Neokatechumenat - jawna herezja.doc

(130 KB) Pobierz
Marek Alessio

Marek Alessio

Droga Neokatechumenalna - jawna herezja

Odpowiedz na heretycki tekst jaki został opublikowany na portalu "Fronda".

Neokatechumenat

 „Droga Neokatechumenalna” jest jednym z najliczniejszych i najbardziej wpływowych „nowych ruchów kościelnych”. Autor tekstu, podążający „Drogą” przez siedem lat, ukazuje jej prawdziwy obraz i wyjaśnia, dlaczego niedawna „interwencja Watykanu”, o której donosiły media, nie jest w stanie skorygować błędów „Drogi”.

W liście apostolskim Ecclesia in America, ogłoszonym w roku 1999, Jan Paweł II wzywał do zaangażowania na rzecz nowej ewangelizacji „będącej nie reewangelizacją, ale ewangelizacją całkowicie nową: nową w żarliwości, metodach i wyrazach”.

I faktycznie, „nowa ewangelizacja”, w niczym nie przypominająca „reewangelizacji”, czyli ponownego nauczania i przyjmowania wiary apostolskiej, która opierała się mijającym stuleciom i wszelkim próbom starcia jej z powierzchni ziemi – jest bezsprzecznie „nowa”. Nowa i „ulepszona”. Termin ten stał się mantrą powtarzaną nieustannie przez tych, wedle których II Sobór Watykański był najlepszą rzeczą, jaka spotkała Kościół od czasu zmartwychwstania Chrystusa.

Od roku 1996 napisałem dla „Catholic Family News” serię artykułów poświęconych „Drodze Neokatechumenalnej”, jednej z głównych sił „nowej ewangelizacji”. Swego czasu byłem dość aktywnym członkiem „Drogi”. Pracowałem jako katechista (byłem członkiem zespołu wysłanego do parafii w celu tworzenia nowych wspólnot „Drogi”), „współodpowiedzialnym” wspólnoty (co oznaczało, że mogłem kierować grupą pod nieobecność „odpowiedzialnego”), kantorem (czyli osobą grającą na gitarze i śpiewającą podczas liturgii „Drogi”), seminarzystą (w domu formacyjnym Redemptoris Mater House w Newark w stanie Nowy York) i „misjonarzem” (czyli osobą pracującą z „rodzinami misyjnymi” „Drogi” w Wheeling i Pittsburgu w Pensylwanii).

19 listopada 2005 roku Benedykt XVI przyjął założycieli „Drogi Neokatechumenalnej”: Kiko Argüello i Carmen Hernández, na audiencji prywatnej, mającej miejsce po zakończeniu Synodu Biskupów na temat Eucharystii, w którym Kiko uczestniczył jako obserwator. 22 listopada 2005 r. „Droga” wydała oświadczenie, w którym Kiko i Carmen poinformowali, że

papież wyraził swe poparcie dla ich wysiłków, zwłaszcza dla projektu szerzenia Ewangelii w najbardziej zdechrystianizowanych częściach świata, w szczególności w Europie.

Miesiąc później, w połowie grudnia, Argüello i Hernández, razem z włoskim księdzem Mario Pezzim, członkiem międzynarodowego zespołu odpowiedzialnego za „Drogę Neokatechumenalną”, otrzymali dwustronicowy list od kard. Franciszka Arinze, prefekta Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów. List ten, datowany na 1 grudnia 2005, rozpoczyna się następującymi słowami:

Po rozmowach w niniejszej Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w sprawie celebracji Najświętszej Eucharystii we wspólnotach „Drogi Neokatechumenalnej”, zgodnie z wytycznymi podanymi podczas spotkania z Państwem w dniu 11 listopada br., informuję Państwa o decyzjach Ojca Świętego.

W liście kard. Arinze podnosi kilka kwestii:•  

 „Droga Neokatechumenalna” musi wejść w dialog z biskupem diecezjalnym w celu wyjaśnienia, że wspólnota „Drogi Neokatechumenalnej” jest wcielona w parafię także w kontekście celebracji liturgicznych. Przynajmniej w jedną niedzielę w miesiącu wspólnoty „Drogi Neokatechumenalnej” muszą uczestniczyć w Mszy świętej wspólnoty parafialnej.•  

 Co do komentarzy wygłaszanych przed czytaniami, muszą one być krótkie.•

   W sprawie przyjmowania Komunii św., udziela się „Drodze Neokatechumenalnej” okresu przejściowego (nie przekraczającego dwóch lat) na przejście z szeroko rozpowszechnionego w jej wspólnotach sposobu przyjmowania Komunii św. (siedząc, ze stołem nakrytym obrusem umieszczonym w centrum kościoła zamiast przeznaczonym ku temu ołtarzem w prezbiterium) na zwykły sposób, w który cały Kościół przyjmuje Komunię św. Jakie jest znaczenie tego listu dla przyszłości Neokatechumenatu?

Świat według Kiko i Carmen

Człowiek pierwotny – mówią Kiko i Carmen – „zawsze napotykał zjawiska, rzeczy, które go przekraczały: burze, choroby, śmierć etc. i odczuwał potrzebę szukania schronienia, by w jakiś sposób powstrzymać te siły, które go przekraczały”. Aby je uśmierzyć, człowiek „stworzył religię, zbudował świątynię i ołtarz oraz umieścił tam kapłana”. Wraz z akceptacją chrześcijaństwa przez cesarza Konstantyna, hordy słabo schrystianizowanych pogan wdarły się do Kościoła, przynosząc ze sobą swe pogańskie wierzenia, a zwłaszcza ideę wzbudzającej strach krwawej ofiary, składanej dla obłaskawienia sił wyższych. Te elementy „naturalnej religijności” skaziły liturgię Mszy. Przeobraziła się ona w obrzęd polegający na ofiarowaniu Bogu darów dla uśmierzenia Jego gniewu. Jak twierdzą założyciele „Drogi”,

to owe masy pogan chciały widzieć w chrześcijańskiej liturgii – ofiarę. Jest to całkowity powrót do Starego Przymierza, z którego wyrósł nawet sam Izrael.

Tak właśnie według Kiko i Carmen wygląda historia religii i rozwoju Ofiary Mszy. Poniższy fragment, przeznaczony dla katechistów, pochodzący z ich „szkicu katechez” (głównego tekstu zawierającego doktrynę „Drogi”), demonstruje ich niezmierną pogardę względem katolickiej Mszy:

Tak więc widzimy całą serię idei przejmowanych przez liturgię z religii naturalnych: ofiarowanie różnych rzeczy Bogu dla pozyskania Jego względów: ofiar, baranków, obiat etc. Czynił tak również Izrael w swym kulcie ofiarnym, ale Bóg powoli prowadził go od ofiar i świątyń ku liturgii uwielbienia oraz wielkiej duchowości Paschy. Potem jednak nowe ludy, które weszły do Kościoła, powróciły do tego, od czego lud Izraela odszedł, a w chrześcijańskiej liturgii pojawiły się pogańskie obrzędy.

Doktryna Mszy jako „bezkrwawej ofiary” jest dla nich odrażająca. Pytają:

Czy Bóg wymaga krwi swojego Syna dla uśmierzenia swego gniewu? Jakiego Boga w ten sposób stworzyliśmy? (sic!) Doszliśmy do twierdzenia, że Bóg powściąga swój gniew przez ofiarę ze swego Syna, na wzór pogańskich bożków.

Wedle założycieli „Drogi”, Msza szybko zdegenerowała się, przechodząc od pełnej ekspresji uczty uwielbienia do statycznych, zabobonnych obrzędów, skażonych destrukcyjną ideą „ofiary”. Na całe szczęście w XX wieku pojawili się założyciele Neokatechumenatu, by zawrócić Kościół z powrotem na właściwą „Drogę”, poprzez Eucharystię (założyciele „Drogi” gardzą terminem „Msza”), dzięki której przywracają mu radość pierwszych chrześcijan.

Dlatego właśnie ostatnie doniesienia o tym, że „Droga” musi dostosować swoje praktyki liturgiczne do ogólnych norm Kościoła są szczególnie interesujące. Jak mówi stara łacińska senstencja: lex orandi, lex credendi. Nasza modlitwa i życie liturgiczne zarówno odzwierciedlają jak i kształtują naszą wiarę. Krótki rzut oka na Eucharystię „Drogi” całkowicie potwierdza tę regułę.

„Liturgia dla wtajemniczonych”?

Eucharystia „Drogi” jest – w najlepszym razie – liturgią skoncentrowaną na człowieku. Jest wypełnionym gwarem spotkaniem, zdominowanym przez ludzkie kaprysy i osobiste opinie, spotkaniem, w którym Kalwaria ma jedynie drugorzędne znaczenie, jeśli w ogóle się o niej pamięta.

Liturgie te sprawowane są w sobotnie wieczory, a podczas dni poprzedzających sobotę ze wspólnoty wyłaniany jest zespół dla „przygotowania Eucharystii”. Jego członkowie spotykają się w domu jednego z nich i przygotowują wszystkie czytania mszalne. Następnie podejmuje się decyzję, kto będzie je czytał w sobotni wieczór, a kto będzie wygłaszał „napomnienia”, będące krótkimi do nich wprowadzeniami.

W sobotę wieczorem przed Eucharystią „Drogi” panuje zawsze gorączkowa krzątanina. W czasie gdy przygotowywany jest stół z obrusem i kwiatami, kantorzy na boku ćwiczą pieśni na wieczór (wszystkie skomponowane przez Kiko Argüello). Wokół rozbrzmiewa trzask rozkładanych krzeseł.

Jednym z wielu nadużyć liturgicznych praktykowanych przez „Drogę” jest przyjmowanie Komunii św. na siedząco.

Jeśli liturgia nie odbywa się w zamkniętym pomieszczeniu, poziom hałasu nie ma takiego znaczenia. Jednak najczęściej wszystko to ma miejsce w kościele, zaledwie kilka metrów od tabernakulum. W całej tej krzątaninie, której towarzyszy hałas i śmiech, Najświętszy Sakrament najczęściej w ogóle nie jest zauważany.

O tych właśnie sobotnich Eucharystiach mówi list kard. Arizne, wspominając, że „przynajmniej w jedną niedzielę w miesiącu wspólnoty „Drogi Neokatechumenalnej” muszą uczestniczyć w Mszy świętej wspólnoty parafialnej”. Jednym z głównych zarzutów wobec „Drogi” jest ekskluzywizm – podkreśla się, że jej członkowie spotykają się za zamkniętymi drzwiami i generalnie trzymają na uboczu, dystansując od życia parafii. W wywiadzie dla „30 Giorni” Kiko tak odpowiedział na ten zarzut:

Nie sprawujemy liturgii za zamkniętymi drzwiami. Po prostu mamy pewien program, którego przestrzegamy. Jeśli ktoś idzie na studia, wie, że jest pierwszy rok, drugi rok etc. I myślę, że studenci drugiego roku wiedzą, że nie powinni spędzać czasu z czwartym rokiem, ale z pierwszym. Również my mamy nasz program obejmujący dwa stopnie, dwa okresy. Nowi neokatechumeni przechodzą etapy przedkatechumenatu, katechumenatu, wyboru i nowicjusza. Pomiędzy tymi etapami istnieje wyraźny moment przejścia.

Jak tłumaczy Kiko:

Zaniedbani i zeświecczeni ludzie, ludzie, którzy opuścili Boga, są wewnętrznie martwi, (...) nie rozumieją wysiłku, jaki podejmujemy, by doprowadzić ich z powrotem do Chrystusa i są zgorszeni niedzielną Mszą celebrowaną we wspólnocie w sobotni wieczór, z całym bogactwem znaków, których pragnął sobór (np. Komunią pod dwiema postaciami, jak nam to zagwarantowała Stolica Apostolska).

Jeśli więc kwestionujecie liturgię „Drogi”, jesteście „wewnętrznie martwi”. Czy jednak Eucharystia Neokatechumenatu jest jego prywatną sprawą? Trzeba pamiętać, że Eucharystia ta jest spektaklem przygotowanym dla tych, którzy przeszli ośmiotygodniowe katechezy „Drogi” i wstąpili do jej wspólnoty. W czasie tych wprowadzających katechez nowym rekrutom narzucane są poglądy Kiko i Carmen na istotę Mszy, czemu towarzyszy poniżanie tradycyjnej katolickiej doktryny i norm liturgicznych. Podczas tygodniowego zakończenia, kończącego ośmiotygodniowy okres przygotowawczy, całe popołudnie spędza się na Eucharystii, do której włącza się długą lekcję na temat żydowskiej Paschy, na wszelki wypadek, żeby nikt nie nawiązał kontaktu z kimś spoza wspólnoty. W międzyczasie, od pierwszego dnia, potencjalni rekruci uczą się śpiewać pieśni Kiko i posługiwać specyficznym słownictwem, które „Droga” posiada podobnie jak wszystkie subkultury. Od momentu, kiedy ktoś zostanie przyjęty do wspólnoty, metodologia, pieśni, język etc. stają się czymś bardzo osobistym.

Nowe twarze są na Eucharystii „Drogi” zaledwie tolerowane. Chłopcy zapraszają swe dziewczyny. Dziewczyny zapraszają chłopców. Rodzice zapraszają dorosłe dzieci etc. Nowo przybyli są tolerowani, ale jedynie jako potencjalni członkowie. Oczekuje się, że zniewoleni mocą liturgii, przyjdą na następną katechezę i już pozostaną. Do tego czasu zaleca się zwykle, by nowo przybyli trzymali się z boku, gdyż jedynie ośmiotygodniowe katechezy mogą otworzyć ich na „bogactwo znaków”, które zostało „przywrócone” przez Kiko i Carmen.

Jaki będzie ostateczny efekt zalecenia: „Przynajmniej w jedną niedzielę w miesiącu wspólnoty «Drogi Neokatechumenalnej» muszą uczestniczyć w Mszy świętej wspólnoty parafialnej”? Co to da? W jaki sposób ma to związać „Drogę” z parafią? Jest faktem, że wielu członków „Drogi” zaangażowanych jest w swych parafiach poza czasem, jaki spędzają w swych lokalnych wspólnotach neokatechumenalnych. Często katecheci „Drogi” proszeni są o prowadzenie katechez czy kursów poprzedzających wstąpienie do wspólnot Kana. Jednak poza przypadkami, gdy „Droga” całkowicie przejęła kontrolę nad parafią – a zdarza się to częściej, niż można by przypuszczać – to zmieszanie wspólnoty parafialnej i „Drogi” daje mało efektów.

„Obudźcie się!”

Kolejne zalecenie kard. Arinze brzmi: „Co do komentarzy wygłaszanych przed czytaniami, muszą one być krótkie”. „Komentarze” są głównym elementem wszystkich liturgii „Drogi”: Eucharystii, liturgii pokutnych, zwykłych wieczornych spotkań członków etc. Ja sam wygłosiłem ich sporo.

Podczas Eucharystii „Drogi” każde czytanie poprzedzane jest „komentarzem”. Nazwa ta mówi sama za siebie. Oczekuje się, że będą one bardzo zwięzłe i przyciągające uwagę. Chodzi o to, by nakłonić zgromadzenie do uważnego słuchania.

Jest jednak oczywiste, że w rzeczywistości działają one rozpraszająco. Jak gdyby nie wystarczał sam pochód komentatorów i lektorów do i od mównicy, również treść tych komentarzy naraża słuchaczy na konieczność wysłuchiwania najdziwniejszych nawet „przemyśleń” ich „braci i sióstr”. Komentarze mogą być różnej długości i niekiedy stają się dłuższe, niż same czytania z Pisma św. Mogą być przemyślane lub dziwaczne, wygłaszający je ludzie mogą przedstawiać swe własne koncepcje Boga, mogą krzyczeć do zgromadzonych: „Przebudźcie się!”.

Nie ma potrzeby wygłaszania tych komentarzy, ich celem jest „angażowanie” ludzi w liturgię. Skutkuje to również wymieszaniem mężczyzn i kobiet podczas celebracji. Ta rzekomo konserwatywna grupa, która sprzeciwia się święceniom kobiet i ministrantkom, nie widzi problemów z liturgią zintegrowaną. Jednak dla Kiko i Carmen sama idea sanktuarium jako wyjątkowej, świętej przestrzeni, w której zachowywane jest i chronione samo serce wiary katolickiej, jest jedynie przesądem, pozostałością z pogańskich czasów, kiedy poganie „stworzyli religię, zbudowali świątynię oraz ołtarz i umieścili tam kapłana”.

Nie ma Eucharystii bez zgromadzenia?

Po odczytaniu (lub odśpiewaniu) ewangelii liturgia „Drogi” wchodzi w fazę „dzielenia się”. Każdy członek zgromadzenia może wówczas zabrać głos i powiedzieć, w jaki sposób przemówiły do niego czytania tego wieczoru. Możecie sobie wyobrazić, ile czasu to zabiera, kiedy setki członków „Drogi” gromadzą się na specjalne spotkania! Dopiero po zakończeniu tego etapu kapłan może wygłosić homilię.

Podczas tego „dzielenia się” słuchacze po raz kolejny stają się więźniami mówców. Każda osoba, która zechce zacytować czytania, gość czy ktokolwiek inny, mogą opowiadać o najbardziej przyziemnych sprawach: mąż i żona pokłócili się w samochodzie w drodze do kościoła, ktoś inny nienawidzi swojej pracy, ojciec poczuł się źle, bo nakrzyczał na swoje dzieci. Pamiętam jedną osobę dzielącą się przemyśleniami na temat rozmnożenia chleba dla pięciu tysięcy ludzi. Powiedziała ona zgromadzeniu, że to wcale nie był cud. Wedle niej słowa Pana Jezusa były tak przekonujące, że wszyscy ci, którzy mieli przy sobie jedzenie, zdecydowali się nim podzielić! Kapłan nie zareagował w żaden sposób...

Taka mieszanina sentymentalizmu i teoretyzowania dobrze pasuje do teorii Kiko i Carmen odnośnie do rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii, która wydaje się nie mieć dla nich większego znaczenia. Podstawowym „sakramentem” w teologii „Drogi” jest zgromadzenie. Być może najbardziej zgubną herezją założycieli „Drogi”, jest głoszona przez Carmen teza o względnej wartości rzeczywistej obecności, w przeciwieństwie do roli, jaką przypisuje ona zgromadzeniu:

Tak więc mamy zgromadzenie. Nikt tu nie myśli w kategoriach indywidualnego obrzędu. Hebrajczycy nie mogli celebrować Paschy, jeśli w rodzinie nie było co najmniej jedenastu osób. Sakramentem jest bowiem nie tylko chleb i wino, ale i zgromadzenie, cały Kościół, który głosi Eucharystię. Bez tego zgromadzenia (...) nie byłoby Eucharystii.

Dla założycieli „Drogi” Msza nie posiada swej własnej, wewnętrznej wartości. Źródłem jej mocy, a zarazem powodem istnienia jest zgromadzenie. Kapłan odprawiający Mszę samotnie, aby zadośćuczynić Bogu i wybłagać łaski dla świata, mógłby równie dobrze kłaść pasjans.

Można by powiedzieć, że bez zgromadzenia głoszącego Eucharystię byłaby ona niemożliwa, skoro postrzega się właściwe postacie eucharystyczne (chleb i wino) jako elementy, które nie są niezbędne. Carmen z pewnością skłania się ku takiej interpretacji. Mówi o „problemie” rzeczywistej obecności. „Obsesja, czy Chrystus jest obecny pod postaciami chleba i wina” wywołana została według niej przez XVI-wiecznych teologów, których wysiłki określa lekceważąco jako „gimnastykę umysłową ludzi o małej wiedzy biblijnej o tym, skąd pochodzi Eucharystia”. I to by było na tyle, jeśli chodzi o teologów Soboru Trydenckiego oraz o jego nieomylne dogmaty! I Carmen pisze dalej, demonstrując swe prawdziwe sympatie:

Tajemnica skoncentrowana jest na obecności; zgadzają się w tym zarówno protestanci, jak kalwiniści. Dla Kościoła katolickiego obecność ta stała się taką obsesją, że przeobraziła się w rzeczywistą obecność.

„Eucharystia” „Drogi” jest doskonałym instrumentem liturgicznego programu Kiko i Carmen, opartego na świadomym odrzuceniu nieomylnej doktryny katolickiej, w którą wierni muszą wierzyć, by osiągnąć zbawienie. Podczas sobotniej liturgii „Drogi” Jezus Chrystus wspominany jest co prawda bardzo często, ale to mężczyźni i kobiety należący do wspólnot Neokatechumenatu odgrywają w niej pierwszoplanową rolę. Po długich komentarzach i „dzieleniu się wrażeniami” po odczytaniu Ewangelii rozdzielanie chleba i wina wydaje się mało znaczącym epizodem.

„Nie mamy kapłanów...

”List kard. Arinze odnosi się również do sposobu, w jaki wspólnoty „Drogi” przyjmują Komunię św. Wspólnotom tym daje się okres przejściowy (nie przekraczający dwóch lat), w którym to czasie członkowie Neokatechumenatu muszą przejść „z szeroko rozpowszechnionego w jej wspólnotach sposobu przyjmowania Komunii świętej (siedząc, ze stołem nakrytym obrusem umieszczonym w centrum kościoła zamiast przeznaczonym ku temu ołtarzem w prezbiterium) na zwykły sposób, w który cały Kościół przyjmuje Komunię św.”

.Podczas Eucharystii „Drogi”, do Komunii używany jest zwykły chleb. W czasie ośmiotygodniowych katechez wstępnych potencjalni członkowie „Drogi” pouczani są, jak go przygotować. Procedura ta obejmuje specjalne modlitwy, wyciskanie widelcem symboli na cieście etc. Podczas rozdzielania Komunii wspólnota pozostaje w pozycji siedzącej, ponieważ chleb i wino przynoszone są każdemu z osobna przez seminarzystów i akolitów. Jest to oczywiście „Komunia na rękę”, a ze względu na konsystencję chleba, jego łamanie powoduje, że okruchy i drobne cząstki rozpryskują się we wszystkich kierunkach.

Pomijając już fakt, że aprobowane obecnie formy przyjmowania Komunii św. dopuszczają destrukcyjną dla wiary praktykę „Komunii na rękę”, warto wspomnieć również o innych aspektach rozdzielania Komunii przez „Drogę”.

Jak pamiętamy, w swej krótkiej historii ludzkości Kiko opisywał starożytnych, bojaźliwych i przesądnych pogan. Przerażeni siłami znajdującymi się poza ich kontrolą poganie wynaleźli religię oraz ustanowili kapłanów i zbudowali ołtarze. Kiko pisze dalej: „W chrześcijaństwie nie ma świątyni, nie ma ołtarza, nie ma kapłana w religijnym sensie tego słowa. (...) Świątynią chrześcijaństwa są chrześcijanie. (...) Nie ma też ołtarzy w sensie poświęconych kamieni, do których nikt nie może się zbliżyć ani ich dotknąć. (...) Nie mamy też kapłanów w znaczeniu ludzi, których wybieramy spośród innych, aby w naszym imieniu wchodzili w kontakt z bóstwem. Kapłanem, który wstawia się za nami, jest Chrystus. A ponieważ jesteśmy Jego Ciałem, wszyscy jesteśmy kapłanami”.

Nie ma miejsca dla przestrzeni sakralnej, takiej jak kościół, kamiennych ołtarzy, czy kapłanów jako pośredników, działających in persona Christi! Tę pogardę dla katolickiego kapłaństwa widać podczas liturgii eucharystycznej „Drogi”, w której nie ma miejsca na osobną „Komunię kapłana”. Chociaż „przewodniczący” czy „prezbiter” przyjmuje Komunię jako pierwszy, musi cierpliwie siedzieć na miejscu, aż każdy nie dostanie swego kawałka. Następnie wszyscy spożywają razem. Smacznego!

Nie trzeba sięgać aż do przedsoborowych dokumentów, by znaleźć potępienie takich antyklerykalnych opinii. Wystarczy zajrzeć do dyrektorium Kongregacji ds. Duchowieństwa na temat posługi i życia kapłańskiego z 31 stycznia 1994 r., zaaprobowanego i zatwierdzonego przez papieża Jana Pawła II, skądinąd bezkrytycznego apologety „Drogi”. Czytamy tam co następuje:

Jeśli kapłan poddaje Chrystusowi, Wiecznemu i Najwyższemu Kapłanowi, swój intelekt, wolę i ręce, by ofiarować, poprzez swą posługę, sakramentalną ofiarę odkupienia Ojcu, powinien sam upodabniać się do swego Mistrza i jak On żyć tymi darami dla swych braci w wierze.

Skoro kapłan składa „poprzez swoją posługę, sakramentalną ofiarę odkupienia Ojcu”, dlaczego Kiko uczy, że „nie mamy też kapłanów w znaczeniu ludzi, których wybieramy spośród innych, aby w naszym imieniu wchodzili w kontakt z bóstwem”? Jeśli kapłan rzeczywiście działa in persona Christi, dlaczego jego Komunia jest podczas Eucharystii „Drogi” zmieszana z Komunią zgromadzenia, jak gdyby jego rola nie zasługiwała na specjalny szacunek czy uwagę?

To lekceważenie „Komunii kapłana” doskonale oddaje stosunek Kiko i Carmen do rzeczywistości sakramentalnych wiary katolickiej. Porównajmy to stanowisko ze słowami św. Alfonsa Liguoriego, zaczerpniętymi z jego książki Święta Eucharystia:

Powinniśmy też starać się o podtrzymywanie żarliwości duszy, często przystępować do Komunii duchowej (...). Duchowa Komunia może być przyjmowana kilka razy dziennie: kiedy odmawiamy nasze modlitwy, kiedy nawiedzamy Najświętszy Sakrament, a zwłaszcza, kiedy uczestniczymy we Mszy w momencie Komunii kapłana.

Inną nowością wprowadzoną do liturgii eucharystycznej Kiko i Carmen jest brak „Domine, non sum dignus” (‘Panie, nie jestem godzien’). Kiedy wszyscy trzymają w rękach swe kawałki chleba, kapłan mówi: „Oto Baranek Boży. (...) Błogosławieni jesteśmy, wezwani na Jego ucztę”, po czym wszyscy z zapałem zabierają się do jedzenia. Prawdopodobnie wzmianka o grzeszności zbyt przypominałaby „zalęknionych pogan”.

Pamiętam pewien incydent, który miał miejsce, kiedy byłem seminarzystą „Drogi”. Być może nie odnosi się on do podstaw filozofii Neokatechumenatu, pokazuje jednak charakterystyczny dla niego protekcjonalny stosunek do sakramentalnego kapłaństwa. Pewna kobieta poprosiła rektora naszego seminarium o pobłogosławienie medalika. Już później, mówiąc do zgromadzonych seminarzystów, rektor powiedział nam, że kapłan „Drogi”, jeśli zostanie poproszony przez kogoś z zewnątrz o pobłogosławienie medalika, powinien to uczynić, ale w innym wypadku nie powinniśmy robić takich rzeczy. W domyśle: „To tylko zachcianka przesądnej idiotki. My wiemy, ile to warte”...

Wpływ wyższego szczebla katechistów na kapłanów „Drogi” jest trudny do przecenienia. Kiedy byłem „wędrownym seminarzystą”, pracującym z „misyjnymi rodzinami” „Drogi”, naszej grupie towarzyszył bardzo miły ksiądz, który powiedział mi kiedyś: „Powinienem być tam, dokądkolwiek Kiko mnie pośle”.

Cz. II „Droga”

Droga odpowiada

1 stycznia 2006 r. „Droga” odpowiedziała publicznie na list kard. Arinze. Odpowiedź pojawiła się w formie wywiadu przeprowadzonego przez agencję Zenit z Józefem Gennarinim, „odpowiedzialnym” za Neokatechumenat na terenie całych Stanów Zjednoczonych.

Podczas gdy niektórzy konserwatywni katolicy potraktowali list kard. Arinze jako sygnał upomnienia „Drogi” przez Benedykta XVI, Józef Gennarini odbiera go wręcz przeciwnie. Jak twierdzi: „List kard. Arinze jest bardzo ważnym krokiem w procesie zatwierdzania «Drogi Neokatechumenalnej»”. Tak więc, nie postrzegając go jako upomnienia, Gennarini odbiera list kard. Arinze jako ważny krok Stolicy Apostolskiej w kierunku pełnego uznania Neokatechumenatu:

Treść katechetyczna „Drogi” w swoim itinerarium wtajemniczenia chrześcijańskiego była szczegółowo studiowana przez Kongregację Nauki Wiary, na czele której stał wówczas kard. Ratzinger, i została zatwierdzona z niewielkimi modyfikacjami.Po zatwierdzeniu metody i statutu, następnym krokiem było studium dostosowań liturgicznych obecnych w tej rzeczywistości liturgiczno-katechetycznej, których efektem jest ten list.

Rzeczywiście, list kard. Arinze raczej chroni niż kwestionuje praktyki liturgiczne „Drogi”. Zamknięte sobotnie celebracje Eucharystii będą kontynuowane, podobnie jak „napomnienia”, „dzielenie się wiarą” i przekazywanie znaku pokoju przed ofertorium.

A co z uwagami kard. Arinze odnośnie do sposobu rozdzielania Komunii św.? Słowa pana Gennariniego pokazują, że „Droga” nie ma się czego obawiać w tej kwestii:

I wreszcie, aktualny sposób udzielania Komunii jest dozwolony na dłuższy czas „ad experimentum”. Pokazuje to, że nie chodzi o jakąś praktykę wypływającą z braku czci, ale o praktykę całkowicie słuszną, jak może to potwierdzić każdy, kto uczestniczy w Eucharystii wspólnot.W kontekście końcowego zatwierdzenia statutu napisano [w tym liście], że zmiany w chwili obecnej zostały również zatwierdzone „ad experimentum”. Gdy ten okres «ad experimentum» się skończy, komisja złożona z przedstawicieli pięciu kongregacji, które zatwierdziły statut (Rada ds. Świeckich, Kongregacja Nauki Wiary, Kongregacja ds. Duchowieństwa, Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów oraz Kongregacja Wychowania Katolickiego) przeprowadzi weryfikację koniecznych dostosowań.

P. Gennarini nie tylko posługuje się listem kardynała do usprawiedliwiania „prawomocności” obecnej świętokradczej praktyki „Drogi”, ale mówiąc o „koniecznych dostosowaniach” w procesie „ostatecznej aprobaty statutów «Drogi»”, zręcznie kreśli bardzo pozytywny obraz tandemu (Stolica Apostolska – Neokatechumenat) pracującego nad doprowadzeniem do pełnego uznania Neokatechumenatu.

Zapytany przez przedstawiciela agencji Zenit: „Jakie znaczenie ma ten list dla «Drogi»?”, Gennarini odpowiedział:

Po raz pierwszy zostały przyjęte niektóre zmiany praktykowane w sposobie celebrowania Eucharystii w „Drodze Neokatechumenalnej”, jako zgodne z prawem adaptacje, pomagające współczesnemu człowiekowi, aby lepiej mógł przyjąć łaskę udzielaną mu przez sakramenty. O ile wiem, jest to jedyny przypadek, że grupa eklezjalna otrzymała wyraźne pozwolenie w tym zakresie od Stolicy Apostolskiej.Dotychczas korzystaliśmy z ustnego pozwolenia kongregacji, nie było go na piśmie. Jan Paweł II zawsze popierał tę ideę i przedstawił ją w liście apostolskim Dies Domini, w którym mówił o możliwości, by „biorąc pod uwagę szczególne wymogi formacyjne i duszpasterskie” mogły odbywać się takie celebracje niedzielnej Mszy św.

Zadziwiające, nieprawdaż? Okazje się, że list kard. Arinze wcale nie jest potępieniem „Drogi” i jej praktyk liturgicznych – obecnie „eksperci” Neokatechumenatu kontynuować będą swe sprotestantyzowane, skoncentrowane na człowieku praktyki z pisemną aprobatą Rzymu! Gdyby tylko tradycjonaliści mogli otrzymać takie „napomnienie” od pasterzy Kościoła!

Rodziny na misjach

Konserwatywni katolicy, którzy wyobrażali sobie, że Stolica Apostolska zamierza dokładnie przyjrzeć się działalności „Drogi”, muszą zadać sobie ogromnie ważne pytanie: dlaczego nic nie słychać o poważnym zaniepokojeniu Ojca Świętego błędami doktrynalnymi Kiko i Carmen? Jakie znaczenie ma tych kilka sugestii odnośnie do liturgii neokatechumenalnej – będącej w najlepszym razie jedynie kolejną wersją parodii liturgicznych zainspirowanych Novus Ordo – w obliczu [akceptacji] całego ruchu zbudowanego na bezwzględnej pogardzie dla katolickiej historii, doktryny i praktyki? Pozostaje faktem, że Neokatechumenat jest przez papieża więcej niż tolerowany. Jest przez niego chwalony i wspierany – i to publicznie.

12 października 2005 r. Bededykt XVI pobłogosławił kamień węgielny przyszłego seminarium „Drogi” Redemptoris Mater w Sydney. To właśnie w tych „domach formacji” filozofia Kiko i Carmen wpajana jest ludziom, którzy wyświęcani będą na kapłanów. W tych seminariach Neokatechumenatu jedyną odprawianą Mszą jest Eucharystia „Drogi”. Uczący się w nich przyszli księża wyciągani będą z sal wykładowych, by towarzyszyć „rodzinom misyjnym” i wpajać się im będzie przekonanie, że da im to lepsze przygotowanie do kapłaństwa niż studia.

12 stycznia 2006 r. Benedykt XVI, idąc w ślady swego poprzednika Jana Pawła II, zademonstrował swe publiczne poparcie dla „Drogi”, błogosławiąc ponad 200 „rodzin misyjnych” Neokatechumenatu. Rodziny te porzucają wszystko: pracę, dom, nawet swe rodzinne kraje – by żyć pośród ubogich i zsekularyzowanych. Ich misją nie jest nauczanie, ale jedynie „bycie świadkiem” Chrystusa wobec innych ludzi.

Podczas swej pierwszej audiencji udzielonej wspólnotom neokatechumenalnym papież rozesłał ponad 200 rodzin na misje do diecezji całego świata. Około 1000 osób, w tym pięciu kardynałów i trzydziestu biskupów, brało udział w zgromadzeniu mającym miejsce w auli Pawła VI. Obecni byli również Kiko Arguello, Carmen Hernandez i ks. Mario Pezzi, oraz 1100 księży uformowanych w seminariach Redemptoris Mater. Zwracając się do rodzin „Drogi”, Ojciec Święty powiedział: „Są to rodziny pozbawione wielu form wsparcia ze strony ludzi, polegające jednak nade wszystko na opiece Bożej Opatrzności”. Była to prawdziwa gala na cześć grupy, której papież miałby rzekomo udzielić napomnienia.

Jak doniosła agencja Zenit News, po tym wydarzeniu Kiko Arguello udzielił wywiadu agencji Veritas. Opisywał pracę rodzin misyjnych jako „misje ad gentes w najprawdziwszym znaczeniu tego słowa (...) misję wśród pogan, tak, jak to czynili Apostołowie”.

„Posyłamy również rodziny do pewnych miejsc w Chinach, dlatego nie mogą one powiedzieć, gdzie się udają. (...) Posyłamy je jednak również do wielu krajów, przede wszystkim do Ameryki Łacińskiej, gdzie trwa inwazja sekt”. Czyżby zaniepokojenie wzrostem liczebności sekt protestanckich? Brzmi to po katolicku, jednak rzut oka na szkice dla katechistów ukazuje odmienną [od katolickiej] filozofię zbawienia: „Być może ktoś myśli, że misją Kościoła jest doprowadzenie do niego wszystkich ludzi znajdujących się poza jego granicami (...). Gdyby to było prawdą, wówczas bez wątpienia moglibyśmy powiedzieć, że Chrystus po dwóch tysiącach lat poniósł klęskę” – pisze Kiko w instrukcjach dla katechistów i kontynuuje:

Kościół pierwotny nigdy nie postrzegał siebie samego jako jedynej arki zbawienia, ale jako misję w historii (...). Niemniej to sformułowanie [poza Kościołem nie ma zbawienia], rozumiane jurydycznie, obecne jest w mentalności wszystkich zwykłych ludzi, którzy was słuchają. Jest ono jak najdalsze od naszej idei Kościoła, tak jak ostatnie namaszczenie chorych, spowiedzi w ostatnich chwilach przed śmiercią, szybki chrzest dzieci etc.

Kościół pierwotny nigdy nie postrzegał samego siebie jako jedynej arki zbawienia? Trudno o bardziej bezczelne kłamstwo. Gdyby to było prawdą, kto przejmowałby się sektami? Jednak „zwykli” [nie należący do Neokatechumenatu] ludzie niekiedy wierzą w ten dogmat, niekiedy przyjmują te nieoświecone „idee” Kościoła: ostatnie namaszczenie, chrzty, spowiedź umierających etc. Carmen podziela poglądy Kiko w tej kwestii, twierdząc, że wiara w konieczność Kościoła do zbawienia „prowadzi do prozelityzmu, który sprawia, że chciałbyś ochrzcić cały świat (...), do nieustępliwego narzucania [własnej religii] z krucyfiksem w ręku”. Mniejsza o to, że sam Zbawiciel nakazał swym wyznawcom „nauczać wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Czyżby Pan Jezus mylił się, ponieważ nie czytał wytycznych dla katechistów?

Założyciele „Drogi” przedstawiają rodziny misyjne jako wojowników Chrystusa, uprawiających winnicę Pańską w krajach pogańskich, i faktem jest, że ludzie ci cierpią podczas swej pracy wiele niedogodności. Wykształceni ludzie często porzucają swe komfortowe domy i lukratywne kariery, by żyć w biednych okolicach, gdzie nierzadko są szczęściarzami, mając w zimie ogrzewanie. To prawda, ich wspólnoty są hojne w datkach pieniężnych, niemniej jednak rodziny narażone są na wiele niedogodności i niewygód.

Brzmi to romantycznie, spędziłem jednak sporo czasu z tymi ludźmi i zawsze niepokoiły mnie wstrząsy i stresy, na jakie narażone były ich dzieci. Jeśli nawet dla dorosłych trudne jest opuszczenie swych domów i nagłe przeniesienie w miejsce, gdzie pozbawieni są przyjaciół, a często i pociechy ojczystego języka, wyobraźcie sobie cierpienia tych dzieci, które pozbawiono stabilnego, bezpiecznego domu w imię „ewangelizacji”.

Jako seminarzysta „Drogi” przydzielony byłem do rodziny misyjnej pracującej w zachodniej Wirginii, do rodziny, która posiadała siedmioro dzieci. Pewnego popołudnia towarzyszyłem rodzicom do kuchni rozdzielającej zupę dla ubogich. Poszliśmy tam w nadziei dostania paczki artykułów spożywczych dla rodziny. Dwóch zdrowych mężczyzn i zdrowa kobieta, proszący o jałmużnę, musieliśmy stać pośród bezdomnych i pozbawionych środków do życia ludzi, tłoczących się w tym miejscu. Ostatecznie zostaliśmy odesłani do zakonnicy odpowiedzialnej za ten punkt. Siostra, nosząca pełny habit, była bardzo doświadczona, prawdopodobnie spędziła wiele lat posługując ubogim i dzięki Bogu nie liczyła się ze słowami. Kiedy dowiedziała się, że jesteśmy częścią „rodziny misyjnej”, powiedziała głowie naszej małej grupy (tj. ojcu rodziny) coś w tym sensie: „Bóg dał ci te dzieci. To twoim powołaniem jest troszczyć się o ich potrzeby”. Chociaż ostatecznie dała nam potrzebne artykuły żywnościowe, nigdy nie zapomniałem jej słów.

Brzmią one jeszcze bardziej prawdziwie, kiedy myślę o tygodniowych „wędrownych konwiwencjach”, w któryc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin