Nie dać się Ukraińcom.pdf

(80 KB) Pobierz
Nie dać się Ukraińcom
Nie dać się Ukraińcom
Aktualizacja: 2011-02-26 11:59 pm
Służba w kontrwywiadzie na pewno nie była łatwa. Obfitowała w przykre momenty i konflikty z
kolegami. Niektórzy jeszcze wiele lat po wojnie mieli do niego pretensje, że był dla nich za
surowy w swych opiniach itp. Taka jest niestety dola oficerów kontrwywiadu, muszą
podejrzewać wszystkich.
- W okresie władzy sowieckiej nacjonaliści ukraińscy ograniczyli na Wołyniu swoją antypolską
działalność – kontynuuje swoje wspomnienia Władysław Siemaszko. – NKWD tępiło ich z całą
bezwzględnością i zeszli do bardzo głębokiego podziemia, nie przejawiając większej aktywności.
Sytuacja ta zmieniła się radykalnie po wkroczeniu wojsk niemieckich. Hitlerowcy nie tylko tolerowali, ale
popierali ukraińskich nacjonalistów. Ci zaś starannie to wykorzystywali. Ich bezprawie przejawione
wobec ludności polskiej stało się całkowicie bezkarne. Po opanowaniu lokalnej administracji od
początku tak typowali kandydatów do wywózki na roboty do Niemiec, by pozbawić ludność polską
resztek najbardziej patriotycznego elementu, który ocalał z sowieckich wywózek. Następnie aktywiści
Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów przystąpili do skrytobójczego mordowania pojedynczych osób i
całych rodzin. Masowe rzezie zaczęły się w marcu 1943 r. Było to związane z ucieczką do lasu policji
ukraińskiej, pozostającej na usługach Niemców. Po dezercji jej funkcjonariusze stali się kadrą tworzącej
się Ukraińskiej Powstańczej Armii. Z dnia na dzień rosło zagrożenie ludności polskiej. Co chwila
dochodziło do mordów. Wkrótce cały Wołyń stanął w ogniu. Polacy byli całkowicie zaskoczeni
przejawianą przez Ukraińców skalą nienawiści.”
Dają świadectwo prawdzie
„Na podstawie własnych obserwacji i doświadczeń mogę stwierdzić, że wspomnienia byłych
Wołyniaków, które ukazały się po wojnie, często makabryczne, nie są wydumane, ale dają świadectwo
prawdzie. Oddają tragedię, która stała się udziałem polskiej ludności Wołynia. Była ona całkowicie
bezbronna. Armia Krajowa tworzyła dopiero swoje struktury. Nie posiadała oddziałów partyzanckich,
które byłyby w stanie stawić czoła morderczym zagonom UPA. Polacy nie mając wyboru musieli podjąć
walkę na śmierć i życie. Przystąpili do tworzenia samoobron. Wchodziły w nie różne środowiska.
Niezależnie od przekonań wszystkich łączyła jedna myśl – nie dać się Ukraińcom. Ja z żoną byłem w
tym czasie związany z konspiracją. Po uratowaniu z sowieckiego więzienia w Łucku odnowiłem dawne
kontakty z podziemiem, a także nawiązałem nowe. Włączyłem się w tworzenie struktur ZWZ w powiecie
włodzimierskim, która z czasem weszła w skład Okręgu ZWZ w siedzibą w Kowlu. Najpierw byłem
adiutantem komendanta obwodu Wiktora Smolińskiego, a moja żona szefem łączności. Później
zostałem oficerem wywiadu. Na tym stanowisku przetrwałem aż do stycznia 1944 r., kiedy to
zarządzono mobilizację oddziałów partyzanckich i wszystkich pozostających w konspiracji w ramach
akcji „Burza” i tworzenia zrębów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej. Zgłosiłem się z żoną do
sztabu we wsi Siedliska, położonej koło Bielin. Tu formowało się zgrupowanie „Osnowa”, będące
częścią dywizji. Zostałem mianowany podporucznikiem czasu wojny. Żona otrzymała przydział do
drugiej kompanii 23 pułku piechoty, gdzie objęła funkcję starszej sanitariuszki, w stopniu kaprala z
cenzusem. W sztabie „Osnowy” byłem oficerem do zadań specjalnych. Dowodziłem m.in. wydzielonym
oddziałem mającym zajmować się przyjmowaniem zrzutów z Anglii na lądowiska między wsiami Bielin i
Sieliska. Żaden jednak nie został do nas skierowany. W ramach tajnych zadań w kwietniu 1944 r.
zostałem przerzucony przez dobrze strzeżoną granicę na Bugu na teren GG, by rozpoznać niemieckie
umocnienia w pobliżu miejscowości Horodło i ustalić miejsce ewentualnej przeprawy oddziałów dywizji
na Lubelszczyznę, na odcinku, gdzie były one najsłabsze. Po wykonaniu zadania wróciłem, złożyłem
meldunek w sztabie zgrupowania „Osnowa”. Niemcy usiłowali zlikwidować ośrodek mobilizacji w
1
Bielinie. Już w lutym 1944r. przyszło nam odpierać ich ataki. W jego trakcie Niemcy ponieśli ofiary w
ludziach. My mieliśmy tylko rannych. Później dokonaliśmy wyprzedzając uderzenia na miejscowość
Gnojno, w którym stacjonowało zgrupowanie ukraińskie mogące zagrozić „Osnowie”. Jednej z kompanii
udało się też wziąć do niewoli w zasadzce 72 niemieckich jeńców, którzy później zostali wymienieni na
polskich zakładników z Włodzimierza Wołyńskiego. Na co dzień żołnierze „Osnowy” toczyli też potyczki
z UPA. Jej oddziały przenikały na kontrolowany przez AK teren, by nas nękać, a także, by prowadzić
działalność wywiadowczą.
Czy to był szpieg?
- Na teren działań „Osnowy” zapuszczały się też oddziały partyzantki sowieckiej. Pan Władysław spotkał
w nim znajomego Rosjanina, którego znał z Włodzimierza Wołyńskiego. Po dziś dzień nie wie, czy był
on pozostawionym przez Rosjan dla prowadzenia działalności wywiadowczej, czy też po prostu nie
zdążył uciec.
- Utrzymywałem z nim luźne kontakty – wspomina. – Nie bardzo bowiem wiedziałem, o czym z nim
rozmawiać. Na czele oddziału stał lejtnant Gojkin, funkcjonariusz NKWD. Ostrożnie podchodził do
współpracy z nami. Nie chciał razem z nami zaatakować Niemców we Włodzimierzu Wołyńskim.
Byliśmy tym bardzo zawiedzeni…
- „Osnowa” krzepła oczywiście stopniowo. Najpierw powstał batalion, na czele którego stanął porucznik
Sylwester Brokowski. Później tworzyły się kolejne bataliony i dowództwo nad całym zgrupowaniem objął
kapitan „Garda”, czyli Kazimierz Rzaniak. Całe zgrupowanie liczyło w szczytowym momencie około
trzech tysięcy żołnierzy . Drugie zgrupowanie dywizji „Gromada” było nieco większe i liczyło około trzy i
pół tysiąca żołnierzy. Uzbrojenie z wielu parafii
- „Osnowa” podobnie jak „Gromada” zorganizowane były na wzór wojskowy – podkreśla Władysław
Siemaszko. – Obowiązywały w niej wojskowe regulaminy armii przedwrześniowej i związana z nimi
dyscyplina. Uzbrojenie mieliśmy kiepskie i różnorakie. Nie dysponowaliśmy ciężką bronią. Posiadaliśmy
tylko karabiny maszynowe i kilka moździerzy. Karabiny czyli broń ręczna, którą się posługiwaliśmy była
różnego pochodzenia: sowieckiego, niemieckiego i polskiego. Niektórzy żołnierze dysponowali
karabinami z czasów I wojny światowej, które szybko okazały się całkowicie nieprzydatne. Brakowało
do nich bowiem amunicji. Bywało też, że posiadali także karabiny węgierskie lub austriackie.
Umundurowanie żołnierzy podobnie jak i uzbrojenie było bardzo różne.
W „Osnowie” mieliśmy umundurowanie polskie, przedwojenne, niemieckie, żandarmerii niemieckiej itp.
Wszyscy żołnierze nosili czerwone opaski z czarnymi literami WP. Dopiero jak część dywizji
przekroczyła Bug i znalazła się na Lubelszczyźnie to okazało się, że wchodzi ona w skład Armii
Krajowej. Wszyscy żołnierze musieli opaski zmienić. Opiekę medyczną w „Osnowie” należy uznać na
dostateczną. Działał szpital polowy. Do każdej jednostki została przydzielona kwalifikowana
sanitariuszka z dyplomem. Zgromadzony był duży zapas środków opatrunkowych. Służba medyczna
dysponowała nawet szczepionkami, o które postarał się aptekarz we Włodzimierzu porucznik Kubalski.
Aprowizacja żołnierzy „Osnowy” przechodziła różne koleje losu. Początkowo każdy odżywiał się na
własną rękę. Szybko jednak zorganizowano kwatermistrzostwo, które wzięło na siebie zaopatrywanie w
żywność żołnierzy.”
Żołnierz miał jeść z kotła
- Kwatermistrzostwo uruchomiło ono młyn, piekarnię, wyrób wędlin, kuchnie polowe. Każdy żołnierz
przynajmniej raz dziennie otrzymywał gorący posiłek. Rozdawano też mąkę ludności polskiej, która
2
wypiekała chleb. Połowę w zamian za usługę mogła pozostawić na własne potrzeby. Żołnierze
pozyskiwali też żywność w opuszczonych domostwach ukraińskich. Bywało, ze znajdowali w nich miód,
wędzoną słoninę, czy jakieś weki. Dopiero później wprowadzono żelazną dyscyplinę i absolutnie nie
pozwalano na zaopatrywanie się w żywność na własną rękę. Żołnierz miał jeść tylko z kotła. Oczywiście
każdy miał na czarną godzinę jakiś kawałek chleba w torbie. W zgrupowaniu funkcjonowała też, jak w
każdym wojsku służba duszpasterska. W „Osnowie” kapelanem był proboszcz z parafii Kalinówka, który
później zginął zastrzelony przypadkowo przez Węgrów. Odgrywał on w ugrupowaniu ważna rolę.
Przyjmował m.in. od nas żołnierską przysięgę. Odprawiał polowe nabożeństwa, dbał o morale żołnierzy,
udzielał im sakramentów, spowiadał, a poległych odprowadzał na wieczną wartę. Tych zaś przybywało.
W trakcie formowania i rozwoju organizacyjnego nasze zgrupowanie, podobnie jak „Gromada”, niemal
codziennie toczyło walki z Niemcami, którzy usiłowali je zlikwidować. Ciężkie boje przyszło zwłaszcza
prowadzić „Gromadzie”, przeciwko której Niemcy pod Oleskiem użyli czołgów. „Gromada” odparła
wroga, ale poniosła bardzo ciężkie straty. Wspierał ją w walce oddział Armii Czerwonej, który także
został mocno przetrzebiony. Dowódcy sowieccy nie liczyli się bowiem z życiem podkomendnych i
zmuszali ich do brawurowej walki, nie licząc się ze stratami. Nasi żołnierze walczyli o wiele ostrożniej.”
Ściganie agentów
- Gdy „Osnowa” osiągała cały swój potencjał mobilizacyjny, pan Władysław jako oficer do zadań
specjalnych zajmował się również z pracą kontrwywiadowczą. Miała ona na celu ograniczenie działań
agentów sowieckich, którzy przenikali do oddziałów i czynili w nich różnoraką dywersję.
- Swoje zadania przydzielone mi przez dowódcę zgrupowania starałem się wykonywać, traktując je jako
patriotyczny obowiązek, przede wszystkim solidnie i dokładnie – podkreśla Władysław Siemaszko. –
Przełożeni z informacji, które im przekazywałem byli bardzo zadowoleni. Prowadziłem też od godziny 23
do 3 rano nasłuch radia sowieckiego, śledząc postępy sowieckiej ofensywy. Moi przełożeni znali je na
bieżąco. Nie wszyscy chcieli w nie wierzyć. Część uważała, że Sowieci nie będą w stanie utrzymać
takiego tempa natarcia i jak dojdą do dawnej polskiej granicy, to się zatrzymają i sprawy jakoś same się
ułożą. Szeregowi żołnierze oczekiwali natomiast nadejścia Armii Czerwonej z nadzieją, że zrobi ona
porządek z UPA i skończy się wreszcie tragedia ludności polskiej. Z mojej pracy kontrwywiadowczej
wynikało, że niektórzy żołnierze „Osnowy” byli zwolennikami współpracy z Armią Czerwoną i
wypowiadali się o niej pozytywnie. Z czego to wynikało? W szeregach naszego zgrupowania było wielu
żołnierzy z rozbitych w 1941r. przez Niemców oddziałów sowieckich, którzy przetrwali w polskich wsiach
i do partyzantki sowieckiej się nie spieszyli. Wstąpili natomiast do naszego zgrupowania i w trakcie
obcowania z żołnierzami kreowali określoną opinię o armii, w której kiedyś służyli. Obserwowaliśmy ich
uważnie, bo niektórzy mogli być agentami, celowo pozostawionymi przez Sowietów. Wielu naszych
żołnierzy znało też stosunki panujące w oddziałach Armii Czerwonej z racji wkroczenia , a następnie
stacjonowania jej oddziałów na Wołyniu. Były one bardziej demokratyczne niż np. w Wojsku Polskim.
Żelazna dyscyplina
- W naszym zgrupowaniu, gdzie wprowadzono przedwojenne regulaminy, panowała żelazna dyscyplina.
Między szeregowcem a oficerem istniała przepaść. We wszelkich kontaktach obowiązywała droga
służbowa. Bywało, że dochodziło do zatargów między kadrą, szczególnie tą zawodową, a żołnierzami.
Oczywiście w miarę przybliżania się frontu, prosowieckie nastroje wśród żołnierzy „Osnowy” stygły.
Dochodziły bowiem przez front informacje, że Sowieci na terenach zamieszkałych przez ludność polską
dokonują aresztowań i przeprowadzają masowy pobór do wojska. Niektórzy podoficerowie byli też
chwiejni. Sądzili, ze jeżeli wstąpią do Armii Berlinga, to szybko awansują na oficerów, których w nich
brakowało. Dla zawodowych podoficerów, którzy nie mieli żadnego innego zawodu taka perspektywa
mogła być ponętna. Tylko oficerowie naszego zgrupowania zgodnie z przedwojenną tradycją mieli
3
przekonania antysowieckie. Kontrwywiad w obu ugrupowaniach starał się wykrywać wszelką wrogą
działalność. W „Gromadzie” wykryto np. sowieckiego szpiega. Przy dowódcy tego zgrupowania kręcił
się żołnierz luzak, który przebywał w nim z żoną, dziwnie czasem się zachowującą. Poddana została
obserwacji. Okazała się sowieckim szpiegiem. Zatrzymano ją z przygotowanym meldunkiem,
zawierającym ważne informacje. Została skazana na śmierć i rozstrzelana. Jej mąż ów żołnierz luzak
popełnił samobójstwo. To przykre zdarzenie będę pamiętał do końca życia…
Przykre momenty
Służba w kontrwywiadzie na pewno nie była łatwa. Obfitowała w przykre momenty i konflikty z kolegami.
Niektórzy jeszcze wiele lat po wojnie mieli do niego pretensje, że był dla nich za surowy w swych
opiniach itp. Taka jest niestety dola oficerów kontrwywiadu, muszą podejrzewać wszystkich. W ramach
swoich obowiązków prowadził również służbę patrolową na obrzeżach obszaru kontrolowanego przez
„Osnowę”. One także utkwiły mu mocno w pamięci. Na każdym oglądał wiele trupów, zarówno
mężczyzn jak i kobiet.
- Śmierć zawsze robiła na mnie wrażenie – wspomina. – Jako żołnierz często strzelałem do
przeciwnika, ale nigdy nie wiedziałem, z jakim efektem. Tymczasem na patrolach stale oglądałem
rozkładające się zwłoki. Trudno było ustalić, czy należały one do Ukraińców, czy Polaków.
Przedstawiały one straszny widok. Bardzo to przeżywałem. Jeszcze bardziej przeżywali towarzyszący
mi żołnierze. Rodziny większości z nich zamordowali Ukraińcy i nie mieli nic do stracenia. To rzutowało
na ich postawę. Prowadzili patrole nieostrożnie , jakby specjalnie szukali śmierci. W jednym z
opuszczonych obejść, konkretnie w chlewie, znaleźliśmy ukrywającą się pod obornikiem polską rodzinę.
Gdy Ukraińcy mordowali wieś, w której mieszkali, udało im się zbiec. Uciekając natrafili na opuszczoną
ukraińską wieś, w której się ukryli. Rodzina składała się ze starszego ojca, córki z dwojgiem dzieci,
której mąż przebywał w niemieckiej niewoli. Byli w straszliwym stanie. Żywili się gotowanym żytem,
którego worek znaleźli w zagrodzie. Nie mieli ubrań i butów. Zabraliśmy ich oczywiście ze sobą do
siedziby sztabu „Osnowy” i otoczyliśmy opieką. Później w czasie kolejnego patrolu odwiedziliśmy
jeszcze raz te zabudowania. Starszy mężczyzna powiedział nam, że jak szukał czegoś do jedzenia to
odkrył, że Ukrainiec zanim opuścił z rodziną chałupę, zakopał kufer pod klepiskiem stodoły, którego on
sam nie był w stanie wydobyć. Nam oczywiście się to udało. Były w nim głównie ubrania, trochę zwijek
tytoniu , a na samym dnie zegarek w blaszanym pudełku. Moi chłopcy od razu się podniecili i zaczęli
szykować się do losowania, komu on przypadnie. Ja zaś szczegółowo obejrzałem sobie ten zegarek.
Był to typowy wyrób, z koperta na której był napis: „za usmierienie polskowo miatieża 1905 g.” –
Widocznie Ukrainiec, do którego należał zegarek służył w armii carskiej i brał udział w tłumieniu
rewolucji w 1905 r. w Kongresówce.
Hitlerowcy nas przydusili
- W pamięci pana Władysława ze wszystkich wydarzeń, które przeżył na Wołyniu najbardziej utkwiła mi
przeprawa przez tory, w wyniku której „Osnowa” miała przedostać się na tereny kontrolowane przez
Armię Czerwoną. Inaczej bowiem groziło jej zniszczenie przez Niemców.
- Hitlerowcy tak nas przydusili, że nie mieliśmy wyjścia – wspomina. – Na przebijanie się za Bug na
Lubelszczyznę nie otrzymaliśmy zgody władz Polski Podziemnej. Te chciały, byśmy do końca twardo
trwali na Wołyniu. Ostatecznie jednak postanowiliśmy przebijać się na drugą stronę torów, a następnie
dotrzeć do Prypeci, przejść na drugą stronę frontu, chroniąc się na sowieckich tyłach. Dowództwo
dywizji, w skład której wchodziły oba nasze ugrupowania miało już z Sowietami nawiązane kontakty.
Jego przedstawiciele spotkali się z dowództwem sowieckiej armii, nacierającej na kierunku naszego
operowania. Sowieci łapali oddech i na moment zwolnili uderzenie. Ich czołowe oddziały wchodziły na
4
nasze terytorium i trzeba było uzgodnić zasady współdziałania. Spotkanie w sowieckim sztabie było
bardzo kurtuazyjne, wręcz serdeczne, suto zakrapiane alkoholem. Oficerowie radzieccy starali się
wzbudzać u oficerów dywizji zaufanie. Robili wrażenie otwartych. Jednocześnie w lasach zaczęło
dochodzić do kontaktów naszych oddziałów z oddziałami sowieckimi, które sugerowały nam
zachowanie ostrożności. Szeregowi czerwonoarmiści nie chcieli z nami rozmawiać. Odwracali się na
pięcie i mówili – nielzia. – Mieli zakaz rozmów. Większość z nich była jednak łasa na machorkę i mimo,
że nie chciała rozmawiać, to prosiła, żeby dać im – zakurit. Odżywiali się oni kiepsko, jedząc gotowaną
pszenicę. Byli ubrani podobnie jak we wrześniu 1939 r., czyli bardzo licho, niektórzy mieli na nogach
niemieckie buty. Krążyli po naszym terytorium w niewielkich kilkunastoosobowych oddziałach. Można by
powiedzieć, że najzwyczajniej pętali się. Pojawiali się i znikali.
Pomoc wuja
Panu Władysławowi nie udało się przejść wraz z ugrupowaniem na drugą stronę torów Jak wielu
kolegów wraz z żoną dostał się do niemieckiej niewoli.
- Początkowo zgromadzono nas w jakiejś stajni w Lubomlu – wspomina Władysław Siemaszko. – Była
bardzo duża i mieściła sporo jeńców. Wśród nich znajdowali się nie tylko żołnierze „Osnowy”, którym tak
jak mnie niemiecki ogień uniemożliwił się przedostanie na drugą stronę torów, ale także partyzanci
radzieccy i różne typy nie wiadomo skąd. Później pociągiem przywieziono nas o Chełma , w którym
mieliśmy być umieszczeni w obozie dla jeńców radzieckich. Ze względu jednak na to, że wybuchł tam
tyfus, przetransportowano naszą grupę do Lublina, bo obozu przejściowego i przekazano żandarmerii.
Tam nawiązałem kontakty z dwiema paniami , które opiekowały się jeńcami. Jedna byłą z Czerwonego
Krzyża, a druga z Rady Głównej Opiekuńczej. Zawiadomiły one mieszkającego w Lublinie wuja żony,
który miał rozległe kontakty konspiracyjne. Przyniósł nam coś do jedzenia i papierosy i obiecał, że zrobi
wszystko, żeby mnie i żonę z obozu wyciągnąć. Najpierw żona przez lekarza hrabiego Skarbka została
skierowana do szpitala na fikcyjną operację wyrostka robaczkowego. Po kilku dniach w asyście
żandarma pojechałem po żonę, by ją odebrać ze szpitala. Żandarm usiał sobie na dole , a ja poszedłem
na oddział załatwiać formalności zwolnienia żony. Kiedy się ubrała, tylnym wyjściem opuściliśmy szpital,
chroniąc się w mieszkaniu wuja, który prowadził sklep. Ten uruchomił konspiracyjne kontakty i żona
została skierowana do ochronki pod Lublinem, ja ponownie zaangażowałem się w działalność
konspiracyjną.
Marek A. Koprowski
5
451702212.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin