Jan Fridegård-Święta noc.pdf

(5358 KB) Pobierz
401606485 UNPDF
JAN FRIDEGARD
Ś więta noc
W olarz Karlsson przez całą drogę powrotną ze stacji,
gdzie rankiem odstawił mleko, jechał truchcikiem. Powie-
trze było łagodne, śniegu ani śladu, choć do świąt Bożego
Narodzenia brakowały już tylko dwa dni. Po jednej stronie
drogi wznosił się wysoki, gęsty las. Wielkie głazy ma-
jaczyły w mszystozielonym mroku jak śpiące bawoły
i nosorożce.
Wolarz siedział na furce skurczony i zadumany jak
zwykle, nie był to jednak jedyny powód tak powolnej
jazdy. Przy stacji puścił konia jak zawsze kłusem, aż wó-
zek podskoczył i zakołysał się, wtedy dało się słyszeć
głębokie chlupnięcie w jednej z pięćdziesięciolitrowych
baniek i kilka jasnych kropel wytrysnęło przez nieszczelną
pokrywę. Wolarz z przestrachem ściągnął lejce, koń zwol-
nił z zadowoleniem, a przezroczysty płyn w bani wrócił do
równowagi.
Bańka zawierała ni mniej, ni więcej tylko pięćdziesiąt
litrów mocnej, płynnej radości, która miała być rozdzie-
lona równo między ośmiu parobków uprawiających ziemię
Svältenberg i dwóch doglądających bydła w stajni
i oborze.
Na drogach często gęsto można było spotkać chłopów
z torbami i butelkami w ręce. Byli to dzierżawcy i chałup-
nicy, którzy mogli sobie pozwolić na kupienie butelki
wódki na własny użytek w tym—^przedwojennym czasie
ograniczeń i innych wymysłów.
Gdy wolarz dojechał wreszcie do domu, na folwark,
skręcił za zabudowania i wstawił bańkę "do starej pustej
401606485.002.png
szopki. Tak się umówił z parobkami. Po co baby miały
wiedzieć, ile kupili. Co je to obchodzi? Nie można to sobie
pozwolić raz pociągnąć porządnie w święta Bożego Naro-
dzenia?
Tak pomyślał wolarz i przykrył pięćdziesięciolitrową
bańkę starym workiem. Niedaleko od szopy na górce stał
rudowłosy chłopak i strugał kawałek kory, lecz jego
sprytne oczy śledziły ruchy wolarza.
W czworakach żona wolarza piekła właśnie chleb, ale
piekła ze zboża mielonego w czasie deszczów jesiennych
i bochenki jej nie wyrosły. Leżały na kociubie jak ciężkie
bryły, gdy je wyciągnęła z pieca. Patrząc na nie, w sło-
wach może nie pięknych, ale za to gorących złorzeczyła
wszystkiemu, co nosi miano chłopa.
— Ma-ma-ma-mo — zabrzmiało od strony drzwi
i wszedł rudy Emil.
— Co tam znowu! — fuknęła matka.
Emil, który się jąkał, odpowiedział:
— Ta-ta-tato wstawił pię-pię-pię-pięćdziesięciolitrówkę
do sta-starej szopy.
— Co ty gadasz, chłopaku! Znowu ta przeklęta wódka.
No, to wiadomo, jakie i w tym roku będą święta Bożego
Narodzenia.
I widząc, że chłop nadchodzi z wyrazem całkowitej nie-
winności na brodatej gębie, przygotowała się do walki.
Nagie przyszła jej do głowy pewna myśl. Postanowiła
słowa nie pisnąć o tym, co przed chwilą usłyszała. Zwy-
myślała tylko starego za nieudane bochenki. Dlaczego nie
wymówił tu i nie przenieśli się do jakiegoś majątku, gdzie
i dla parobków jest porządna mąka na chleb?
Wolarz zniósł natarcie w milczeniu, myślał o pocieszy-
cielce ukrytej w szopie i o radości z podziału, jaka go
czeka następnego wieczoru.
401606485.003.png
Zimowe popołudnie zastało parobków w drodze do lasu
po opał na święta dla siebie, dla dziedzica i dla oborowych.
Najmniej trzy godziny potrwa, nim wrócą z lasu z drwami.
Wolarzowa, gdy tylko zniknęli jej z oczu, powłócząc
uszarganymi spódnicami wybiegła zwołać swoje towa-
rzyszki z czworaków. Rzuciły szorowanie podłóg i pieczenie
chleba i przyszły, ciekawe, co też wolarzowa może mieć do
powiedzenia na dzień przed Wigilią...
Oburzenie było ogólne i głębokie, gdy oznajmiła im no-
winę. Kobiety miały już bowiem nadzieję, że tym razem
Boże Narodzenie przejdzie spokojnie, gdyż choć święta
były za pasem, nic jakoś nie było słychać o wódce.
-— To tak, myślą pociągnąć sobie dobrze w tym roku.
A co się nam na święta dostanie!?
•— O, będziemy mogły zmywać szklanki po wódce —
odpowiedziała któraś z goryczą — wycierać rzygowiny
i słuchać wymysłów, jak się chłopy popiją i rozzuchwalą.
— W każdym razie chodźmy i zobaczymy, ile też ku-
pili — zaproponowała wolarzowa. — Żebyśmy wiedziały,
co i jak, kiedy zaczną nas okłamywać.
Propozycję przyjęto z uznaniem i cała dziesiątka kobiet,
grupkami, przemknęła się do starej szopy.
Okryta workiem bańka przypominała starą żebraczkę
w szalu narzuconym na ramiona. Jedna z bab podniosła
pokrywę, aż prysnęło naokoło. Bańka wypełniona była
czystą wódką, pod którą zardzewiałe dno wydawało się
większe i wyższe.
— Pięćdziesiąt litrów wódki — zdumiały się baby. —
A to już wstydu nie mają w tym roku!
— Co za dużo, to niezdrowo — oświadczyła wolarzowa
i zaczęły się narady. Rudy Emil wolarzów, który stał na
górce i coś strugał, zobaczył, że w końcu jedna z bab przy-
niosła do szopy dwa wiadra wody. Słyszał szczęk butelek
i widział, że baby wracały do domu rozświergotane, szcze-
rząc do siebie zęby.
Żeby uświetnić zwycięstwo, wypiły kawę u wolarzowej.
— Zrobione — śmiała się. — Chłopy nic na tym nie
stracą. Po pięć litrów na każdego zostało.
401606485.004.png
— Przecież, i nie będą musieli tak gęby krzywić za
każdym razem, jak pociągną.
•— Ciekawe, czy też dowiedzą się kiedy, żeśmy im poło-
wę świątecznej wódki schowały.
— A któż im doniesie, jak wszystkie do tego należymy.
Daleko pod lasem ciągnął sznur koni i furmanek. Ko-
biety raz jeszcze obgadały tajne sprzysiężenie i rozeszły się.
Ciemno już było, gdy parobcy wyprzęgłi konie i ruszyli
do szopy. Z obory wyszło dwóch pastuchów, każdy z pię-
ciolitrową blaszaną bańką w garści. Większość zabierała
swoją porcję w blaszankach, ale dwóch miało po pięć
pustych butelek.
Parobcy przystąpili do „obrzędu" podziału z odpowied-
nim namaszczeniem. Ustawiona na wysłużonych saniach
latarnia rzucała przykopcone światło na krąg chudych,
brodatych twarzy. Wolarz podniósł pokrywę — i teraz ich
także opryskało. Oborowy miał z sobą kwartę na miarę,
a wolarz wyciągnął z kieszeni filiżankę, żeby każdy mógł
popróbować.
Gdyby ktoś ich zobaczył z daleka, mógłby ich wziąć za
grupę masonów czy też członków innego tajnego stowa-
rzyszenia, odprawiających swój rytuał w świetle latarni.
Najpierw starszy parobek dostał pół filiżanki wódki.
Podniósł filiżankę i powiedział:
— No, to na. zdrowie i wesołych świąt!
Oczy mu się zaokrągliły ze zdumienia, ale nic nie po-
wiedział i oddał filiżankę sąsiadowi.
— Tak, niezłe, ale to nie to, co dawniej — powiedział
drugi z kolei.
Filiżanka dwa razy obeszła wkoło, lecz nie wytworzył
się odpowiedni nastrój. Napełnili bańki i butelki, ale zwle-
kali jeszcze, bo chcieli, żeby humor się im poprawił, nim
się rozstaną. Jak się niesie do domu, gdzie baba, tyle go-
rzałki, trza być w dobrym humorze.
Wielka bańka została opróżniona, zgasili latarnię, po-
wiedzieli sobie dobranoc, pożyczyli wesołych świąt i kilku
401606485.005.png
próbowało się zataczać. Jakkolwiek by było, dobrych parę
kieliszków w siebie wlali. To pewnie zależy od zimna —
jakoś mocniejsze mieli głowy niż zwykle.
Dawniej przed Bożym Narodzeniem w czworakach by-
wało wesoło. Kiedyś na przykład Persson przewrócił stół
wigilijny, Svensson wygnał rodzinę na mróz i śnieg, wolarz
upadł na płytę kuchenną i poparzył obie ręce. Dwaj inni
tymczasem, trzymając się wpół tarmosili się przed drzwia-
mi przy podniecających okrzykach.
Lecz gdyby ktoś przechodził obok czworaków w ten
wieczór wigilijny, mógłby pomyśleć, że to dom misyjny.
Rząd okien z czerwonymi okiennicami lśnił spokojnie i ci-
cho. Śnieg zaczął padać i powoli je zasypywał. Czasem
uchyliła się okiennica i ukazywała się twarz dziecka, wy-
glądającego, czy dużo śniegu już leży na parapecie.
Parobcy w południe rozpoczęli świąteczną pijatykę, żeby .
do wieczora nabrać w miarę sił i radości, ale w tym roku
jakby ich kto zaczarował. Tylko niechęć z tego wszystkiego
wynikała. Przeklęty rząd, przeklęte całe państwo, w którym
robią coraz słabszą wódkę, choć podatki wciąż rosną.
Wolarz jadł cienkie kromki chleba z wigilijnym śle-
dziem i do każdej kromki pociągał łyczek, lecz nie mógł
się wstawić. Trochę mu w głowie szumiało, i to wszystko.
— A nie siedźże i nie pij tak na umór w Wigilię — po-
wiedziała żona nie patrząc na niego, tylko gdzieś w bok.
Od południa pijesz bez ustanku.
— Wszystko jedno, ile się wypije tej przeklętej wody
święconej -— odpowiedział chłop ze złością. — Ani smaku
nie ma, ani się jej w sobie nie czuje.
Lecz dzieci i baby w czworakach były zadowolone
i miło im upłynęło Boże Narodzenie.
Na dzień przed Sylwestrem, dokładnie w tydzień po
tym, jak baby chrzciły świąteczną gorzałkę, Emil wolarzów
przyszedł do obory.
— Ta-ta-tata — powiedział — ma-ma-mama i wszystkie
kumy to były raz w tej szopie.
401606485.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin