Harlequin Temptation 028 - Jo Morrison - Trudne pojednanie.docx

(190 KB) Pobierz

JO MORRISON

 

 

Harlequin Temptation 28

 

 

Trudne pojednanie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

Dlaczego musiało się to zdarzyć właśnie dziś? Gdyby tylko było jakieś inne wyjście, powtarzała sobie w myśli po raz setny. Tak bardzo cieszyła się z tego uroczystego wieczoru, który mieli spędzić we dwoje. Teraz trzeba wszystko odwołać. Co za pech, akurat w dzień jej trzydziestych urodzin.

Hank z pewnością nie będzie zachwycony. Susan Metcalf niechętnie sięgnęła po słuchawkę telefonu i wystukała domowy numer, zastanawiając się przelotnie nad konsekwencjami swej dziennikarskiej kariery.

- Co to znaczy, że nie wracasz do domu? - ryknął Hank w chwilę później. - Który to już raz?

- Przepraszam cię, kochanie. Tommy Slocum zachorował i sama muszę dostarczyć część nakładu.

- To zajmie całą noc! - W jego głosie brzmiał niekłamany gniew.

- A co z naszymi planami?

- Hank, jest mi tak samo przykro jak tobie, jeśli nie bardziej. -Susan próbowała go ułagodzić. - Sam wiesz, że ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej. Wcale nie miałam zamiaru rozwozić dzisiaj gazet.

- Więc niech ktoś inny to zrobi. Przecież jesteś szefem. Zatrudniasz ludzi i płacisz im pensje.

- Owszem, Hank, ale oni mająjuż przydzielone trasy. Ci, którzy tego nie robią, mają inne zobowiązania.

- Ty także masz inne zobowiązania. Na przykład męża, który nie pamięta, kiedy ostatni raz kochał się ze swoją żoną.

- Przecież w zeszłą... - urwała raptownie. Cholera, kiedy to było?

- Słuchaj, dzieci wracają dopiero w niedzielę. Całą sobotę będziemy mieć tylko dla siebie.

- O tak, na pewno. Chyba że znów trafi ci się jakaś bombowa historia.

- Jesteś niesprawiedliwy. Co najmniej tyle samo naszych planów zrujnowały nagłe sprawy w „Seed and Supplies".

- Ale to się skończyło, kiedy przejęłaś gazetę. Moja praca zawsze, zresztą, była mniej absorbująca. Do licha, Susan, przecież my prawie ze sobą nie sypiamy.

Na to nie miała argumentu. Jej mąż mówił prawdę. Dzisiejszy wieczór nie był żadnym wyjątkiem. Przez ostatnie dwa lata pracowała bardzo intensywnie. Rzadko kiedy wracała do domu na tyle wcześnie, aby wskoczyć do łóżka przed północą.

Uprawianie dziennikarstwa wymagało czasu i poświęcenia. Odbywało się to często kosztem rodziny. Kiedy Susan została wydawcą i naczelną redaktorką pisma ukazującego się dwa razy w tygodniu, odpowiedzialność i nowe obowiązki jeszcze bardziej skomplikowały sytuację domową.

Teraz z namysłem przybrała ugodowy ton i powtórzyła swoją wyświechtaną wymówkę:

- Wiedziałeś, że nie będzie łatwo, gdy rozmawialiśmy o wykupieniu „Gazette". Twierdziłeś, że się dostosujesz. Mało tego, obiecałeś mi pomóc.

- Nie sądziłem, że to ma tak wyglądać - odparł ze znużeniem w głosie. - Do licha, Suz, w ogóle cię nie widuję.

Szybko wytarła dłonią łzy, które spłynęły po policzkach.

- Wszystko się ułoży, Hank. Cały czas nadrabiamy straty. Jeszcze parę miesięcy i będę mogła przyjąć kogoś do redakcji. Przestanę tyle pracować, masz na to moje słowo.

- Tak, tak. - Hank nie krył sceptycyzmu. - A w tym czasie diabli wzięli nasz wspólny weekend.

- Naprawdę strasznie mi przykro. Ale to moja gazeta i moja odpowiedzialność.

- To może też być wystarczający powód do rozwodu. Na moment zaparło jej dech.

- Wiem, że wcale tego nie chciałeś powiedzieć. Udam, że nic nie słyszałam. - Milczał, więc dzielnie brnęła dalej:

- Naprawdę nie chcę się kłócić. Im prędzej wyruszę, tym wcześniej wrócę do domu.

- Suz, zaczekaj! - Hank wyraźnie spuścił z tonu. - Daj mi połowę tych gazet. W ten sposób rozwieziemy je dwa razy szybciej i przyjedziemy do domu.

Ze słuchawką przy uchu pokręciła przecząco głową.

- Mam tylko jedną taśmę z nagraną trasą.

- Wobec tego pojadę z tobą. Siądę za kółkiem, a ty możesz rzucać. Przynajmniej będziemy razem.

- Hank, to nierealne. Samochód i tak pęka w szwach. Ledwie się sama mieszczę. Nie będzie miejsca dla ciebie.

- Wyczuła, że zabrzmiało to zbyt ostro. - Przepraszam cię, kochanie. Wrócę najszybciej, jak tylko będę mogła.

- Jasne - odparł. - Chyba nie jestem ci już do niczego potrzebny.

- Ależ Hank, wcale nie to miałam...

Przerwał połączenie, nie dając jej skończyć. Był wściekły i nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić. Wszystko się w nim gotowało. Machinalnie potarł ręką czoło, jakby ten gest miał mu pomóc. A niech to diabli! Małżeństwo powinno przecież wyglądać zupełnie inaczej.

Spojrzał na elegancko nakryty stół. Świece, kwiatki. Romantyczna sceneria, nie ma co, pomyślał i skruszył w palcach smukłe świece, jakby to były zapałki. Jednym gwałtownym ruchem zmiótł ze stołu bukiet, który przeleciał wysokim łukiem przez cały pokój i wylądował na podłodze. Dodatkowym kopniakiem posłał go w stronę ściany.

Hank wypadł z domu, z hukiem trzasnąwszy drzwiami. Klął na czym świat stoi, jadąc do małej knajpki, która w tej dziurze, jaką było Morristown w stanie Arkansas, uchodziła za nocny klub.

Pierwszy haust whisky spłynął do żołądka i przyprawił Hanka o dreszcz w okolicach kręgosłupa. Szczerze mówiąc, nie cierpiał whisky. Na ogół zamawiał kufel piwa, które działało łagodniej. Ale dzisiaj Hank nie był w zbyt łagodnym nastroju.

Zamówił drugą kolejkę. Barman bez słowa napełnił szklankę złocistym płynem. Hank opróżnił ją równie szybko jak pierwszą. Wiedział, że picie nie jest żadnym rozwiązaniem, ale czy w tej sytuacji mógł zrobić coś innego?

Tracił Susan i zdawał sobie z tego sprawę. Czasem odnosił wrażenie, że od chwili, gdy ją zdobył, traci ją codziennie po trochu. Czy to możliwe, że nigdy, tak naprawdę, do niego nie należała? Co będzie, jeśli sama dojdzie do tego wniosku? Ostatnio coraz częściej się tego obawiał.

Chyba tylko dwie rzeczy trzymały ją wciąż przy nim. Zależność finansowa i sprawy intymne. Lecz Hank wiedział, że „Gazette" zaczyna powoli przynosić coraz większy dochód. A jeśli chodzi o seks... No dobrze, skłamał. Przecież świetnie pamiętał ten ostatni raz, choć Susan zdążyła już zapomnieć. To jasne, że mąż jest jej chyba zupełnie zbędny.

Analizował w myśli ich życie małżeńskie. Jedno, czego mógł być pewien, to fakt, że tak dalej być nie może. Znów łyknął trochę alkoholu. Podnosząc raz za razem szklankę do ust, miał przynajmniej złudzenie, że coś robi, nim podejmie decyzję. Wiedział, że sam się w ten sposób oszukuje, ale było mu to potrzebne.

Ktoś usiadł tuż obok na barowym stołku. Pretensjonalnie modulowany damski głos zamówił wytrawne martini.

Hank dyskretnie usiłował trochę się odsunąć. Dłoń o smukłych palcach z jaskrawo polakierowanymi paznokciami przytrzymała go za ramię.

- Wiesz, Hank, to nie jest w porządku - zamruczała mu do ucha Sandra Kellogg. - Ty z roku na rok stajesz się coraz bardziej przystojny, podczas gdy my wszyscy po prostu się starzejemy.

Poczuł rumieniec na policzkach i niezręcznie próbował zachować bezpieczny dystans. Nic z tego nie wyszło. Jego prześladowczym uwięziła go między swym miękkim zmysłowym ciałem a twardym blatem mahoniowego baru. Hanka owionął intensywny zapach perfum. Wypita whisky pulsowała w żyłach.

- Susan chyba ceni to, co ma - szepnęła przymilnie Sandra. - Ale nie siedziałbyś tu sam, gdybyś należał do mnie.

- Susan jest wszystko jedno - odparł, wzruszając ramionami. Alkohol zaczynał coraz bardziej uderzać mu do głowy.

Blondynka uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Jej dłoń powędrowała wzdłuż ramienia Hanka, ugniatając pieszczotliwie twarde mięśnie. Komplement, jaki powiedziała temu potężnemu mężczyźnie, nie był tylko pochlebstwem. Hank Metcalf bez wątpienia wyglądał z wiekiem coraz lepiej. Spojrzała na jego wspaniałe ciało. Nie miała najmniejszej ochoty wypuścić go z rąk. Przysunęła się jeszcze bliżej.

Hank nie potrafił się jej oprzeć.

Trudno o gorszy sposób celebrowania własnych urodzin, stwierdziła ponuro Susan. Była trzecia nad ranem, a jazda gruchotem, który nadawał się jedynie do muzeum, nie należała do przyjemności. Pusta szosa ciągnęła się bez końca. Było jeszcze zupełnie ciemno, nie licząc krótkich chwil, gdy księżyc błyskał zza gnających po niebie chmur.

Lekka mżawka pokryła wilgocią przednią szybę i droga stała się prawie niewidoczna. Susan miała, co prawda, towarzystwo. Na siedzeniu obok leżał magnetofon, z którego między jednym trzaskiem a drugim płynęły instrukcje, jak trzeba dalej jechać.

„Kolejny zjazd jest dwa kilometry za domem Petersonów. Z lewej strony będzie silos zbożowy..." Zaraz, jeszcze raz. „Później przejedziesz wąski, drewniany mostek..." Ponownie cofnęła taśmę, żeby sprawdzić adres. „Za strumieniem trafisz do... "

- Psiakrew! - zaklęła głośno, gdy samochód zatańczył na mokrej nawierzchni. Ten ostry zakręt mógł ją wiele kosztować. Ścisnęła mocniej kierownicę. Z trudem zapanowała nad samochodem czując, że tylne koła volkswagena wciąż niebezpiecznie się ślizgają. Wrzuciła niższy bieg i zwolniła.

„Teraz trzeba podjechać..." - Taśma nadal instruowała.

- Och, zamknij się! - warknęła ze złością i wcisnęła klawisz z napisem „stop".

Przez chwilę rozkoszowała się błogą ciszą, nim znów włączyła magnetofon. Przewinęła kawałek taśmy i dowiedziała się, że: „Przed ostrym zakrętem lepiej nieco zwolnić..."

- Dzięki za ostrzeżenie - zadrwiła.

„Osiemset metrów dalej rośnie nieduży zagajnik. Droga do domu pani Kellogg jest dokładnie pomiędzy... "

Susan znów zaklęła, bo właśnie przegapiła to rozwidlenie. Nie zwracając uwagi na zgrzyty, zredukowała bieg, pompując jednocześnie hamulec. Dzielny Don Kiszot, jak nazywano jej pojazd, ani myślał się zatrzymać, więc szarpnęła za ręczny hamulec. Garbus rocznik 1971 gwałtownie stanął w miejscu.

Szarpnęła dźwignię, wrzucając wsteczny bieg. Samochód posłusznie ruszył do tyłu. Przejechał kilkanaście metrów, po czym silnik prychnął i zgasł. Z lewej strony prowadziła do domu wysypana żwirem alejka.

Susan wciągnęła powietrze, odliczając w myśli kolejne pięć liczb od stu. To było o wiele skuteczniejsze, niż liczenie od jednego do dziesięciu. Odetchnęła głęboko i już zupełnie spokojna sięgnęła po zrolowane gazety. Niewiele ich już leżało na tylnym siedzeniu. Zostało raptem pięćdziesiąt egzemplarzy z trzystu, które dzisiaj zabrała. Dzięki Bogu, prawie całą trasę miała już za sobą. Co prawda, o tej porze i tak nie było sensu się spieszyć.

Skrzywiła się na tę myśl. Nie musiała zbyt wysilać wyobraźni, żeby zgadnąć, co robi teraz Hank. Na pewno studzi gniew kuflem piwa w „Jubilee". Stało się to ostatnio jego ulubioną rozrywką. Nie była tym szczególnie zachwycona, ale od kiedy przejęła gazetę, Hank wziął na siebie większość domowych i rodzicielskich obowiązków. Wiedziała, że byłoby głupio robić problem z powodu kilku piw.

Poza tym, jeśli zacznie go pouczać, to dostarczy mu tym samym kolejnego powodu do narzekań. Z westchnieniem ulgi wymacała paczkę gazet, które złośliwie zsunęły się na podłogę za przednim siedzeniem. Nawet gdyby jakimś cudem udało się jej wrócić do domu o przyzwoitej godzinie, to Hank i tak nie będzie w formie. Nie było się co łudzić, że resztę nocy spędzą na wspólnych igraszkach.

- Do licha, przecież to miało wyglądać zupełnie inaczej - mruknęła sama do siebie. - Wszystko zaplanowałam. Nie tak chciałam wkroczyć w czwartą dekadę mego życia.

Miała to być dekada sukcesów. W ciągu dziesięciu lat gazeta ugruntuje swoją pozycję na rynku i zacznie przynosić duży dochód. Dzieci skończą studia, zajmą się karierami, może nawet założą rodziny. A oni we dwoje będą w końcu mieć czas i pieniądze, aby cieszyć się życiem i sobą.

Na Boga, te plany wyglądały wspaniale. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby je coś zniweczyło. A już z pewnością nie taki paskudny początek. Co tam, i tak przecież nigdy nie przejmowała się zbytnio urodzinami.

Zacisnęła dłoń na zwiniętej w ciasny rulon gazecie i spojrzała przelotnie na pełen reklam sobotni dodatek: Na jej twarzy malował się upór i zdecydowanie. Cała rodzina Susan dobrze znała tę minę.

Za rok unowocześni drukarnię. Wyrzuci stare maszyny, które ciągle się psują i sprawiają tyle kłopotów. A jeśli finanse na to pozwolą, to zatrudni kogoś na cały etat. Poza tym już niedługo jej syn, Jake, zacznie trochę pomagać w redakcji, o ile jego zainteresowanie dziennikarstwem przetrwa próbę czasu i okres dojrzewania.

- Hank musi po prostu nauczyć się trochę cierpliwości, to wszystko - powiedziała na głos. - Któregoś dnia zobaczy, że warto było poczekać. - Wierzyła w to całym sercem. W przeciwnym razie poświęciłaby swój czas wyłącznie rodzinie. Kariera była ważna, ale to wcale nie znaczyło, że gazeta miała na zawsze zdominować życie Susan. Mąż i dzieci liczyli się o wiele bardziej.

Miała szczery zamiar przekonać o tym Hanka. Jutro się z nim pogodzi. Kim i Jake wrócą z wycieczki w niedzielę po południu. Oboje z Hankiem będą mieć cały jutrzejszy dzień wyłącznie dla siebie. A także jutrzejszą noc.

Następne wydanie „Gazette" miało się ukazać dopiero w środę. Mogła więc wziąć sobie jutro wolne i spędzić sobotę tylko z mężem. Udowodni mu, jak bardzo pociągająca może być trzydziestoletnia dziennikarka.

Wystawiła rękę za okno i mocno się zamachnęła.

Gazeta zatoczyła półkole i upadła dokładnie tam, gdzie powinna, czyli na końcu podjazdu. Susan na chwilę zapomniała o zmartwieniach zachwycona celnością rzutu. Nawet Tommy Slocum nie zrobiłby tego lepiej. Spisała się znakomicie.

- Tak, mój drogi, jutrzejszy dzień należy tylko do nas. Zobaczysz, że opłaciło się czekać.

Była tak zaabsorbowana swym monologiem, że nie zauważyła mężczyzny wychodzącego z domu rozwódki, Sandry Kellogg. Trzaśnięcie drzwiami wyrwało Susan z zamyślenia. Przekręciła kluczyk w stacyjce, usiłując włączyć starter. Bez skutku.

Wysłużony pojazd starał się jak mógł, rzęził i prychał, lecz silnik uparcie nie chciał zapalić. Zerknęła w stronę domu. Miała nadzieję, że nikt jej tu nie rozpozna. Każdy, kto zobaczy volkswagena, dojdzie pewnie do wniosku, że Tommy rozwozi gazety. Jej dziennikarska wiarygodność legnie w gruzach, gdy jakiś plotkarz rozgada, że Susan Metcalf ma zwyczaj szpiegować czytelników o trzeciej nad ranem.

Niestety, wszystko sprzysięgło się dzisiaj przeciwko niej. Niewinna buzia pyzatego księżyca wychynęła zza chmury i cały teren został zalany chłodnym blaskiem.

Susan zamarła. Czuła się jak wciśnięty w fotel widz, który nie może oderwać wzroku od ekranu. Patrzyła na mężczyznę, stojącego na ganku i nie wierzyła własnym oczom.

Podniósł gazetę i wtedy spojrzeli sobie prosto w twarz.

Znała tę twarz i kochała. Krótko ostrzyżone czarne włosy. Szerokie brwi - jedną przecinała ukośna, wąska blizna. Ciemne oczy, w których można było utonąć. Susan znała te wyraziste męskie rysy na pamięć, lepiej niż swoje własne. Nie była zachwycona swoim wyglądem, ale na niego mogłaby patrzeć godzinami. I rzeczywiście czasem tak robiła. Dlatego teraz potrafiła dostrzec najdrobniejszy szczegół, choć ganek zalegał półmrok.

Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, znów przekręciła kluczyk w stacyjce. Tym razem Don Kiszot zapalił natychmiast. Samochód z wolna nabierał rozpędu.

Nie miała pojęcia, jak dojechała do domu. Jutro w redakcji rozdzwoni się telefon i pięćdziesiąt rozjuszonych osób będzie miało pretensje o brak gazety. Nie myślała teraz o tym. Właściwie nie mogła myśleć o niczym. Umysł miała jak sparaliżowany, ciało ociężałe, a przed oczami widok, który wprawił ją w szok. Jakaś część mózgu kierowała jej odruchami. Zaparkowała volkswagena, zaciągnęła ręczny hamulec, zgasiła światła. Wykonywała te rutynowe ruchy jak automat. Wysiadła i powlokła się przez podwórko. Lewa, prawa, lewa, prawa. Teraz drzwi i schodami na górę, do sypialni.

Widok przykrytego kapą łóżka podziałał na nią otrzeźwiająco. A więc to prawda. Dopiero teraz uwierzyła w to, co pół godziny temu widziała na własne oczy. Hank. Jej Hank. Człowiek, za którego wyszła za mąż trzynaście lat temu i z którym wciąż była szczęśliwa. Mogłaby przysiąc, że nigdy jej nie oszuka. I właśnie on o trzeciej rano wychodził od Sandry Kellogg, z koszulą wywleczoną ze spodni i z niedopiętymi guzikami. Jej własny mąż. Cholerny drań!

Miała ochotę go zabić. I ją także. Tę wstrętną dziwkę, Sandrę Kellogg.

Szkoda, że nie mogła ich zastrzelić. Co prawda, to i tak by nic nie zmieniło, a ona napawałaby się zemstą, idąc na elektryczne krzesło. Ale przecież mogła pozbyć się Hanka w inny sposób. Z szafki pod zlewem wyciągnęła wielką plastykową torbę na śmieci i metodycznie zaczęła wrzucać do niej rzeczy Hanka. Po kolei opróżniała szufladę za szufladą.

Przerwała na moment, słysząc pisk opon na podjeździe. Kochany mężuś wracał do domu. Chwilę później usłyszała na schodach jego kroki. Przyśpieszyła tempo, byle jak wpychając ubrania do worka.

Hank zatrzymał się gwałtownie przy drzwiach ich wspólnej sypialni.

- Susan? - W jego głosie brzmiała wyraźna prośba. - Susan, przestań. Wysłuchaj mnie.

- Czyżbyś miał mi coś do powiedzenia? - Zręcznie zawiązała pełny worek i sięgnęła po następny. - Chcesz się usprawiedliwić? Coś wyjaśnić? No dalej, Hank. Wprost nie mogę się doczekać.

Patrzył na nią bez słowa, jakby zupełnie stracił mowę.

- Nie daj się prosić, Hank. To przecież całkiem łatwe. Jest tysiąc różnych wykrętów. Mam ci podpowiedzieć? „Pozory często mylą. Wcale nie było tak, jak myślisz". „Mylisz się, kochanie". Wybierz coś i wal.

Wciąż stał jak skamieniały.

- Czemu milczysz, Hank? Chyba możesz coś powiedzieć? -przynagliła go. Odwróciła się na pięcie i spojrzała mu w twarz. -Powiedz, że po prostu wpadłeś na Sandrę w barze. Nawalił jej samochód i podrzuciłeś ją do domu. A ona zaprosiła cię na kawę.

Upuściła naręcze ubrań, które miała właśnie wepchnąć do worka i zrobiła krok w stronę Hanka. Końcem palca musnęła rozpięty guzik.

- A może pękła jej rura w łazience i musiałeś zdjąć koszulę? Biedna Sandra była tak cholernie wdzięczna, że dała ci całusa. Dlatego masz tyle szminki na twarzy i tak cuchniesz jej perfumami.

Stała teraz tuż obok niego. Chwyciła go za ramiona, wbijając paznokcie w potężne mięśnie i z całej siły nim potrząsnęła. A raczej usiłowała to zrobić.

- Powiedz mi, że się mylę, że wcale nie kochałeś się z tą kobietą.

- Ja... ja... - wyjąkał bezradnie i przełknął ślinę.

- Powiedz, Hank! - krzyknęła niemal histerycznie. Spuścił głowę. Starając się wyzwolić z jej uścisku, sięgnął po worek i zarzucił go sobie na ramię. Drugi wziął w rękę i ruszył do drzwi.

- Hank! - Przylgnęła do jego ramienia, próbując go zatrzymać. -Powiedz mi, że się mylę i że nic się nie stało.

Odsunął ją i zaczął schodzić na parter. Patrzyła za nim, ale się nie odwrócił. Usłyszała skrzypnięcie frontowych drzwi.

- Hank! - Pędem zbiegła po schodach, ale było już za późno. Zdążyła tylko zobaczyć tył czerwonego chevroleta. - Wracaj natychmiast! Jeszcze nie skończyłam!

Furgonetka skręciła za róg i po chwili światła samochodu rozpłynęły się w mroku. Chyba nie mógł się już doczekać, kiedy znów będzie przy niej, pomyślała z goryczą. Łobuz i dziwka. Dobrana z nich para.

- A jedź sobie! - zawołała. - Wracaj, skąd przyjechałeś! Guzik mnie to obchodzi!

Z hukiem zamknęła drzwi i dopiero wtedy padła w salonie na kanapę. Podciągnęła kolana pod brodę, opierając nogi o poduszki -dokładnie tak, jak zawsze zabraniała siadać dzieciom.

Nie będę, nie będę się tym przejmować, wmawiała sobie po cichu. Żaden mąż, który romansuje na boku, nie zasługuje na łzy. On mnie już wcale nie obchodzi! Nie jest tego wart Powtarzała w kółko tę litanię, najpierw szeptem, a stopniowo coraz głośniej, jakby za wszelką cenę pragnęła uwierzyć we własne słowa.

Monotonne mruczenie przeszło w donośne zawodzenie i Susan nie mogła już nad sobą zapanować. Łzy zaczęły powoli spływać po policzkach, aż cichy płacz zmienił się w pełen udręki szloch.

Hank, wiedziony wspomnieniami, jechał szosą na wschód. Zewsząd otaczała go cisza i ciemność tak głęboka, jak bywa tylko tuż przed wschodem słońca. Zbliżał się w stronę Missisipi. Świt zastał go na jej brzegu. Z wysokości przeciwpowodziowego wału patrzył w zamyśleniu na rzekę. Ona także, jak wszystko inne, nie oparła się suszy.

Rekordowo niski poziom wody obnażył nierówności i blizny urwistych brzegów, ukryte przez setki lat przed oczami człowieka. Piaszczyste ławice przybrały dziwaczne kształty, jak gdyby wstydziły się swojej nagości i pragnęły schować w mulistym korycie.

Wielka rzeka cierpiała. Hank rozumiał jej ból. Nie mógł już dłużej udawać, że jego małżeństwo jest szczęśliwe. Wiara w to wyparowała pod wpływem gniewu równie szybko, jak głębia Missisipi poddała się fali bezlitosnych letnich upałów.

- Wszystko się kiedyś kończy - przekonywał rzekę. - Nawet susza i nieudane małżeństwo.

Lekka mżawka, która przez całą noc drażniła się z wysuszoną ziemią, musiała go chyba usłyszeć. Poczuła litość, przechodząc w deszcz, który potwierdził słowa Hanka. Ziemia i rzeka wydały z siebie westchnienie ulgi. Powietrze wypełniło się zapachem wilgotnej gleby. Hank chłonął łapczywie ten aromat. Ubranie miał przemoczone do suchej nitki. Bez pośpiechu schodził z wału w strugach potężnej ulewy. Westchnął. Ciężar przygniatający barki ustąpił.

To już skończone. Udawanie, tłumiony gniew i niechęć spłynęły jak deszcz z ciężkiej chmury. Nie będzie więcej cierpienia. Lecz zaraz inna myśl wyparła tę przelotną satysfakcję. Wszystko skończone. Małżeństwo, dom i życie z Susan należało już do przeszłości. Wiele musiał zapłacić za uczucie ulgi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

 

 

Susan spróbowała mocniej zakręcić kran, ale woda nie miała zamiaru się poddać. Cienkim strumyczkiem spływała jej prosto na kark. Susan spojrzała na nieszczelny prysznic i groźnym tonem postraszyła, że wyrzuci go na śmietnik. Poskutkowało. Ostatnie krople potulnie potoczyły się do wanny.

Sięgnęła po ręcznik. Specjalnie wybrała najbardziej szorstki i zaczęła się energicznie wycierać. Poczucie całkowitego odrętwienia, w jakie popadła po wyjściu Hanka, zaczęło ją powoli opuszczać.

Długo siedziała skulona na kanapie. W końcu zebrała się na odwagę, żeby wstać. Miała irracjonalną nadzieję, że wszystko było tylko koszmarnym snem. Lecz gładko zasłane łóżko, puste szuflady i ogołocona z ubrań szafa mówiły same za siebie. Dobitnie świadczyły o tym, że Hank odszedł.

A więc to się naprawdę zdarzyło. Przyłapała Hanka na zdradzie. Nie mogła przymknąć na to oczu, nawet gdyby należała do kobiet, które ignorują oczywiste fakty. To jednak nie mieściło się w naturze Susan.

Włożyła okulary i przejechała ręcznikiem po zaparowanym lustrze. Odważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Patrzyły na nią zaczerwienione oczy z zapuchniętymi powiekami. Lewe oko wykazywało jakby większą niż zwykle skłonność do lekkiego zezowania.

„Na szczęście ma sporo rozumu, bo piękna nigdy nie będzie". Wciąż dźwięczała jej w uszach ta przykra uwaga. Beztrosko rzucone kiedyś słowa na zawsze utrwaliły się w pamięci Susan. Nie była to, bynajmniej, celowa złośliwość ze strony optyka, który badał jej wzrok. Raczej obiektywne stwierdzenie faktu. Małe dziewczynki w okularach o grubych szkłach rzadko z wiekiem zyskują na urodzie. To prawda, nie miała żadnych szans, aby zostać Miss Uniwersum.

Właściwie nigdy się zbytnio nie przejmowała swoim wyglądem. Natura obdarzyła ją nieprzeciętnym intelektem, który z nadwyżką rekompensował braki urody. Hankowi to odpowiadało. Miała wtedy piętnaście lat. Teraz kończyła trzydzieści i niewiele się zmieniła. Widać Hank miał na ten temat inne zdanie.

Zrobiła krok w tył i obejrzała swoją sylwetkę od stóp do głów. Wbrew rozsądkowi zaczęła się porównywać z ciągle zgrabną i atrakcyjną Sandrą Kellogg. Tamta zawsze uchodziła za szkolną piękność. Susan była dziewczyną zupełnie innego pokroju. Przecież uroda naprawdę nie jest w życiu najważniejsza.

A jeśli nawet, to ona, Susan, chyba z wiekiem nieco wyładniała. Kanciaste rysy twarzy szpeciły, gdy była dzieckiem. Teraz jednak po prostu ją odmładzały. Rzeczywiście, nie wyglądała dużo poważniej niż piętnaście lat temu. Jedyna dostrzegalna różnica polegała na tym, że obecnie wiek oraz twarz i figura tworzyły harmonijną całość. No i bezpowrotnie zniknął młodzieńczy trądzik.

Dwa porody zostawiły, co prawda, trochę rozstępów, lecz dodały również parę kilogramów. Ciało nabrało miłych dla oka kształtów. Niestety, piersi nie zachowały ponętnej krągłości z okresu ciąży i karmienia. Były za małe, lecz Hankowi to nie przeszkadzało. Zawsze twierdził, że nadmiar to w tym przypadku marnowanie czegoś dobrego.

Uśmiechnęła się bezwiednie na myśl o miłym komplemencie. Uśmiech znikł jednak równie szybko, jak się pojawił, przechodząc w grymas bólu. Skoro Hank lubił małe biusty, to dlaczego przespał się właśnie z tą puszczalską Sandrą? Nie była przecież płaska jak deska. A może wszystkie puszczalskie mają co najmniej setkę w obwodzie?

- A niech go szlag trafi! - zaklęła znowu. - Jak mógł nam to zrobić? Dlaczego wszystko zniszczył?

Odbicie w lustrze nie udzieliło odpowiedzi. Znał ją tylko jeden człowiek. Ale on nie chciał nic powiedzieć.

Jednym ruchem ręki zgarnęła z umywalki drobiazgi i kosmetyki Hanka. Staromodna brzytwa, czerwona szczoteczka do zębów i duży czarny grzebień wylądowały z trzaskiem w metalowym koszu.

Trzynaście lat zmarnowane w jedną noc. Pokręciła głową z niesmakiem. Wszystko, do czego wspólnie doszli, wyrzucone jak wczorajsze śmieci. I tylko dlatego, że miał ochotę tarzać się w łóżku z trzykrotnie zamężną i tyle samo razy rozwiedzioną Sandrą Kellogg. Wszyscy wiedzieli, że jest łasa na każdą męską zdobycz. Nie przepuściła nikomu, kto wpadł jej w oko.

- Gdzie, u licha, miał rozum, gdy szedł za głosem swego ciała i zniszczył nasze życie? - Drgnęła, słysząc przykrą grę słów.

Wróciła do sypialni po jakieś czyste ubrania, lecz jej uwagę przyciągnęły zdjęcia na toaletce. Ich dwoje dzieci!

W wieku niemowlęcym, ze Świętym Mikołajem. Oboje tacy niewinni i ufni.

Jak Hank mógł im to zrobić? Wiedziała, że jej małżeństwo nie jest doskonałe, ale jednego mogła być pewna: kochał te dzieciaki. Dlaczego pozbawił je domu rodzinnego? Nie miała pojęcia, jak wytłumaczyć im to, co się stało. Sama tego dobrze nie rozumiała. „Gdzie jest tatuś? Och, chyba u swojej przyjaciółki. Zostanie u niej na noc". Nie, na pewno nie w ten sposób. Westchnęła. Dzięki Bogu, dzieci wracają dopiero jutro. Może zdąży wymyślić jakieś sensowne wyjaśnienie, żeby nie wpadły w popłoch.

Poczuła, że łzy znów napłynęły do oczu i szybko przycisnęła powieki palcami. Za dużo płakała. Dźwięk przetaczającego się grzmotu zabrzmiał tak, jakby natura przyznawała jej rację.

Skoczyła do okna i szarpnęła zasłonkę. Zastygła bez ruchu na widok kropli spływających po szybie. Deszcz. Prawdziwy deszcz, nie jakiś tam kapuśniaczek. Słodki i błogosławiony. Błyskawicznie wciągnęła na siebie dżinsy, poplamioną atramentem trykotową bluzę i wskoczyła w ulubione stare adidasy. Zbiegła na dół i szeroko otworzyła frontowe drzwi. Naprawdę padało. Susza się skończyła.

- Musisz zapomnieć o Hanku - powiedziała surowo. - Zapomnieć o Sandrze. Masz zająć się gazetą, a najlepsza wiadomość sezonu właśnie kapie ci na nos.

Chwyciła słuchawkę i zadzwoniła do Dawida Sinclaira. Był fotografem, z którym współpracowała.

- Trzeba zrobić zdjęcia, mnóstwo zdjęć - poleciła. - Sfotografuj traktory, które utkw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin