Zły pejzaż Brązowe świeżą orką pole Równo i płasko jak po stole Ucieka w przestrzeń nieruchomo. Ponad nim martwo się rozpina Powietrza pustka szarosina, Którą z rozmachem przecina poziomo Kilka ciemniejszych, grubych smug. Jak gdyby stary malarz Bóg, Widzą barw całe ubóstwo i nędzę, Znudzony, Wytarł o płótno nieba pędzel I rzucił obraz nieukończony. Księżyc Rzucony dla łaknących Na pusty nieba step, Księżyca bochen leży, Okrągły, srebrny chleb. Zazdrośnie lunatycy Patrzą spod drżących rzęs, Jak każda noc ukradkiem Odgryza z niego kęs. Lecz nim go znów pomnoży Ponad snem wsi i miast, Zostaje głodomorem, Dwanaście koszów gwiazd. Podwaliny Budowałem na pisku I zwaliło się. Budowałem na skale I zawaliło się. Teraz budując zacznę Od dymu z komina. 723
Faficzek-10