Historia europy 1945-1992 - Walter Iaqueur.doc

(2810 KB) Pobierz

 

Historia Europy 1945-1992

Przełożył Roman Zawadzki

WALTER IAQUEUR

 

11 pozycja w serii “Historia" 112 pozycja książkowa Wydawnictwa Puls

PUBLICATIONS LTD

Walter Laqueur Aistoria Europy 1945-1992

(Europę in our Time.

A History of 1945-1992)

Przełożył z j. angielskiego

Roman Zawadzki

Pierwsze wydanie angielskie: Yiking Penguin

(New York), 1992 Pierwsze wydanie polskie: Wydawnictwo Puls

(Londyn), 1993 First English edition: Yiking Penguin

(New York), 1992

First Polish edition: Puls Publications Ltd (London), 1993

Wszystkie prawa zastrzeżone Ail rights reserved

Copyright for translation © Puls Publications Ltd ISBN 185917 018 8

Zezwolenie na przedruk lub tłumaczenie

należy uzyskać zwracając się pisemnie do:

Permission forreprints, translations andreproduc-

tions must be obtainedin writing from:

Puls Publications Ltd

BCM Box 697, London WC1N 3XX,

Great Britain

Printed and bound in Great Britain by Cox & Wyman Ltd, Reading

 

PRZEDMOWA

Zakończenie drugiej wojny światowej było zamknięciem jednej z najnieszczęśliwszych kart w długiej historii kontynentu. Po 1945 roku przez wiele lat kraje europejskie musiały borykać się z następstwami wojny. Odbudowanie miast i przemysłu zajęło jednak mniej czasu, niż przypuszczano, ale nawet po tym, gdy wydarzyły się kolejne cudy gospodarcze, kontynent pozostawał podzielony, a po obydwu stronach żelaznej kurtyny* rozlokowane zostały tysiące rakiet jądrowych oraz potężne wojska konwencjonalne.

Dopiero dziś można z całą pewnością stwierdzić, że era powojenna zakończyła się na dobre. Lata osiemdziesiąte przyniosły okres reform w ZSRR, a w 1989 roku zawaliły się reżymy komunistyczne w Europie Wschodniej. Mamy za sobą magiczny rok 1992, kiedy to powstał wreszcie jeden wspólny rynek, obejmujący swym zasięgiem trzysta milionów ludzi. Za wcześnie jeszcze na spekulacje na temat politycznych i społecznych konsekwencji tego wydarzenia, które na krótką metę może okazać nie aż tak obiecujące, jak się sądzi. Można jednak już teraz stwierdzić, że w hierarchii polityki europejskiej nastąpiły zasadnicze zmiany i że przestały wreszcie na niej ciążyć następstwa zbrodni Hitlera i Stalina sprzed pięćdziesięciu lat.

Termin nie został-jak zazwyczaj się uważa-wprowadzony przez Goebbel-sa ani Churchilla. Po raz pierwszy natknąłem się na niego w książce Ethel Snowden Through Bolshevik Russia (New York-London, 1920): “We were behind the iron curtain at last!" (s. 32) - Znaleźliśmy się wreszcie za żelazną kurtyną!

 

Koniec ery powojennej nie oznacza końca historii ani ustania konfliktów czy kryzysów, niemniej jednak Europa ma dziś zupełnie inne troski, niż miała w przeszłości. Ci, którzy widzieli obalenie muru w listopadzie 1989 roku, mogą z ręką na sercu (i z większym uzasadnieniem) powiedzieć to samo, co rzekł Goethe z okazji bitwy pod Yalmy (1792):

Od tego miejsca i od tej chwili rozpoczyna się nowa era w historii świata, a wy będziecie mogli mówić, że byliście przy jej narodzinach.

Periodyzacja historii zawsze nastręcza kłopoty, rzadko kiedy jednak jej wyznaczniki mają tak wyraźną wymowę, jak w tym właśnie przypadku.

Od czasu gdy zamilkły działa i ustały naloty w Europie, minęło niemal pięćdziesiąt lat i trudno dziś nawet wyobrazić sobie rozmiary cierpienia i zniszczeń oraz stan beznadziei, jaki wówczas zapanował. Wszędzie, co prawda, świętowano Dzień Zwycięstwa, lecz już nazajutrz tylko ludzie najodważniejsi duchem mogli zakładać pomyślne zakończenie procesu odbudowy Europy. Nie chodziło wyłącznie o straty materialne, lecz o brak nadziei. Na szczęście w 1945 roku jedynie niewielu zajmowało się rozmyślaniem o przyszłości swych krajów - znakomita większość całkowicie zajęta była tak prozaicznymi sprawami, jak zdobywanie opału i pożywienia na następny dzień lub tydzień.

Ci, których obchodził dalszy los kontynentu, trwali w stanie szoku i rozpaczy; ich pesymizm był doskonale uzasadniony, i to nie tylko dlatego, że Europa utraciła swą z dawien dawna czołową pozycję na świecie. Stopniowy jej upadek był procesem długotrwałym, który rozpoczął się o wiele wcześniej, w następstwie przemian społecznych, politycznych, gospodarczych i - co też ważne -demograficznych.

Gdy w latach trzydziestych uczyłem się w szkole geografii, od nauczycieli - oraz z podręczników - dowiedziałem się, że Londyn, Berlin, Paryż i Nowy Jork to największe miasta na świecie. W latach osiemdziesiątych przerosły je i Miasto Meksyk, i Kair, i Pekin, i Sao Paulo, i nawet Bombaj. Berlin był podzielony, lecz nawet po zjednoczeniu okazało się, że liczy sobie mniej mieszkańców niż Seul czy Tientsin. W Paryżu mieszka teraz mniej ludzi niż w Bogocie, Madrasie i Mukdenie (dziś znanym jako Szenjang). Skala świata

 

uległa za mojego życia ogromnym zmianom, a demografowie powiadają, że w roku 2000 takie miasta jak Kinszasa (senna mieścina z lat trzydziestych, zwana wówczas Leopoldville), Nagoya, Pusan i Ahmedabad, o których w 1931 roku nie wiedzieli nawet najwięksi szkolni prymusi, zamieszkane będą przez ponad 5 milionów mieszkańców. W Europie mało kto przejmuje się tym, że główne miasta nie rozrastają się tak jak Kalkuta, gdyż wszyscy zdają sobie sprawę, jakie przychodzi za to płacić koszty.

Kontynent europejski starzeje się. Statystycy obliczyli, że przyrost naturalny utrzymuje się od dawna na poziomie 2,1 dziecka na rodzinę. W Wielkiej Brytanii jednak wynosi on 1,85, we Francji-1,81, w Niemczech Zachodnich - 1,40, a we Włoszech - 1,30. Z kolei w Afryce Pomocnej czy w Turcji jest on trzykrotnie wyższy i tam też utrzymuje się trwałe masowe bezrobocie.

Kryzys, jaki nawiedził Europę w 1945 roku, nie wynikał z faktu utracenia dominującej pozycji na świecie, lecz z tego, że w grę wchodziło przetrwanie jako takie. W wyniku dwóch wojen światowych - przez niektórych nazywanych europejskimi wojnami cywilów - oraz agresywnej tyranii faszystowskiej i dzikich namiętności narodowościowych Europa stała się politycznym impotentem i znalazła się na krawędzi zapaści gospodarczej. Warto przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno nie było oczywiste, czy europejskie rolnictwo poradzi sobie z dostarczeniem minimum żywności, niezbędnej, by uniknąć głodu. Podobnie żałośnie jawiła się przyszłość przemysłu, a największą troską bankierów była “dolarowa przepaść": siła dolara i słabość głównych walut europejskich. Europa Wschodnia wcielona została - niezależnie od tego, jak to się nazywało - do sowieckiego imperium. Niemcy przestały istnieć jako całość, a mniejsze i średnie państwa zachodnie nie były w stanie same się bronić i sprawiały wrażenie, że ich los - zarówno w sensie politycznym jak gospodarczym - jest przesądzony.

Co więcej, kontynent przejawiał wszelkie oznaki wyczerpania kulturalnego. W ciągu minionego tysiąclecia w Europie zdarzały się wielokrotnie okresy zastoju, od wieków też różni prorocy głosili, że stary świat doszedł do krańca swych możliwości i że jego społeczeństwa są w przeważającej swej części skorumpowane. I choć nieraz obwieszczano finis Europae, to jednak w 1945 roku istniało więcej niż kiedykolwiek w przeszłości powodów do tego, by przepowiednie te się sprawdziły.

 

s

Cokolwiek by jednak twierdzili różni filozofowie, narody Europy nie miały ochoty zniknąć ze sceny historii. Jak na ironię, pierwszym zagrożeniem, które przydało rozmachu odbudowie, było zagrożenie z zewnątrz. Stalin zadowolony był z przekształcenia Europy Wschodniej w strefę swych wpływów, niemniej nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Zachodu, gdyby nie plan Marshalla, OEEC oraz traktat brukselski, który doprowadził do utworzenia NATO. Pomysł Stalina przenicowania Europy Wschodniej na modłę sowiecką okazał się podwójnym błędem: nie zwiększył bezpieczeństwa samego ZSRR, natomiast zelektryzował całą resztę kontynentu. Tak czy owak, państwa zachodnie mogły każde z osobna odbudować swą gospodarkę, niemniej nie było wiadomo, czy podobny efekt da współpraca wewnątrzeuropejska. Jean Monnet stwierdził kiedyś, że “kryzysy są wielkimi federalistami", a powojenna Europa przeżywała kryzys ciągłości swego istnienia.

Związek Radziecki najprawdopodobniej nigdy nie miał zamiaru napadać na Europę Zachodnią, czego obawiano się wówczas najbardziej. Prawdą jednak jest, że próżnia polityczna, jaka powstała wówczas na Zachodzie, stanowiła nieustanną zachętę dla wschodniego supermocarstwa, z jego ogromną potęgą wojskową, kierowaną przez człowieka pozbawionego skrupułów i rozterek. Lęk przed ZSRR był, zdaje się, najsilniejszym bodźcem, wyzwalającym gotowość Europejczyków do współpracy - choć nie był, oczywiście, jedynym. Kolejną przyczyną była konieczność włączenia Niemiec Zachodnich do społeczności europejskiej, po to by uniemożliwić ponowny wybuch wojny i zapobiec powtórzeniu się upiornych wydarzeń z lat trzydziestych i czterdziestych.

Były to okoliczności pomyślne i dla samych Niemiec, jako najlepszy chyba sposób na ich powrót do Europy i wejście do polityki światowej na równych prawach. Niemcy rozumieli też -podobnie jak inni na Zachodzie -jak ogromne zalety ma jeden duży, wspólny rynek; postępy w tym zakresie nie brały się w początkowym okresie wyłącznie z dobrej woli czy dalekowzroczności takich ludzi, jak Robert Schumann, Henri Spaak czy Adenauer - istniała potrzeba stworzenia pewnego ciała ponadnarodowego (choć traktowanego podejrzliwie). Ponownie zacytujmy Jean Monneta:

Nic nie jest możliwe bez człowieka, nic nie trwa bez instytucji.

Tak więc tuż po wojnie pojawiły się pierwsze zachęty do budowy wspólnego europejskiego domu.

 

Powojenna historia Europy to okres szalonego bałaganu. Często wymyka się ona uogólnieniom, ponieważ dotyczyła nie tyle kontynentu, ile poszczególnych państw. Rodzące się tendencje rozwojowe miały wiele cech wspólnych, istniały jednak różnice i osobliwości lokalne: gdy jeden kraj oscylował na lewo, drugi przesuwał się na prawo; gdy jeden wyraźnie rozkwitał, drugi przeżywał poważne trudności gospodarcze i społeczne. Europejska współpraca posuwała się naprzód, lecz w tempie zgoła ślimaczym, tak samo też działo się z odrodzeniem politycznym poszczególnych państw.

Rozwój gospodarczy Niemiec ruszył z miejsca po połączeniu trzech zachodnich stref okupacyjnych, a przede wszystkim po niezwykle ważnej reformie walutowej, przeprowadzonej w 1948 roku. Boom zachwiał się w wyniku recesji, spowodowanej wojną koreańską, którą odczuły również inne państwa europejskie. Kryzys trwał krótko i do roku 1960 odrodzenie niemieckiej gospodarki nie tylko że stało się faktem, lecz wzbudziło zawiść w Europie i na całym świecie. Francja i Włochy, po niepewnym starcie, w połowie lat pięćdziesiątych również weszły w stadium silnego ożywienia gospodarczego; niedługo potem dołączyła do nich Hiszpania. Wielka Brytania przeżyła po wojnie ciężki kryzys gospodarczy (1947-1948), a jej rozwój w dwóch następnych dziesięcioleciach nie był tak owocny, jak jej europejskich sąsiadów.

Jednakże bezpośrednie konsekwencje gospodarcze wojny pokonano stosunkowo szybko. Pod koniec lat pięćdziesiątych produkcja Europy była o 30-35% wyższa niż w latach poprzedzających wybuch wojny. W latach sześćdziesiątych kontynent prosperował jak nigdy dotąd, koniunktura trwała nadal i była najdłuższą i najbardziej owocną w historii Europy.

Gdy w 1953 roku zmarł Stalin, powszechnie wierzono, że nastąpił oto drugi historyczny zwrot w historii kontynentu. Stosunki między dwoma blokami nie poprawiły się jednak tak znacznie, jak się tego wielu spodziewało. Z perspektywy lat trudno jest mówić, że był to czas “zmarnowanych okazji". Spadkobiercy Stalina nie mieli ochoty wyzbywać się kontroli nad Europą Wschodnią - wręcz przeciwnie, nie mieli nawet zamiaru tolerować bardziej liberalnych reżymów komunistycznych, co dowodnie wykazały wydarzenia na Węgrzech (1956) i w Czechosłowacji (1968). Pewność siebie Chruszczowa, a później Breżniewa i jego drużyny była niezachwiana. Ludzie ci byli przekonani, że system komunistyczny funkcjonuje dość dobrze i że mógłby nawet wygrywać w konku-

 

10

rencji z Zachodem. Nie było więc powodów, by go reformować lub wprowadzać w nim jakieś radykalne zmiany.

Po wojnie nastąpił szybki proces dekolonizacji. Pierwsza utraciła swe kolonialne imperium Holandia, Wielka Brytania wycofała się z Indii w 1947 roku, a w ciągu następnych dziesięciu lat również z reszty swych posiadłości. Do 1962 roku wolność odzyskały dawne kolonie francuskie, w latach siedemdziesiątych zaś także portugalskie. W niektórych przypadkach przekazanie władzy odbyło się bezboleśnie, w innych natomiast odzyskanie niepodległości poprzedzały (lub następowały tuż po niej) akty przemocy. Dla byłych krajów kolonialnych konsekwencje dekolonizacji okazały się niezbyt uciążliwe. Choć obawiano się, że utrata źródeł surowców i rynków zbytu może okazać się fatalna dla metropolii, Europa funkcjonawała jak jeszcze nigdy dotąd.

Pod koniec lat sześćdziesiątych wnikliwi obserwatorzy zaczęli dostrzegać pierwsze objawy choroby. Niełatwo je opisać, a jeszcze trudniej analizować ich przyczyny. W Wielkiej Brytanii źródła bolączek tkwiły po części w kłopotach gospodarczych: w 1967 roku nastąpiła dewaluacja funta szterlinga, wzrosły podatki, płace i wydatki budżetowe. We Francji zamieszki studenckie w 1968 roku omal nie przekształciły się w masowe protesty, a władza de Gaullea, z pozoru niepodważalna, w istocie okazała się bardzo podatna na wstrząsy. We Włoszech z kolei tym, co podminowało życie społeczne kraju, były strajki i zamachy terrorystyczne.

Ruch na rzecz jedności Europy jakby się załamał. De Gaulle dał się nawrócić na ideę europejską, niemniej jego zainteresowanie ograniczało się wyłącznie do współpracy gospodarczej; był też przeciwny przyjęciu Wielkiej Brytanii do EWG. Brytyjczycy zrazu trzymali się na uboczu. Z czasem jednak zgłosili akces do Wspólnoty, lecz wówczas de Gaulle postawił weto; dopiero po jego odejściu ze sceny politycznej Anglia wraz z Irlandią i Danią przyjęte zostały w poczet jej członków (1973). Norwegowie odrzucili ten pomysł w plebiscycie narodowym, niemniej w latach osiemdziesiątych nastawienie opinii publicznej wyraźnie uległo zmianie.

Gdy Szóstka zamieniła się w Dziewiątkę, wszyscy mieli nadzieję, że EWG złapie drugi oddech - nic takiego jednak się nie stało. Egoizm narodowy wziął górę nad aspiracjami ponadnarodowymi. Kraje członkowskie toczyły spory o nadwyżki regionalne i rolne, a także na temat wprowadzenia wspólnego systemu walutowego. Ponieważ poszczególne państwa nieustannie popadały w

 

11

kryzysy budżetowe, idea wspólnej polityki europejskiej w tym zakresie została tylko marzeniem. Zaczęły przeważać tendencje odśrodkowe na wszystkich poziomach: w 1966 roku Francja wycofała swe oddziały wojskowe z NATO, Amerykanie musieli przenieść swe bazy, a Rada NATO przeniosła się z Paryża do Brukseli. Gdy Leo Tindemans, polityk belgijski, pisał swój raport o sytuacji w Europie w 1976 roku, porównał ją do domu postawionego jedynie w połowie i bez dachu; mimo że stoi, nie chroni ani przed deszczem, ani przed wichurą i prędzej czy później musi się zawalić. Raport Tindemansa, choć przyjęty z życzliwością, szybko poszedł w zapomnienie i nie wywarł wpływu na politykę państw europejskich.

Po latach bezprecedensowej koniunktury gospodarka Europy popadać zaczęła w stagnację. Pierwszy szok naftowy (1973), a w kilka lat po nim drugi, wywołały recesję. Bardzo niepokojący okazał się wówczas brak solidarności i wspólnego działania, okazywane przez państwa europejskie w owych latach przepychanek. Instynkt nakazywał “grać na siebie", a nie wdawać się w konsultacje czy we współpracę. O wiele poważniejszym problemem niż gospodarka stał się dziwaczny przypadek abulii (kompletnej apatii) - choroby rozpoznanej przez dziewiętnastowiecznych psychiatrów i cechującej się utratą lub niedostatkiem woli bez żadnych wyraźnych powodów. Optymizm z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych przekształcił się w pesymizm, dla którego nie sposób było doszukać się jakichś “przyczyn obiektywnych". W porównaniu z problemami, jakie przeżywali w tym samym czasie Amerykanie - by nie wspomnieć o nieprawdopodobnych trudnościach, z jakimi borykał się Trzeci Świat - europejskie kłopoty były niemal trywialne. Powstała zadziwiająca rozbieżność pomiędzy potęgą gospodarczą krajów kontynentu, a ich polityczną i militarną bezsilnością. Wynikało to, być może, z zawiedzionych nadziei na odprężenie. W 1972 roku ogłoszono nastanie złotego wieku dla Europy: konflikty z czasów powojennych skończyły się, osiągnięto punkt zwrotny w polityce międzynarodowej, na świat miał spłynąć pokój.

Euforia ta trwała rok lub dwa, zanim wreszcie nie okazało się, że pokój jeszcze bynajmniej nie zapanował i że nie skończyły się ani konflikty światowe, ani regionalne napięcia. Rodzić się poczęło poczucie, iż demokracje stają się niesterowne. Toczono dyskusje na temat nowego tragicznego okresu uwstecznienia społecznego i

 

12

politycznego, a także o możliwości rozpadu całego systemu europejskiego.

Giscard dEstaing, ówczesny prezydent Francji, takie oto snuł rozważania:

Świat jest nieszczęśliwy. Jest nieszczęśliwy, ponieważ nie wie, dokąd ma zmierzać, a ponieważ tak przypuszcza, więc musi wiedzieć, że zmierza do katastrofy.

Niedługo przed ustąpieniem z urzędu kanclerza Willy Brandt mówił w zaufaniu do kilku swych współpracowników, że Europa Zachodnia ma przed sobą jeszcze tylko dwadzieścia lat demokracji - później świat oszaleje i pogrąży się bez reszty i ratunku w otaczającym go morzu dyktatury.

Na szczęście wydarzenia - nawet te najbliższe - nie potwierdziły pesymizmu Brandta. W 1973 roku obalono rządy pułkowników w Grecji, w 1975 padła dyktatura w Portugalii, a w 1976 w Hiszpanii odbyły się pierwsze od czterdziestu lat wolne wybory.

Ponure przepowiednie Giscarda i Brandta odzwierciedlały nie tylko ich osobiste nastawienie. Był to okres, w którym powszechnie używało się takich pojęć, jak “Englanditis", “Holanditis" czy “finlandyzacja", opisujących rozmaite aspekty trapiącej Europę choroby zarówno z sferze spraw wewnętrznych, jak polityki międzynarodowej. Przez kilka lat strach był modny zarówno w RFN, jak w innych państwach europejskich. W artykułach i przemówieniach porównywano sytuację do tej z roku 1914 - świat miał zmierzać ku katastrofie, głównie z powodu amerykańskiego awanturnictwa, uosabianego przez prezydenta Reagana.

Wyjaśnienia przyczyn kryzysu europejskiego z lat siedemdziesiątych i początków lat osiemdziesiątych należy doszukiwać się między innymi w słabości systemu politycznego, niezdolnego przeciwstawić się wzajemnie wykluczającym się żądaniom różnych grup społecznych czy konfrontacji sił opowiadających się za zwiększeniem zakresu wolności z siłami nawołującymi do większego ładu i porządku. W okresie powojennym następował proces upadku autorytetów, po części jako reakcja na złowrogie dyktatury z lat trzydziestych. Odruchy antyautorytarne były nie tylko zrozumiałe, lecz i pod wieloma względami pożądane, jako że odpowiadały głęboko zakorzenionej w człowieku potrzebie wolności. Coraz częściej jednak zakłócały skuteczne panowanie nad sytuacją w państwie.

 

13

Dawna koncepcja, iż przetrwanie wolnego społeczeństwa zależy od przymiotów jego członków, od zaakceptowania faktu, iż nie ma praw bez obowiązków, zdecydowanie wyszła z mody. Wyzbycie się odpowiedzialności prowadziło do stanu intelektualnej anarchii, a ta z kolei -jak już zauważył to Comte - była głównym czynnikiem, tkwiącym u podłoża kryzysów politycznych i moralnych.

Na koniec wreszcie rozplenił się antyamerykanizm, wzmocniony decyzją NATO z 1979 roku o rozmieszczeniu w Europie Zachodniej broni jądrowej średniego zasięgu. Decyzja ta sprowokowała gwałtowne reakcje, i to nie tylko lewicy - protestowały różne kościoły i grupy społeczne. Korzenie tych nastrojów sięgały jednak głębiej. Czemu w czterdzieści lat po zakończeniu wojny Europa musi być zależna od amerykańskiego parasola ochronnego? Przecież ma przynajmniej takie same zasoby - tak materialne, jak ludzkie - a dochód narodowy brutto (GNP) większy niż cały blok sowiecki.

Jednakże mimo tej zasobności i dobrobytu gotowość Europy do łożenia na wydatki obronne była wyraźnie ograniczona; zresztą brakowało w tej sprawie jedności. Z jednej więc strony upokarzająca zależność od USA (lęk przed “rozwodem", czyli przed wycofaniem się Amerykanów z Europy), z drugiej zaś - przekonanie, iż Waszyngton mógłby wciągnąć Europę w jakiś konflikt z komunistycznym Wschodem, który wcale nie musi toczyć się w imię wspólnych interesów. W efekcie, problem europejski z lat siedemdziesiątych polegał nie tyle na skali problemów, ile na braku kwalifikacji do stawienia im czoła.

Pod koniec lat siedemdziesiątych Europa była w stanie zamętu, a jej perspektywy wydawały się dość niejasne. Później jednak nastroje zaczęły tchnąć coraz większym optymizmem. Czemu? Równie trudno jest znaleźć wytłumaczenie dla euforii z lat osiemdziesiątych, jak dla apokaliptycznych lęków z lat siedemdziesiątych.

Podobne zmiany klimatu historycznego nie są czymś bezprecedensowym. Doskonałym tego przykładem była Francja pod koniec XIX stulecia. Wśród klas wykształconych panowało wówczas przekonanie, że kraj zmierza ku pełnej ruinie. Podawano wiele przyczyn: alkoholizm, niski przyrost naturalny, wzbierającą falę ateizmu i pacyfizmu, pornografię, ogólną dekadencję i tysiące innych. Jednakże około 1905 roku pesymizm szybko wyszedł z mody, a zastąpiły go patriotyzm, sporty i heroiczna postawa życiowa. Tak zwane czynniki obiektywne pozostały bez zmian - Francuzi

 

14

pili jak zawsze, nie chodzili częściej do kościoła i nie rodzili się w jakichś większych ilościach.

Podobnie nie wyjaśnione są przyczyny ostatniej zmiany nastrojów - jedyne, co przychodzi na myśl, to poprawa ogólnej sytuacji gospodarczej większości państw w latach 1980-1985. Tempo wzrostu rzędu 2-3% czy nawet 4% nie wystarcza do wytłumaczenia przejścia od skrajnego pesymizmu do radosnego optymizmu. Co więcej, ów nawrót koniunktury nie wpłynął na takie bolączki społeczne, jak bezrobocie czy ogromna liczba imigrantów. Rzecz być może w tym, że doszło do głosu nowe pokolenie ze swoimi własnymi ideami i ideałami? Nie wydaje się jednak, żeby pokolenie młodych Europejczyków z lat osiemdziesiątych jakoś wyraźnie różniło się od swych rówieśników sprzed dwudziestu lat; w latach sześćdziesiątych istniała tendencja do radykalizacji politycznej, teraz interesowano się radykalnymi poczynaniami w sferze ekologii.

Ożywienie w Europie wyzwoliły - pośrednio i bezpośrednio -dwie główne tendencje. Pierwsza to przyspieszenie ruchu ku europejskiej jedności, druga zaś to burzliwe wydarzenia w ZSRR i w Europie Wschodniej. Pod koniec 1969 roku podczas konferencji na szczycie (Haga) postanowiono, iż europejska unia gospodarcza i monetarna zostanie sfinalizowana do roku 1980. Jednocześnie ustalono, że należy również dążyć do koordynowania polityki zagranicznej (raport DAvignona, 1970). W rzeczywistości większość tych zaleceń pozostała bez echa. Nadal pracowały instytucje europejskie - Rada, Parlament i Sąd - lecz nie miało to żadnego szczególnego znaczenia. EWG powiększała się, lecz wstąpienie do niej Grecji, Hiszpanii i Portugalii w niczym nie zbliżyło Europy do jedności. Pani Thatcher była zdecydowana bronić skarbu Anglii przed interesami rolników z kontynentu - czemuż bowiem Wielka Brytania miałaby wspierać nadprodukcję żywności, i to tylko dlatego, że rządy Francji i innych państw nie potrafią (lub nie chcą) wywrzeć presji na rodzime lobbies i obniżyć cen? Gdy malowniczy pan Papandreu został premierem Grecji, jego głównym celem było trzymanie Turcji na uboczu - jedność przyszłej Europy nie bardzo go interesowała.

Tu należy oddać sprawiedliwość Francji - oraz pewnym Francuzom i Belgom - w tym zamęcie udało im się zaszczepić nowe pomysły i natchnąć europejskich maruderów nową energią. Zaczęło się od spotkania na szczycie w Fontainebleau w 1984 roku; w

B=Jfc,ł-it,u

 

15

,, ""?r

następnym roku był Mediolan oraz podpisanie Aktu Zjednoczonej Europy (Single European Act) w roku 1986. Ustalono w nim, iż do 1992 roku utworzony zostanie autentyczny wewnętrzny rynek europejski, ze swobodnym przepływem wszelakich dóbr: towarów, ludzi, usług i kapitału. Ów radykalnie brzmiący dokument stanowił uzupełnienie traktatu rzymskiego (zasadnicze umowy o współpracy w Europie) i stanowił o utworzeniu jednolitego europejskiego systemu monetarnego oraz prawnego. Kursu żadnej waluty narodowej nie można ustalać bez porozumienia z centralnym bankiem Europy.

Nowa inicjatywa oznaczała przekazanie większej władzy istniejącym już instytucjom europejskim oraz powołanie do życia nowych. Jaques Delors, francuski przewodniczący EWG, oznajmił w Parlamencie Europy w czerwcu 1988 roku, że zalążek rządu europejskiego może powstać już w latach dziewięćdziesiątych i że Wspólnota może stać się odpowiedzialna za 80% prawodawstwa socjalnego i gospodarczego. Przepowiednie te natychmiast wzbudziły odruchy nacjonalizmu wśród niektórych rządów; gdy na dodatek realna stała się szansa zjednoczenia Niemiec i zbliżenia Europy Wschodniej do Zachodu, stało się jasne, że rozkład jazdy politycznego i gospodarczego ujednolicenia kontynentu wymagać będzie pewnej rewizji.

Fakt, że padły bariery między Europą Wschodnią i Zachodnią, budził uzasadnioną radość, niemniej oznaczał również nieprzewidywalne kłopoty w procesie integracji. Unifikacja gospodarcza, społeczna i polityczna Europy nastąpi, być może, dopiero w trzecim tysiącleciu, postępy będą powolne i pełne nieoczekiwanych zwrotów. Tendencja jest jednak wystarczająco wyraźna. Integracja gospodarcza zaszła już tak daleko, że działania na rzecz ponadnarodowej Wspólnoty być może ulegną spowolnieniu, lecz na pewno nie zostaną zablokowane.

Ważnym wydarzeniem, które wywarło prawdziwie niezwykły wpływ na losy kontynentu, było zwycięstwo reformatorów w ZSRR po 1985 roku oraz desowietyzacja Europy Wschodniej. To, że komunizm nie jest w stanie dalej funkcjonować, nie było dla nikogo tajemnicą. W niektórych państwach wschodnioeuropejskich, choćby w Polsce, kryzys narastał na długo przed dojściem Gorbaczowa do władzy. Jednakże Polska czy Węgry to nie ZSRR - większość obserwatorów życia w tym kraju zakładała, że władza rozpadnie się tam równocześnie z rozpadem rządów jej sojuszników, choć w NRD

 

16

i w Czechosłowacji może utrzymać się jeszcze przez co najmniej dziesięć lat. Co prawda sytuacja gospodarcza pogarszała się z dnia na dzień, a system komunistyczny przegrał z Zachodem, lecz nie tylko to wywołało tak ogromny kryzys w latach 1989-1990. Pod koniec tego okresu w większym stopniu zadecydował o klęsce brak wiary i pewności siebie rządzących niż puste półki sklepowe. Niewiele ludzi głoduje dziś w ZSRR, ale jeszcze mniej wierzy w system i w ideologię.

Stopniowe rozprzęganie się aparatu represji w Europie Wschodniej utorowało drogę ku lepszej przysłości - ku wolności, pokojowi i dobrobytowi. Utorowało też drogę ku wspólnemu europejskiemu domowi, o którym mówi i sam Gorbaczow, i inni. Na koniec wreszcie zlikwidowało powojenny porządek polityczny, który dzielił kontynent i który przez dziesięciolecia był przyczyną tylu nieszczęść i napięć.

Gdyby kronikarze zakończyli spisywanie dziejów na l stycznia 1990 roku - dacie pod wieloma względami niezwykłej - to w naturalny sposób popadliby w euforię i na końcu dopisaliby pochwałę złotego wieku, który wreszcie nastąpił. W historii Europy było tak wiele fałszywych nadziei, tak wiele nieporozumień, że nawet najbardziej wybujały przejaw optymizmu byłby usprawiedliwiony.

Historia nigdy jednak nie kończy się na jakiejś dacie - w nie dającej się przewidzieć przyszłości mogą zdarzyć się rzeczy smutne oraz rzeczy radosne. Rok 1989 był rokiem niebywałego tryumfu wolności. Obalenie tyranii stwarza warunki dla narodzin wolnego społeczeństwa, nie daje jednak gwarancji, że to nastąpi. Trudności, z jakimi przyjdzie się borykać i Moskwie, i krajom Europy Wschodniej, są rzeczywiście zniechęcające. Parafrazując słowa pisarza rosyjskiego, Mikołaja Czernyszewskiego, można by rzec, że droga do jedności europejskiej to nie Pola Elizejskie - prosty bulwar z Łukiem Tryumfalnym na końcu, widocznym od samego początku. Droga Rosji to nie Newski prospekt - wiele piętrzyć się będzie na niej trudności, wiele zakrętów, a cel ostateczny może wciąż umykać z pola widzenia. Świętowanie w latach 1989-1990 ostatecznego zwycięstwa demokracji - czy to w Bonn, czy w Nowym Jorku, czy gdziekolwiek indziej - jest jeszcze (jak to wykazują wydarzenia) przedwczesne.

Gdybyśmy w tej książce zajmowali się epoką napoleońską, należałoby zakończyć ją wprowadzeniem jakiegoś elementu osobistego. Jednakże dotyczy ona okresu życia autora i opisuje losy

 

17

dobrze znanego mu kontynentu, a on sam miał liczne okazje do poznania niektórych dramatis personae - i to nawet dość dobrze. Taka bliskość ma swoje zalety, ma też jednak i wady. Komuś, kto przeżył i powojenne frustracje, i powojenne sukcesy, niełatwo jest zachować dystans, tak przecież naturalny u historyka zajmującego się czasami bardziej odległymi.

Przez całe moje dorosłe życie komentowałem tendencje występujące w Europie po wojnie. Pierwszą próbą ich usystematyzowanego opisu i analizy była książka Europa po Hitlerze, którą ukończyłem w 1969 roku. Byłem wtedy umiarkowanym optymistą co do perspektyw współpracy europejskiej i poprawy stosunków Wschód-Zachód. Jednakże lata siedemdziesiąte nieco osłabiły mój optymizm, w związku z czym postanowiłem podsumować je w innej książce (Kontynent na manowcach), w której zawarłem swą krytykę - być może nawet nazbyt ostrą. Europa jakby popadła w odrętwienie, rozwiały się niemal wszystkie nadzieje, a polityczny upadek zdawał się nie mieć końca. Moje obserwacje nie były prawdopodobnie niesprawiedliwe, choć chwilami gniew mącił mój sąd dotyczący szerszych nieco perspektyw.

Z końcem minionego dziesięciolecia nastąpił powrót do równowagi. Nastała dekada istotnych i zgoła nieprzewidywalnych wydarzeń. Rodziła nadzieję na zakończenie ery powojennej i w rezultacie całkowicie zmieniła nasz sposób postrzegania tamtych lat. W kategoriach Heglowskich lata osiemdziesiąte były syntezą tezy i antytezy, jakich dostarczyły dwa poprzednie okresy po 1945 roku. A przynajmniej utworzyły taki nurt, który dołączywszy do biegu spraw europejskich prowadzi do pomyślności; bez niego cała podróż życia byłaby pasmem mielizn i niedoli.

Waszyngton, marzec 1991

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

PO WOJNIE

 

PODZIELONA EUROPA

Druga wojna światowa zakończyła się w Europie kapitulacją Niemiec w dniu 7 maja 1945 roku. W imieniu Werhmachtu akt kapitulacji podpisał feldmarszałek Jodl, w imieniu armii amerykańskiej i angielskiej - generał Bedell Smith; ceremonia ta odbyła się w Rheims, w obecności oficerów franuskich i rosyjskich. Nieco później, w Berlinie, podpisano podobny dokument pomiędzy Rosjanami i Niemcami, wszelkie walki zaś ustały ostatecznie w dniu 8 maja. Zakończyła się najdłuższa i najbardziej wyniszczająca wojna czasów nowożytnych. Micheline Maurel, francuska więźniarka jednego z obozów koncentracyjnych, tak oto opisała poczucie nierzeczywistości pierwszych godzin wolności:

Cały dzień spędziłam w stanie paraliżującej mnie ekstazy. Próbowałam przekonać sama siebie, że jestem wolna. Próbowałam napisać wiersz. Nie byłam jednak w stanie wykrztusić z siebie nic poza słowami: “wolna, wolna, nareszcie wolna". Wolność jako taka niewiele dla mnie znaczyła...

Dla milionów żołnierzy nastał kres ich wędrówki. Rosjanie, po początkowych porażkach, przeszli szlak bojowy przez pół Europy - od Stalingradu do Berlina. Armie sojusznicze Zachodu dotarły tu z wybrzeży Normandii, gdzie wylądowały przed rokiem. Już niebawem wszyscy mieli zostać zdemobilizowani, wrócić do domu, połączyć się z rodzinami i znów przystąpić do swych zwykłych zajęć. Dla milionów żołnierzy niemieckich rozpoczynał się długi czas niewoli.

Większa część terytoriów Francji, Belgii i Włoch, a także niemal cała Europa Wschodnia zostały wyzwolone już przed początkiem maja 1945 roku. Gdy podpisywano akt zawieszenia broni, naziści rządzili jeszcze na niewielkim obszarze Niemiec, a także w Norwegii, Danii i w części Czechosłowacji. Trzecia Rzesza, która

 

22

wedle proroctw jej wodza miała trwać tysiąc lat, goniła resztkami sił. “Czy chcecie wojny totalnej?" - pytał dr Goebbels w 1943 roku. Dziś była to już tylko totalna klęska.

Przywódcy państw sprzymierzonych wymienili między sobą depesze gratulacyjne. Stalin tak oto pisał do Churchilla:

To historyczne zwycięstwo osiągnięte zostało wspólnie przez armie radzieckie, brytyjskie i amerykańskie, połączone w celu wyzwolenia Europy.

Z kolei Churchill w przemówieniu radiowym, wygłoszonym tego samego wieczoru z okazji zwycięstwa, oświadczył Brytyjczykom:

Pragnę wam oznajmić, że wszystkie nasze trudy i kłopoty mamy już chyba za sobą.

Dzień Zwycięstwa świętowano jednak tylko w Europie - nadal przecież walczyli Japończycy; i chociaż wyraźnie było już widać zbliżający się koniec wojny na Pacyfiku, to oczywiste stało się również i to, że tryumfującym zwycięzcom przyjdzie podjąć wiele wysiłków, by uporać się z ogromnymi problemami, jakie staną przed nimi w powojennym świecie.

W tym tak długo oczekiwanym dniu zwycięstwa tylko niewiele ludzi miało ochotę na zastanawianie się nad wyzwaniami i problemami, jakie niosła przyszłość. Po sześciu latach zaciemnienia Londyn po raz pierwszy rozjarzył się pełnią świateł; wszyscy byli rozradowani, uszczęśliwieni, ale też i zdyscyplinowani - nie było widać ani słychać chociażby jednego pijanego człowieka. Iluminacja rozświetliła Big Ben, wieżę Tower, Speakers Corner, County Hali, Horse Guards, jezioro w parku Świętego Jakuba i Pałac Buckingham. Na ulicach słychać było wiwatujące tłumy, śpiewy i wybuchy sztucznych ogni. Do Moskwy wiadomość o zwycięstwie dotarła o drugiej w nocy.

Otworzyłem okno - wspominał Ilja Erenburg - i zobaczyłem światła we wszystkich mieszkaniach. Wszyscy wstali, całowali się, ktoś głośno szlochał. O czwartej rano na ulicy Gorkiego zebrały się nieprzebrane tłumy.

Oddano salut z tysiąca dział. Zapanowała ogromna radość -ale też i wielki smutek.

 

23

Tego wieczora - pisał pewien Rosjanin - w całym Związku Radzieckim nie było ani jednego stołu, przy którym zebranym w krąg ludziom nie ciążyłby brak jednej przynajmniej osoby.

Dnia 8 maja po południu pod Łuk Tryumfalny zajechał generał de Gaulle. Tuż po tym, jak oddał honory przed Grobem Nieznanego Żołnierza, fala ludzka przedarła się przez ustawione barierki. Jednakże mimo tych wszystkich demonstracji, oficjalnych przemówień, dźwięków kościelnych dzwonów i salw artyleryjskich ludzie okazywali radość w sposób uroczysty i zrównoważony. Comme ils sont obscures, les lendemains de la France!

Niemcy zareagowali na koniec wojny jedynie otępieniem i apatią. Obawiano się, że młodzi żołnierze nie złożą broni i że rozpocznie się wojna domowa, prowadzona przez fanatycznych partyzantów. Nic takiego jednak się nie zdarzyło. Dokonał się ostatni akt Gotterdammerungu - zmierzchu nordyckich bogów - i nikt nie miał już ochoty na przedłużanie tej agonii. Kilka dni wcześniej Hitler popełnił samobójstwo w swoim bunkrze. Mussoli-ni został przyłapany na próbie ucieczki i powieszony przez partyzantów. Sny o potędze obydwu wodzów spłonęły wraz z nimi samymi. Niemcy były skrajnie wyczerpane. Hitler stwierdził, że jeśli Niemcy nie wygrają tej wojny, będzie to oznaką ich słabości i niższości i że równie dobrze ich kraj może wtedy sczeznąć. Jego pośmiertna wola omal nie stała się faktem.

W Dniu Zwycięstwa na ulicach całej Europy odbywały się parady, śpiewy i tańce. Jednakże następnego ranka Europejczycy zaczęli podsumowywać skutki zakończonej wojny. Bilans okazał się przerażający - mógł przyprawić o rozpacz nawet tych o najbardziej zatwardziałych sercach. Od XVII wieku nie było w Europie wojny, podczas której walczono by z takim okrucieństwem i dokonano by tak ogromnych zniszczeń. Przywrócono pokój, lecz wielu czuło - niczym ów poeta z końca wojny trzydziestoletniej - że był to pokój cmentarny. Nastał o wiele za późno. Ludzi, którzy obawiali się, że Europa nie odrodzi się już z popiołów, wcale nie było aż tak niewiele. Stary kontynent nie uporał się wszak do końca ze skutkami krwawej łaźni, jaką była pierwsza wojna światowa; teraz, z

Jakże niejasny jest dzień jutrzejszy Francji!

 

24

perspektywy czasu, tamte rany wydawały się mało znaczące. Lata 1914-1918 przyniosły 8 milionów ofiar - obecnie naliczono ich cztery razy więcej. Najmniej w tej wojnie ucierpiała Francja ze swymi 620 000 poległych i Wielka Brytania, która straciła 260 000 ludzi. Natomiast straty w Europie Środkowej i Wschodniej były wręcz gigantyczne. Polska utraciła 20% całej ludności (włączając w to miliony zamordowanych Żydów), w Jugosławii zginęło 10%. Straty radzieckie oszacowano na 12-20 milionów osób, straty niemieckie (włączając w to ludność cywilną) - na ponad 5 milionów. Nawet tak mały kraj, jak Grecja, nie obył się bez licznych ofiar.

Również i straty materialne okazały się nieporównanie większe od strat poniesionych podczas pierwszej wojny światowej. Ucierpiały ogromne obszary Europy - Polska i ZSRR, Jugosławia i Grecja, Włochy i północna Francja, Belgia i Holandia, a w końcowej fazie wojny również Niemcy. Dokonywano przecież zmasowanych ataków lotniczych, a podczas wycofywania wojsk zarówno Rosjanie, jak Niemcy stosowali taktykę spalonej ziemi. Mało które większe miasto europejskie uniknęło zniszczeń; niektóre z nich, jak na przykład Warszawa, zostały zburzone w tak ogromnym stopniu, że nie było wiadomo, czy w ogóle da się je odbudować. W 1935 roku Hitler oznajmił, że za dziesięć lat nikt nie będzie w stanie poznać Berlina. Jego przepowiednia ziściła się, tyle że w sensie zgoła przez niego nie zamierzonym. Wiele ludzi sądziło, że na oczyszczenie dawnej stolicy Niemiec z gruzów potrzeba będzie piętnastu lat pracy. W ostatnim roku wojny ogromnym zniszczeniom uległa północna część Francji wraz z wybrzeżem, a szereg miast tego regionu - Boulogne, Le Havre, Rouen i Brest - poniosło spore szkody. Zatopione też zostały niektóre rejony Holandii -pod wodą znalazło się Walcheren oraz tereny leżące na południe od Zuyder Sea. We Włoszech poważnie ucierpiały takie ośrodki przemysłu i handlu, jak Neapol, Mediolan i Turyn. Częściowo zniszczone zostały liczne miasta Europy, między innymi Piza, We-rona, Lyon, Budapeszt, Leningrad, Kijów i Kraków. Wszyscy ci, którzy w owym czasie odwiedzali Europę Środkową, odczuwali to samo wrażenie nierzeczywistości - wszędzie rozpościerał się księżycowy krajobraz, upstrzony gigantycznymi rumowiskami gruzów i kraterami po bombach. Wszędzie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin