Palmer Diana - Long tall Texans series 03 - Pustynna gorączka.pdf

(515 KB) Pobierz
258305602 UNPDF
DIANA PALMER
PUSTYNNA GORĄCZKA
tłumaczyła Katarzyna Ciążyńska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Upalna, spalona słońcem południowo - wschodnia Arizona wydawała się Tylerowi
Jacobsowi równie obca i nieprzyjazna jak Mars, i to nawet po sześciu tygodniach pracy na
ranczu o nazwie Double R w pobliżu Tombstone. Ranczo to dysponowało także interesującą
ofertą turystyczną.
Wziął sobie dzień wolnego, żeby polecieć do Jacobsville na ślub swojej siostry,
Shelby, z Justinem Ballengerem, tym samym, którego przed kilku laty odtrąciła.
Tyler wrócił ze ślubu pełen niepokoju i wątpliwości. Nie potrafił tego rozgryźć. Para
młoda wcale nie przypominała szczęśliwych nowożeńców. Tyler wiedział także, że Justin
wciąż żywi wobec jego siostry uraz za zerwanie przed laty zaręczyn, i wcale tego nie ukrywa.
No ale w końcu to nie jego interes, dlatego nie zadawał młodym zbędnych pytań.
Swoją drogą dobrze, że Shelby w końcu poślubiła Justina bo to gość o konserwatywnych
poglądach i twardych zasadach, więc można liczyć na to, że dotrzyma małżeńskiej przysięgi.
O wiele gorzej wyszłaby na związku z miejscowym playboyem, prawnikiem, który zatrudnił
ją w swojej kancelarii. Zresztą sądząc po tym, jak Shelby patrzy na swego męża jest w nim
zakochana. A zatem Tyler doszedł ostatecznie do wniosku, że siostrze jakoś się ułoży.
Oczywiście, na ślubie nie zabrakło Abby i Calhouna. Tyler z ulgą stwierdził, że jego
krótkie zauroczenie Abby należy już do przeszłości. Nadszedł taki moment w jego życiu,
kiedy był gotów ustatkować się i nieświadomie rozglądał się za odpowiednią partnerką. Abby
doskonale pasowała do jego wyobrażeń, ale serce nie bolało go już na jej widok.
Przymknął oczy, powątpiewając nagle, czy jest w ogóle zdolny do miłości. Czasami
odnosił wrażenie, że jest uodporniony na wszystko, co w relacjach męsko - damskich
przekracza powierzchowne zainteresowanie. Niemniej zawsze znajdzie się gdzieś jakaś
kobieta, która potrafi złamać mężczyźnie serce, zanim ten zda sobie z tego sprawę.
Taka na przykład jak Nell Regan, z jej zaskakującymi słabościami, wrażliwością i
współczuciem...
Kiedy ta niemiła konstatacja wpadła mu do głowy, zmrużył oczy, dostrzegając
sylwetkę jeźdźca na koniu, zbliżającego się od strony rancza.
Westchnął zirytowany, patrząc na rosnące na nieogarnionej przestrzeni krzewy
kreozotowe. Ten rodzaj roślinności zdominował krajobraz aż po Dragoon Mountains,
stanowiące jeden z bastionów plemienia Cochise w połowie dziewiętnastego wieku. Pora
monsunów dobiegała już niemal kresu. Tego dnia temperatura sięgała czterdziestu stopni
Celsjusza.
Niech będzie przeklęty ten, pomyślał Tyler, kto twierdzi, że suchy upał nie jest
dokuczliwy. Pot zalewał jego oliwkową skórę, spływał spod popielatego stetsona i moczył
kowbojską batystową koszulę.
Tyler zdjął kapelusz, odsłaniając czarne jak węgiel włosy, i otarł pot z czoła
równocześnie robiąc rozeznanie. W tej okolicy jedna dolina do złudzenia przypominała drugą,
a pasma górskie ciągnęły się aż po odległy horyzont. Jeśli ktoś ma dość miejskiej ciasnoty i
tęskni za przestrzenią, Arizona jest dla niego wprost idealnym miejscem.
Tyler buszował w zaroślach, robiąc obławę na cielaki rasy Hereford, które gdzieś
pobłądziły. Jego znoszone skórzane ochraniacze na spodnie zostały bezlitośnie potraktowane
przez różnorakie gatunki nabitych igłami kaktusów tam, gdzie krzewy kreozotowe nie rosły
tak gęsto. Bo w pobliżu tych niewielkich krzewów nie przyjmowało się dosłownie nic.
Powąchawszy zielonych chaszczy, szczególnie w deszczu, Tyler łatwo zrozumiał, dlaczego
tak się dzieje.
Sylwetka na koniu znajdowała się jeszcze dość daleko, kiedy zorientował się, że to
Nell. Coś się musiało stać, pomyślał, bo ostatnio starała się go unikać. Zasmuciło go zresztą,
że niespodzianie ich drogi tak się rozeszły. Kiedy go odbierała z lotniska w Tucson, odniósł
wrażenie, że mogą się zaprzyjaźnić. Aż tu z niewiadomych powodów Nell odsunęła się od
niego.
Niewykluczone, że wyjdzie mu to na dobre. Zarabiał tyle, że ledwie starczało na życie,
a prócz tego nie posiadał nic więcej. Jego rodzinny majątek przepadł z kretesem. Nie miał nic
do zaoferowania kobiecie takiej jak Nell. Tak czy owak, dręczył się tym, że ją zranił, choćby
nieumyślnie.
Nell nie rozmawiała z nim na temat minionych lat, on także nie poruszał tego tematu.
Wiedział skądinąd, że w jej przeszłości wydarzyło się coś, co usposobiło ją niechętnie do
mężczyzn. Z premedytacją ukrywała swe kobiece wdzięki, jakby była gotowa na wszystko,
byle tylko nie przyciągać męskich spojrzeń. Na początku pozwoliła Tylerowi zbliżyć się do
siebie, on zaś traktował ją jak sympatyczne i inteligentne dziecko. Bardzo starała się, żeby
poczuł się na ranczu jak u siebie, podrzucała mu poduszki z puchu i rozmaite inne rzeczy,
byle tylko się zadomowił.
On natomiast żartował z nią i flirtował, ale taktownie, i cieszył się jej nienachalnym,
cichym towarzystwem.
Aż tu nagle, niczym grom z jasnego nieba, spadła na niego wiadomość, że owo
dziecko to w rzeczywistości dorosła dwudziestoczteroletnia kobieta, która na domiar złego
błędnie interpretuje sobie jego żarty. Od tamtego wieczoru Tyler i Nell stali się sobie prawie
obcy. Ona wystrzegała się go jak mogła, poza obowiązkowymi tańcami dwa razy w miesiącu.
Pod tym jednym względem z pewnością Tyler był jej przydatny. Wciąż kryła się za
jego plecami na owych potańcówkach, które co drugą sobotę odbywały się w stodole. Był to
jedyny okruch, jaki pozostał z ich całkiem przyjaznych relacji. Dla niego, co prawda, trochę
obraźliwy, ponieważ gdyby Nell uznała go za atrakcyjnego, uciekłaby od niego gdzie pieprz
rośnie.
Za to on w obelżywych słowach opowiedział o niej swojej siostrze Shelby, choć wcale
nie miał takiego zamiaru. Nie chciał po prostu, by ktokolwiek sobie pomyślał, że czuje miętę
do małej kowbojki.
Westchnął po raz kolejny. Nell była już tuż - tuż, jak zwykle w zbyt obszernych
dżinsach, luźnej koszuli i miękkim kapeluszu. Zdecydowanie nie był to strój, który
pobudziłby fantazje erotyczne mężczyzny. Dla Tylera jednak skromność Nell i jego własna
empatia stanowiły wystarczający powód do niepokoju, nie potrzebował do tego komplikacji
w postaci na przykład doskonałej kobiecej figury.
Ściągnął brwi, ciekaw mimo wszystko, jak ta mała wygląda pod tym obszernym
kostiumem. Akurat się dowiem, pomyślał, zaśmiawszy się gorzko. Przecież już ją od siebie
odstraszył.
Nie był zarozumiały, ale musiał przyznać, że kobiety zawsze do niego lgnęły. Jego
pieniądze przyciągały rozmaite ślicznotki i zwykle dostawał to, czego zapragnął. Nic zatem
dziwnego, że ta dziewczyna z kamienia ukłuła dość boleśnie jego dumę.
- Znalazłeś już te pogubione cielaki? - spytała lekko zdenerwowaną zatrzymując
konia.
- Sprawdziłem dopiero jakieś siedem i pół tysiąca kilometrów - mruknął z nutą
wrogości. - Gdziekolwiek są, mają pewnie luksus w postaci wystarczającej ilości wody do
picia. Bóg wie, że poza porą monsunów potrzeba czarodziejskiej różdżki albo trzeciego oka,
żeby ją znaleźć w tym pustkowiu.
Nell w milczeniu wpatrywała się w jego twarz.
- Nie lubisz Arizony, prawda?
- Czuję się tu obco.
Przeniósł spojrzenie na horyzont, gdzie poszarpane szczyty gór zmieniały barwę wraz
z upływem dnia. Najpierw były ciemne, potem fioletoworóżowe, a jeszcze później
pomarańczowe.
- Trzeba się do tego przyzwyczaić, a jestem tu dopiero parę tygodni.
- Ja się tutaj wychowałam - zauważyła. - Kocham to miejsce, ono tylko na pierwszy
rzut oka wygląda na jałowe. Kiedy się lepiej przyjrzysz, zobaczysz, ile tu przejawów życia.
- Ropuchy, węże, helodermy meksykańskie - przytaknął zgryźliwie.
- Kacyki pąsowobokie, strzyżyki, kukawki srokate, sowy, jelenie - poprawiła go. - Nie
wspominając już o tysiącach kwiatów. Nawet kaktusy tutaj zakwitają - dodała, a w jej
ciemnych oczach pojawiła się jakaś łagodność, w głosie zaś rzadkie ciepło.
Tyler pochylił głowę i zapalił papierosa.
- Dla mnie to tylko pustynia. A jak twoja wyprawa?
- Zostawiłam gości z Chappym - odrzekła z westchnieniem. - Pan Howes sprawiał
wrażenie, że jeszcze jeden skok, i wyląduje na ziemi. Mam nadzieję, że wróci na ranczo cały i
zdrowy.
Twarz Tylera przeciął wątły uśmiech, gdy zerknął na swą młodą pracodawczynię.
- Jeśli spadnie z konia, trzeba by chyba dźwigu, żeby go znowu posadzić w siodle.
Nell uśmiechnęła się niemal bezwiednie. Tyler nawet nie wiedział, że jest pierwszym
mężczyzną od wielu lat, przy którym się uśmiecha. Była poważna i zamknięta w sobie przez
większość czasu, poza chwilami, gdy właśnie on znajdował się w pobliżu. Ale potem
przypadkiem dowiedziała się, co on naprawdę o niej myśli...
- Tyler, mógłbyś się za mnie zająć gośćmi? - spytała niespodzianie. - Marguerite
przyjeżdża na weekend z chłopcami, muszę pojechać po nich do Tucson.
- Dam sobie radę, jeśli namówisz Crowbaita do gotowania - zgodził się. - Nie mam
zamiaru znowu zajmować się kuchnią. Już prędzej stąd odejdę.
- Crowbait nie jest taki zły - stanęła w obronie swojego pracownika. - On tylko -
zmrużyła oczy, szukając właściwego słowa - jest jedyny w swoim rodzaju.
- Ma temperament pumy, język kobry i maniery byka w czasie rui - podsumował.
Nell skinęła głową.
- No właśnie, dlatego jest niepowtarzalny.
Tyler zaśmiał się i głęboko zaciągnął się papierosem.
- No dobrą szefowo, poszukam lepiej tych naszych zgub, zanim kogoś zaswędzi ręka,
żeby je ustrzelić na kolację. Nie potrwa to już długo.
- Chłopcy chcą zobaczyć groty strzał Apaczów - dodała z wahaniem Nell. - Obiecałam
im, że cię poproszę.
- Twoi siostrzeńcy to bardzo miłe dzieciaki - powiedział ku własnemu zaskoczeniu. -
Tylko potrzebują silniejszej ręki.
- Marguerite nie jest idealną matką dla dwóch bardzo żywych chłopców - tłumaczyła
ją Nell. - Od śmierci Teda jest coraz gorzej. Mój brat poradziłby sobie z nimi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin