Eugeniusz Dębski - Aksamitny anschluss.pdf

(817 KB) Pobierz
Eugeniusz Dêbski Aksamitny Anschluss
Eugeniusz Dębski
Aksamitny Anschluss
Mamie
Prolog
Dotknął końca wąsa opuszką wskazującego palca i nieznacznie sprawdził, czy wąs
trzyma się na swoim miejscu. Mimo zapewnień fachowców nie ufał w skuteczność tego kleju.
Do umówionej godziny pozostało cztery minuty, ale znając Gedderena, wiedział, że ten
pojawi się dokładnie kwadrans po dziesiątej. Głupia pora, pomyślał. W filmach wszystkie
ponure sprawki dzieją się w ponurych okolicznościach - noc, deszcz lub mgła, śliskie
tajemnicze nabrzeże, sterty beczek, paki, skrzypiące dźwigi... A tu proszę - jasny dzień,
kawiarnia w centrum Berlina, dziewczyny w wywołujących zawrót głowy spódniczkach,
kelnerka, co jak się pochyli, ukazuje sutki tak jasne, że niemal nie różniące się od reszty
opalonej skóry. Zamówił jeszcze jedną francuską mineralną i umyślnie strzepnął popiół obok
popielniczki - będzie musiała się pochylić, żeby wytrzeć blat. Popijając wodę z oszronionej
szklanki, rozejrzał się na pozór obojętnie, rejestrując z zadziwiającą dokładnością dziesiątki,
setki, może tysiące szczegółów: twarze, oczy, zegarki, numery rejestracyjne, postacie w
odległych, otwartych oknach biurowców, ceny na wystawach, wysokie szpilki, nerwowe lub
gniewne spojrzenia młodych mężczyzn, czekających w umówionym miejscu na swoje młode,
piękne i lekkomyślne wybranki.
I zbliżający się Gedderen.
Podrapał się po małżowinie prawego ucha, co oznaczało: „Proszę podejść i siadać”.
Gedderen podszedł, przywitał się i usiadł. Powstrzymał gestem mężczyznę zamierzającego
przywołać kelnerkę.
- Dziękuję. Nie ma potrzeby siedzieć tu zbyt długo. Wszystko poszło zgodnie z
planem, który wykonałem co do joty i...
- Proszę opowiedzieć - przerwał mężczyzna. - Sam zadecyduję, na ile szczegółowo.
- Dobrze - natychmiast zgodził się Gedderen. Poprawił kołnierzyk koszuli, przy okazji
rozejrzał się dokoła. Mogę używać nazwisk i tak dalej?
- Nie będzie pan przecież krzyczał - mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
Przybysz przez chwilę wpatrywał się w niego, jakby podejrzewał jakiś podstęp, ale w
końcu kiwnął głową.
- Ten Polak, tak jak zaproponowałem, dostał mu się pęcherzyk powietrza do układu
krwionośnego. Ponieważ wszystko poszło całkiem gładko, zdecydowałem się na jeszcze
jeden krok: zawiozłem go w nocy do... ee, do bakutilu, oni tam tak nazywają utylizatornie,
gdzie z padliny zwierzęcej i czegoś tam jeszcze robią paszę dla zwierząt. W tej chwili, o ile
dobrze zrozumiałem przebieg procesu produkcyjnego, już go wcinają kurczaki.
- Pfuj! Niech mi pan oszczędzi opisu! - Nie kryjąc zadowolenia, mężczyzna skrzywił
się teatralnie.
- Nie wierzę, żeby pan, panie... żeby pan - poprawił się Gedderen - jadał kurczaki z
marketu.
- A co dalej? - ponaglił rozmówca, nie zwracając uwagi na przymilny ton Gedderena.
- Tak więc ta sprawa jest załatwiona. Ta druga też załatwiona, ale pan chciał, żeby
ciało zostało. Więc zostało. Jak pan wie, to starszy pan, kuśtykał codziennie na spacer po
parku. Null problemo, jak mawia mój ulubiony kosmita. Zaaplikowałem mu aerozol, zwalił
się na trawnik, dodałem jeszcze porcję, od której słoniowi wybuchłaby czaszka. Potem,
ponieważ nie widać było żywego ducha, starannie wydusiłem mu resztki pe-en-pi z płuc. No i
spokojnie odszedłem. Miał klasyczny wylew, jak się patrzy, oczywiście sprawdziłem
wcześniej u jego lekarza, co i jak.
Wzruszył ramionami. Mężczyzna odczekał chwilę, a później sapnął niecierpliwie.
- Aha! - przypomniał sobie Gedderen. - Chciał pan, żeby nie przeszukiwano jego
mieszkania? No więc nie przeszukano: w piwnicy jakiś Turek idiota trzymał kilka kanistrów z
benzopirem, jakoby do użytku w pralni szwagra, no i te kanistry eksplodowały. Dom spłonął
na żużel, a ten gastek upiera się, że nic tam takiego nie miał. Pokiwał z oburzeniem głową.
- Okay - powiedział mężczyzna. Nie zamierzał informować, że o wszystkim już
wiedział i że jest bardzo zadowolony z profesjonalizmu Gedderena. - Zapłata, jak się
umawialiśmy, na koncie. Z małą premią za precyzyjne wykonanie zleceń.
Skinął na kelnerkę i wyciągnął w jej stronę banknot dziesięciomarkowy.
- Dziękuję, śliczna - uśmiechnął się promiennie. Wpadnę tu jeszcze do ciebie.
Diewczyna odwzajemniła uśmiech i nawet leciutko zmrużyła prawe oko. Odeszła, a
wtedy mężczyźni podnieśli się jednocześnie.
- Może pan mnie podrzucić do jakiejś stacji metra? zapytał mężczyzna z przyklejonym
wąsikiem.
- Oczywiście, nawet zaparkowałem niedaleko. Gedderen wskazał kierunek i ruszył
pierwszy.
- Chciałbym wyjechać na dwa tygodnie gdzieś, gdzie jeszcze jest lato. Czy to nie
koliduje z pańskimi planami? - zapytał.
Mężczyzna zastanawiał się chwilę. Pokręcił głową
- Nie. Absolutnie. Nie przewiduję niczego wyjątkowego.
- Zresztą jakby co, to ma pan mój numer. W ciągu doby będę z powrotem.
Podeszli do Audi 8 CFI. Gedderen wyjął kluczyki, pisnął immobilizer, szczęknęły
zamki. Gedderen otworzył swoje drzwi i wsadził nogę do środka. W chwili, gdy pochylał się i
wsuwał na fotel, mężczyzna z wąsem błyskawicznie przyskoczył do niego i przez połę
marynarki oddał precyzyjny strzał w nerkę. Najwyższej klasy tłumik NV 2 spowodował, że
odgłos strzału zabrzmiał jak zwykłe kichnięcie. Gedderen westchnął i zaczął opadać na fotel.
Mężczyzna pomógł mu, poprawił ułożenie nóg, splótł ręce na piersi i zamknął oczy.
Gedderen wyglądał teraz jak drzemiący w ciepłym wnętrzu limuzyny mąż, który czeka na
żonę siedzącą u fryzjera. Nagle przez ciało przebiegło drżenie i jedna z rąk niemal wyplątała
się z objęć drugiej.
- No? Nie świruj - mruknął rozzłoszczony mężczyzna. Już wcześniej rozejrzał się,
żeby sprawdzić, czy nikt nie zainteresował się incydentem, i nie życzył sobie żadnych
komplikacji. Zerknął na zwłoki, ale znowu znieruchomiały. Poprawił ręce, wyprostował się i
łokciem zatrzasnął drzwi. - Pa!
Spokojnym, długim, pozornie niedbałym krokiem zaczął się oddalać od samochodu.
Dwie przecznice dalej wsiadł do własnego wozu i pojechał za miasto do pensjonatu Dwa
Potoki. Z pokoju zadzwonił pod umówiony numer, odczekał, aż rozmówca „przedmucha”
linię i uruchomi randomizer uniemożliwiający zrozumienie rozmowy.
- Tu Jacob - powiedział, dotykając wąsa. Jak długo jeszcze, pomyślał. Do wieczora?
Po diabła? - Rozmawiałem z kolegą i wszystko jest załatwione znakomicie.
Zaraz zapyta o punkty, pomyślał zjadliwie.
- Na ile punktów? - wycharczał głośniczek.
- Sto na sto.
- Dobrze. Wysłałeś mu gratyfikację?
- Tak, choć szczerze mówiąc... zastanawiałem się, czy to nie przesada, wysyłać do
nieboszczyka.
- Jacob?!
- Nie, nic - zmitygował się. Jego rozmówca nie słynął z poczucia humoru. - Wysłałem
wczoraj.
Tak, ale na swoje konto, ha, ha, ha!
- Dobrze. Masz wolne, ale... Ach, nie! Zostań na miejscu i zadzwoń do mnie za
godzinę, nie, za półtorej. Nieważne. Dzwoń za piętnaście pierwsza.
Sygnał w słuchawce. Mężczyzna przedstawiający się jako Jacob uniósł brwi i trącił
klawisz rozłączenia.
- Za półtorej to za półtorej - mruknął do siebie i rzucił się na łóżko. Leżał chwilę z
rękami pod głową, potem przymknął oczy i wrócił myślami do spotkania z Gedderenem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin