Palmer Diana - Osaczony.pdf

(593 KB) Pobierz
19280494 UNPDF
D IANA PALMER
OSACZONY
Przełożyła: Julita Mirska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zwykle jesienią w Teksasie, zwłaszcza w Houston, panują wyższe temperatury, lecz ten
październikowy poranek był wyjątkowo chłodny. Nic dziwnego, że Colby Lane odczuwał ból w
lewym przedramieniu, a raczej w kikucie, jaki pozostał mu po lewej ręce.
Rękę stracił podczas tajnej misji w Afryce. Wypiwszy za dużo, zapomniał o środkach ostro-
żności. Kula roztrzaskała kość na strzępy; rękę mu amputowano tuż poniżej łokcia. Od tego czasu
nosił protezę, supernowoczesną, wykonaną w tajnym laboratorium, która wyglądała jak
najprawdziwsza ludzka kończyna. Dzięki zainstalowanym w niej specjalnym chipom nawet miał
czucie w palcach. Przyszło mu do głowy, że jest żywym robotem. Albo szczurem, na którym
przeprowadza się eksperymenty. Uśmiechnął się pod nosem.
Ten uśmiech jednak szybko zgasł. Tego ranka Colby był w podłym nastroju. Poprzedniego
dnia rozpoczął pracę jako zastępca szefa ochrony w miejscowej filii Ritter Oil Corporation. Pracę
przyjął za namową swojego starego kumpla, Phillipa Huntera, którego - po przeszkoleniu - miał
zastąpić, a który wraz z żoną zamierzał przeprowadzić się do Tucson w Arizonie.
Na razie Colby starał się przywyknąć do nowego otoczenia, między innymi do kierowników
dwóch działów, którzy uważali, że lepiej niż on znają się na jego robocie. Co oczywiście nie było
prawdą. Wcześniej pracował w międzynarodowej firmie Hutton Corporation, też jako zastępca
szefa ochrony. Kiedy właściciel ogłosił, że firma przenosi się do Europy, Colby złożył wymówienie.
Phillipa Huntera znał od dziecka, obaj mieli indiańską krew i obaj wychowywali się w rezerwacie.
Jednakże w przeciwieństwie do przyjaciela Colby nienawidził pracy od dziewiątej do piątej,
garniturów, układów i układzików. W przeszłości trudnił się wieloma rzeczami; był żołnierzem
najemnikiem, a także tajnym agentem rządowym Wolał leżeć w okopach i uganiać się z
pistoletem za wrogiem, niż krążyć po wyłożonych dywanem korytarzach. Ale po amputacji ręki
musiał zrezygnować z zajęć, które dotąd wykonywał.
Ta zmiana przepełniła go goryczą. W ogóle był zgorzkniały. W dodatku prześladował go
pech. Kiedyś ktoś mu powiedział, że kolejne rany, jakie odnosi, wynikają z jego podświadomego
pragnienia śmierci. Nie zareagował na te słowa, ale w głębi duszy przyznał mówiącemu rację. Miał
już dosyć krwawiących ran, złamanych obietnic, niespełnionych marzeń, złudzeń, które pryskają
jak bańka mydlana. Miał już dosyć życia.
Tu w Houston, po dwóch nieudanych małżeństwach i latach pijaństwa, usiłował zacząć
wszystko od początku. Walkę z alkoholem wygrał kilka lat temu. Był trzeźwy, ale niestety okale-
czony fizycznie. Brak ręki uniemożliwiał mu udział w niebezpiecznych misjach, a ból stale
przypominał o tym, z czego musiał zrezygnować.
Nie wracaj do przeszłości, powtarzał sobie w duchu. Skup się na nowych zadaniach. Do-
tychczasowe doświadczenie zawodowe stanowiło jego atut. Był mistrzem wschodnich sztuk walki,
świetnie posługiwał się bronią palną, pracował w komórkach antyterrorystycznych, znał
skuteczne metody prowadzenia przesłuchań. Jego niezaprzeczalne umiejętności oraz doskonałe
referencje wywarły wrażenie na samym Hunterze, nie mówiąc już o szefie Ritter Oil Corporation.
Teraz musiał nauczyć się dyplomacji, tego, by osiągać cel prośbą, a nie siłą lub perswazją.
Wiedział, że nie będzie to łatwe.
Wszedł do dużego nowoczesnego budynku mieszczącego się na terenie kompleksu
przemysłowego tuż pod Houston. Mijając strażnika, automatycznie wskazał na plakietkę ze
swoim nazwiskiem przypiętą do klapy marynarki. Jakie to idiotyczne, pomyślał, że on, szef
ochrony, musi się legitymować, wchodząc do budynku, który ma ochraniać. Strażnik najwyraźniej
podzielał jego myśli, bo uśmiechnął się kwaśno. Colby odwzajemnił uśmiech.
Był przystojnym mężczyzną o lekko falujących czarnych włosach, głęboko osadzonych
czarnych oczach i śniadej cerze. Wysoki, dobrze zbudowany, ubrany w ciemny garnitur, emano-
wał silą. O swoich przodkach Apaczach nie rozpowiadał na prawo i lewo. Zresztą płynęła w nim
również krew białych, może dlatego jego indiańskie pochodzenie nie od razu rzucało się w oczy.
Proteza, którą rano włożył, nawet z bliska wyglądała jak prawdziwa ręka. Miała specjalne czujniki,
które pozwalały mu czuć ciepło i zimno. Właściwie mógł nią robić wszystko, oprócz podnoszenia.
Wędrował długim korytarzem, na końcu którego znajdowały się gabinety szefów, kiedy na-
gle zauważył bawiące się dzieci. Dwie kruczowłose, ciemnookie dziewczynki. Przypomniało mu
się, że raz w tygodniu pracownikom Ritter Oil wolno przyprowadzać z sobą swe pociechy.
Wspaniale! Tylko tego mu brakuje w drugim dniu pracy: rozwrzeszczanych bachorów. Nie o to
chodzi, że nie lubił dzieci. Lubił. Po prostu był zły, że nie miał własnych.
Jego była żona, Maureen, wytknęła mu bezpłodność, kiedy się rozstawali. Bardzo dobrze,
stwierdziła, że jest bezpłodny; za nic w świecie nie chciałaby urodzić małych mieszańców. Po-
ślubiając go, nie zdawała sobie sprawy, że płynie w nim indiańska krew. Gdyby wiedziała, nie
stanęłaby z nim na ślubnym kobiercu.
W owym czasie kochał ją do szaleństwa. Kiedy po niecałych dwóch latach odeszła, myślał,
że zwariuje z rozpaczy. A gdy półtora roku później się z nim rozwiodła, upił się do nie-
przytomności. Nie trzeźwiał miesiącami. Długo trwało, zanim wziął się w garść. Ale dzięki pomocy
psychologa i przyjaciół w końcu mu się udało pokonać demony. Tylko czasem na widok dzieci czuł
znajomy ból.
Jedna z dziewczynek oddaliła się ze śmiechem. Druga, mniej więcej sześcioletnia, przy-
stanęła ze dwa metry przed Colbym i wbiła w niego wzrok. Była śliczna: miała duże piwne oczy o
mądrym spojrzeniu i długie ciemne włosy sięgające do pasa. W jej żyłach płynęła latynoska krew.
A może indiańska? Córka Phillipa Huntera towarzyszy dziś ojcu w pracy. Może to ona?
Po chwili dziewczynka podeszła do Colby'ego i pociągnęła go za rękaw, z którego wystawała
proteza.
- Szkoda, że straciłeś rękę - rzekła. - Gdybyś nie pił, miałbyś lepszy refleks i zdążyłbyś się
uchylić. Na szczęście ta sztuczna prawie nie różni się od prawdziwej. - Pogładziła ją.
Colby wzdrygnął się.
- Wciąż cię boli?
Ogarnęła go złość. Po jakie licho Hunter opowiadał o nim córce? I jakim prawem smarkula
go krytykuje? Że był zbyt powolny, że gdyby miał lepszy refleks... Jak ona śmie? Był
przewrażliwiony na punkcie swego kalectwa, nie lubił o nim mówić. Nawet najbliżsi przyjaciele
starali się omijać temat amputacji. A tu jakiś głupi bachor...
- Co cię to obchodzi? - warknął. Nieprzyjazny ton w połączeniu z grymasem
niezadowolenia każdego mógł wystraszyć. - To moje życie i moja ręka, a tobie nic do tego!
- Prze... przepraszam - wydukała dziewczynka.
- Kto ci o mnie opowiadał? No, słucham! Pokręciła głową i zacisnęła zęby, żeby się nie
rozpłakać. Colby zaklął pod nosem.
- Wracaj do swojej matki albo ojca. I nie pałętaj się po korytarzach! To jest miejsce pracy, a
nie przedszkole.
Mała, solidnie wystraszona, cofnęła się kilka kroków, po czym odwróciła się i załkawszy
głośno, pobiegła pędem przed siebie.
Colby zasznurował usta. Psiakrew, nie zamierzał atakować dziecka. Po prostu smarkula go
zaskoczyła. Nie powinna czynić tak osobistych uwag. On zaś nie powinien podnosić głosu.
Owszem, nie lubił, gdy ktoś komentował jego kalectwo. Ale to nie powód, żeby się wściekać na
sześciolatkę. Ruszył za nią, kiedy raptem z bocznego korytarza wyłonił się Hunter.
- Co się ugryzło? - spytał na widok zachmurzonej miny przyjaciela.
Był podobnego wzrostu i podobnej budowy co Colby, ale parę lat od niego starszy. Miał już
pierwsze siwe włosy.
Colby zmarszczył czoło.
- - Jest tu dziś twoja córka?
- Tak. Bo co?
Colby'ego ogarnęły jeszcze większe wyrzuty sumienia.
- Sprawiłem jej przykrość. Powiedziała coś o mojej protezie, a ja się wściekłem. - Zmierzył
wzrokiem Huntera. - Po coś jej mówił, w jaki sposób straciłem rękę?
Hunter zmrużył oczy.
- Nigdy z Nikki nie rozmawiałem na ten temat - odparł zdziwiony.
- Hm, w takim razie może to nie była Nikki. Z wyglądu przypominała Latynoskę. Długie
ciemne włosy, ciemne oczy... Dlatego pomyślałem, że...
- To mogła być córka Marie Gomes. Miała na sobie haftowaną sukienkę?
- Nie.
Hunter zawahał się.
- Nie chciałem doprowadzić jej do łez - rzekł Colby, unikając spojrzenia przyjaciela. - Po
prostu zdenerwowałem się. No bo jakim cudem obce dziecko zna szczegóły z mojego życia? - Na
moment zamilkł. - A tak w ogóle to nie zatrudniłem się w charakterze babysitterki.
- Dzieciaki są tu tylko dzisiaj - odparł uspokajająco Hunter. - Jutro nie będzie żadnego.
Colby zerknął przez ramię.
- Pójdę odnaleźć tę małą. Muszę ją przeprosić.
Nagle Hunter znieruchomiał. Przypomniało mu się coś, co kiedyś o Colbym powiedziała
Sarina Carrington. Przyjaźnili się, Hunterowie z Sariną i jej córeczką, jeszcze w Tucson. Sarina
niedawno przeniosła się do Houston. Pomagała Hunterowi w pewnej sprawie, o której Colby nie
mógł się dowiedzieć. Hunter potarł brodę. Biedny Colby! Czeka go niespodzianka. Kto wie, czy
przypadkiem dziecko, na które nakrzyczał... Nie, lepiej o tym nie myśleć.
Colby zauważył otwarte drzwi - ze środka dobiegał płacz. Cholera, musi ją przeprosić. Pro-
blem w tym, że nie wiedział jak: nie znał się na dzieciach, a w dodatku nienawidził kobiet. Matka
dziewczynki pewnie nie posiada się z oburzenia. Zawahał się. Był w pracy dopiero drugi dzień, a
już narobił sobie wrogów. Staremu Ritterowi to się nie spodoba. Tak, powinien jak najszybciej
załagodzić konflikt. Podejrzewał jednak, że to nie będzie proste. Tym bardziej że chciał uzyskać od
dziewczynki odpowiedzi na parę pytań.
Wszedłszy do gabinetu, ujrzał szczupłą blondynkę uczesaną w kok, która tuliła do piersi
szlochające dziecko. Kołysząc córkę w ramionach, cichym głosem szeptała jej coś do ucha. Glos
kobiety wydał się Colby'emu dziwnie znajomy.
Wyczuwając obecność mężczyzny, dziewczynka uwolniła się z objęć matki i popatrzyła na
niego zaczerwienionymi od płaczu oczami.
- Matador de hombres! - krzyknęła gniewnie. - Hijo del Diablo!
- Lengna como una serpiente! - odparował. Stał oszołomiony, nie mogąc uwierzyć, że obce
dziecko nazywa go mordercą, kiedy nagle blondynka podniosła się z kolan i odwróciła twarzą w
stronę drzwi. Miał wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. To była Sarina Car - rington, kobieta,
którą skrzywdził i odtrącił. Jego pierwsza żona, o której nikt nie wiedział. Otworzył szeroko oczy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin