2. Przybylek_G2_Sprzedawcy_Lokomotyw.rtf

(950 KB) Pobierz
Sprzedawcy Lokomotyw

Marcin Przybyłek

Sprzedawcy Lokomotyw

Gamedec tom 2

 

 

 

Wydanie oryginalne 2006

 

 

Marcinowi Wrońskiemu, Sławkowi i Mikołajowi Pacholczykom dziękuję za rozmowy, Magdzie Kapale, Esterze Wawrzyniak i Lilianie Pawelczak za podarowaną mi wiedzę o kobietach, Profesorowi Tadeuszowi Kobierzyckiemu za przyjaźń i wiedzę, Ojcu i Matce za wiarę, żonie Annie i córce Kalinie za wszystkie wspaniałe chwile

 

 

Prolog              1

1. Pandora              3

2. Doom Day              36

3. Wieża bogów.              69

4. Shadow Zombies              94

5. Bestia              119

6. Dwa skrzydła motyla              142

Słownik neologizmów i trudnych terminów              153

Osoby              157

 

 

 

Prolog

Peter ”Crash" Kytes stał przed holowystawą sklepową przedstawiającą najnowsze walktele i doskonalsze od nich nadgarstkowe omniki. Szczerze mówiąc, nie bardzo wiedziałem, dlaczego go interesują. Moc obliczeniowa jego motomba wielokrotnie przewyższała te zabawki. Może powodowało nim przyzwyczajenie z czasów, kiedy posiadał ciało?

Przysiadłem na ławce obok fontanny i wciągnąłem w nozdrza poranny zapach Warsaw City: ulotny powiew czystości i ledwie wyczuwalną nutę sosnowych olejków eterycznych. Czy wolność objawia się tym, że człowiek może bez strachu poddać się nastrojowi chwili? Jeśli tak, to w tym momencie byłem nieskończenie wolny. Mimowolnie uśmiechnąłem się do losu i tajemnic, które skrywała przyszłość. Moje policzki owiało chłodne powietrze i przez ułamek sekundy miałem wrażenie, że było to muśnięcie skrzydeł aniołów. Poprawka. Anielic.

Otworzyłem oczy. Nieopodal przystanęły dwie panie z pieskami. Przyglądały się bacznie mojemu towarzyszowi.

- Co za monstrum! - szepnęła niższa brunetka. - Budzi lęk, prawda? - Wyższa, choć nie szczuplejsza blondynka skinęła głową.

- Oczywiście ja wiem, że to zwykły człowiek, ale wie pani, co on potrafi? - Niższa rozmówczyni ubrana w popielaty kostium ściszyła konfidencjonalnie głos. - Prześwietlić!

Blondynka wytrzeszczyła oczy:

- Chce pani powiedzieć, że on nas widzi bez ubrania?

- Żeby tylko! - Brunetka zacisnęła usta i znacząco przymknęła oczy.

Podniosłem się z ławki, prostując zastałe kości i lekko napiąłem rozleniwione mięśnie. Rozejrzałem się dookoła poszukując cienia seraficznych skrzydeł, lecz nie dostrzegłem ich konturu ani w puchu wysokich altocumulusów, ani w neogotyckich kształtach pobliskich budowli. Wiedziałem, że ich wzór gdzieś się ukrywa, tylko jeszcze nie potrafię go dostrzec. W końcu jakże mogłoby być inaczej? Westchnąłem nostalgicznie, przetarłem oczy, wyrównałem fałdy płaszcza i podszedłem do rozmówczyń, szczerząc zęby w jowialnym uśmiechu.

- Nie mogłem się oprzeć, żeby nie podsłuchać tej interesującej konwersacji. - Ukłoniłem się. - Panie pozwolą, że się przedstawię, Torkil Aymore.

Po ich twarzach przegalopował rumieniec.

- Ten z virtuality show?

- Ten sam. - Chrząknąłem. - Tamten droid - wskazałem Pete'a - to mój przyjaciel.

Dałem im chwilę na przetrawienie informacji. Niepewnie się poruszyły Zostały wszak przyłapane na plotkowaniu.

- Pragnę zapewnić - podjąłem - że nie potrafi zobaczyć pań nagich, jeśli o to się boicie.

- Jak to? A te wszystkie promienie? - Brunetka nie dawała za wygraną.

A to ci tupet. I to ma być słaba płeć? Obgadują Bogu ducha winnego człowieka i jeszcze skruchy nie okazują! Zerknąłem na niego. Naprawdę tak go interesowały te omniki czy udawał, że nas nie słyszy? Przełknąłem ślinę i skupiłem się na temacie.

- Może ich użyć, by zobaczyć, czy panie są zdrowe, czyli przeprowadzić coś w rodzaju skanu medycznego - ciągle się uśmiechałem. - Ale nie jest w stanie tak po prostu zdjąć kiecki.

- E, zalewasz pan. Dzisiaj wszystko jest możliwe. - Niższa pani najwyraźniej nie zamierzała ustąpić bez walki.

Zdumiała mnie myśl, że... może i miała rację! Z drugiej strony nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że po prostu chciała być podglądana.

- Zastanówmy się - przerwałem ten tok myśli. - Pete rzeczywiście może używać fal, które przechodzą z niejednakową sprawnością przez różne rodzaje materii, a skoro tak, to potrafi zapewne dokonać trójwymiarowej rekonstrukcji poszczególnych warstw...

- Ha! A widzi pan? - Brunetka mrugnęła do towarzyszki.

- Czyli teoretycznie może zobaczyć was nago. - Zboczeniec! - zatrwożyła się blondynka.

- Lecz trzeba zaznaczyć - wyciągnąłem rękę w uspokajającym geście - że taka projekcja, pozbawiona światłocienia, połysku i koloru skóry, wszak pod ubraniem jest ciemno, nie jest już tym samym co widok golasa, to raczej rzeźba...

- Co pan powie - uśmiechnęła się krzywo brunetka.

- Rodzaj odtworzenia - tłumaczyłem. - Gdyby mógł dodać źródło światła, wygenerować barwy i lśnienia, nadałby obrazom pozór realności.

- Czyli jednak - stuknęła obcasem w chodnik, ciesząc się zwycięstwem.

- Ale wtedy byłby przenośnym studiem animacji cyfrowej, nie tylko człowiekiem w zbroi - rozłożyłem ręce.

- Ja tam w to wierzę. Nie ma rzeczy niemożliwych. A ten jego strój to Doom. Najdroższy - oceniła okiem znawcy.

Uniosłem brwi.

- Mój syn się fascynuje - wyjaśniła.

- Jeszcze coś przyszło mi do głowy - wtrąciłem.

- Tak?

- Panie z pewnością mają na sobie bieliznę?

- No wie pan?! - spłoniła się blondynka.

- Standardowe figi, biustonosze, coś jeszcze? - Wypytywanie o części garderoby sprawiło mi perwersyjną przyjemność.

Teraz zarumieniła się brunetka. - Pończochy...

- Właśnie. Tak więc nawet gdyby Pete'owi udałoby się panie, jak to określacie, rozebrać, na waszych ciałach pozostałyby dziwnie wyglądające odciski staników, zagniotki od majteczek, niezbyt zachęcający widok, nieprawdaż?

Zalały się wściekłą czerwienią.

- Jak pan może?! - wychrypiała brunetka, chwyciła drugą pod łokieć i pociągnęła za sobą.

- A dla pana informacji - rzuciła przez ramię wciąż zgrubiałym głosem - biobielizna nie wrzyna się w ciało. - Potrząsnęła głową dodając sobie animuszu. - Gratuluję starożytnych galotów!

Uśmiechnąłem się półgębkiem, podziwiając przyciężkie figury.

- Jakieś dwadzieścia kilo mniej i byłyby z was całkiem ponętne amazonki...

- Co tam mruczysz? - podszedł Pete. Jego stalowa głowa wisiała pół metra nad moją.

Zawsze uważałem, że szanujący się gamedec powinien mieć sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, nie sto osiemdziesiąt.

- A nic. Potrafisz je prześwietlić?

Skierował detektory na oddalające się kobiety. - Tych nie zeskanuję nawet za pieniądze.

- A z innymi to robisz? - wytrzeszczyłem oczy. - Żebyś widział moją kolekcję... Stłumiłem-komentarz, bo w tym momencie zobaczyłem anielicę. Unosiła się na szerokich skrzydłach niedaleko śnieżnej mieszkalnej wieży i obdarzała mnie życzliwym uśmiechem. Od jej ciała rozchodziły się we wszystkich kierunkach promienie, jakby była istotą z czwartego wymiaru, która z trudem się mieści w naszym płaskim trójwymiarowym świecie. I wtedy cała historia z paniami wydała się nieistotna.

- Pete? - wychrypiałem po dłuższej pauzie. - Hm?

- Znasz dobrego psychiatrę?

 

 

 

1. Pandora

 

- Kocham was, oglądacze, za to, że wciąż ze mną jesteście! Cal Galahad z Global Network News, zawsze gotowy, zawsze w akcji! Tak, tak, wiem, że nie lubicie tych głupich tekstów, ale ja za to je uwielbiam. Pamiętacie mój slogan? „Z kiczem mi do twarzy!" Z dzisiejszym wywiadem wylądowaliśmy w najbanalniejszym ze światów, czyli w Brahmie. Rozmawiam ze znanym zoeneckim ekonomistą, Wacławem Ciokiem. Witaj, Wacławie.

- Dzień dobry, Cal.

- Wytłumacz mi, jak to możliwe, że w Brahmie czy Wisznu płacimy za buty, które realnie nie istnieją.

- W realium jest podobnie. Często płacimy za coś, czego nie ma.

- Naprawdę?

- Oczywiście. W dzisiejszych czasach z reguły uiszcza się opłatę za własność intelektualną, nie fizyczną.

- Przykłady?

- Weź komputer z łączem do sieci.

- To przecież przedmiot! Dotykalny!

- Zgoda. Kupuję skrzynię z nanotroniką, stawiam w pokoju i używam jako stolika do kawy.

- Bez sensu. - Dlaczego?

- Bo komputer służy do czegoś innego!

- Do czego?

- Do grania, komunikowania się, oglądania holowizji, wiadomości, kupowania...

- O? A która z tych rzeczy jest namacalna?

- No... muszę przyznać, że mnie złapałeś.

- Czyż nie jest tak, że kupując przedmiot, nabywamy efekty, jakie ze sobą przyniesie? Na przykład frajdę z grania czy wygodę zakupów?

- Chyba tak.

- Więc, jak widzisz, w realium również płacimy za byty nierealne: holofilmy, gry, ubezpieczenia, muzykę... nawet wiele namacalnych, mechanicznych przedmiotów pełni wirtualną funkcję.

- Doprawdy?

- Kiedy byłem organiczny, miałem w domu żaluzje. Prawie nigdy ich nie dotykałem. Myła je gosposia. A używałem ich bardzo często, za pośrednictwem pilota rzecz jasna, jakoś nigdy nie chciało mi się wydawać poleceń głosowych.

- Doskonale cię rozumiem, mnie też jest łatwiej nacisnąć jakiś przycisk niż gadać do przedmiotów...

- Wróćmy do żaluzji. Przysłaniałem nimi światło, odsłaniałem, opuszczałem, podnosiłem, ale nie dotykałem. Zupełnie jakby fizycznie nie istniały. Czy twoje gierczane buty... zaraz, jaka to firma, niech się przyjrzę... ach tak. Czy twoje adniki są wygodne?

- Bardzo.

- Wygodniejsze od innych marek?

- Tak.

- Jesteś zadowolony?

- Jak najbardziej.

- Zatem warto było zapłacić?

 

***

 

Dalekowschodnie przysłowie mówi, że jedyną stałą jest zmiana. Biznesmeni twierdzą, że zmianę trzeba zaakceptować, a nawet pokochać, bo stymuluje rozwój. Ludzie, którzy ukuli te hasła, musieli być wielkimi twardzielami. Pamiętam zmiany, których wolałbym nigdy nie doświadczyć.

Ich pierwsze zwiastuny można było zauważyć jeszcze przed pamiętnymi wydarzeniami. Społeczność zoenetów przekroczyła pięćdziesiąt tysięcy, w Wolnych Stanach Ameryki powstał plant Zoenet Labs zarządzany przez cyfrowych ludzi i dla nich produkujący motomby Liczba diginetów, według nieoficjalnych źródeł, wynosiła ponad dziesięć tysięcy Potaniały gamepille: po wygaśnięciu patentu na nanobota produkcją zajęły się firmy generyczne, wchłaniane z kolei przez koncerny nanotroniczne. Wprowadzono odpowiednik tego specyfiku w postaci roztworu dodawanego do standardowych zasobników, co wydłużyło maksymalny czas przebywania w sieci do tygodnia, zaś po tym, jak korporacje biomeblowe wylansowały nowy typ łóż, okazało się, że w światach można przebywać nawet dziesięć dni. Wkrótce Novatronics, a zaraz potem konkurencja ogłosili przełom w produkcji dibeków, obniżając cenę o połowę. Firmy odzieżowe, pneumobilowe, farmaceutyczne, budowlane, a nawet ubezpieczeniowe otwierały wirtualne filie w Brahmie, Wisznu i innych światach. A to był dopiero początek.

 

***

 

Tego dnia Konon Eim, syn Pauline, obchodził dziesiąte urodziny Byliśmy umówieni o siedemnastej w restauracji „Flying Saucer" na ulicy Curie, w Brahmie rzecz jasna. Tymczasem była piętnasta i spacerowaliśmy alejami jednego z niższych poziomów górnej warstwy Warsaw City Po mojej lewicy stąpała Ann Sokolovsky, która przeszedłszy wiele prób i błędów w drodze stawania się człowiekiem wyewoluowała w fantastyczną babkę, po prawicy maszerowała jak zwykle elegancka i pociągająca mama solenizanta, a tuż obok niej Harry Norman, mój przyjaciel i współpracownik, od jakiegoś czasu zatrudniony podobnie jak Pauline, w Novatronics. Zgodnie z prośbą Anny, mieliśmy soczewki na rogówkach, by zamiast jej mechanicznej powierzchowności widzieć bogatą w powaby blondynkę.

Miasto podziwiane z niższych kondygnacji prezentuje się nadzwyczaj okazale: nad głową ciągną się estakady chodników, łączniki wieżyc i wzgórz budynków, w perspektywie niebotycznych drapaczy chmur i odległych linowców przesuwają się powietrzne ciągi pneumobili, ze wszystkich stron otaczają przechodnia transportowe i spacerowe platformy, a pod spodem sapią aurokary oraz tuby transportu publicznego.

Był to pierwszy spacer całej czwórki. Starałem się nie widzieć zdawkowych, chłodnych spojrzeń Pauline skierowanych w stronę mechanicznej rywalki. Niewiele mówiliśmy i to mi właśnie odpowiadało. Słuchałem odgłosów miasta: gwaru ludzkiej mowy, pogłosów reklam, szumu pojazdów i silników transportowców. Uwielbiam te brzmienia.

Drogę zagrodził nam grawitacyjny automat reklamowy.

- Paszoł! - Harry machnął ręką.

Cyborg zgrabnie uniknął ciosu, wykonał błyskawiczny skan naszych identyfikatorów i wyświetlił półprzezroczysty sześcian. Usłyszeliśmy entuzjastyczny głos:

Bądź człowiekiem! Bycie orga jest cool! Prawdziwy dotyk...

Zobaczyliśmy męskie i kobiece ręce zapinające biozłączki ubrań, palce zwalniające spusty samorozsmarowujących się kremów: żelowate twory błyskawicznie rozprzestrzeniały się i wchłaniały w ogorzałe policzki.

...Prawdziwy zapach...

Projekcja ukazała szyszki sosen skryte wśród zroszonego igliwia.

Natura...

Góry otulone kołdrą złotych i czerwonych drzew, pomiędzy nimi wyspy ciemnozielonych iglaków.

Przygoda...

Grupa wędrowców podczas przeprawy przez kamienisty strumień.

Realium to świat dla ludzi z krwi i kości. To świat dla ciebie.

Zbliżenie na rumiane, uśmiechnięte twarze turystów i turystek, rozwiane włosy, iskry w oczach.

Ludzie orga odróżniają fikcję od prawdy. Nie chcą żyć na niby.

Na miejskim lądowisku przyziemia orbitalny śmig. Otwiera się właz. Turyści patrzą ma metropolię oczami zwycięzców. Zjeżdżają po trapie.

Chcą wyzwań, zwycięstw i nie boją się klęsk.

Wykres biznesowego planu z pnącą się krzywą.

Nie daj się oszukać! Bądź ORGA!

Realium - świat dla ludzi, którzy mają głowę na karku!

 

Znów roześmiana grupa - tym razem w służbowych, biznesmeńskich ubraniach. Trzymają wzniesione kciuki.

Błysnęła lampka kontrolna na korpusie cyborga. Ekran zdematerializował się z ledwo słyszalnym piskiem. Maszynka odleciała szukając kolejnych ofiar.

- Widzisz, Aniu? - odezwałem się do diginetki. - Wiesz, jak fajnie jest mieć żołądek i serce? A gdy człowiek upadnie, to tak świetnie jest patrzeć, jak tworzy się siniak...

Roześmiała się.

- Ja czuję serce - wyznała. - Jak się denerwuję, szybciej bije.

- Naprawdę? - zainteresowała się Pauline.

- No - cmoknął Norman, podziwiając jej sylwetkę. - Jak człowiek, to człowiek.

- Ciekawe, czy... - zaczęła brunetka, lecz nie skończyła, widząc kolejnego reklamowego natręta.

- Won! - Harry podjął nieskuteczną próbę odpędzenia automatu.

Z rezygnacją patrzyliśmy jak rozwija się trójwymiarowy ekran. Próba uniknięcia prezentacji mogła się skończyć potrąceniem innych przechodniów, władowaniem się na barierkę albo marszem w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Wolność reklamy ograniczała wolność obywateli. „W końcu to dzięki sile nabywczej konsumentów nasza cywilizacja może się rozwijać", perorowali specjaliści od marketingu. „Nie możemy podcinać gałęzi, na której siedzimy".

Po co harować, odkładać z trudem zarobione pieniądze na porządny wóz, kiedy w Realium 2 masz go na dzień dobry?

Ujrzeliśmy świat sensoryczny będący piękną utopią: megamiasto zanurzone w morzu zieleni, podobne do Nowego Tokyo czy Miami. Błyskawiczny najazd na jeden z milionów tarasów mieszkaniowych. Uśmiechnięty gracz obejmuje kobietę, stoją na platformie naprzeciwko wiszącego w powietrzu, lśniącego nowością gravillaca sigma, samochodu, na który było mnie stać tylko raz w życiu (tyle, że zamiast niego kupiłem życie i mieszkanie Anny). Na wspomnienie swojej szlachetności wypiąłem dumnie pierś.

Po co kupować meble, działkę, dom, nawet gravillę, kiedy niewielkim wirtualnym wysiłkiem możesz to wszystko mieć w grze?

Ci sami gracze przeciągają się na przeziernych poduchach grawitacyjnych leżaków. Dookoła piękny ogród: srebrne i złote świerki, himalajskie sosny, kwitnące magnolie, krzewy róż, jałowce różnych kształtów, puchate kule lawendy, stożki szmaragdowych żywotników, ukwiecone głogi i miniaturowe dęby. W tle unosi się letnia rezydencja. Za nią gigantyczne maszty sekwoi i sędziwe korpusy baobabów ozdobionych naturalnym wzorem czerwonych, pomarańczowych i żółtych grzybów.

Grając wraz z partnerem oficjalnymi skinami, możesz przeżyć dziewięćdziesiąt procent życia w świecie sensorycznym, w realium robiąc jedynie to, na co zasługuje: zalewając je moczem i defekując na jego „twarde zasady"!

Animacja ukazała wnętrze łazienki. Szczęście, że bez dosłownych przedstawień.

Nie doznasz zaników mięśniowych, bo łoże zrobi ci stymulację, nie utyjesz, bo zasobniki najlepiej wiedzą, jak regulować przemianę materii, będziesz żyć dłużej, bo bez stresów...

Kobieta i mężczyzna wstają z łóż i podziwiają umięśnione sylwetki przed lustrem. Ze śmiechem padają sobie w ramiona i się całują. No, tutaj przesadzili. Każdy wie, że po kilku dniach spędzonych w sieci lepiej tego nie robić. Chyba, że wprowadzili jakiś nowy kosmetyk.

Czasy się zmieniły! Zmień się i ty! Realium 2! Gra dla nowej generacji! Gra dla wirtualnych ludzi!

No właśnie. Realium 2. Nie widziałem tej gry Nie nadążam za zmianami? Animacja zwinęła się i wessała do projektora. Droid odleciał. Przez chwilę patrzyliśmy za nim skonsternowani.

- Pewnie śledził poprzedniego - skomentował Norman. - Zobaczył, że jesteśmy indoktrynowani przez konkurencję, więc wykonał kontrofensywę.

- Zacznę nosić pistolet. - Poruszałem ramionami, raptem mi zdrętwiały. - Będę do skurczybyków strzelać.

- Swoją drogą - Pauline rozglądała się za rampą dla spacerowców - ciekawe, jaka część społeczeństwa żyje w grach.

- Dużo - zawyrokował Harry. - Wystarczy, że cię stać na łoże, kupujesz gamepill...

- Niektórzy nie używają prochów - przerwała Anna. - Tam jest przystanek - wskazała brunetce kierunek. - Nalucharze - ciągnęła. - Zakładają naluszki dla dorosłych, takie, jakie stosują starcy z problemem nietrzymania stolca.

- Błe - Pauline skrzywiła się z obrzydzeniem.

Stanęliśmy na rampie. Podpływała do niej antygrawitacyjna łódź. Na tle kremowych, złotych i śnieżnych wież Warsaw City, odcinających się od burzowych chmur, wyglądała jak bajkowy okręt, który za chwilę zabierze nas w sam środek fantastycznej historii, gdzie młodzieńcy wymachują miedzianymi bułatami, a śliczne dziewice pobrzękuj ą bransoletkami.

- Z gównem między nogami. - Z rozmarzenia wyrwał mnie dziwnie chrapliwy głos gamedekini. - Dziękuję. - Podeszła zdecydowanym krokiem do automatu i skasowała kartę za cztery osoby. - Pewnie mają puste, śmierdzące mieszkania. Żyją z datku dla bezrobotnych, a w grach udają bossów!

- Do tego są gry... - skwitowałem filozoficznie, ładując się na pokład powietrznej dżonki. Wpasowałem się w zamszowy puchaty fotel i przymknąłem oczy Pokład delikatnie zadrgał, jak skóra delfina, gdy głaszczesz go po boku. Generatory anty-g cichutko mlasnęły, dźwięk ten z trudem utorował sobie drogę wśród miękkiego szumu miasta. Oparcie siedziska ugniotło mnie w lędźwie. I uniosłem się w anielskie przestrzenie: miałem wrażenie, że mijam warstwy chmur, z których życzliwie zerkają cheruby i, rzecz jasna, cherubinie. To tu zagubił się ślad ich skrzydeł - za zasłoną powiek. Wziąłem głęboki wdech przekonany, że wciągam w płuca zapach ambrozji. Spędziłem tak kilka cudownych chwil, po czym przywołałem się do teraźniejszości i mężnie otworzyłem oczy.

Nasz pojazd kierował się do centrum sieciowego w Wieży Słonia, najwyższej budowli w śródmieściu i jednej z najpotężniejszych w mieście, jeśli nie liczyć podmiejskich linowców, które teoretycznie mogły sięgać do stratosfery Centrum sieciowe mieściło setki łóż, z których korzystali przygodni gracze. Postanowiliśmy wejść w wirtualia w jednym pomieszczeniu, a nie jak dotychczas z własnych mieszkań, bo mieliśmy uczestniczyć tylko w pierwszej części przyjęcia. Potem Konon chciał spędzić czas z przyjaciółmi. Wcale mu się nie dziwiłem. W tym wieku dzieci nie przepadają za towarzystwem opiekunów. Po powrocie z Brahmy planowaliśmy holokino lub inną atrakcję, z wyjątkiem jedzenia, ma się rozumieć. Anna czułaby się nieswojo. Dżonka przecinała powietrze nad łukami deptaków i mijała ruchome poziomy, żeglujące w różnych kierunkach.

- Wysiadamy - zakomenderowałem, gdy cumowała przy pomoście białawej baszty.

- Dlaczego centrum sieciowe nazywa się „kawiarenka"? - zdziwiła się Anna, czytając trójwymiarowy szyld.

- Dawne czasy - odparła Pauline, ruszając z miejsca. - Gdy nie było łóż, gracze używali do zabawy holomonitorów. . .

- Poważnie? - Sokolovsky roześmiała się.

Z przyjemnością słuchałem perlistego dźwięku. Rozbrzmiewała w nim beztroska najbardziej niewinnych obszarów humanitaryzmu. To tak, jakby w głosie zawrzeć wspomnienia z zalanego słońcem dziecięcego pokoju. Jasne oblicze Anny. Tak samo nierealne, jak wszystko, co mnie otaczało. Potarłem oczy. Torkil, co się z tobą dzieje? Jeszcze raz na nią zerknąłem. Kobiecie poczętej w grze trudno pojąć, że kiedyś światy były jedynie ekranowymi wizjami...

- ...wtedy - kontynuowała gamedekini - w podobnych centrach stały setki stanowisk, przy których ludzie mogli się napić kawy.

- Ciekawe - skwitowała diginetka, rozglądając się po wnętrzu.

Dotarło do mnie, że ludzie, którzy podczas spaceru dziwnie nam się przyglądali, w istocie obserwowali tylko ją - stalowego motomba. Tańsze modele, jak Oscar, Neo czy Digit, widywało się od czasu do czasu, ale luksusowe Doomy zdarzały się niezwykle rzadko. Zdaje się, że sama zupełnie zapomniała o swoim rzeczywistym imidżu, podobnie zresztą jak my.

Pauline podeszła do konsoli, żeby opłacić łoża.

- Anno? - spojrzała na blondynkę. - Jak wchodzisz w sieć?

- Och, mam tu wtyczkę.

Cichutko syknęło. Dziwnie się poczułem widząc, jak z jej biodra wysuwa się elektrozłączka.

- Podłączam ją w miejsce kasku. Operatywę mam wirtualną - zająknęła się. - To znaczy wy jej nie widzicie. Wykonuję ją na ekranach, które postrzegam tylko ja. Oczywiście w tym czasie się nie ruszam.

Taak. Niby wszystko logiczne i zrozumiałe, a mimo to czasem gubię się w tych operacjach. Ania „wychodzi" z siebie i wykonuje czynności, nie ruszając stalowego ciała. Dotyka nieistniejących struktur. Ciągle będąc w realium. Tak to właśnie wygląda, panie doktorze, i daję słowo, że nię zwariowałem.

- Potrzebujesz usiąść? - spytała Eim.

- O, tak, nawet się położę - odparła Sokolovsky.

Zauważyła zdziwiony wzrok Harry'ego.

- Jeszcze by mnie ktoś potrącił, straciłabym równowagę. . .

Atawistyczny lęk. Serwomechanizmy zbroi nie dopuściłyby do przewrócenia motomba. Atawistyczny... Cicho parsknąłem. U kobiety, która praktycznie nie ma przodków. Torkil, ocknij się, bo z tego roztargnienia coś popsujesz. Ruszyłem za nimi do urządzeń.

 

***

 

- Dzień dobry państwu, Cal Galahad, Global Network News. Witam w kolejnym odcinku „Życia w grach!" Dzisiaj odwiedzamy specyficzny świat o niezbyt poetycznej nazwie: „Kolonia na Europie". Przebywają w nim, uwaga, nie gracze, ale naukowcy! A w zasadzie, żeby już zupełnie ściśle się wyrazić, gracze - naukowcy, którzy przeprowadzają albo tylko im się wydaje, że przeprowadzają, naukowe eksperymenty. Oto jeden z nich, John Jadas. Witaj, John!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin