Carl Hiaasen - Szantaż Jo.pdf

(874 KB) Pobierz
Hiaasen Carl
Szantaż Jo
Podziękowania
Najbardziej jestem wdzięczny za rady, entuzjazm i talent Esther Newberg, Liz
Donovan z „Miami Herald", Bobowi Roe ze „Sports Illustrated", Burlowi
George'owi, Nathanielowi Reedowi, Seanowi Savage'owi, kpt. Mike'owi
Collinsowi, tajemniczemu Sonny'emu Mehcie, mojej nieustępliwej siostrze
Barb, fantastycznej żonie Fenii oraz dr. Jerry'emu Lorenzowi, jednemu z wielu
niedocenionych bohaterów Everglades.
Ta książka to fikcja literacka. Wszystkie postacie zostały wymyślone, a opisane
zdarzenia nigdy nie miały miejsca. Wyjątkiem jest degradacja środowiska
naturalnego Parku Narodowego Everglades, a także przyjęcie
ośmiomiliardowego planu ratowania tego, co pozostało.
Rozdział 1
Pewnego chłodnego kwietniowego wieczoru, punktualnie o jedenastej, kobieta
nazwiskiem Joey Perrone wypadła za burtę luksusowego statku wycieczkowego
„Księżna Słońca". Lecąc w mroczną otchłań Atlantyku, była w zbyt wielkim
szoku, żeby poczuć strach.
Wyszłam za sukinsyna, pomyślała, nurkując w fale oceanu. Siła uderzenia
zdarła z niej jedwabną spódnicę, bluzkę, majtki, zegarek oraz sandały, ale Joey
nie straciła przytomności. Jakżeby inaczej, na studiach była przecież kapitanem
reprezentacji pływackiej. Ten drobny szczegół jej życiorysu najwyraźniej
umknął pamięci męża.
Kołysząc się na spienionym kilwaterze, patrzyła, jak wesoło rozświetlona
„Księżna Słońca" odpływa z prędkością dwudziestu mil morskich na godzinę.
Było jasne, że tylko jeden z dwóch tysięcy czterdziestu dziewięciu pasażerów
wiedział, co się stało, ale nie zamierzał nikogo o tym informować.
Drań, pomyślała Joey.
Zauważyła, że biustonosz zsunął się jej do pasa. Wyplątała się z niego. Na
zachodzie okryte bursztynową poświatą majaczyło wybrzeże Florydy. Joey
zaczęła płynąć.
Wody Prądu Zatokowego miały temperaturę nieco wyższą niż powietrze, ale
rześki północno-wschodni wiatr two-
11
rzył nieprzyjemne fale. Joey płynęła powoli, równym rytmem. Żeby nie myśleć
o rekinach, przywoływała z pamięci co ciekawsze momenty tygodniowego
rejsu, którego początek był również mało obiecujący.
„Księżna Słońca" opuściła Port Everglades z trzygodzinnym opóźnieniem,
ponieważ w kuchni znaleziono wściekłego szopa. Jeden z kucharzy zdołał
wepchnąć toczące pianę stworzenie do dwustulitrowej puszki z sosem z guawy,
ale szop podrapał go w twarz i z garbem na grzbiecie czmychnął, warcząc, w
czeluście statku. Na pomoc przybyły miejscowe służby weterynaryjne,
inspektorzy sanitarni oraz pogotowie. Ewakuowanych pasażerów uspokajano
rumem i przekąskami.
Kiedy po wszystkim wracano na pokład, Joey minęła na trapie idących z
pustymi rękami weterynarzy.
- Założę się, że im uciekł - szepnęła do męża. Kibicowała w duchu temu
biednemu zwierzakowi, mimo kłopotów, jakie spowodował.
- Wścieklizna - rzekł mąż ze znawstwem. - Niech mnie tylko to cholerstwo
dziabnie, a ta cała firma będzie moja.
- Daj spokój, Chaz.
- Będziesz mi mówiła „panie Onassis". Myślisz, że żartuję?
„Księżna Słońca" miała 260 metrów długości, a wyporności niewiele ponad 70
tysięcy ton. Joey wyczytała to w folderze, który znalazła w kabinie. Plan
podróży obejmował wizytę w Puerto Rico, Nassau i na prywatnej wyspie na
Bahamach, którą linia żeglugowa (jak głosiła plotka) kupiła od wdowy po
brutalnie zamordowanym przemytniku heroiny. Ostatnim przystankiem przed
powrotem do Fort Lauderdale miała być Key West.
Chaz sam wybrał ten rejs, mówiąc, że to prezent z okazji rocznicy ślubu.
Pierwszy wieczór spędził na rufie, wybijając piłki golfowe do oceanu. Z
początku Joey była zła, że na pokładzie statku jest driving range, nie mówiąc o
sztucznej
12
ściance wspinaczkowej i kortach do sąuasha. To samo mogli robić w Boca
Raton, nie ruszając się z domu.
Podobnym absurdem było solarium, które jednak cieszyło się dużym wzięciem,
ilekroć niebo pokryły chmury. Właścicielowi zależało, żeby każdy pasażer
wrócił do domu albo opalony na brąz, albo spieczony na raka. Dowód
tygodniowego pobytu w tropikach.
Jak się wkrótce okazało, Joey z zapałem wspinała się po ściance i w pełni
korzystała z pozostałych atrakcji, w tym dwutorowej kręgielni. Poza tym mogła
jeszcze zajeść się i zapić na śmierć, gdyż obżarstwo to główna rozrywka na
takich statkach. „Księżna Słońca" słynęła z dobrze zaopatrzonych, czynnych
całą dobę bufetów, i mąż Joey właśnie tam spędzał czas między kolejnymi
portami.
Bydlak, pomyślała, zanurzając się w wodzie, żeby spłukać wodorost, który jej
się owinął wokół szyi niczym świąteczna girlanda.
Każdy poranek ukazywał migotliwe wody nowej zatoki, lecz miasta, które
odwiedzali, a zwłaszcza sklepy z pamiątkami wyglądały nużąco podobnie, jakby
działały w ramach jednej sieci. Joey szczerze próbowała się zachwycać
lokalnymi wyrobami, choć wiele z nich wyglądało, jakby zostały
wyprodukowane w Korei bądź Singapurze. Poza tym, na co komu muszla
przyłbicy nieudolnie podrasowana lakierem do paznokci? Albo skorupa kokosa
z ręcznie malowaną podobizną księcia Harry'ego?
Rola turysty była tak męcząca, że Joey z niecierpliwością oczekiwała wizyty
statku na „dziewiczej prywatnej wyspie", jak zachwalano w folderze. Ale i ta
przyniosła rozczarowanie. Armator kłamliwie zmienił jej nazwę na Rapture"
Key, ale uczynił niewiele, żeby ją zrekultywować. Dominującą faunę stanowiły
kury, kozy i zdziczałe świnie, które przeżyły swego
* Rapture - zachwyt; uniesienie (przyp. tłum.).
13
gospodarza, przemytnika. Równiny wyspy pokrywały wraki zatopionych
samolotów używanych przez gangi narkotykowe, a na plaży można było znaleźć
najwyżej łuski po nabojach.
- Idę wypożyczyć skuter wodny - oświadczył Chaz.
- Aja poszukam jakiegoś cienia i dokończę książkę - odparła Joey.
Ciągle dzielił ich ogromny dystans. Do czasu gdy „Księżna Słońca" przybiła do
Key West, Joey i Chaz spędzali wspólnie zaledwie około godziny dziennie,
zwykle kochając się lub kłócąc. Mniej więcej tak jak w domu.
I tyle z romantycznego wypadu, myślała Joey, żałując, że tak mało ją to smuci.
Kiedy mąż się wymknął do miasta, przez krótką chwilę zastanawiała się, czy nie
uwieść jednego ze stewardów, przystojnego Peruwiańczyka imieniem Tico. W
końcu jednak straciła ochotę i odprawiła zawiedzionego młodzieńca
cmoknięciem w policzek i pięćdziesięciodolarowym napiwkiem. Nie czuła się
na siłach zdradzić Chaza, nawet przez złośliwość, choć podejrzewała, że on
zdradzają często (prawdopodobnie też podczas rejsu).
Po powrocie na pokład Chaz zrobił się gadatliwy jak papuga.
- Widzisz te chmury? Będzie padać - stwierdził radośnie.
- To chyba dzisiaj nici z golfa - odrzekła Joey.
- Wiesz co, na Duval Street naliczyłem dwadzieścia sześć sklepów z T-
shirtami. Nie dziwię się, że Hemingway strzelił sobie w łeb.
- To nie było tutaj - uświadomiła go - tylko w Idaho.
- Może coś przekąsimy? Jestem głodny jak wilk.
Przy kolacji regularnie dolewał Joey wina, mimo jej protestów. Teraz wiedziała
dlaczego.
I czuła to alkoholowe zmęczenie i odwodnienie. Mocno pracowała rękami i
nogami, żeby pokonać fale, zmieniała sty-
14
le, lecz powoli zaczynała tracić i siły, i rytm. W końcu to nie był podgrzewany
basen olimpijski na UCLA, tylko ocean. Zacisnęła powieki, żeby złagodzić
pieczenie oczu wywołane słoną wodą.
Czułam, że już mnie nie kocha, pomyślała, ale to jest jakiś absurd.
Chaz Perrone nasłuchiwał plusku wody, ale jedynym dźwiękiem, jaki dobiegał
jego uszu, było stłumione, uspokajające dudnienie silników statku. Stał samotnie
przy relingu z lekko przechyloną głową, nieruchomy jak czapla.
Nie planował tego zrobić w tym miejscu. Liczył, że uda mu się wypchnąć Joey
za burtę wcześniej, gdzieś między Na-ssau a San Juan, w nadziei że prądy
zaniosą jej ciało na wody kubańskie, z dala od amerykańskiej jurysdykcji.
O ile wcześniej nie znajdą jej rekiny.
Niestety, w tej wczesnej fazie rejsu była wyśmienita pogoda i co wieczór
wszystkie pokłady wypełniały zakochane pary o maślanych spojrzeniach. Plan
Chaza wymagał odosobnienia. Już prawie tracił nadzieję, gdy nagle trzy godziny
po wypłynięciu z Key West zaczęło padać. Wprawdzie tylko siąpiło, ale i tak
wypłoszy to pasażerów - hurmem ruszą na sałatkę z homarów lub rzucą się na
automaty do gry.
Drugim ważnym elementem planu było zaskoczenie, ponieważ Joey to kobieta
silna i wysportowana, w przeciwieństwie do Chaza. Zanim ją wywabił na rufę
pod pretekstem spaceru pod rozgwieżdżonym niebem, przypilnował, żeby
wypiła sporo czerwonego wina. Cztery i pół kieliszka, jeśli dobrze policzył.
Zwykle tyle jej wystarczało, żeby się wstawić.
- Chaz, przecież kropi - zauważyła, gdy podchodzili do relingu.
Trochę się zdziwiła, bo wiedziała, jak mąż nie znosi moknąć. Ten człowiek
posiadał aż siedem parasoli.
Chaz udał, że jej nie słyszy, i poprowadził ją pod rękę przed siebie.
15
- Mam rewolucję w żołądku - powiedział. - Powinni już wywalić to
seviche, nie sądzisz?
- Wracajmy do środka.
Chaz ukradkiem wyjął z kieszeni marynarki klucz od kabiny i upuścił go na
deski pokładu.
-Ups.
- Chaz, naprawdę robi się chłodno.
- Czekaj, chyba zgubiłem klucz. - Schylił się, żeby go poszukać. Tak
przynajmniej sądziła Joey.
Mógł się tylko domyślać, co przebiegło przez głowę żony, kiedy poczuła, jak
chwytają za kostki. Pewnie pomyślała, że się wygłupia.
Przerzucenie jej przez reling nie było trudne. Ot, prosta zasada dźwigni. Stało
się to tak szybko, że Joey nawet nie pisnęła.
Jeżeli chodzi o plusk, Chaz jednak wolałby go usłyszeć. Byłby to symboliczny
sygnał obwieszczający koniec jego małżeństwa. Ale do wody było bardzo
daleko.
Pozwolił sobie raz rzucić okiem, lecz zobaczył tylko spienione fale oświetlone
rozedrganym blaskiem świateł statku. „Księżna Słońca" płynęła spokojnie dalej.
Na szczęście. Nie odezwały się żadne syreny.
Chaz podniósł klucz, pośpiesznie wrócił do kabiny i zaryglował drzwi. Powiesił
marynarkę, otworzył kolejną butelkę wina, napełnił dwa kieliszki i z obu upił
połowę.
Na łóżku leżała otwarta walizka Joey - wcześniej ją przepakowywała. Chaz
przeniósł ją na podłogę. Rozłożył swoją i zaczął szukać leku na nadkwasotę.
Pod stosem starannie złożonych bokserek - musiał przyznać, że Joey była
mistrzynią w pakowaniu - natknął się na pudełko zawinięte w kolorowy papier
w szkocką kratę i przewiązane zieloną wstążką.
W środku znajdował się przepiękny komplet skórzanych pokrowców na kije
golfowe oznaczonych jego inicjałami:
16
C.R.P. Do tego była dołączona kartka: „Wszystkiego najlepszego z okazji
drugiej rocznicy! Kochająca Joey".
Podziwiając jedwabistą gładkość cielęcej skóry, Chaz poczuł ukłucie wyrzutów
sumienia. Przeszło równie szybko jak zgaga.
Jego żona bez wątpienia miała klasę. Gdyby tylko nie była tak cholernie...
spostrzegawcza.
Dokładnie za sześć godzin zgłosi jej zaginięcie.
Rozebrał się do bielizny, a ubranie rzucił w kąt. W torbie podręcznej miał
egzemplarz Pani Bovary. Otworzył go na pierwszej lepszej stronie i położył na
nocnym stoliku po stronie Joey.
Następnie nastawił budzik, przyłożył głowę do poduszki i zasnął.
Prąd Zatokowy znosił Joey na północ z prędkością prawie czterech węzłów.
Wiedziała, że musi się bardziej wysilić, jeśli nie chce, aby znaleziono jej
spuchnięte zwłoki gdzieś na mieliźnie w Karolinie Północnej.
Była jednak potwornie zmęczona.
Na pewno przez to wino. Chaz wiedział, że ma słabą głowę, i najwyraźniej z
góry wszystko zaplanował. Niechybnie liczył, że wypadając ze statku, złamie
nogę lub straci przytomność. A nawet jeśli nie, to i tak będzie bez szans - sama
na środku oceanu, w ciemną noc, z dala od jakiegokolwiek lądu, śmiertelnie
przerażona. Nawet gdyby wszczęto poszukiwania, nikt jej nie zauważy, a przed
świtem straci siły i utonie.
Przypuszczalnie tak rozumował.
Joey sobie uświadomiła, że wcale nie zapomniał o jej dawnych sukcesach
pływackich. Wiedział, że jeśli przeżyje upadek, zacznie płynąć. Wręcz na to
liczył. Był przekonany, że jego zawzięta i ambitna żoijiuząjedgie się" na śmierć.
Tym-
czasem powim wodzie, oszczę
,ę utrzymać na łaby choć cień
rA
szansy, że zostanie dostrzeżona przez załogę jakiegoś przepływającego statku.
Czasem sama siebie zadziwiam, pomyślała.
W pewnej chwili mijał ją tankowiec, tak blisko, że przesłonił księżyc. Jego
zwarta i kanciasta sylwetka przypominała przewrócony wieżowiec. Joey
machała i krzyczała, ale nie było szans, żeby w huku silników ktokolwiek ją
Zgłoś jeśli naruszono regulamin