Długie ramie - Dramat samotności - Dzień astronomii - Dzień drukarza - Dziesięć lat za ulotkę - Dziewczyny z jednej celi - Film BBC I, II - Za Zamkniętymi Drzwiami.doc

(107 KB) Pobierz

Drodzy Przyjaciele

 

Obszar śródziemnomorski jest za mały dla Izraela do testowania rakiet dalekiego zasięgu. Ma jednak do dyspozycji daleko większe obszary Stanów Zjednoczonych, o czym mieszkancy Stanów Zjednoczonych wcale nie muszą wiedzieć, i być może Obama też.

Zasięg - ponad 1000 km, podwójny w stosunku do tego, co Izrael posiadał do tej pory.

 

"Anonimowy US oficjal powiedział ....jest to izraelski test, mimo że pod auspicjami US." pisze The Jerusalem Post.

Jest to już trzeci izraelski test dokonywany na terenia US, lecz pierwszy o takim zasięgu.

 

W mediach zwanych amerykańskie cisza na ten temat, przynajmniej dzisiaj.

 

Wojciech Wlazliński

 

 

 

Dramat samotności.

Dwa albo trzy razy zdarzyło się, że słyszałem, jak złożony chorobą człowiek prosił Pana Boga o śmierć – a spotykałem tysiące chorych, i to często cierpiących na chorobę terminalną, czyli taką, przed którą dzisiejsza medycyna bezradnie rozkłada ręce; jest w stanie tylko do pewnego stopnia złagodzić jej skutki – mam na uwadze przede wszystkim uśmierzenie bólu. Nie jest więc prawdą powszechnie stosowany przez lobbystów eutanazji argument, że odpowiadają oni na potrzeby chorych, którzy rzekomo o niczym innym nie marzą. Zauważyłem także, iż te wszystkie przypadki wołania o śmierć wynikały nie tyle z choroby, ile raczej z samotności.

Bardzo rzadko ktoś z rodziny odwiedzał tych ludzi. Czuli się opuszczeni, nikomu niepotrzebni i na pewno z tego brał się ich dramatyczny apel do Bożej Wszechmocy. Bo to, co najbardziej uderza w szpitalach, to nie cierpienie fizyczne, ból – bo ból da się dziś uśmierzyć i można go odsunąć – ale samotność chorego, przy którego łóżku bardzo rzadko można zobaczyć bliskich. Jeżeli już przychodzą, to tylko na chwilę. Zdarzają się nawet przypadki graniczące z okrucieństwem. Rodzina chorego na nowotwór zapytała kiedyś, ile mu jeszcze zostało życia. Żaden lekarz tego nie powie, bo nie wie. Ktoś z personelu powiedział jednak, że może tydzień, może dwa. Za trzy tygodnie rodzina zrobiła prawie awanturę, że chory jeszcze żyje, a ona na podstawie wcześniejszych „prognoz” zaplanowała już sobie urlop. Trudne do uwierzenia, ale prawdziwe. Jestem pewien, że tacy ludzie należą do frontmenów eutanazji.
 

Cały świat żył tak niedawno dwoma przypadkami. Najpierw była batalia o życie Terri (Teresy) Schiavo, amerykańskiej kobiety, która w 1990 r. doznała ciężkiego uszkodzenia mózgu. Przez 15 lat żyła w „trwałym stanie wegetatywnym”. Po wielu bataliach prawnych sąd zadecydował o zaprzestaniu odżywiania Terri. Optował za tym jej mąż. Rodzice Terri – Bob i Mary Schindlerowie byli przeciwnego zdania. Na początku tego roku podobna batalia miała miejsce we Włoszech. Kolejny raz obrońcy życia przegrali. Tym razem o zaprzestanie odżywiania wystąpił do sądu ojciec. Sędziowie – mimo protestów i deklaracji m.in. zgromadzeń zakonnych, że wezmą pod opiekę kobietę, która 17 lat wcześniej uległa ciężkiemu wypadkowi samochodowemu – orzekli, że należy przerwać odżywianie.

Współczuję sędziom, którzy podejmowali te decyzje, ale zarazem dziwi mnie ich pewność. Skąd wiedzą, co się dzieje wewnątrz tego człowieka, który na zewnątrz wygląda – jak to mawiamy potocznie – jak „roślinka”? Najczulsze instrumenty tego nie wykażą. Kilkakrotnie zdarzyło mi się udzielać sakramentów osobom, które wyglądały, jakby były już bez życia, mówiąc gwarą szpitalną – bez kontaktu, i aż dreszcze przechodziły, gdy zauważałem, jak ich usta szeptały odmawianą akurat głośno przy ich łóżku modlitwę „Ojcze nasz” czy „Zdrowaś Maryjo”. Owszem, nie wszyscy i nie zawsze tak czynią, ale te przypadki dają do myślenia.
 

Samotność doskwiera nie tylko żyjącym. O wiele bardziej niebezpieczna jest po śmierci. Samotność po śmierci jest wtedy, kiedy pamięć o zmarłym gaśnie jak płomień małej świecy. Niedawno mieliśmy w parafii pogrzeb młodej kobiety. Miała 52 lata, gdy odeszła do Pana. Mąż, dwoje dzieci. Po pogrzebie odprawiliśmy kilka Mszy św. w jej intencji. Męża i syna nie było na żadnej. Córka pojawiła się tylko raz. To nie jest przypadek odosobniony. Bardzo często tak się zdarza.
 

W uroczystość Wszystkich Świętych cmentarze są pełne. Ludzie, baloniki, hot dogi, chipsy, wata cukrowa, gdzieś stawiają nawet karuzele. Są kwiaty na grobach. Dziesiątki coraz bardziej wyszukanych zniczy. Jest miło, a jak pierwszy listopadowy dzień jest ciepły, to można nawet powiedzieć, że i przyjemnie. W wielu przypadkach brakuje jednak tego, co najistotniejsze – modlitwy i miłości.

Ks. Tomasz Kacperski

 

Dzień astronomii

 

Iwo Cyprian Pogonowski

 

WWW.pogonowski.com

 

Międzynarodowy dzień astronomii jest obchodzony w kwietniu przez 137 państw. W USA w The Wall Street Journal z 10go kwietnia 2009, nie wspomina Mikołaja Kopernika. Natomiast pisze głównie o Galileuszu (1564-1642) i jego teleskopie, dzięki któremu, był on w stanie udowodnić teorie Mikołaja Kopernika (1472-1543), jednego z przywódców intelektualnych polskiego renesansu, uważanego powszechnie za ojca nowoczesnej astronomii i za chlubę uniwersytetu krakowskiego.

 

Kopernik był pierwszym astronomem, którego teoria heliocentryzmu, czyli „przewrót kopernikański,” jest jedną z najważniejszych rewolucji naukowych w historii ludzkości. Nazwisko Kopernika pochodzi ze śląskiej wsi Koperniki i ojciec jego Mikołaj senior, był kupcem miedzią, zarejestrowanym w Krakowie w 1448 roku. Pomagał on kardynałowi Zbigniewowi Oleśnickiemu w pertraktacjach finansowych ze stanami pruskimi w 1454 roku, a następnie przeniósł się do Torunia w 1458 roku, gdzie ożenił się w około 1464 roku z Barbarą Waltzenrode.

 

Mikołaj Kopernik był najmłodszym z czworga rodzeństwa i ukończył w 1491 roku szkołę parafialną przy kościele św. Jana, gdzie uczył się łaciny oraz podstaw matematyki i astronomii. W latach 1491/1492 rozpoczął studia na uniwersytecie krakowskim, gdzie zapisał się jako Nicolaus Nicolai de Turonia i studiował na wydziale astronomiczno-matematycznym. Do roku 1495 był on uczniem m. in. słynnego astronoma Wojciecha z Brudzewa, który był przekonany, że ziemia nie jest punktem centralnym w wszechświecie.

 

W 1496 roku Mikołaj Kopernik rozpoczął studia prawnicze w Bolonii gdzie współpracował z astronomem Dominikiem Navaro i badał sprzeczności w teorii o ruchu księżyca, opartej na teorii geocentrycznej. Wynik tych obserwacji potwierdził wątpliwości Wojciecha z Brudzewa. W roku 1500 wraz z bratem Andrzejem odbył praktykę prawniczą w kancelarii papieskiej w Rzymie oraz wygłosił szereg wykładów podważających podstawy ówczesnej geocentrycznej astronomii.

 

Kopernik studiował medycynę w Padwie w 1501 roku i kontynuował studia prawnicze, które ukończył w Ferrarze 31 maja 1503 jako doktor prawa kanonicznego, natomiast po ukończeniu studiów w Padwie dostał prawo wykonywania praktyki lekarskiej. W 1507 został on mianowany przez kapitułę warmińską osobistym sekretarzem i lekarzem swego wuja biskupa Łukasza Waltzenrode oraz brał udział w jego czynnościach dyplomatycznych i administracyjnych w Prusach Królewskich.

 

Kopernik był obecny na koronacji Zygmunta Starego oraz brał udział w sejmie krakowskim w 1509 roku, oraz opublikował „Commentarioulus,” w którym opisał swoją teorię heliocentryczną o planetach w orbitach wokół słońca i o codziennym obrocie ziemi na jej osi. W dniu 7 grudnia 1512 podpisał on układ w Piotrkowie o autonomii kapituły warmińskiej i złożył przysięgę na wierność królowi Zygmuntowi I. Rok później opracował i wysłał do Rzymu reformę kalendarza.

 

W 1514 roku Kopernik kupił za 175 grzywien basztę we Fromborku gdzie przeprowadził 30 zarejestrowanych badań astronomicznych i odkrył zmienność mimośrodu ziemi. W 1516 roku został wybrany administratorem dóbr kapituły warmińskiej ze stolicą w Olsztynie i w czasie wojny polsko-krzyżackiej 1519-1521 dowodził obroną zamków warmińskich oraz skutecznie ufortyfikował Olsztyn przeciwko oblężeniu przez krzyżaków w 1521 roku. Wcześniej w 1520 roku został on komisarzem Warmii w negocjacjach a Albertem Hohenzollernem i 16go listopada 1520 roku napisał list do króla Zygmunta Starego, prosząc go o pomoc zbrojną przeciwko krzyżakom. Rok później sporządził inwentarz szkód wyrządzonych przez krzyków w 1521 roku w czasie zawieszenia broni.

 

W 1519 roku w czasie pisania pracy o biciu monety Kopernik napisał pierwszy raz w historii prawo ekonomiczne, że „fałszywy pieniądz wypędza dobry pieniądz z obiegu” z powodu problemu fałszowania polskiej monety przez Hohenzollernów. Prawo Kopernika, w 1858 roku, ekonomista angielski nie słusznie nazwał „prawem Gresham’a,” czyli Thomas’a Gresham’a (1519-1579).

 

Książka Kopernika „Monetae Cudendae Ratio” była opublikowana w 1526 podczas reformy monetarnej w Polsce ,w czasie której weszło w użycie słowo „złoty.” Wcześniej 17 marca 1522 Kopernik wygłosił na sejmiku w Grudziądzu swój traktat o polityce monetarnej. Natomiast przed śmiercią Kopernika w 1543 roku zostało opublikowane wiekopomne jego dzieło „De Rovolutionibus Orbium Coelestium.”

 

Biblioteka i 45 tomów prac Kopernika były zrabowane we Fromorku przez Szwedów w 1626 roku i obecnie są w bibliotece uniwersyteckiej w Uppsali. Materiał genetyczny z dwóch włosów znalezionych w książkach Kopernika, w 2008 roku okazał się identyczny z materiałem genetycznym czaszki i szczątków znalezionych w katedrze we Fromborku. Międzynarodowy dzień astronomii jest obchodzony w kwietniu. Szkoda, że w tym roku gazety dostępne mi w USA, nie wspominają Mikołaja Kopernika przy tej okazji.

 

Sześć żydowskich kompanii jest włascicielami  96% swiatowych mediow.
Six Jewish Companies Own 96% of the World’s Media
http://pakalert.wordpress.com/2009/03/16/six-jewish-companies-own-96-of-the-worlds-media/
 
David Icke naswietla bieg wypadków. Video, polska wersja.
http://www.youtube.com/watch?v=ythYXHSQxz0&feature=related

 

 

 

W ostatni weekend maja zwyczajowo przypada „Dzień Drukarza”. Pamiętaliśmy o tym święcie w czasach stanu wojennego i następnych lat walki o „Niepodległą”. Pamiętamy i teraz.

***

Wczoraj 28 maja 2009 roku po raz kolejny spotkaliśmy się przy pomniku Prasy Niezależnej. Wartę honorową pełnili harcerze z ZHR-u. Modlitwę za zmarłych przyjaciół, „braci drukarzy” poprowadził Ks. Tadeusz Isakowicz - Zaleski. Przewodniczący Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki przesłał nam list na ten czas. Został on odczytany przy pomniku:

Drukarze i kolporterzy z tamtych lat!

  Czym były gazetki „Hutnika”, SW, LDPN-u, KPN-u, MRKS-u, FMW, gazetki zakładowe, studenckie i szkolne w latach 80? Świadectwem wolności w nas i naszą walką o wolność. Wtedy ścigali nas szpicle i SB-cy...

 

Wieńce i kwiaty, znicze i lampki. Krótka chwila zadumy gdy Paweł Więcław zagrał na trąbce „Ciszę”. W rodzinnym kręgu trzymając się za ręce odśpiewaliśmy Rotę. Jeszcze tylko wspólne pamiątkowe zdjęcie. W części nieoficjalnej, gość specjalny naszego spotkania Paweł Orkisz śpiewał pieśni z podziemnej kasety pt. „Komentarz” i wiele innych pieśni. Drżenie serca odczuwam do tej pory pisząc te słowa.

 

 Leszek Jaranowski

 

 

Dziesięć lat za ulotkę

Z Ewą Kubasiewicz-Houée, dziś mieszkanką Francji, działaczką pierwszej Solidarności i Solidarności Walczącej, jedną z siedmiu bohaterek filmu "Więźniarki" w reżyserii Piotra Zarębskiego, rozmawia Tomasz Szymborski

W grudniu 1981 r. była pani w gronie organizatorów strajku w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni. Nie została pani jednak internowana...

Zdążyłam się ukryć. Jako były członek Zarządu Regionu Gdańskiego i wiceprzewodnicząca Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni wiedziałam, że moim obowiązkiem było zorganizować strajk protestacyjny przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Tak też się stało.

Spodziewała się pani aresztowania?

Od początku mojej działalności w Solidarności liczyłam się z tym. Zdawałam sobie sprawę, że komuniści nie zaakceptują działalności niepodległościowej w uczelni typu paramilitarnego. Czuli się zagrożeni. Andrzej Gwiazda i jego otoczenie, czyli Gwiazdozbiór, spodziewali się wprowadzenia stanu wyjątkowego, jak wówczas mówiliśmy. Od czasu prowokacji bydgoskiej w marcu 1981 r. komuniści rozumieli, że jak wyeliminują tzw. ekstremę, to z resztą sobie poradzą.

Czy Solidarność wiedziała o planach wprowadzenia stanu wojennego?

Podobno Lech Wałęsa wiedział o zamiarach władz, ale my nie byliśmy o tym uprzedzeni. Grupa skupiona wokół Gwiazdy była w grudniu w trakcie przygotowywania akcji ulotkowej, ostrzegającej społeczeństwo przed taką ewentualnością. Jednak zaskoczył nas stan wojenny i nie zdołaliśmy doprowadzić akcji do końca. Działaliśmy na zasadzie podejrzeń. O szykowanym przez Jaruzelskiego zamachu stanu nie mieliśmy żadnej informacji.

Nie należała pani do otoczenia Wałęsy, ale była pani bliżej Gwiazdy, jego żony i Anny Walentynowicz. To świadomy wybór czy przypadek?

Będąc członkiem Zarządu Regionu szybko zorientowałam się, że na Wałęsie nie można polegać. Zmieniał on często zdanie, ulegał wpływom i działał niezgodnie ze statutem związkowym. Uchwały przegłosowane przez Zarząd Regionu nie były realizowane tylko dlatego, że to nie odpowiadało jego interesom. Gwiazda był konsekwentny i mądry, więc nie mogłam dokonać innego wyboru.

SB nie zdążyła pani internować, jednak do więzienia pani trafiła. Co czuje młoda kobieta, kiedy na sali sądowej słyszy drakoński wyrok: 10 lat więzienia?

Zostałam aresztowana 20 grudnia 1981 r., a już 3 lutego następnego roku zapadł wyrok. Co się wtedy czuje? Byłam zaskoczona, bo prokurator żądał dla mnie 9 lat więzienia, a dostałam 10. Nie ukrywam, że zrobiło to na mnie wielkie wrażenie, ale od razu powiedziałam sobie, że to dobrze, że wyrok jest paranoiczny, bo to może spowodować, że opinia krajowa, jak i światowa zmobilizują się w naszej obronie.

Za jaką zbrodnię została pani skazana?

W procesie jedynym dowodem na naszą działalność po 13 grudnia 1981 r. była ulotka zawierająca apel do społeczeństwa o kontynuowanie walki z bezprawiem władz. Tę ulotkę Jurek Kowalczyk, przewodniczący naszej Komisji Zakładowej, i ja podpisaliśmy własnymi nazwiskami. Tylko tyle zdołaliśmy zrobić do 20 grudnia. I tylko za to mogli nas sądzić. Reszta była objęta abolicją. Sąd Marynarki Wojennej skazał nas jednak za to, co robiliśmy wcześniej, a nie za tę ulotkę.

Był to proces pokazowy?

Tak, w stylu stalinowskim, gdzie oskarżeni i obrońcy nie mieli nic do powiedzenia. Wyroki znane były jeszcze przed rozprawą. Jedynym celem procesu było zastraszenie społeczeństwa. Nawet termin rozprawy też nie był przypadkowy. Na 31 stycznia 1982 r. podziemie Solidarności zapowiedziało wielką manifestację w Gdańsku przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. Można było się spodziewać, że społeczeństwo licznie będzie w niej uczestniczyć. I tak się stało. Manifestacja była potężna, uczestniczyło w niej tysiące osób i doszło do wielogodzinnych walk z milicją. A nasz proces wyznaczono na 1, 2 i 3 lutego 1982 r. Zrobiono pokazówkę, aby ludzie wiedzieli, jak się będzie karać buntowników.

Zna pani dalsze losy sędziów i prokuratora, który oskarżał w procesie? W raporcie Komitetu Helsińskiego o Polsce stanu wojennego określono ich tak: "Posłuszni bez reszty lub po prostu tchórzliwi".

Składowi sędziowskiemu Sądu Marynarki Wojennej przewodniczył komandor Andrzej Grzybowski, obok niego zasiadali sędziowie wojskowi: kpt. Andrzej Finke i por. Aleksander Głowa. Oskarżał prokurator komandor por. Henryk Wojcieszek. Późniejszych losów tych sędziów i prokuratora nie znam. Wiem tylko, że Grzybowski został przeniesiony do Poznania, gdzie kierował sądem wojskowym, bo na Wybrzeżu był zbyt skompromitowany. Teraz już nie żyje. A sędzia Głowa jest teraz wziętym adwokatem w Gdyni.

Gdzie odbywała pani wyrok?

W trzech więzieniach: w Gdańsku, Grudziądzu i Fordonie koło Bydgoszczy. Często traktowano nas tam gorzej niż więźniarki skazane za pospolite przestępstwa. Stosowano wobec nas ostrzejsze kryteria. Musiałyśmy ciągle walczyć o swoje prawa, niekiedy protestami głodowymi. Wszystko to opisałam w książce "Bez prawa powrotu". Z więzienia wyszłam 6 maja 1983 r., po prawie 17 miesiącach. Jako ostatnia z naszej sprawy. Myślę, że trzymano mnie prawie pół roku dłużej tylko dlatego, że napisałam w Fordonie list otwarty, w którym apelowałam, aby nie akceptować propozycji przewodniczącego Rady Państwa, Henryka Jabłońskiego, i nie występować o łaskę. Władze wpadły bowiem na pomysł, aby wypuścić tych wszystkich, którzy okażą skruchę. Zrobiły to pod wpływem nacisków Zachodu.

Rozpoczęła pani działalność w Solidarności Walczącej. Dlaczego?

Kiedy wyszłam z więzienia, jeszcze wiele osób siedziało, więc uznałam, że moim obowiązkiem jest działać dalej w ich obronie. Zwróciłam się do Bogdana Borusewicza z prośbą, żeby mi udostępnił jakąś maszynę, abym mogła drukować gazetę i ulotki. Spotkałam się jednak z odmową, ponieważ, jak się później okazało, Bogdan nie zamierzał pomagać konstruktywnej opozycji. Ci, którzy mieli bardziej niezależne poglądy nie mogli liczyć na niego, choć dysponował jako szef podziemnej gdańskiej Solidarności olbrzymią pomocą z Zachodu. Maszyny drukarskie i powielacze chowane były w piwnicach, a ludzie nie mieli na czym pracować. W ten sposób zniknęła prawie cała podziemna prasa na Wybrzeżu. Borusewicz mówił zresztą otwarcie, że nie chce, aby ludzie Gwiazdy mieli na czym drukować. Myślę, że nie chodziło tylko o moją osobę, ale o ubezwłasnowolnienie całego Gwiazdozbioru. Żeby znaleźć jakieś wytłumaczenie takiego postępowania, podał wiadomość, że ze mną nie należy się kontaktować, bo mój ówczesny mąż, Marek Kubasiewicz, jest agentem Służby Bezpieczeństwa, co było oczywiście wierutnym kłamstwem. Dlatego przyjęłam propozycję Solidarności Walczącej i zostałam członkinią Komitetu Wykonawczego tej organizacji.

W 1988 r. wyjechała pani do Francji. Czy to był plan Solidarności Walczącej?

Wyjechałam do Francji z poleceniem kierowania przedstawicielstwami SW za granicą. Jak się jednak wkrótce miało okazać, nie mogłam liczyć na pomoc ze strony organizacji, która mnie wysłała. Na pisane i wysyłane przeze mnie grypsy nie otrzymywałam z kraju odpowiedzi. Jadwiga Chmielowska, która była szefową Komitetu Wykonawczego, a później całej organizacji, nie otrzymała ode mnie żadnej wiadomości. Jak to się stało, do dziś nie wiem. Czy osoby przewożące moje listy nie przekazywały ich dalej, czy też ginęły one w kraju, trudno powiedzieć. Nie ulega wątpliwości, że w Solidarności Walczącej było sporo agentów, ale ustalenie, kto nim był, to domena IPN-u.

Z perspektywy prawie 30 lat żałuje pani swego zaangażowania w działalność opozycyjną?

Dzisiejsza Polska nie jest krajem, o jakim marzyłam. Przy Okrągłym Stole rozdzielono zaszczyty i stanowiska, nie odsunięto od władzy tych, którzy byli winni zbrodni przeciwko narodowi polskiemu. Nie zostali osądzeni i korzystają z przywilejów, o których dawni działacze opozycji antykomunistycznej mogliby tylko marzyć. Instytut Pamięci Narodowej boryka się z olbrzymimi trudnościami i jest ordynarnie atakowany. Sławomir Cenckiewicz zmuszony był zwolnić się z pracy. Niezależni twórcy nie mogą się przebić ze swoją twórczością, czego najlepszym przykładem są filmy Piotra Zarębskiego.

Film o dziewczynach z jednej celi
Ewa Kubasiewicz-Houée, z wykształcenia polonistka i bibliotekarka, z zamiłowania taterniczka. Opowiada o niej film "Więźniarki" w reż. Piotra Zarębskiego, który przez 10 lat walczył o wejście na ekrany. To opowieść o losach 7 kobiet z "S", które zostały skazane za działalność polityczną po wprowadzeniu stanu wojennego i trafiły do jednej celi. Były to Ewa Kubasiewicz, Anna Niszczak, Marianna Samlik, Zofia Kwiatkowska, Wiesława Kwiatkowska, Jolanta Wilgucka, Elżbieta Mossakowska. Po wyjściu z więzienia niektóre wyemigrowały do Francji, Niemiec, Australii, Kanady i USA. Na kanwie ich wspomnień, od aresztowania po współczesne czasy, powstał film o przyjaźni, przeplatany refleksjami związanymi z "S". 8 stycznia w Katowicach odbył się pokaz filmu, który ma dwie wersje: dłuższą kinową, trwającą prawie 90 minut i telewizyjną, znacznie krótszą, którą TVP (jest współproducentem) nadała w połowie grudnia pod tytułem "Dziewczyny z jednej celi". Wersja telewizyjna nie zawiera niektórych kontrowersyjnych wypowiedzi bohaterek, szczególnie na temat Lecha Wałęsy, Okrągłego Stołu i sytuacji w Polsce po 1989 roku.
 

 

Dziewczyny z jednej celi

 

Małgorzata Piwowar

Nowy dokument Jacka Indelaka i Piotra Zarębskiego to historia siedmiu kobiet, które zostały aresztowane na początku stanu wojennego, a potem wspólnie przeżyły tułaczkę po zakładach karnych

Nigdy by się nie spotkały i nie poznały tak dobrze, gdyby nie działalność w podziemnych strukturach „Solidarności”. To ona sprawiła, że trafiły do więzienia. Za nawoływanie do strajków w swoich zakładach pracy, drukowanie i posiadanie antypaństwowych ulotek, a nawet za zainteresowanie wydarzeniami na Wybrzeżu z grudnia 1970 roku wymierzono im surowe wyroki, które miały być nie tylko karą, ale i przestrogą dla innych niepokornych. Elę skazano na półtora roku, Jolę na dwa lata. Ania i Marylka dostały odpowiednio trzy oraz trzy i pół roku, Wiesia i Zosia – po pięć. Rekordzistką okazała się Ewa, która została skazana na dziesięć lat pozbawienia wolności.

Dobrze zapamiętały dzień aresztowania, rewizje i funkcjonariuszy stukających do drzwi. – Słyszę nagle, jak zatrzaskują się kajdanki i stojąca obok 19-letnia koleżanka mówi: „To jest nobilitacja” – wspomina Wiesia. Te słowa dodały jej sił, a było ich potrzeba, gdy przyszedł lęk i niepewność, co będzie dalej. Trudne były chwile odosobnienia, gdy każda z nich zostawała sam na sam z własnymi myślami, a śledczy wywierali psychiczną presję, celnie trafiając w najsłabsze punkty każdej z więźniarek. Przeżywały chwile załamania. Wreszcie spotkały się w więziennej celi w Fordonie. – Tu po raz pierwszy spotkała mnie prawdziwa przyjaźń, która trwa do dzisiaj – mówi z uśmiechem jedna z bohaterek filmu. – Miałyśmy wspólne tematy, cel. Umiałyśmy ze sobą rozmawiać. Nie było źle – dodaje inna.

Wiadomości zza muru niemal nie docierały – tak jak paczki, listy od rodziny. Nie poddawały się regulaminowi, protestowały, robiąc głodówki. I miały nadzieję, że kiedy skończy się odsiadka, zaczną nowe lepsze życie w wolnej Polsce. Ale pierwsze rozczarowania przyszły, gdy zamknęły więzienny rozdział życia. – Byłam przekonana, że gdy wyjdę, odnajdę ten nastrój nadziei, który był wśród nas w więzieniu. Ale tak nie mogło być. Dziś to już wiem i rozumiem, że nikogo nie interesowały moje przeżycia – wspomina Wiesia. Większość z bohaterek filmu podjęła decyzję o emigracji

 

Rzeczpospolita

 

 


Wstrząsająca opowieść o siedmiu kobietach zaangażowanych w działalność "Solidarności", które w trakcie stanu wojennego trafiły do zakładów karnych. Po zabraniu Zosi na przesłuchanie, wojskowi przez wiele godzin przeszukiwali jej mieszkanie. Szyderczo wymieniali opinie na temat możliwej kary, jaka kobiecie zostanie zasądzona. Z kolei Wiesię aresztowano za to, iż 10 lat wcześniej zbytnio interesowały ją wydarzenia na Wybrzeżu. Ją i jej koleżanki oskarżono o sabotaż, nawoływanie do strajków w swoich zakładach pracy czy drukowanie bądź posiadanie antypaństwowych ulotek. Sądy doraźne nie wahały się skazywać je na długie lata pozbawienia wolności. Rekordzistka Ewa dostała w wyroku 10 lat odsiadki. Potem czekała je gehenna w kolejnych zakładach i marzenia o wolności i lepszej Polsce.

 

 

Premiera filmu "Więźniarki"

Bohaterkami są kobiety aresztowane i skazane w stanie wojennym za antypaństwową działalność w Solidarności. Spotyka się po latach w jednej celi i powiadają przed kamerą o swoich losach od aresztowania po wyjście z więzienia, o przyjaźni i braterstwie.

Pokaz filmu poprzedzi 30 minutowy koncert Tadeusza Sikory. Po filmie przewidziano spotkanie z twórcami i bohaterkami filmu - Ewą Kubasiewicz Howee i Anną Niszczak. W trakcie spotkania będzie można nabyć książkę pt. BEZ PRAWA POWROTU. 

 

 

Film BBC „Za Zamkniętymi Drzwiami”

 

Nowy brytyjski film rozgłośni BBC pod tytułem „Za Zamkniętymi Drzwiami” zwiera dużo faktów wcześniej publicznie nieznanych. Brak jest wprowadzenia i opisu kluczowego Paktu Anty-Kominternowskiego (PAK) o zawarcie, którego z Polską, Hitler starał się od 5-tego sierpnia, 1935 i wtedy deklarował on, że dobre stosunki Polski z Niemcami mają dla Berlina „najwyższe znaczenie.”

 

W dniu 25 listopada, 1936, Japonia podpisała pakt z Niemcami i już 13 sierpnia, 1937 Tokyo wraz z Berlinem uruchomiło wspólną kampanię dyplomatyczną w celu uzyskania poparcia Polski dla tego paktu. Japonię reprezentował w tej sprawie generał Sawada. Herman Goering starał się uzyskać przystąpienie Polski do tego paktu w czasie jego wielokrotnych polowań na żubry, według sprawozdań Józefa Lipskiego, polskiego ambasadora w Berlinie (od 1933 do 1939 roku).

 

Do kampanii dyplomatycznej Niemiec i Japonii przyłączyły się Włochy po podpisaniu Paktu Anty-Kominternowskiego, 6 listopada 1937, podczas gdy dyplomacja polska stosowała uniki w przekonaniu, że Polska nie może pomóc Niemcom w urzeczywistnieniu planów Hitlera ekspansji na wschód, która to ekspansja groziła Polsce wymazaniem z mapy i eksterminacją Polaków i innych Słowian, których ziemie mieli zasiedlić „rasowi Niemcy” w ramach tworzenia przez Hitlera Wielkich Niemiec „na następne tysiąc lat” z najżyźniejszymi ziemiami Ukrainy włącznie.

 

Berlin oferował generalne uzgodnienie problemów polsko-niemieckich 24 października, 1938, w ramach Paktu Anty-Kominternowskigo, podczas gdy na froncie japońsko-sowieckim rosły na sile działania wojenne i doszło do największych bitew powietrznych w historii świata. W dniu 26 stycznia 1939 roku w Warszawie, Ribbentrop otrzymał na piśmie polską odmowę podpisania przez Polskę Paktu Anty-Kominternowskiego.

 

Polska odmowa uniemożliwiła Hitlerowi zmobilizowanie trzech i pół miliona rekruta z Polski oraz spowodowała pojawienie się strategicznej konieczności paktu Berlin-Moskwa w celu uzyskania wspólnej granicy Niemiec ze Związkiem Sowieckim. Sztab niemiecki wykazał Hitlerowi, że wprost z bitew w Polsce nie może on atakować Sowietów i iść i walczyć po stronie Japonii. Zdrada Hitlera była zaskoczeniem dla Japonii, staczającej ciężkie bitwy przeciwko wojskom sowieckim, w ramach paktu zawartego z Niemcami.

 

Pakt Ribbentrop-Mołotow zawarty w Moskwie 23 sierpnia, 1939, stanowił zdradę paktu Hitlera z Japonią. Stało się to w czasie wielkiej bitwy nad rzeką Kalką od 20 do 25 sierpnia 1939, w której poległo około 25,000 żołnierzy japońskich i 10,000 żołnierzy sowieckich. Zdradzeni Japończycy rozpoczęli pertraktacje o zawieszenie broni, które zostało podpisane 15 września 1939, weszło w życie 16go września i wówczas 17go września 1939 Czerwona Armia rozpoczęła inwazję Polski siedemnaście dni po rozpoczęciu przez Niemcy Drugiej Wojny Światowej, 1go września, 1939 roku. Niestety tych szczegółów nie podaje, rewelacyjny poza tym, film BBC.

 

Natomiast film BBC wspomina szereg dotąd nieznanych dokumentów z archiwów brytyjskich, sowieckich i niemieckich. Ciekawe jest jak przed podpisaniem traktatu o nieagresji z Niemcami, Sowieci zażądali zmian linii demarkacyjnej tak, żeby Litwa, Łotwa oraz Estonia znalazły się po sowieckiej stronie. Wkrótce po wejściu Sowietów do krajów bałtyckich Hitler dowiedział się, że klasa średnia tych krajów była likwidowana i deportowana w głąb Związku Sowieckiego i że na jej miejsce osiedlali się tam głównie sowieccy Żydzi.

 

Fakt ten miał znaczenie w pośpiechu Hitlera, żeby szybko „załatwić się” z Francją i Anglią, tak, żeby mógł on dokonywać głównego dzieła swego życia, to jest podboju Rosji sowieckiej i stworzenia „Wielkich Niemiec.” Najazd sowieckich Żydów na państwa bałtyckie wzmocnił wiarę Hitlera, krzewioną od stuleci przez Żydów niemieckich o „zagrożeniu Niemiec przez Żydów wschodnich,” tak zwanych „Ost-Juden.” Wobec objawów choroby Parkinsona w formie trzęsącej się lewej ręki, Hitler śpieszył się, żeby dokonać swojej „misji dziejowej.”

 

Bardzo ważna jest ujawniona przez film BBC współpraca NKWD z Gestapo w likwidacji inteligencji polskiej przez obydwa te aparaty teroru, które weszły na teren polski z gotowymi listami imiennym Polaków przeznaczonych do stracenia. Niemcy wiedzieli o liście katyńskiej, którą Beria zaczął przygotowywać od 3go października 1939 i której stronę wstępną Stalin podpisał na ukos wielkimi literami w lutym 1940 roku. Ta scena jest pokazana na filmie BBC.

 

W lutym 1940go roku Hitler ogłosił plany urbanistów w grupie Z. Pabsta, którzy na jego rozkaz, w ramach zemsty za polską odmowę udziału w Pakcie Anty-Konternowskim, przygotowali gruntowny i szczegółowy plan zniszczenia miasta Warszawy, włącznie z wszystkimi tam zabytkami kultury polskiej i zbiorami archiwalnymi. Plan ten był oparty na przedwojennych wizytach w Polsce znawców niemieckich. Został on wprowadzony w życie, w 1944 roku, podczas Powstania Warszawskiego, kiedy Sowieci zatrzymali front i dali Niemcom okazję na systematyczne zniszczenie Warszawy, w tym dokładne wykonanie planu Pasta.

 

Tragedia Powstania odbyła się prawie rok po potajemnej zdradzie Polski przez USA i W. Brytanię, w Teheranie w 1943 roku, kiedy Churchill i Roosevelt oficjalnie poddali Polskę, do strefy wpływów sowieckich, z nową polską granicą wschodnią na rzece Bug. Pierwsza część historii wojny pokazana na nowym filmie dokumentarnym BBC kończy się wcześniej. Jako jeden z rewelacyjnych faktów film ten zwiera dowody na obietnicę Stalina w 1939 roku, że zrobi wszystko, żeby uchronić hitlerowskie Niemcy od klęski w Drugiej Wojnie Światowej.

 

W filmie BBC brak „Bitwy o Anglię” w 1940 roku i znaczenia Polaków w ratowaniu Anglii. W polskim lotnictwie w W. Brytanii służyło ponad 17,000 Polaków. Z pośród nich, piloci polscy odegrali decydującą rolę z zwycięstwie Aliantów, zestrzeliwując na pewno 745 samolotów niemieckich oraz prawdo-podobnie dodatkowych 175 samolotów niemieckich. Polacy uszkodzili 259 niemieckich samolotów oraz zestrzelili 190 bomb latających. Zginęło wówczas 1,973 lotników polskich i 1988 poniosło rany w walce powietrznej nad Anglią, Francją i Niemcami.

 

W czasie Bitwy o Anglię, Sowieci dawali Niemcom prognozę pogody nad Anglią i pomagali dostawami strategicznymi, jak też naprawianiem okrętów niemieckich w Murmańsku, etc. Zachowanie Stalina dowodzi, że starał się on albo zupełnie odwieźć Hitlera od planu ataku na Związek Sowiecki, albo przynajmniej jak najbardziej ten atak opóźnić m. in. wobec niedawnej czystki 44,000 doświadczonych oficerów sowieckich.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin