Christina Dodd, Into the flame.doc

(1063 KB) Pobierz

Prolog

 

Podczas śnieżnej zimy, na zamarzniętych, pustych stepach Ukrainy, kiedy noc nastaje tak jak nieproszony gość, moja babka siada przy kuchence olejowej, rozgrzewając stare kości i przytula mnie mocno. Gdy błagam ją, ona opowiada mi stare rosyjskie legendy: o pięknej szwaczce Maryushka  jak bóg nieśmiertelny Kashei zmienia ją w feniksa, albo o muzyku Sadko  jak poślubił królewnę morską. Gdy jest już bardzo późno i wiatr szarpie oknami swoimi lodowatymi palcami, błagam o inną historię - jedną z tych przerażających i nawiedzających mnie.

Większości ona odmawia. Ale czasami, niechętnie opowiada legendę o Ciemności, o Konstantine Varinskim i jego cyrografie... jej głos drży.

To zdarzyło się przeszło tysiąc lat temu, jej opowieści często różnią się, ale zawsze główne fakty nie zmieniają się....

Konstantine Varinski był wysoki, z szerokimi ramionami i nogami jak długie pnie, miał sprawne ręce, które przy użycia noża mogły wypatroszyć mężczyznę. W trakcie gorącego lata i mroźnych zim, przechadzał się w pojedynkę, polując na bezsilnych, kradł, gwałcił i mordował, do czasu gdy jego sława dotarła aż do samego diabła.

Konstantine był nie tylko tak brutalny jak wilk, ale również przebiegły jak lis. Zaoferował diabłu pakt: on i jego potomkowie zostaliby oddanymi służącymi szatana, a w zamian, diabeł przyznałby im umiejętność zmiany w zwierzęta.

Jego propozycja była tak śmiała, aż diabeł zajrzał w głąb duszy Konstantina.  To co zobaczył zadowoliło go i zdumiało: Konstantine był zły do szpiku kości, obrzydliwym i użytecznym narzędziem.

Ale Konstantine nie poprzestał ze swoimi żądaniami.

On i jego potomkowie byliby niezwyciężeni, nigdy nie mogli by polec na polu walki chyba że zostali by zabici przez innego demona. Każdy Varinski byłby długowieczny i najważniejszy – mieli by jedynie synów. Wszędzie gdzie by poszli, wnieśliby ciemność. Byliby Ciemnością.

Aby przypieczętować pakt, Konstantine obiecał dostarczyć świętą ikonę rodzinną, jeden obraz podzielił na cztery wizerunki Madonny.

Tak jak moja babka, matka Konstantine była dobrą kobietą. Odmówiła żądaniom Konstantina. Chroniła ikonę, serce jej domu,  jej życiem... więc Konstantine użył noża i swoich rąk by zamordować ją.

Gdy jej czerwona krew rozlała się na biały śnieg, przyciągnęła go blisko i wyszeptała mi do ucha.

Konstantine, chcesz być prawą ręką szatana, zatem tak będzie - do dnia, gdy mój największy wnuk się urodzi. On będzie tak przesiąknięty złem jak Ty kiedykolwiek mogłeś zapragnąć, odpowiedni spadkobierca twojej spuścizny... już przewiduję jego upadek. Jego upadkiem jest kobieta i w dniu gdy on zakocha się, podstawa paktu z diabłem pęknie.

Ona będzie kochać mojego wnuka,  ich miłość będzie silna, silna z mocą Madonny,  w dniu gdy ich czwarty syn urodzi się, twój mistrz stanie w obliczu porażki.

Pewny siebie z tryumfem, Konstantine zaśmiał się.

Jego matka przycisnęła ikonę do piersi i popatrzała głęboko do tamtego świata.

Gdy synowie dorosną, twoi potomkowie zjednoczą się przeciwko diabłu. Pomimo wszystkich przeciwności, oni będą walczyć a kiedy oni wygrają najwyższą bitwę dobra przeciwko złu, szatan pozbawi Cię swoich łask.

Konstantine odpowiedziało: W takim razie będę musiał upewnić się, że oni nie wygrają. Zagłębiał nóż bardziej w jej klatce piersiowej.

Zanim wyzionęła ducha, powiedziała, przeklinam cię, mój synu. Spalisz się w najbardziej palącym ogniu piekła.

Nie zwrócił żadnej uwagi jej przepowiedni ani jej przekleństwu. Była, przecież, tylko kobietą. Nie sądził, że jej ostatnie słowa mają władzę by zmienić przyszłość - i co ważniejsze, nic nie mogło narazić na szwank jego paktu ze Złem.

Pomimo że Konstantine nie wierzył, w przepowiednie jego matki, szatan wiedział, że Konstantine jest kłamcą i oszustem. Więc by zagwarantować, że wiecznie zachowa Varinskich i ich usługi, potajemnie usunął maleńki fragment z ikony i podarował biednemu plemieniu wędrowców, obiecując, że to przyniesie im szczęście.

Gdy Konstantine pił aby uczcić umowę,  diabeł podzielił Madonne na cztery części i rzucił je w cztery kąty ziemi.

To zdarzyło się tysiąc lata temu... ale moja babka pamięta.

Ona chciała by zapomnieć.

Dokładnie w miejscu gdzie Konstantine Varinski zamordował swoją matkę, przez lata powstał dom przepełniony mężczyznami z szerokimi ramionami i nogami jak pnie, oraz ze sprawnymi rękoma.

Oni są potomkami Konstantina... i czasami zastanawiam się czy moja babka została zgwałcona przez jednego z tych złych mężczyzn i oddała mu syna, jak wiele niewinnych kobiet zrobiło to przez lata.

Cyrograf kosztował Konstantina niewiele, tylko jego duszę i dusze jego dzieci i dzieci jego dzieci, na wieki wieków.

Ale diabeł nie ma takiej władzy by dotrzymać obietnicy wiecznie i jeden moment może zmieniać równowagę między dobrem i złem....

Ten moment przyszedł trzydzieści siedem lata temu, na stepach współczesnej Rosji, gdzie nowy Konstantin Varinski przemierzał i walczył.

Był godnym następcą pierwszego Konstantine, wojownik, przywódca... wilk. Pod jego kierownictwem, Ciemność pracowała dla dyktatorów, przemysłowców, każdy płacił im złotem. Z powodu ich sprawności w bitwie, wytrzymałości i stanowczości, doszli do bogactwa, szanowano ich i bano w Azji, Europie i jeszcze dalej. Tropili niewinnych, walczyli w okrutnych wojnach. Zyskali bogactwo i moc do czasu gdy pewnego dnia nowy Konstantin nie spotkał cygańskiej dziewczyny... i zakochał się.

Taka mała rzecz, miłość i taka prosta dla wielu osób. Ale to była miłość na wieczność, gwałtowna, namiętna i trwała. Konstantina i Zoranę, miłość zżerała. Nic nie mogło ich rozdzielić. Wbrew wszystkim pragnieniom i tradycjom, oni pobrali się.

Varinscy  poprzysięgli zabić dziewczynę i ocalić ich przywódcę od jego obłędu i jej czarów.

Cyganie gonili kochanków, wściekli, że Varinski ukradł dziewczynę, która była ich jasnowidzem.

W tajemnicy Konstantine i Zorana uciekli do Stanów Zjednoczonych. Zmienili nazwisko na Wilder i osiedli w Górach w stanie Waszyngton. Tam posadzili winogrona, owoce, warzywa, mieli też  trzech synów, Jasha, Rurik, i Adrik, wszyscy przystojni i silni zgodnie z paktem diabła.

Tak jak jego ojciec, Jasha miał umiejętność przemienienia się w wilka.

Rurik zmieniał się w jastrzębia i leciał na skrzydłach nocy.

Ponura dusza Adrika dostosowała się do przemiany w czarną panterę.

Następnie, po raz pierwszy od tysiąca lat, urodziło się dziecko. Nie syn, ale córka.

Konstantine sądził, że narodziny są cudem i znakiem, że pakt został złamany.

I może tak by było...  jednak diabeł uprawia hazard z duszą człowieka, on dąży do zwycięstwa.

 

Rozdział 1

007

Wiosna, prawie trzy lata temu.

Brown Uniwersytet, opatrzność, Rhode Island.

W swoim pokoju w akademiku, Firebird Wilder usiadła z długopisem w ręce, ignorując pęd rozradowanych studentów i wpatrywała się w kartkę na dzień ojca na jej biurku.

Zgadnij co zrobiliśmy?

Zbyt wstydliwe.

Niespodzianka!

Zbyt lekceważące.

Jesteśmy w tym razem!

Zbyt poufałe.

W końcu, wzięła test ciążowy, umieściła go w kartce, wsunęła do koperty i zapieczętowała bez napisania ani jednego słowa. Nie było żadnych słów które mogły wyjaśnić... to.

- Hej, Firebird! - Jacob Pilcher wsunął głowę w otwarte drzwi – Czemu tak siedzisz? Już koniec. Bawmy się! 

Uśmiechnęła się do niego, honorowy student noszący bejsbolówkę przekrzywioną w bok, koszulkę bawełnianą, która miała napis: Ostrzeżenie, Wyposażenie pod presją i głupi uśmiech - Czekam na Douglasa. 

- Oh. Wspaniały glina z kampusu. - Jacob poruszył swoimi palcami tak jak magik i wyrzucił sarkazm ze swojego głosu – I to on zabiera cię do Bruna? 

Wsunęła kopertę do swojego portfela – Taki jest plan. 

- Ok. On jest w porządku. - Jacob podniósł kciuk w górę - Ale zgaduję, że to oznacza że nie pijesz, hę? 

- I tak nie pije. Mam dopiero dwadzieścia lat. 

- Wiem, wiem ale można to obejść? 

W dole korytarza słychać okrzyki -  No chodź człowieku!  Idziemy bez ciebie, człowieku! 

- Muszę iść! - Jacob pomachał – Zobaczymy się na miejscu! – zatrzymał się by spojrzeć na nią - Świetnie wyglądasz. - bez czekania by mu podziękowała, obrócił się i wybiegł z pokoju - Zaczekaj. Czekać, ty głupku! 

Jacob był miłym dzieckiem. Dzieckiem, chociaż był starszy od niej o rok i zakochany w niej od momentu gdy wprowadziła się do akademika. Był zdruzgotany gdy spotkała Douglasa, ale kontynuował uśmiechanie się.

Podeszła do lustra i uśmiechnęła się.

Jej róż był brzoskwiniowo złoty, jej rzęsy powłóczyste i czarne, jej blond włosy zostały upięte z tyłu głowy ale Jacob miał rację - świetnie wyglądała. 

- Jesteś piękna, jak zawsze - usłyszała głos od drzwi.

Obróciła się z uśmiechem. - Douglas. Jesteś wcześniej! 

- Nie mogłem się już doczekać. - wszedł, jego blond włosy były rozwiane przez wiatr, w jednym ręku trzymał bukiet czerwonych i żółtych róż, a w drugiej dużego złotego wypchanego psa.

Pobiegła do niego.

Upuścił psa i uściskał ją.

Opierając głowę o jego ramię, zamknęła oczy. Był ciepły i silny, solidny i muskularny. Dla niej, wszystko w nim oznaczało bezpieczeństwo i miłość - wieczną, tak jak jej rodziców. Niespodziewane łzy napłynęły jej do oczu, trzymała go coraz mocniej, mając nadzieję, że nie zauważy.

Oczywiście zauważył. Douglas zauważał wszystko.- Hej, co jest? Coś nie tak z twoimi ocenami końcowymi? 

Westchnęła. Zauważał wszystko ale nie był zbyt wnikliwy - Wszystko poszło dobrze,  nawet lepiej. 

Spojrzał w kierunku drzwi - Ten facet Jacob zmartwił cię? 

- Nie, kochanie! Po prostu jestem szczęśliwa.

Douglas starł jedną z łez kciukiem – Masz dziwny sposób okazywania tego. 

Douglas nie mówił o sobie ani o swojej przeszłości, jak dotąd, Firebird pozwoliła mu unikać odpowiedzi na jej pytań ponieważ coś nałożyło zbyt wiele cynizm do jego ciemnych oczu.

Coś jeszcze – ona dawała mu radość, a kiedy przyłapała, jak patrzył na nią, to widziała to wrażenie szczęścia na jego twarzy, a ona nie chciała tego popsuć.

Kiedyś nakłoni go do opowiedzenia jego historii życia.

- Przyniosłem Ci kwiaty - puścił ją i podał jej bukiet róż. Pochylając się, podniósł psa - I milusińskiego kumpla. I gratuluję kochanie, za pięć tygodni, będziesz maszerować po scenie i dostaniesz twój dyplom. 

- Dziękuję - uśmiechnęła się, była zachwycona i odczuwała ulgę, że przerobiła cztery lata w trzy i skończyła je z wyróżnieniem – Dziękuję.

- Są śliczne. Zapamiętałeś jaki rodzaj kwiatów lubię! 

- Pamiętam wszystko co dotyczy Ciebie - przyjrzał się jej, jak napełniła wazon wodą i ustawiała kwiaty na biurku –Rozpoznał bym Cię w tłumie w kasynie w Las Vegas. 

Śmiała się, nie wierząc w te słowa – Spójrzmy na tego faceta - przerzuciła wypchane zwierzę  i popatrzyła ze zdziwieniem - Myślałam, że to jest pies, ale to jest kot! 

- Pies? Nie dałbym ci psa. - Douglas zabrzmiał jak by się obraził - To puma. 

- Tak, zgadza się. - duża, kędzierzawa puma z białym brzuchem i ciemnymi szklanymi oczami, które patrzyły wprost w jej duszę.

Objęła pluszaka, przytuliła go i ukryła twarz w pluszowym futrze. Miał zapach Douglasa: jak szampon i odświeżacz, jak kwiaty, które przyniósł i tak jak bogaty, upajający zapach jej pierwszego i jedynego kochanka – To maleństwo prześpi się ze mną w łóżku. 

- To jest dokładnie tam gdzie on chce być. - Douglas patrzył na nią tym wzrokiem, który mówił jej, że uważa ją za cud.

To dlatego pozwoliła mu się uwieść.

Dla Wildersów, zawsze była cudem, pierwszą kobietą urodzoną w rodzinie od tysiąca lat. Ale była bystrą dziewczyną.

Jej ojciec i matka imigrowali do Stanów Zjednoczonych, uciekając przed jego rodziną, znaną jako Varińscy. Jej ojciec był ich przywódcą, ale nie wiedziała co zrobił aby na to zasłużyć, ale jakiekolwiek przestępstwa planował i wykonywał, żałował ich teraz. Mimo to choćby nie wiem gdzie był, w starym domu na Ukrainie albo w jego winnicy w Waszyngtonie, wciąż miał zdolność do zmiany w wilka.

To był cud.

Przekazał te zdolności swoim synom.

Tak jak jego ojciec, jej najstarszy brat, Jasha, przebiegał las jako wilk. Jej drugi brat, Rurik, przemierzał powietrze jako jastrząb. Jej trzeci brat, Adrik, zniknąć gdy był siedemnastolatkiem, ale był dziki i buntowniczy, czarna pantera, która polowała na swoją ofiarę bez skrupułów.

Ona była inteligentna, ciężko pracowała mimo to nie odziedziczyła ani jednej małej kropli nadprzyrodzonych zdolności. Reszta świata uważała ją za całkiem normalną, zatem ona tak się zachowywała.

Ale Douglas, glina z kampusu, facet którego spotkała cztery miesiące temu... zmusił ją do czucia się specjalną.

Upuściła pumę i wróciła w ramiona Douglasa. Włożyła całe swoje serce, całą swoją miłość w pocałunek którym go obdarzyła i odwróciła go w kierunku łóżka.

Zebrał siły by się przeciwstawić - Nie. To jest twoją noc by świętować. 

Otarła się o niego - Ja chcę świętować po swojemu.

- Chcesz świętować ze swoimi przyjaciółmi, z ludźmi których widujesz codziennie na zajęciach. - nigdy nie wydawał się zwracać uwagi że nie był jednym z jej znajomych. Trzymał się z dala, ale patrzył, zawsze patrzył – Twoi przyjaciele piją u Bruna. 

- Nie mogę pić. Jestem niepełnoletnia. I spotykam się z gliną z kampusu, więc nie mogę mieć fałszywego dowodu. 

- Obiecuję nie wyrzucić cię pod warunkiem, że wypijesz tylko napoje bezalkoholowe. – przyłożył swoje czoło do jej – Powiem Ci mój sekret.

- Tak? 

- Jestem w tym samym wieku co Ty. 

Odsunęła się – Nie żartuj. Jak zdobyłeś pracę?

- Mam fałszywy dowód. - nie uśmiechnął się ale jego oczy migotały.

- Nabijasz się - mówił poważnie?

- Nie. Ale nie mów nikomu bo stracę pracę - puścił ją i poszedł do szafy wnękowej – No chodź idziemy. 

Pomógł założyć jej marynarkę - Powiedziałeś, że jesteś gliną od czterech lat. 

- Tak, zgadza się.

- Zacząłeś jak miałeś szesnaście lat? To niemożliwe. – nawet nie ukończył liceum?

- Jestem dobry w tym co robię, więc departament policji ignoruje rozbieżności w mojej historii dotyczącej pracy. 

- To w czym jesteś takim specjalistą? 

- Tropię ludzi. Znajduję przestępców oraz zaginionych. 

Wpatrywała się w niego, była nieufna po raz pierwszy odkąd go poznała - Jak? 

Wzruszył ramionami – To dar. Jesteś gotowa? 

- Muszę wziąć torebkę - z kartą w środku.

Wyszli na zewnątrz w majowy wieczór.

Kampus był stary i uroczy. Masywne drzewa rosły wzdłuż alejki, ich liście były jaskrawozielone. Wiosna spowodowała, że kwiaty zakwitły wzdłuż dróg i zwabiały kochanków na zewnątrz aby spacerowali trzymając się za ręce. Nikt nie zauważył kiedy Douglas wziął ją za rękę i pocałował jej palce.

- Tropienie to dość dziwny talent - powiedziała. To był talent, który sprowadził Varinskich na  drogę niesławy i bogactwa.

- Dorastałem w dość twardych warunkach. Przesiadywałem na ulicach. – uśmiechnął się gorzko - Mam kontakty z większością glin. 

Firebird zaczęła ciężko oddychać.

Nareszcie, coś o jego przeszłości.

- Zgaduję, że twoi rodzice byli biedni? - zapytała.

- Biedni to nie jest zbyt trafne określenie -zaprowadził ją z dala od studentów będących na spacerze i śpiewających operę po włosku. Wskazał na nich – To nie jest coś co oglądasz w większości kampusów na collegu. 

Ale ona  nie dała się rozproszyć - Dlaczego nie lubisz rozmawiać o swoich rodzicach? 

- Moi rodzice nie byli przyjemnymi ludźmi. Wolałbym porozmawiać o twojej rodzinie. Gdy mówisz o nich, twoja twarz jaśnieje – objął ją ramieniem - Lubisz ich. Wiesz jakie to rzadkie? 

- Nie, to nie jest rzadkie. Mnóstwo ludzi lubi swoje rodziny. 

- Mnóstwo ludzi nie lubi swoich rodzin. – prowadził ją w kierunku Bruno’s Bar and Grill - Kupię dla ciebie befsztyk. 

Wprowadził ją trochę do swojej przeszłości, a teraz proponuje befsztyk , żeby ją rozproszyć.

Nie ma mowy. Nie pozwoli mu osiągać swój cel. Zatrzymała się na środku chodnika. Stanęła naprzeciw niego i wzięła go za ręce – Masz dopiero dwadzieścia lat. Twoja przeszłość jest tak haniebna, że nie możesz o tym rozmawiać? 

- Nie haniebna. Ale to nie jest temat do rozmowy tu i teraz. – wskazał na śmiejących się i wykrzykujących studentów zmierzających do Bruna.

- W takim razie porozmawiamy o tym później. 

Spuścił wzrok na ich złączone ręce, następnie spojrzał na jej twarz – Dziś wieczorem, powiem ci wszystko. Mam tylko nadzieję, że ty - zatrzymał się, jego twarz pokryła się grymasem.

- Że ja co? 

- Czasami wolałbym żeby to nigdy się nie zaczęło. 

Zaniepokojona, spojrzała na zbliżających się studentów, wtedy odwróciła się do Douglasa – O czym Ty musisz?

Studenci otoczyli ich. Jej przyjaciele, rozradowani, wyczerpani, świętujący.

- Hej, Firebird, to już koniec! 

- Hej, Doug, zabawmy się! 

Popchnęli Douglasa i Firebird, ciągnęli ich wzdłuż drogi, rozdzielili ich. Firebird śmiała się i rozmawiała z nimi ale miała cały czas Douglasa w polu widzenia - i on patrzył na nią. Przyglądał się jej jakby naprawdę była cudem.

Złapał ją gdy weszli Bruna - Wieczorem porozmawiamy. Dobrze? 

- Dobrze – Przypomniała sobie o kartce w swojej torebce – Bardzo dobrze.

Miejsce szczelnie wypełniło się rozradowanymi studentami z kampusu. Douglas trzymał ją u swego boku, próbował zamówić jej befsztyk ale ona upierała się przy hamburgerze i butelce wody. Faceci w barze próbowali namówić ją na piwo, a ona cieszyła się, że może używać Douglasa jako wymówki by powiedzieć nie.

Pozowała do zdjęcia z trzema jej najlepszymi przyjaciółmi kiedy dwóch facetów, zbyt pijanych żeby iść, zaczęło kołysać się do siebie. Walka rozpoczęła się lotem błyskawicy i Douglas zabrał się do roboty, rozdzielając walczących i dokonując aresztowania. Zanim policja i EMTs przybyli, zrobił wrażenie na Firebird swoją cierpliwością i siłą.

Podbiegł do niej – Muszę tu zostać i pomóc. Zaczekaj na mnie. 

- Nie mogę. Padam ze zmęczenia. – w obecnym stanie męczyła się bardzo szybko - Wrócę do domu na piechotę z dziewczynami.

Obejrzał się na bałagan w barze – Będziesz cały czas ze swoimi przyjaciółmi? Będziesz uważać? 

- Będę ostrożna. Wpadniesz później? 

- Nie wiem czy dam radę. To będzie ciężka noc. 

- W takim razie zobaczymy się rano. I będziemy rozmawiać. 

- Tak. Rano, będziemy rozmawiać. 

Pozostałe dziewczyny mieszkały pięć minut drogi od akademika Firebird. Meghan miała specjalne lody, które jej matka przysłała jej z Teksasu. Oczywiście Firebird musiała wstąpić aby spróbować domowej roboty Wanilii z sosem czekoladowym i na szybkie plotki. Od wesołego nastroju przeszły szybko do stanu refleksji, ponieważ zdały sobie sprawę, że ich wspólne lata dobiegają końca. Firebird uznała, że lepiej jak wróci do akademika bo  inaczej zaśnie na krześle.

Główna droga kampusu wciąż była zapełniona bawiącymi się studentami, ale tłum przerzedzał się szybko, a kiedy skręciła w kierunku swojego akademika, było ciemno i cicho.

Nie zwracała na to uwagi. Douglas powiedział jej, że kampus nie jest bezpieczny, ale jej ojciec nauczył ją samoobrony.

Wieczór nie ułożył się tak jak chciała. Douglas wspomniał coś o swojej przeszłości, obiecał że powie więcej, ale jego praca uniemożliwiła mu to. Obiecał, że porozmawiają rano ale widziała wyraz jego twarzy - nie chciał tego.

Jakie tajemnice ukrywał? Ma tylko dwadzieścia lat. Jest policjantem. Jak zła może być jego przeszłość?

Gdy przechodziła wzdłuż wysadzanego drzewami chodnika, początkowo nie dosłyszała dźwięków za nią. Nasłuchiwała kroków, a nie szelestu liści i skrzypnięcia gałęzi. Ale gdy usłyszała je, wiedziała co wróżą.

Ktoś ją śledził, skradając się wzdłuż przez drzewa i ten ktoś nie był człowiekiem.

Varinscy.

Jakoś, Varinscy znaleźli ją.

Nie obejrzała się, nie mogła okazać, że wie, że jest śledzona. Jej serce waliło jak oszalałe.

Nie biegnij mała Firebird, słyszała głos Konstantina w swojej głowie. Bieganie powoduje pragnienie łowów u myśliwego, a nie możesz wyprzedzić wilka albo pantery. Nie możesz odlecieć jak jastrząb. Ale możesz ich przechytrzyć i możesz im uciec.

Gdy Varinski ruszał się od drzewa do drzewa, słuchała dźwięków, próbując zrozumieć co za istota ją tropiła. Ptak czy może kot skakał między gałęziami.

Jej akademik wyłonił się z ciemności. Światła rozświetlały około połowę okien. Ludzie nie spali. Mogła krzyczeć o pomoc.

Ale przecież ktoś odniósłby obrażenia.

Otworzyła swoją torebkę, wyciągając  telefon komórkowy,  zastanawiała się czy nie zadzwonić do Douglasa. Pomógł by jej - ale, nie byłby zadowolony, że spacerowała samotnie. Po za tym jak podniesie telefon do ucha, to może zostać zaatakowana.

Jak ją zlokalizował ? Czego chce?

Jak zbliżała się do akademika, dźwięk za nią stawał się wyraźniejszy. Wyszperała swoje klucze i włożyła między palce tak aby jeden klucz wystawał między palcami. Wyjęła telefon i wykręciła dziewięć-jeden - nie mogła trafić w ostatni guzik, w tym momencie drzwi do akademika otworzyły się gwałtownie. Ośmiu facetów wyszło z budynku, Jacob był wśród nich, mając na sobie tylko bejsbolówkę, farbę do ciała i buty do biegania. Gwizdali gdy ją mijali. Pomachała do nich i wsunęła się do środka zanim drzwi się zamknęły.

Wtedy pobiegła. Wbiegła na piętro do swojej sypialni. Nie włączyła światła, ale skradała się do okna. Uważała aby pozostać w cieniu.

Był tam, przykucnął przy olbrzymim dębie, wielki złoty kot. Światło księżyca sączyło się przez liście i oświetlało jego sylwetkę, nawet stąd mogła zobaczyć, jak jego ciemne oczy patrzyły w jej okno,  jego ogon drgał wolno jakby strata ofiary rozdrażniła go.

Co on planował jej zrobić? Był to samotny Varinski, zabawiający się w tropienie i zabicie córki Konstantina Wildera? Albo miał zamiar ją porwać i trzymać jako pionek w ich grze, która miała na celu zniszczenie jej rodziny?

Musiała uciekać. Musiała wyjechać. Nie mogła czekać do zakończenia roku, musiała odejść od razu - i nie mogła powiedzieć Douglasowi dlaczego.

Nigdy by je nie uwierzył.

- O, moja miłości - co ona sobie myślała, żeby związać się z normalnym facetem?  Nie zrozumiałby o cyrografie i specjalnych talentach jej rodziny. Czy on mógł? To było całkowicie obłąkane.

Gorzej, jako jej chłopak, byłby w niebezpieczeństwie, takim samym niebezpieczeństwie, które śledziło ją.

Ale... pogłaskała swój brzuch. Nie miała wyboru. Musi spróbować. To dziecko zasłużyło na ojca, a Douglas zasłużył na swoje dziecko.

Za oknem, wielki kot zszedł w końcu z drzewa. Stanął i rozciągnął się.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin