Hooper Kay - Strach 01 - Podążając tropem strachu.pdf

(1310 KB) Pobierz
Hunting Fear
705013347.001.png
KAY
HOOPER
PODĄŻAJĄC TROPEM STRACHU
Mojemu szwagrowi Christopherowi Parksowi - za to, że jest tak wspaniałym facetem
1
PROLOG
PIĘĆ LAT TEMU.
- Ćśśśśśśśś...
Półświadomie wydobyła z siebie glos.
Był to jednak zaledwie cień dźwięku. Nawet nie cień.
Musiała być cicho.
On mógł usłyszeć.
Mógł się na nią pogniewać.
Zmienić zdanie.
Starała się zachowywać bardzo cicho, być bardzo malutka. „Nie przyciągaj jego uwagi. Nie
daj mu żadnego powodu do zmiany zdania".
Jak do tej pory miała szczęście. Miała szczęście i była bardzo mądra. To on tak powiedział.
Powiedział, że skoro jest grzeczną dziewczynką, to jej nie skrzywdzi. Musiała tylko wziąć
lekarstwo i zasnąć na chwilę, a później, kiedy się obudzi, przez pewien czas leżeć cicho i się
nie ruszać.
- Jak się obudzisz, policz do pięciuset - powiedział. Liczyła powoli. A kiedy
skończyła...
...a kiedy skończysz, pójdę sobie. Wtedy będziesz mogła się poruszyć. Będziesz mogła zdjąć
z oczu przepaskę. Nie wcześniej, rozumiesz? Jeżeli wcześniej się poruszysz albo odezwiesz,
dowiem się o tym i będę musiał cię skrzywdzić.
Wydawało się, że liczenie do pięciuset trwa całą wieczność, wreszcie jednak skończyła.
Zawahała się. Po czym policzyła do sześciuset, tak na wszelki wypadek. Przecież była
grzeczną dziewczynką.
Położył ją tak, że ręce miała wciśnięte pod brzuch, unieruchomione ciężarem ciała.
- Tak, żeby nie trzeba było cię wiązać - wyjaśnił. Mogła położyć ręce pod brzuchem,
jak grzeczna dziewczynka, albo dać się związać.
Miał pistolet.
Pomyślała, że pewnie zdrętwiały jej ręce, bo - jak sądziła - lekarstwo uśpiło ją na bardzo
długo. Ciągle jednak bała się poruszyć, bała się, że on jest gdzieś obok, że patrzy.
- Jesteś tutaj? - szepnęła.
Cisza. Usłyszała tylko własny oddech.
Zadrżała, zresztą nie po raz pierwszy. Było zimno i trochę wilgotno. Powietrze, którym
oddychała, było stęchłe. W najdalszym zakątku jej umysłu, gdzieś w ciemnościach, gdzie
przykucnęła mała przerażona dziewczynka, zaświtała myśl, której z całej siły starała się nie
dopuścić do głosu.
Nie. Nie to.
2
To nie było to.
Ostrożnie, bardzo powoli, zaczęła wyciągać prawą rękę. Kończyna rzeczywiście jej
zdrętwiała. Dziewczynka poczuła ukłucie tysiąca ostrych szpileczek i jak zwykle było to
bardzo nieprzyjemne. Ułożyła rękę wzdłuż biodra i zgięła palce, żeby znów zaczęła w nich
krążyć krew. Miała ochotę rozpłakać się albo zachichotać. Uwolniła drugą rękę i również
zgięła palce.
Ciągle nie przyznając się przed sobą, dlaczego robi to akurat w ten sposób, przesunęła dłońmi
po górnej części ud, a potem powiodła nimi wzdłuż ciała. Nie wyciągnęła ich ani przed siebie,
ani w górę. Przesuwała dłońmi po skórze, aż w końcu wyczuła opaskę zakrywającą oczy.
Usłyszała swój oddech urywający się w krótkim szlochu.
Nie. To nie było to.
Przecież była grzeczną dziewczynką.
Przesunęła materiał na czoło, ciągle nie otwierając oczu. Wzięła głęboki oddech, starając się
nie myśleć o tym, że powietrze wydawało się coraz bardziej gęste i stęchłe.
W końcu otworzyła oczy.
Ciemność. Ciemność tak głęboka, że aż ciężka.
Zamrugała, pokręciła głową tam i z powrotem, ale nic nie zauważyła. Tylko... Ciemność.
W najdalszym zakątku jej umysłu mała dziewczynka jęknęła.
Powoli, centymetr po centymetrze, przesunęła dłonie na boki. Jej ręce ciągle były zgięte w
łokciach, kiedy poczuła coś twardego. To coś było jak... drewno. Spróbowała to wypchnąć.
Ciężko. Jeszcze ciężej.
Nie ustępowało.
Starała się nie wpaść w panikę, ale kiedy jej dłonie badały wnętrze skrzyni, w której leżała, do
tylnej ściany gardła zaczął podpełzać krzyk. Kiedy zaś mała dziewczynka przykucnięta w
najdalszym zakątku jej umysłu wyszeptała prawdę, wydobył się z niej na zewnątrz krzyk.
„Pochował cię żywcem".
„I nikt nie wie, gdzie jesteś".
- Mówię wam, to nic do cholery nie da. - Porucznik Pete Edgerton, jak na oficera wydziału
przestępstw kryminalnych, miał niezwykle spokojny i łagodny głos, który jednak tym razem
brzmiał ostro, a wypełniała go przesycona niechęcią pewność. - Ona nie żyje.
- Pokaż mi ciało.
- Lucasie...
- Dopóki nie pokażesz mi ciała, nie zostawię tej dziewczynki.
Lucas Jordan jak zawsze mówił cicho, ale w jego to nie niezmiennie czaiło się napięcie.
Kiedy zaś odwrócił się i opuścił pokój konferencyjny, zrobił to szybkim, sprężystym krokiem
człowieka w doskonałej kondycji, mogącego się poszczycić energią, której wystarczyłoby dla
co najmniej dwóch innych mężczyzn.
Może nawet trzech.
Edgerton westchnął, odwrócił się do pozostałych zgromadzonych w pokoju detektywów i
wzruszył ramionami.
-
gestii.
- Wątpię, czy ktokolwiek może go odwołać - na poły z podziwem, na poły ze
zdumieniem powiedziała Judy Blake.
- Nie przestanie węszyć, aż znajdzie Meredith Gilbert. Żywą lub martwą.
Inny detektyw, przerzucając leżący przed nim plik akt, pokręcił ze znużeniem głową.
3
Wynajęła go rodzina i mają poparcie burmistrza, odwołanie go nie leży więc w mojej
- Cóż, nieważne, czy jest tak dobry, jak mówią, czy nie. Pracuje samodzielnie i może się
na jednej sprawie koncentrować tak długo, jak trzeba. My nie możemy sobie pozwolić na taki
luksus.
Edgerton skinął głową.
- I tak poświęciliśmy na to dużo czasu i diabli wiedzą, ile sił spożytkowaliśmy na
rozwiązywanie sprawy, w której zniknęła tylko jedna osoba, nie ma żadnych tropów i
absolutnie żadnego dowodu, że została uprowadzona.
- Jej rodzina jest tego pewna - przypomniała mu Judy.
- Lucas też.
- Wiem. Sam jestem tego pewien, przynajmniej na tyle, na ile mogę ufać swoim
przeczuciom. - Edgerton jeszcze raz wzruszył ramionami. - Mamy jednak całą kupę
nietkniętych spraw, a mnie obowiązują rozkazy. Śledztwo w sprawie Meredith Gilbert jest od
dzisiaj oficjalnie zawieszone.
- Czy federalni też tak twierdzą? - zapytała Judy, unosząc brwi i zwracając spojrzenie w
stronę wysokiego, ponurego mężczyzny, który stał oparty o szafę z aktami w takiej pozycji,
żeby móc obserwować wszystkich w pokoju.
Agent specjalny Noah Bishop pokręcił głową.
- Twierdzą, że nie mamy tutaj do czynienia z przestępstwem federalnym. Brak
dowodów na porwanie albo na cokolwiek innego, co mogłoby dotyczyć kompetencji biura.
Nie prosiliśmy zresztą o oficjalne uczestnictwo w śledztwie. - Jego głos był zimny, podobnie
jak blade, szare i beznamiętne oczy. Usta wykrzywił w półuśmiechu, ale wyraźna blizna
wijąca się na jego lewym policzku sprawiała, że wyglądał bardziej na kogoś niebezpiecznego
niż miłego.
- Co ty w takim razie tutaj robisz? - zapytał znużony detektyw.
- Chodzi mu o Jordana - odezwał się Theo Woods. - Prawda, Bishop? Przyjechałeś tu,
żeby sobie pooglądać gościa z tak zwanymi zdolnościami parapsychicznymi. Jakbyś nie mógł
się wybrać z kumplami do cyrku. - Mówiący to detektyw był wyraźnie wrogo nastawiony i
nie krył się z tym, choć trudno byłoby stwierdzić, kim bardziej pogardzał: osobami o
rzekomych zdolnościach parapsychicznych czy agentami federalnymi.
Agent odpowiedział rzeczowym tonem:
- Przyjechałem, ponieważ istniało prawdopodobieństwo, że to porwanie.
- To pewnie zbieg okoliczności, że gapisz się na Jordana jak jastrząb?
Z łagodnym uśmiechem, w którym trudno byłoby jednak dostrzec rozbawienie, Bishop
odparł:
- Nie ma czegoś takiego jak zbieg okoliczności.
- Jesteś nim więc zainteresowany?
- Tak.
- Ponieważ twierdzi, że ma zdolności paranormalne?
- Ponieważ ma zdolności paranormalne.
- To jakieś brednie i dobrze o tym wiesz - stwierdził Woods. - Gdyby naprawdę tak
było, dawno znaleźlibyśmy dziewczynkę.
- To nie działa w ten sposób.
- Racja, zapomniałem. Nie da się przełączyć pstryczka i znaleźć wszystkich
odpowiedzi.
- Nie. Niestety, nawet osoba o autentycznych i silnych zdolnościach paranormalnych
nie może tego dokonać.
-
Tak. Dobrze o tym wiem.
4
-
I ty dobrze o tym wiesz.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin