Sandemo Margit - Opowiadania 05 - Wieza nadziei.rtf

(272 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

MARGIT SANDEMO

WIEŻA NADZIEI

Z norweskiego przełożyła LUCYNA CHOMICZ-DOBROWSKA

ROZDZIAŁ I

W głębi lasu wśród połyskujących zielenią liści biegła droga. Prowadziła wzdłuż wysokiego muru z jasnej cegły aż do kutej z żelaza bramy. Gęste zarośla i drzewa skrywały przed spojrzeniami ciekawskich okazały dom, nie tłumiły jednak dobiegających stamtąd wrzasków, na których odgłos nawet ptaki milkły przerażone.

Od strony stajni wytoczył się powóz z katafalkiem. Woźnica na moment wstrzymał konia, usłyszawszy jakiś krzyk, ale wzruszył ramionami i postanowił jechać dalej. Pragnął jak najszybciej opuścić to miejsce.

Kornel Sack zaciągnął aksamitne zasłony w oknie, szarpnął jednak tak gwałtownie, że urwał przymocowany u góry pręt. Sięgnął po list, który pozostawiła mu zmarła dopiero co żona. Czytał mrużąc oczy, ponieważ był krótkowidzem. Nazbyt zadufanym, by przyznać, iż potrzebne mu są okulary.

Za późno odkryłam, że nasze małżeństwo jest tragiczną pomyłką, że zależy Ci jedynie na moim majątku... Nie dostanie się on jednak w Twoje ręce...

Aby zabezpieczyć przyszłość mojej córki, postanowiłam, że Franciszka będzie przebywała w tym domu aż do chwili, gdy osiągnie dorosłość. Dom stanowi jej własność, nie Twoją! Jej także zapisałam w testamencie cały majątek, który jednak zostanie przekazany jej dopiero w dniu dwudziestych pierwszych urodzin. Będzie wówczas dorosła i dostatecznie mądra, by obronić się przed Twymi intrygami. Zarządca otrzyma odpowiednie środki na utrzymanie dworu.

Testament przesłałam do pewnego biura prawniczego „gdzieś w Europie” z zastrzeżeniem, że wolno go otworzyć, dopiero gdy Franciszka ukończy dwadzieścia jeden lat. Kiedy nadejdzie ów dzień, we dworze pojawi się adwokat, żeby sprawdzić, czy mojej córce nic się nie stało. Jeśli się okaże, że umarła, cały spadek przejmie skarb państwa. Jeśli zaś będzie cala i zdrowa, wówczas otrzymasz dziesięć tysięcy forintów. Myślę, że to odpowiednia zaplata za Twoje „poświęcenie „.

Z poważaniem Twoja żona Zita

Kornel Sack ze złością zmiął list.

- Dziesięć tysięcy? Dziesięć tysięcy z wielomilionowej fortuny! I to dopiero za siedemnaście lat? Łudziła się, że na tym poprzestanę? O, nie! Ale skoro tak, to poczekam! A kiedy upłynie siedemnaście lat... Już ja znajdę sposób, żeby zagarnąć wszystko! Dziękuję pięknie, droga żono, ale nie zamierzam zadowolić się okruchami. Bez trudu poradzę sobie z młodą dziewczyną, która nie będzie miała pojęcia o interesach.

Nikt jej przecież tego nie nauczy. Nie zdoła mi się przeciwstawić. Zostanie ukarana... Tak! Od dziś zacznie płacić karę!

Popełniłaś nieostrożność, żono, nie odmawiając mi prawa pozostania w tym domu. Napisałaś co prawda, że należy on do Franciszki, ale nic poza tym. Ja nie jestem dość subtelny, by zrozumieć, co miałaś na myśli. Teraz nadchodzi mój czas, czas siedemnastoletniej zemsty. Ta smarkula... Zniszczę ją, stłamszę! Dokonam tego z łatwością, a wówczas wszystko będzie moje!

Wezwał zarządcę, który pracował u niego już od wielu lat. Był to wysoki mężczyzna o szczupłej twarzy, na której malowało się okrucieństwo.

- Zwolnisz całą służbę i przyjmiesz nowych ludzi, godnych zaufania! - Ponure oblicze Kornela Sacka rozjaśnił złośliwy uśmiech. - Wiesz, co mam na myśli. A zresztą sam przeczytaj list, który zostawiła mi zmarła małżonka. Zrozumiesz, dlaczego nie życzę sobie, by ktokolwiek ze starej służby miał kontakt z dziewczynką. Sprawa jej wychowania znajdzie się odtąd wyłącznie w mojej gestii, a ty i twoja żona będziecie mi pomagać. Bela! Franciszka ma w tym domu pracować. Czteroletnie dziecko szybko zapomni swe najwcześniejsze dzieciństwo, za kilka lat nie będzie wiedziała, kim właściwie jest. Nikt obcy nie pozna prawdy. Mamy przed sobą siedemnaście lat na to, by ją upokorzyć i stłamsić. Nie wolno nam jednak jej zniszczyć, musimy ją oszczędzać szczególnie w ostatnim okresie. Jakiś adwokat przyjedzie ją obejrzeć. Trzeba się do tego przygotować. Ale mamy czas. Teraz zawołaj tu Franciszkę.

Weszła po cichutku, drobna czterolatka. Wdrapała się na wielką sofę, wtuliła plecami w oparcie. Jej krótkie nóżki w eleganckich bucikach, wzruszająco bezbronne, nie sięgały nawet krawędzi wysokiego mebla.

- Gdzie jest mama? - zapytała przestraszona. Ojczym spojrzał na nią chłodno. Była śliczna. Miała ciemne, lśniące włosy i piękne rysy twarzy. Ubrano ją niczym małą arystokratkę w długą suknię ozdobioną koronkami przy szyi i rękawach, z mnóstwem halek pod spodem. Ponieważ ojczym nie odpowiadał, dziewczynka zawołała cieniutkim głosikiem:

- Chcę do mamy!

- Tak, pójdziesz do mamy - odezwał się Sack oschle. - Ale najpierw musisz ukończyć dwadzieścia jeden lat.

Upływały lata. Życie Franciszki od świtu do nocy wypełniała ciężka praca. Wprawdzie dziewczynka nie marzła ani nie głodowała, ale i nie zaznała nawet odrobiny ciepła od innych ludzi. Na co dzień spotykała jedynie zarządcę Belę i jego żonę, osoby bardzo surowe i kompletnie pozbawione uczuć, a także właściciela dworu, Kornela Sacka, któremu bezpośrednio usługiwała. Nosiła drewno i wodę, paliła w piecu, zanim jeszcze wstał świt, podawała do stołu i wypełniała wszelkie polecenia pana domu. Zdarzało się, że wysyłał ją w jakiejś sprawie, a po powrocie karał surowo za to, że nie zrobiła czegoś, co rzekomo nakazał jej wcześniej. Dostarczało mu to nie lada uciechy. Dziewczynce zabroniono opuszczać tę część domu, w której mieszkała. Nie wolno jej też było rozmawiać z innymi służącymi, jeśliby ich przypadkiem spotkała.

Z czasem służba przywykła traktować ją jak „małego szczura z pańskich korytarzy”, a że byli to ludzie tego pokroju co zarządca, nie budziła w nich współczucia.

Franciszka nie uczyła się. Nie potrafiła ani pisać, ani czytać. Słownictwo, jakie przyswoiła, było ograniczone, słyszała bowiem jedynie przekleństwa i wypowiadane z nienawiścią rozkazy. Zapomniała, że kiedyś umiała się śmiać. Nawet słowo „śmiech” uszło jej z pamięci. Wiedziała tylko jedno: jest służącą pozbawioną wszelkich praw. Strach stał się częścią jej życia. Uznała, że tak już musi być. Jednak gdzieś głęboko w podświadomości tkwiło blade wspomnienie innego świata, niewyraźny obraz dobrej pani, którą chyba nazywała mamą. Ale może to był tylko sen?

Jednak poza dworem istniało inne życie. Franciszka często stawała przy oknie i patrzyła na bezkresny las. Lubiła obserwować, jak drzewa zmieniają barwy wraz z upływem pór roku. Gdzieś w oddali wznosiła się wieża, w której odbijały się słoneczne promienie. Dziewczynka nie pamiętała baśni z dzieciństwa, mimo to często marzyła o tej właśnie wieży, stanowiącej dla niej symbol nadziei i wolności.

Z upływem lat jej egzystencja zamieniła się w koszmar. Pracodawcy traktowali ją coraz surowiej, ich nienawiść wciąż rosła. Życie w nieustannym lęku popchnęło Franciszkę do desperackiego kroku. Pewnego letniego wieczoru, obolała i zmęczona, z przeraźliwą jasnością uświadomiła sobie, że w tym domu do kresu swych dni pozostanie niewolnikiem. Słoneczna wieża tymczasem nęciła złotym blaskiem. Dziewczynka otarła łzy. Już się nie wahała. Pójdzie tam! Podarła zasłony, kawałki powiązała ze sobą i opuściła się z okna w dół.

Było to przedsięwzięcie wymagające nie lada odwagi, bowiem parku strzegły groźne psy. Na szczęście przewodnik stada, Taj, był przyjacielem Franciszki, co uszło czujnej uwagi Kornela Sacka. Taj zmusił do milczenia sforę warczących bulterierów, zaczajonych pod ścianą budynku, gdzie kołysała się nad ziemią drobna postać. Chronił dziewczynkę, gdy chyłkiem przemykała pomiędzy zaroślami i drzewami. Kiedy zapadł zmrok, pogłaskała Taja z wdzięcznością po łbie i wspięła się na gałąź zwisającą tuż nad murem. Podrapana, z rozbitym łokciem znalazła się po drugiej stronie. Stała przez chwilę niezdecydowana, z tego miejsca nie mogła dostrzec wieży. Pamiętała jednak, w jakim kierunku powinna pójść. Właściwie nie bardzo wiedziała, co zmieni się w jej życiu, kiedy odnajdzie wieżę, po prostu odbierała ją jako symbol dobra. Stanowiła dla niej cel sam w sobie.

Franciszka bała się iść drogą, wiedziała bowiem, że zaprowadzi ją do ludzi, a ludzie kojarzyli się jej ze złem. Ruszyła więc w głąb mrocznego lasu. Nie umiała rozpoznać stron świata według gwiazd, nie wzięła jedzenia ani ciepłej odzieży. Zapomniała o tym! Biegła przed siebie o niczym nie myśląc, pchana instynktem ucieczki przed nieuchronnym zagrożeniem. Wabiła ją wieża, symbol światła i nadziei.

Siergiej i Miro z wysokości końskich grzbietów powiedli spojrzeniem po pofałdowanym krajobrazie. Pod nimi szeroką lśniącą wstęgą płynęła rzeka. Po drugiej stronie, za łukowatym kamiennym mostem, wiodła droga do samotnej osady. Miejsce górskich szczytów zajmowały tam równiny i niewielkie wzniesienia, a na tle sięgającego aż po horyzont pasma lasu rysowały się tu i ówdzie sylwetki zabudowań. Jednak po tej stronie rzeki, gdzie się znajdowali, rozciągały się wyłącznie dziewicze tereny.

Bracia trudnili się zajęciem niezbyt chwalebnym, ale bardzo intratnym. Środki na utrzymanie czerpali głównie z tego, że nielegalnie przeprowadzali ludzi przez granicę. Kazali sobie za to słono płacić, ale uciekinierzy, którym grunt się palił pod nogami, nie dyskutowali o cenie. Bracia nie byli wścibscy, równie chętnie pomagali ludziom opuścić rodzinny kraj, jak też wrócić do niego.

- Słyszysz? - spytał szesnastoletni Miro i poprawił się w siodle. - Znowu te psy!

- Nie, to lis. Ujadania psów nie słychać już od trzech dni - odpowiedział mu brat, starszy o dwanaście lat brat. - Licho wie, kogo szukali, pewnie jakiejś ważnej osoby.

Siergiej, zahartowany przez twarde życie na pustkowiu, nie zwykł strzępić języka. Nic nie odpowiedział. - Słyszałem w mieście, że jakieś ciemne typki, podobno z psami, wypytywały o dziewczynę. Wspominali o wysokiej nagrodzie dla znalazcy.

Siergiej Rodan, który żywił głęboką pogardę dla ludzi, odezwał się z przekąsem:

- Pewnie chodzi o którąś z tych wytwornych damulek, co to uciekają przez granicę, żeby przeżyć ekscytującą przygodę. Znam ten typ! Płacą kupę pieniędzy dla rozrywki! Strzeż się ich, Miro, jak zarazy. Bo to na nas w końcu spadnie kara za ich fanaberie.

Twarz Mira rozpromieniła się w podziwie dla starszego brata, który wszystko wiedział i potrafił. Ceniono jego hart i skuteczność w działaniu. Omal nie awansował do stopnia kapitana w oddziale straży granicznej. Rozstał się jednak ze służbą wojskową, by po śmierci rodziców zaopiekować się młodszym bratem. Ponadto zawód oficera był mniej opłacalny niż ich obecne zajęcie. Siergiej nie był sentymentalny, ale lubił, gdy mówiono na niego „kapitan Rodan”...

Miro stanowił przeciwieństwo swojego brata i właściwie nie powinien parać się tym zajęciem, dobrym dla ludzi zimnych i bezwzględnych. Serce miał gorące, czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, znał się na sztuce i zachowywał z wrodzoną galanterią. Uciekinierzy ufali Siergiejowi, jego sile i pewności siebie, ale podczas niebezpiecznej przeprawy przez zieloną granicę szukali- towarzystwa Mira.

Zawrócili konie i podążyli dalej. Właśnie uporali się z kolejnym transportem grupy uciekinierów, a osoby, z którymi kontaktowali się w mieście, nie przekazały im żadnych nowych zleceń. Wracali więc do rodzinnego domu położonego w górach.

Jechali już może pół godziny, gdy naraz Miro ściągnął wodze.

- Spójrz, Siergieju, tam pomiędzy drzewami! Wydaje mi się, że coś tam leży!

Siergiej wstrzymał konia. Na ogorzałej twarzy z głębokimi bruzdami koło nosa i ust malowało się napięcie. Miał szarozielone oczy i gęste, spłowiałe od słońca włosy koloru blond, co było rzadkością w tych stronach. Oblicze Mira było bardziej pogodne, a w spojrzeniu jego szarobrązowych oczu kryło się coś czystego. Spod ciemnej kędzierzawej czupryny spoglądał pytająco na brata. Siergiej zsunął się z konia, a Miro poszedł za jego przykładem. Ostrożnie ruszyli zboczem w dół ku postaci leżącej na trawie. Siergiej ostrzegawczo zacisnął dłoń na ręce brata. Ujrzeli skuloną dziewczynkę w podartym ubraniu, która ramionami otoczyła zziębnięte ciało.

- Nie żyje? - wyszeptał Miro.

Siergiej bez słowa przyklęknął obok tej drobnej istoty i przyłożył rękę do jej piersi.

- Żyje - odrzekł w końcu. - Ale jest nieprzytomna. Chyba nie uda się jej uratować.

- Myślisz, że to jest dziewczyna, której szukają? Siergiej rzucił okiem na skromne odzienie. Ujął twarzyczkę w szorstkie dłonie i obrócił do siebie. W jego oczach odmalowało się zdziwienie.

- Ubrana jak kuchta! - powiedział. - Ale popatrz, Miro, na tę buzię! Znać szlachetną rasę. Tak, to może być ta, za którą wysłano pogoń. Jest przebrana, ale nie ukryje swego pochodzenia.

Miro podziwiał pięknie zarysowane brwi, długie rzęsy, harmonijne rysy, cudowny wykrój ust. Nigdy dotąd nie spotkał kogoś o urodzie tak wysublimowanej. Poczuł, jak wzbiera w nim fala czułości i instynkt opiekuńczy.

- Jak myślisz, ile ma lat?

- Dziesięć, najwyżej dwanaście. - Skąd wiesz?

Siergiej przejechał dłonią po biodrach dziewczynki. - Popatrz, chłopcze, na tę sylwetkę! To jeszcze dziecko!

- Aha - odrzekł Miro. Starszy brat zaimponował mu. Sam niewiele wiedział o tego rodzaju sprawach. Co z nią zrobimy?

Siergiej przeżywał rozterkę.

- Właściwie szansa, że przeżyje, jest nikła. A poza tym moglibyśmy przez nią napytać sobie biedy. Miro poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

- Przecież nie zostawimy jej tutaj na pewną śmierć! Musimy ją wziąć do domu!

Brat niechętnie odniósł się do tego pomysłu.

- Mówię ci przecież, że możemy mieć przez nią kłopoty! Zresztą mam wystarczająco dużo na głowie jako twój opiekun.

- Ja się nią zajmę! - zawołał Miro z zapałem. Siergiej zsunął z ramion na plecy lekkie sukno, które służyło mu za pelerynę. Zaświtała mu w głowie pewna myśl.

- Czy nie wspomniałeś o nagrodzie? Z pewnością ścigają właśnie tę dziewczynkę, chociaż początkowo wydawało mi się, że chodzi o kogoś starszego. Miro! Mamy szansę zarobić poważną sumkę, wystarczającą, byś mógł w końcu zacząć chodzić do tej cholernej szkoły. Zabierzemy ją do domu, ale nie będziemy za długo przetrzymywać. Może kilka dni. Żeby trochę doszła do siebie.

Miro, który uważniej obejrzał dziewczynę, przerwał bratu:

- Mylisz się, Siergieju! - O co chodzi?

- Ubranie chyba mówi więcej o tej małej niż rysy jej twarzy. To jest pomoc kuchenna, a w każdym razie służąca. Spójrz na jej dłonie, uwalane sadzą, zarośnięte brudem. Dotknij ramion! Szlachcianki nie mają takich wyrobionych muskułów.

Siergiej zaklął szpetnie.

- W takim razie zostawiamy ją!

Miro otoczył dziewczynkę ramieniem, jakby chciał ją ochronić, i zaprotestował:

- Nie odjedziemy bez niej! Pomogę jej! - Nie wyjdzie z tego, nie ma szans!

- Pozostaw to mnie!

Siergiej patrzył zdumiony na swego młodszego brata. Miro chodził w starej jak świat koszuli, z którą się nie rozstawał, bowiem niegdyś uszyła mu ją matka. Po haftach ostały się marne resztki, koszulę spotka niedługo taki sam los. Póki co przytrzymywał ją wyszywany serdak, również nie pierwszej nowości. Miro, przystojny chłopiec o regularnych rysach twarzy, był w wieku, kiedy w głowie lęgną się różne niedorzeczne pomysły.

Siergiej zdjął pelerynę i rozłożył ją na ziemi.

- Ty sentymentalny głupcze! - mamrotał niezadowolony. - W co ty nas pakujesz?

Miro zaś uśmiechnął się, szczęśliwy, że kapitan Rodan ustąpił.

Dotarli na miejsce. Siergiej ostrożnie wziął lekką jak piórko dziewczynę od siedzącego na koniu Mira i przeniósł do wybielonej izby w chacie, którą odziedziczyli po rodzicach. Potem położył ją na szerokiej ławie i odwinął z ciemnoniebieskiego sukna.

- Miro, musisz mi coś obiecać - rzekł surowo. - Jeśli okaże się, że to jest dziewczynka, której szukają, pozwolisz mi ją oddać właścicielowi w zamian za nagrodę.

Miro skrzywił się na dźwięk słowa „właściciel”. - Chyba masz na myśli jej rodziców?

- Nieważne - odpowiedział Siergiej i odsunął nogą wszystko, co leżało mu na drodze. - Spróbujmy lepiej wskrzesić iskrę życia w tej nieboraczce.

Miro zerknął na brata. Już nie raz pytał samego siebie, czy jego ideałem nie powinien być ktoś bardziej szlachetny... Usiadł na brzegu ławy i zaczął rozcierać chłodne dłonie dziewczynki.

- To mało skuteczne - skrytykował go Siergiej. Zagrzej lepiej coś do jedzenia, a ja w tym czasie będę się starał ją dobudzić.

Miro pogrzebał w palenisku i dorzucił kilka szczap. Nie spuszczał przy tym z oka starszego brata. Z niepokojem zauważył, że Siergiej nalewa do kubków samogon.

- Chyba nie zamierzasz jej tym poić? - przestraszył się. - Przecież jeszcze nie jest gotowy?

- Chcesz, by się ocknęła, czy nie?

Miro zagryzł wargi i nic nie odpowiedział. Wciąż obserwując brata, nastawiał garnek z zupą z poprzedniego dnia.

Siergiej uniósł dziewczynkę i wlał jej do ust łyżeczkę mocnego trunku.

- Zwariowałeś? Czy jej to nie zaszkodzi?

- Nie zdziwiłbym się - odrzekł Siergiej dotykając szorstką dłonią jej chudej szyi. - Ta mała jest delikatna jak figurka z porcelany.

Miro zdumiał się, usłyszawszy tak nieoczekiwane porównanie, ale brat zaskakiwał go nie po raz pierwszy. Czasami nawet przychodziło mu na myśl, że Siergiej, choć odkąd sięgał pamięcią małomówny i zamknięty w sobie, tylko udaje takiego surowego.

Dziewczynka zakrztusiła się i z trudem łapała oddech. Ale zaraz podniosła powieki i wielkimi oczyma rozejrzała się wokół.

- O, tak, już dobrze - odezwał się Siergiej i pomógł jej położyć głowę na poduszce. - Teraz zjesz zupę, malutka. Nie, Miro, nie nakładaj jej mięsa, tylko wywar! - polecił, a potem znów zwrócił się do dziewczynki: - A teraz opowiedz, kim jesteś i co tu robisz.

Miro był zdania, że ubóstwiany przezeń brat mógłby przemówić łagodniejszym tonem do tej drobnej istotki, tak czarująco pięknej. Ona tymczasem wodziła przerażonym wzrokiem po schludnej, choć skromnej izbie, przyjaznej twarzy Mira i surowej Siergieja. Jest śliczna, pomyślał Miro wzruszony, ale, na Boga, jaka zalękniona!

- Wypij! - poprosił łagodnie, by dodać jej odwagi, i podszedł bliżej. Dziewczynka cofnęła się pod ścianę. Siergiej przytrzymał ją mocniej.

- Pij szybko, nie wygłupiaj się!

Dziewczynka drżała jak osika, więc Siergiej rzucił niecierpliwie:

- Zajmij się nią, Miro! Przecież to ty chciałeś zabrać ją tutaj!

Młodszy brat spokojnie zdołał nakłonić dziewczynkę, żeby posmakowała zupy. Gdy skończyła jeść, położyła się rozdygotana jak najdalej od Mira. Spuszczała wstydliwie wzrok, unikając przyjaznego uśmiechu chłopca. Wpatrywała się nieruchomo w ścianę z drewnianych bali. Siergiej zaś, który stał naprzeciwko ławy, zapytał ponownie ostrym tonem:

- Kim jesteś? I skąd pochodzisz?

Zniecierpliwił się, bowiem mała nawet nie odwróciła głowy w jego stronę.

- Powiedz chociaż, jak się nazywasz!

- Franciszka - wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszeli.

- Franciszka? I to wszystko?

Wreszcie zebrała się na odwagę, by spojrzeć na Siergieja. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Rzuciła się na kolana, zasłaniając jak przed uderzeniem.

- Nie, nie - jęczała żałośnie.

- Co, na Boga... - odezwał się Miro. - Czego się boisz? Przecież to tylko mój brat!

Ale Franciszka już się poderwała. Utrzymując się na nogach nieprawdopodobnym wysiłkiem woli, rzuciła się ku drzwiom, ale Siergiej zastawił jej drogę. Przerażona do szaleństwa biegała po izbie: podłożyła do ognia, gorączkowymi ruchami ustawiła talerze i półmiski na stole, poprawiła poduszkę na ławie. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z Siergieja.

Bracia oniemieli ze zdumienia. Pierwszy zareagował Siergiej. Złapał dziewczynkę i potrząsnął nią mocno. - Uspokój się! Co ty wyprawiasz?! Mówię ci, uspokój się!

Franciszka krzyczała jak opętana, usiłując się wyrwać, a po twarzy spływały jej strumienie łez.

- Zamknij się! - zawołał Siegiej. - Miro, pomóż mi ją przytrzymać! To prawda, że daleko mi do świętego, ale kanalią przecież nie jestem!

Zrozpaczony Miro usiłował pomóc bratu, ale tylko rozdarł dziewczynce sukienkę. Nagle krzyknął:

- Siergieju, przestań!

Nim starszy brat pojął, co się dzieje, Miro wyrwał mu zza pasa krótki pejcz, pamiątkę z czasów oficerskich, i wyrzuci za drzwi.

Franciszka znacznie się uspokoiła, choć nadal pochlipywała i drżała niczym liść osiki.

- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał Siergiej, nie wypuszczając małej z rąk.

- Popatrz na jej plecy! - odrzekł Miro wstrząśnięty. Siergiej zerknął na widoczne spod rozdartej sukienki nagie ciało.

- Blizny? Tak, to ślady od pejcza! - Odwrócił się gwałtownie, by Miro nie mógł dojrzeć jego twarzy. Przez moment nikt się nie odzywał, wreszcie Siergiej usiadł na ławie. - Podejdź bliżej - powiedział bezbarwnym głosem. - Nie bój się!...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin