§ Mossakowska Zofia - Portrety na porcelanie.pdf

(1180 KB) Pobierz
ZOFIA MOSSAKOWSKA
Portrety na porcelanie
Tym, czym wy jesteście, my byliśmy,
Tym, czym my jesteśmy, wy będziecie
Napis na bramie cmentarza Pere - Lachaise
- Znamy się bardzo długo. Dwa, może trzy lata -
odpowiedziała dziewczyna.
- To dwa czy trzy? - spytał człowiek w mundurze. -
Proszę mówić dokładnie.
- Dokładnie dwa lata i siedem miesięcy.
- Przypomniała sobie pani?
- Tak. Poznaliśmy się krótko potem, jak wzięłam do
siebie psa.
- Tego psa?
- Nie! Mojego psa. Przyszłam z nim na spacer.
Patrząc na psa, Karina nie mogła pozbyć się myśli, że
wygląda jak składanka wszystkich możliwych brzydot świata.
Niezgrabny, długi, na krótkich nóżkach, z długą szarawą
sierścią, która mimo starań nigdy nie wyglądała na wyczesaną,
niesymetrycznie opadłymi uszami i wyblakłymi oczami.
Stuprocentowy kundel. Gdyby sądzić po zewnętrznej nędznej
powłoce, powinien być wredny. A jednak zabrała go ze
schroniska, gdzie przeżył ponad dwa lata tylko dlatego, że
trafił na takie, w którym nie usypiano zwierząt. Karina
zdecydowała się na niego, ponieważ był żywym dowodem na
to, że nigdy nie należy tracić nadziei. Miał tyle energii... W
swoim języku krzyczał do każdego przychodzącego człowieka
z pasją i oczekiwaniem, których nie zmieniły te dwa, dla psa
nieznośnie długie, lata. Wśród ładniejszych od niego, bardziej
pokornych i często rasowych towarzyszy odróżniał się tym, że
nie pozwalał się ominąć. Rzucał się na ściany klatki z
plecionego drutu i wołał, a Karina, usłyszawszy go i
zobaczywszy, jak wspina się na swych niezgrabnych,
króciutkich kończynach pomyślała, że gdyby miał dłonie,
chwytałby przechodniów za ręce.
Teraz prowadziła go na spacer i chociaż była jego
oficjalną właścicielką już od ponad tygodnia, ciągle bała się
spuścić go ze smyczy. Nie była pewna, czy jej nie ucieknie,
nie znała go i dopiero uczyła się rozumieć. Pies wykazywał
niezależny charakter i mimo wdzięczności za zabranie ze
schroniska, wcale nie był wylewny. Umiarkowanie machał
ogonem, nie rzucał się na jedzenie, leżał w kącie i nie od razu
reagował na wołania. Wyglądało na to, że i on czujnie bada
reakcje swej nowej pani, ustalając własną pozycję.
Teoretycznie surowo nastawiona do zwierząt Karina była
rozczarowana. Mimo wszystko wolałaby, by kładł jej głowę
na kolana, prosząc o pieszczoty, i wbrew zasadom higieny
pozwoliłaby zapewne, by ułożył się w nogach jej łóżka.
Dlatego przecież zabrała go ze schroniska - miała nadzieję, że
w swoim nowym mieszkaniu poczuje dzięki niemu czyjąś
bliską obecność.
Dotąd nie nadała mu imienia, nazywając go po prostu
Psem. Tak też zawołała za nim, gdy pociągnął ją w stronę
cmentarnej bramy, oddzielającej ruchliwą ulicę od ukrytego za
wysokim murem świata umarłych. Pies lepiej od niej wyczuł
to jedyne w okolicy miejsce wolne od warczących pojazdów,
obfite w zieleń drzew i spokój żwirowanych alejek. Karina
chętnie przeszłaby przez szeroką bramę, jednak ogarnęły ją
wątpliwości dotyczące psa. Nie wiedziała, czy miejsce
wiecznego spoczynku ludzi dostępne jest dla zwierząt. Mimo
że dawniej często bywała na cmentarzu, jej pamięć nie
zapisała informacji na ten temat.
Zdecydowała się podejść do niewielkiej wartowni przy
bramie. Siedział w niej ubrany w ciemny uniform mężczyzna
w wieku około pięćdziesięciu lat, znakomicie widoczny przez
cztery szyby szklanej budki, w której prócz niego, dwóch
półek z segregatorami oraz stołu z telefonem i z kawą nic już
nie mogło się zmieścić. Na widok Kariny wartownik podniósł
oczy znad gazety i natychmiast otworzył małe, okrągłe
okienko.
- Przepraszam pana - powiedziała - nie wiem, czy można
tu wchodzić z psami.
- Można, jeśli są trzymane na smyczy - odpowiedział.
Jego głos był oficjalny i bez wyrazu. Karina podziękowała
i chciała odejść, przemilczawszy, że nie zamierza spuszczać ze
smyczy psa, którego ciągle mało zna, jednak wartownik
pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami:
- Jeśli pies nabrudzi, musi pani posprzątać. Za
pozostawienie psich odchodów grozi kara pieniężna.
Karina kiwnęła głową na znak, że rozumie, i zaczęła się
oddalać.
- Wszystkie zasady obowiązujące na cmentarzu zebrane
są na tej dużej tablicy - zawołał jeszcze za nią, wskazując
gablotę umieszczoną na murze obok bramy.
Cmentarz był piękny. Nie tylko wysoki mur bronił go
przed hałasem ulicy - także równy szpaler starych drzew
wyciszał warkot przejeżdżających samochodów i skutecznie
walczył z falami spalin. Dumne platany rosnące tuż za murem
nosiły ślady tej zwycięskiej walki w postaci liści bardziej
pożółkłych niż te, które rosły w głębi cmentarza.
Karina mimowolnie zwolniła kroku i choć pies, który ją tu
zaciągnął, nie poddawał się wcale nastrojowi spokoju, szła jak
zaczarowana śladem smugi światła, łamiącego się w miękką
tęczę odcieni wśród gałęzi drzew. Pies zapamiętale węszył z
nosem tuż przy ziemi, a ona śledziła wszystko, co zielone,
odnajdując miejsca, w których kolor ten mnożył się w całe
palety barw, od mlecznej bieli po niebieskawy odcień
antracytu. Kwiaty, nagrobne płyty z marmuru lub granitu oraz
zwykłe polne kamienie, luźno ułożone wśród nagrobków,
jedynie podkreślały dominację zieleni, nadawały ostatni szlif
kompozycji drzew i krzewów, zbyt pięknej, by poprzestała na
roli tła.
Utraciwszy poczucie czasu, Karina zagłębiała się coraz
dalej w ten magiczny świat i w jej głowie zakręciło się od
myśli, że cmentarz może być miejscem wcale nie smutnym,
lecz pełnym uroku, zdolnym wywołać w sercu uczucie, które,
choć z lękiem, nazwałaby radością. Jeszcze zaskoczona
odkryciem oceniła myśl jako nową w kontekście dawnych
przeżyć i informacji, według których cmentarz jawił się jej
wyłącznie jako finał i początek tragedii.
Minęło sporo czasu, nim zdecydowała się na powrót. Nie
wiedząc dokładnie, w jakim miejscu cmentarza się znajduje,
odszukała główną aleję. Wtedy dostrzegła idących z
przeciwka dwóch chłopaków w wieku około osiemnastu lat i
uświadomiła sobie, że są pierwszymi żywymi ludźmi, których
- jeśli nie liczyć strażnika - spotyka za cmentarnymi murami.
Zdziwiła się, gdy zatrzymali się na jej widok, ale nie czuła
strachu w słoneczny dzień w miejscu przejrzystym i
spokojnym. Stan ten zmienił się gwałtownie, kiedy
młodzieńcy zastąpili jej drogę.
- Pani wie, że nie wolno tu chodzić z psami? - zapytał
jeden z nich.
- Nie - odpowiedziała sucho. - Możemy panią spisać.
- Nie - powtórzyła.
- Co znaczy „nie"? Mamy tu dyżur i pilnujemy porządku -
oświadczył chłopak, podchodząc do niej.
- Tu wolno wchodzić z psami - powiedziała, siląc się na
spokój i odstępując kilka kroków do tyłu - a porządku pilnuje
strażnik przy bramie.
- Właśnie, przy bramie - wycedził drugi z wyrostków. -
Natomiast na samym cmentarzu porządku pilnujemy my.
Sprawdzamy, czy ktoś nie kradnie kwiatów, nie niszczy
nagrobków albo czy jakieś psy nie zanieczyszczają alejek. A
ten kundel właśnie zanieczyścił alejkę. Proszę o dokumenty!
Musimy panią spisać.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin