usłyszała. - Miałaś wrócić później. Do licha!

Coś tu było nie tak. Nagle usłyszała hałas, który poprowadził ją do kuchni.

Na środku, przed otwartymi drzwiczkami piekarnika, klęczał mężczyzna w jaskrawoczerwonym fartuchu z napisem „Całus dla kucharza". Przed nim leżała blaszka do pieczenia i resztki pokruszonych ciasteczek. Na odgłos kroków odwrócił się i spojrzał na nią brązowymi oczami, w których czaiły się psotne iskierki.

Gina ledwie zauważyła jego wysokie kości policzkowe, czarne włosy i muskularne ciało. Miał na sobie wytarte dżinsy i wysokie buty. Ale te oczy...

Nie spuszczając z niej wzroku, zamknął piekarnik nogą i wrzucił blachę do zlewu.

- Powiedz, że nie jesteś Naomi Roberts i nie przyszłaś po ciastka.

Intensywność jego wzroku zbiła ją z tropu.

- Nie jestem Naomi Roberts.

- To dobrze. Jak widzisz, mam pewne problemy z pieczeniem. Poza tym słyszałem, że Naomi ma piątkę dzieci i nie jest najszczuplejsza.

- Nie mam piątki dzieci.

- Wcale tak nie myślałem. I, owszem, jesteś szczupła. - Dokładnie przyjrzał się jej figurze w dopasowanym ciemnopopielatym kostiumie.

Ubrała się tego dnia bardzo skromnie, licząc, że to pomoże jej utrzymać w ryzach kaprysy Julii Ann. Ale dlaczego nagle zapragnęła mieć na sobie coś bardziej frywolnego?

- Nie mów mi, kim jesteś.

- Dlaczego?

- Bo już wiem.

Spojrzała na swoją torbę. Pewnie wystaje z niej lampa. Nie, torba była dokładnie zamknięta.

- Dobrze, zabawmy się. Kim jestem?

- Musisz być z ciasteczkowej policji - powiedział z uśmiechem.

Gina roześmiała się.

- Właściwie...

- Zaczekaj. Zanim mnie aresztujesz, powinnaś poznać okoliczności łagodzące.

Był czarujący. Tyle że ona niedawno miała do czynienia z innym czarusiem i w rezultacie musiała zmienić miejsce pracy i zająć się leczeniem ciężko zranionej dumy i nieco lżej zranionego serca. Z drugiej strony, ten mężczyzna nie był jej znajomym. Nie mogła mierzyć wszystkich miarą Howarda Raskellera, bo znienawidzi cały męski rodzaj.

- Więc jakie to okoliczności? - zapytała z uśmiechem.

Zdjął z dłoni pikowaną rękawicę i podniósł ją na wysokość oczu. Zobaczyła, jak błyszczą.

- Oparzyłem się, wyjmując blachę z piekarnika.

- Przykro mi, ale wadliwy sprzęt nie zwalnia cię od odpowiedzialności za przestępstwo. Dowody mówią same za siebie - dodała, wskazując na podłogę.

- Ale jesteś twarda.

- Twarda? A ten fartuszek? Całus dla kucharza?

- Może to tylko pobożne życzenie - rzucił, patrząc jej prosto w oczy.

Tak jak myślała. Kolejny czaruś!

- Zaczekaj - wyjął zza lodówki miotłę i szufelkę i zaczął szybko zamiatać, rzucając jej przy tym przelotny uśmiech.

- Muszę cię ostrzec, że niszczenie dowodów...

- Jakich dowodów? - przerwał jej, zbierając ostatnie okruchy. Zawartość szufelki wylądowała w koszu na śmieci, a miotła wróciła za lodówkę. Kiedy zdjął fartuch, jej oczom ukazała się niegdyś czarna koszulka, która musiała się skurczyć w źle nastawionej suszarce.

Nie dość, że był czarujący, to jeszcze bardzo przystojny. Odwróciła wzrok.

- Chyba masz źle w głowie - wymruczała pod nosem.

- No wiesz! Przez chwilę byłem przekonany, że naprawdę mnie zamkniesz. Więc jak właściwie się nazywasz?

- Gina Cox.

- Miło cię poznać, Gino. Alan Kincaid. Co cię sprowadza do mojej kuchni?

Gina przypomniała sobie o celu tej wycieczki.

- Właściwie szukam starszego pana, który mieszka w tym domu.

- Wujka Joego. Szkoda.

Chciała mu powiedzieć, żeby przestał z nią flirtować, bo i tak nie robi to na niej wrażenia.

- Mam tę lampę...

Alan nagle złapał ją za ramiona. - To ty? Ty kupiłaś lampę? Był to prawie uścisk, z czego oboje zdali sobie sprawę w tej samej chwili. Alan puścił ją i odsunął się.

- Nie masz pojęcia, co się tutaj działo, od kiedy wujek Joe sprzedał ten stary rupieć.

Gina właśnie rozpinała torbę, gdy to usłyszała, i odwróciła się, zaskoczona.

- Rupieć? W ogłoszeniu było napisane, że to pamiątka rodzinna.

- Ależ tak - przytaknął pospiesznie. Zaczęła znowu grzebać w torbie.

- Szkoda, że go tu nie ma - powiedziała. - Chciałabym sic dowiedzieć, dlaczego sprzedał coś, co jest dla niego tak ważne.

- Właściwie lampa należy do mnie - powiedział Alan. - Wujek Joe zajął się wyprzedażą, kiedy musiałem wyjechać służbowo do Seattle. Chciał zebrać pieniądze na... nieważne. W każdym razie, gdy się zorientowałem, co się stało, dałem ogłoszenie do gazety. Bałem się, że kupiec i tak nigdy go nie przeczyta.

- Jestem architektem wnętrz - wyjaśniła. - Zawsze czytam ogłoszenia o domowych wyprzedażach. Dobrze, że tam je właśnie umieściłeś - mówiła, obracając lampę w rękach. - Wygląda prawie tak, jakby wewnątrz mieszkał dżin.

Był wyraźnie zaskoczony. A może przestraszony...

- Zobacz, z jednej strony patyna jest starta. Zaskoczenie ustąpiło miejsca rozbawieniu.

- Więc wypowiedz jakieś życzenie.

- Nie - zaprotestowała.

- Dlaczego? Chyba nie wierzysz w dżiny?

- Oczywiście, że nie.

- Więc pomyśl o jakimś życzeniu.

Pierwszą myślą Giny było wspomnienie matki, której nigdy nie poznała. Potrząsnęła głową.

- No, pomyśl.

- To głupie.

Zapadła cisza, po czym Gina się poddała. Dlaczego nie? Ale nie będzie sobie życzyć spotkania z matką. Po chwili zachichotała.

- To jest tak mało prawdopodobne, że rzeczywiście musiałyby maczać w tym palce jakieś magiczne siły.

- To najlepszy rodzaj życzeń.

- No dobrze. Chciałabym, żeby Julia Ann Dunsberry przestała chodzić za mną po domu i „pomagać" mi w pracy. Niedługo doprowadzi mnie do obłędu. - Gina potarła lampę, zamykając przy tym oczy. Poczuła zawroty głowy, ale to pewnie dlatego, że nie jadła obiadu.

Otwarłszy oczy, zobaczyła uśmiech Alana. Zrobiło jej się gorąco, jakby popełniła jakieś wykroczenie.

- Dość tego.

- Przepraszam, ale najwyraźniej bardzo ci na tym zależy... Kim jest Julia Ann?

- Prawdziwą południową pięknością, która wyszła za mąż za brytyjskiego dżentelmena. Mąż liczy na to, że uda mi się poskromić przynajmniej najdziwniejsze z jej kaprysów, ale staje się to coraz trudniejsze.

- Cóż, teraz będziesz musiała znowu mnie odwiedzić, żeby opowiedzieć, czy czar zadziałał.

Uśmiechnęła się pobłażliwie. Oczywiście... odwiedzi go znowu... kiedy będzie już gotowa na kolejną katastrofę. Sprawiał wrażenie faceta, dla którego łamanie kobiecych serc jest chlebem powszednim. - Ile wujek Joe wziął od ciebie za lampę? - Pięć dolarów - powiedziała, podając mu ją. Ich palce się spotkały. Cóż, oddała lampę właścicielowi. Powinna już pójść.

- Co do nagrody...

- Nie chce nagrody - przerwała mu. - Ale mam pytanie, na które chciałabym poznać odpowiedź.

- Chcesz wiedzieć, dlaczego taki facet jak ja piecze ciasteczka? - zaśmiał się. - Raczej rzadko mi się to zdarza, ale pani Roberts nagrała mi się na sekretarkę w sprawie ciastek na szkolną zabawę. Najwyraźniej Sara zapomniała mi powiedzieć, że potrzebuje ich na dziś. Może powiedziała Robowi albo wujkowi Joemu, ale, jak widzisz, nie poskutkowało. Więc pomyślałem, że to w końcu nie takie trudne. Ale nie całkiem mi się udało.

- Nie to chciałam wiedzieć - rzuciła, zastanawiając się, kim byli wszyscy ci ludzie, których wymienił.

- Aha, w takim razie chcesz wiedzieć, czy jestem żonaty. Nie jestem. Nie mam na to czasu ani ochoty.

- Co za niespodzianka! Zmrużył oczy.

- Co chciałaś przez to powiedzieć?

Miała zamiar mu wyjaśnić, że takie traktowanie zupełnie obcej kobiety, która przez przypadek znalazła się w jego domu, nie wskazywało na to, żeby był w stanie pozostawać z kimkolwiek w poważnym i trwałym związku, ale czy to wystarczało, by wydawać o nim opinie?

- Nie nosisz obrączki - wybrnęła dyplomatycznie.

- Ty też nie.

- Mam dość mężczyzn.

- Czyżbyś igrała z ogniem i w końcu się poparzyła?

- Jeżeli chcesz zapytać, czy miałam problemy z mężczyzną, to... tak. Kto ich nie ma? - Gina trochę za późno zdała sobie sprawę z tego, że ją poniosło. - Przepraszam.

- Nic się nie stało. Wróćmy do twojego pytania. Mam dwadzieścia dziewięć lat, niewielką firmę świadczącą usługi elektryczne i trzech pracowników, nie byłem karany...

Gina stłumiła uśmiech i potrząsnęła głową....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin