Stanisław Ignacy Witkiewicz - Tumor Mozgowicz.doc

(233 KB) Pobierz
Tumor Mózgowicz

 

Tumor Mózgowicz

 

 

 

 

Dramat w trzech aktach z prologiem

 

1920

 

 

 

poświęcone
Pani Zofii i Tadeuszowi Żeleńskim

 

 

 

 

 

WSTĘP TEORETYCZNY

Jest faktem nieraz stwierdzonym, że teatr powstał z religijnych misteriów. Tak było w starożytnej Grecji i procesowi powstania greckiej tragedii odpowiadają początki nowożytnego teatru na przełomie wieków średnich. Niekoniecznie jednak wrażenie artystyczne musi być związane z wyrazem uczuć religijnych jako takich. Może ono być wynikiem kontemplacji samej formy, niezależnie od tego, czy treść życiowa danego dzieła będzie miała bezpośredni związek z metafizycznymi przeżyciami, czy nie. Teatr, wskutek tego, że elementami jego są działania istot żywych, stracił powoli charakter religijny, a treść istotna, formalna, zredukowana została do środka pomocniczego w celu symbolicznego lub realnego spotęgowanego przedstawienia życia i związanych z nim problemów.

Istotą sztuki w ogóle jest bezpośrednio dana jedność osobowości, czyli to, co nazywamy uczuciem metafizycznym, wyrażona w konstrukcji jakichkolwiek elementów, a więc: barw, dźwięków, słów lub działań. Malarstwo i muzyka posiadają elementy jednorodne. Poezja, oprócz wartości dźwiękowych i możności wywoływania obrazów wzrokowych, operuje jeszcze pojęciami, których znaczenia są według nas równie dobrym materiałem artystycznym jak każda czysta jakość. W teatrze dołączają się do tego jeszcze działania, jakichkolwiek zresztą, istnień poszczególnych. Poezja więc i teatr są w przeciwieństwie do sztuk prostych: malarstwa i muzyki, sztukami złożonymi. Każde dzieło sztuki malarskiej posiada oprócz czysto formalnych wartości: kompozycji, harmonii barw i ujęcia formy, treść przedmiotową, która pochodzi z tego, że uczucie metafizyczne, ogólnie jedno i to samo u wszystkich istnień poszczególnych, polaryzuje się w psychice danego osobnika, stwarzając sobie indywidualną formę, tym bardziej oderwaną, jako czysta konstrukcja, im więcej skondensowaną jest osobistość stwarzającego ją indywiduum. W istocie artystycznej twórczości tkwi więc pewna immanentna sprzeczność.

Tym, czym świat przedmiotów i wyobrażeń jest w malarstwie, tym jest świat uczuć w muzyce i tym samym jest sfera sensu pojęciowego w poezji i sensu działań w teatrze. Jeśli uznamy treść formalną, tzn. konstrukcję samą dla siebie, dzieła sztuki za jego istotę, nie powinny nas już obchodzić nieistotne, a tym niemniej konieczne elementy samego procesu tworzenia, mające tylko związek pośredni z dziełem już dokonanym. W tym oświetleniu deformacja świata zewnętrznego w malarstwie, nietrzymanie się logiki uczuć w muzyce, bezsens życiowy i logiczny w poezji i na scenie - nie powinny nas oburzać. Przełamanie pewnych nieistotnych narowów dotyczących życiowej strony dzieł sztuki roztwiera według nas zupełnie nowe horyzonty formalnych możliwości, związanych przeważnie z kwestią kompozycji. Pewna fantastyczność psychologii i działań w przeciwieństwie do fantastyczności zewnętrznej: smoków, czarownic itp. stworów, odpowiadająca deformowaniu świata zewnętrznego, jest tym, co może dać nowe możliwości formalne w teatrze. Oczywiście, dążenia tego rodzaju muszą być istotne, tzn. nieprogramowe. Programowe wykrzywianie kształtów normalnych, programowy bezsens w poezji czy w teatrze jest zjawiskiem niezmiernie smutnym. Deformacja dla deformacji, bezsens dla bezsensu, nieusprawiedliwiony w wymiarach czysto formalnych, jest czymś godnym najsroższego potępienia. Czy pewne dewiacje od utartego szablonu w sztukach niniejszych usprawiedliwiają się w ten sposób, jest kwestią eksperymentu. Teoretycznie jest to możliwe i przypuszczamy, że jeśli nie te sztuki, to inne, innych autorów może, udowodnią kiedyś słuszność tych twierdzeń.

Oczywiście dla jednych może się to wydać śmiesznym, innych może oburzyć. O ile ktokolwiek zabawi się przy tym szczerze, w zupełnie nieistotny według nas sposób, będziemy się tylko cieszyć ze względu na rzadkość śmiechu w naszych ponurych czasach. O ile ktoś się oburzy w głębi duszy bez zbyt silnych manifestacji zewnętrznych - trudno - wszystkich zadowolić jest absolutną niemożliwością. Coraz mniej jednak jest ludzi, którzy pękają ze śmiechu na widok kwadratowych łydek Picassa lub zatykają z oburzeniem uszy słuchając baletu Strawińskiego. Przypuszczamy w zasadzie, nie przesądzając bynajmniej wartości formalnej sztuk niniejszych, że do czysto zewnętrznej, z życiowego punktu widzenia może groteskowej i potwornawej ,,treści", można się przy dobrej woli zupełnie dobrze przystosować.

Jeszcze jedno: oprócz kwestii erotycznych treścią sztuk są pewne fantazje na temat przewrotu w matematyce i fizyce w Tumorze Mózgowiczu, na temat psychiatrii w Pentemychos. Przeżycia bandy zdegenerowanych byłych ludzi, na tle mechanizującego się życia, stanowią treść Macieja Korbowy. Filozoficzne dywagacje i problemy związane z absolutnym nienasyceniem życiowym są wplatane w Multiflakopulu, w Pragmatystach, drukowanych, niestety bez korekty, w trzecim zeszycie ,,Zdroju" z r. 1920, w Nowym Wyzwoleniu, w Bziku tropikalnym (napisanym na współkę z panią Eugenią Borkowską), dalej w sztukach pt. ONI, Miętoszą, czyli W sidłach BEZTROSKI, Filozofowie i Cierpiętnicy, czyli Ladaczyni z Ekbatany, W małym dworku, Niepodległość trójkątów, Straszliwy wychowawca i Metafizyka dwugłowego cielęcia.

Fantazjami na temat matematyki i psychiatrii nie chcielibyśmy obrazić ani jednych, ani drugich uczonych, podobnie jak poglądami na tzw. ,,miłość", kwestie społeczne i nadnaturalne zjawiska nie chcielibyśmy obrazić erotomanów, społeczników i spirytystów. Są to tylko preteksty dla pewnych kombinacji formalnych. Używając terminu analogicznego do pojęcia ,,napięcia kierunkowego", wprowadzonego przez nas do teorii malarstwa, chodzi o nadanie pewnym masom wypadków w czasie pewnego ,,napięcia dynamicznego". To jest znaczenie formalne tzw. ,,treści" poematów i sztuk teatralnych. Zaznaczamy, że ,,poglądom" wypowiadanym przez osobistości w sztukach tych nie przypisujemy żadnego obiektywnego znaczenia.

 

 

 

PRZEDMOWA

Nie zaszkodzi, ale też niewiele pomoże parę słów przedmowy. Tumor Mózgowicz powstał, jak to z samej nazwy dramatu w sposób oczywisty wynika, z tumoru na mózgu. Pierwsza lepsza patologia mózgu lub rozmowa z uczciwym lekarzem da o kwestii tumorów należyte wyjaśnienie.

Nazwiska pochodzą z fantazji, z życia i z dzieł innych autorów. Fantazje na temat współczesnego przewrotu w fizyce i matematyce nie powinny obrażać uczonych, są one tylko pretekstem dla pewnych ,,napięć dynamicznych". Co do literatury użytej przy pisaniu można z czystym sumieniem wyliczyć dzieła następujące:

 

Trzy pomarańczowe popularne dzieła H. Poincarego.

Allgemeine Theorie der unendlichen Mengen Arthura Schoenfliessa.

Zasada sprzeczności w świetle nowszych badań Bertranda Russella dra Leona Chwistka.

Juliusz Cezar Williama Shakespeare' a.

Allmayer's Folly Josepha Conrada.

Nietota >Tadeusza Micińskiego.

W mroku gwiazd tegoż autora.

Własne dzieła pośmiertne treści filozoficznej i własne eksploracje (już nie dzieła) w tropikalnych i subtropikalnych okolicach.

Bliższe wyjaśnienia teoretyczne co do istoty sztuki teatralnej w ogóle patrz (uważnie): Wstąp do teorii Czystej Formy w teatrze przez samego autora w ,,Skamandrze".

 

 

S. I. W.

23 lutego 1920 r.

 

 

 

 

OSOBY

 

Tumor Mózgowicz - matematyk bardzo sławny, niskiego pochodzenia. Lat 40.

ROZHULANTYNA Bazylówna, z książąt Baar-Łukowiczów Zakaspijskich. Primo voto: Romanowa hrabina Krzeczborska, secundo voto: Tumorowa Mózgowiczowa. Lat 36.

On - olbrzym zbudowany jak tur. Bawole czoło ze spadającą blond grzywą zmierzwionych włosów. Wspaniale ubrany. W klapie czerwona wstążeczka. Przez gors widać lentę zieloną jakiegoś wschodniego orderu. Garnitur szary, z najlepszego kortu, i żółte półbuciki. Oczy niebieskie, jasne. Krótko przystrzyżony płowy wąs. Zresztą ogolony.

Ona - wspaniale rozwinięta bruneta z meszkiem. Czarne płomieniste oczy. Trochę wschodnia. Wściekle rasowa i ponętna.

Balantyna Fermor - panna. (Right Honorable Miss Fermor.) Córka Henryka Fermor, VI Earla of Ballantrae. Lat 32. Piękna, majestatyczna blondynka; zdrowa, rasowa i bardzo ponętna.

Profesor  Alfred Green z M.C.G.O. (Em. Si. Dżi. Eu., Mathematical Central and General Office.) Blondyn w binoklach. Typ bardzo angielski. Lat 42. Wygolony zupełnie.

Józef Mózgowicz - chytry chłop, lat 75. Czerstwy jak rzepa. Nic niepodobny do Tumora. (Tumor jest podobny do matki.) Sukmana, długie lakierowane buty. Brunet siwawy. Orli nos.

Ibissa (Izia)   hrabianka   Krzeczborska - córka Rozhulantyny i Romana Krzeczborskiego. Lat 18. Ruda, oczy niebieskie. Bardzo rasowa i wściekle wprost ponętna, demoniczna dziewczynka. Podobna jak dwie krople wody do ojca.

Alfred Mózgowicz - lat 16. Syn pierworodny Tumora z trzeciego małżeństwa jego z Rozhulantyną. Wykapany ojciec. Ubrany w kostium sportowy, szaroróżowy.

Maurycy Mózgowicz - lat 14. Następny numer w kolekcji młodych Mózgowiczów. Bardzo podobny do matki. Ubrany w kostium sportowy szarobury. Kołnierz wykładany. Malinowy krawat La Valiere.

Irena Mózgowiczówna - lat 23. Córka Tumora z drugiego małżeństwa. Nieładna, bardzo inteligentna brunetka o trochę semickim typie.

Lord Arthur Persville - czwarty syn księcia Osmond (przyszły Duke of Osmond, Marquis of Broken Hill, Viscount of Durisdeer, Master of Takoomba-Falls), największy demon z Central and General Mathematical Office i największy z bezkarnych zbrodniarzy: tak zwany ,,King of Hells", król piekieł i szulerni - (amfibologia liczby mnogiej od Hell). Lat 33. Najtęższy geometra na kuli ziemskiej. Uczeń Hilberta. Król mody. Ubrany w kostium żakietowy i cylinder, laska w ręku. Twarz młodzieńcza niezwykłej piękności. Ogolony, oczy czarne. Silny brunet, coś między prawdziwym lordem a typem z karnych kolonii. Ruchy wytworne. Oczy nigdy się nie śmieją, podczas gdy prześlicznie zarysowane pełne usta, osadzone w delikatnych, lecz potwornej siły szczękach, mają uśmiech trzyletniej dziewczynki. Poza tym jest to człowiek (o ile człowiekiem nazwać go można) wzbudzający najpiekielniejszą zazdrość i zawiść na całym globie.

Książę Tengah - Malaj bardzo piękny, syn Radży Timoru, Patakula. Lat 23. Błękitny turban, czerwony sarong. Kriss u boku.

Stary Radża Patakulo - stary Malaj z siwą brodą, lat 60. Przepaska na biodrach.

Kapitan Fitz-Gerald - wygolony wilk morski. Komendant krążownika ,,Prince Arthur".

Malaje ze straży - ubrani jak Tengah, z lancami.

Dwaj inni - w czerwonych turbanach z lancami.

Tłum Malajów.

Dwu białych ludzi - w khakowych ubraniach i hełmach.

Sześciu ludzi z załogi krążownika. Ubrani biało po marynarsku.

Dwaj agenci Greena - bezosobowe istoty.

Czterech tragarzy - w niebieskich fartuchach. Zupełnie bezosobowe postacie z brodami.

Izydor Mózgowicz - w pieluchach.

 

 

 

 

PROLOG

 

Żywych jaszczurów napiętnowane mordy
Gęgają w rudą przestrzeń bezimiennej planety.
Pokarbowane w mękę nadistnień,
Poząbkowane w niemowlęce fałdki,
Pofałdowane w starcze uzębienia,
Żywych morderców żałobne sztylety,
Obrzmiałych serc pożądaniem gnane,
Dobiegają do tamtej mety:
Do węzłowego punktu hyperbolicznej komety.
W starczych uzębień klawikordy
Pcham słowa zmiażdżone, rozkwaszone żarem.
Padło potwora, utłuczone na rozstaju,
Wyżera pępek sobie i małym ptaszkom świdruje otwory w tęczowych skrzydełkach.
Znam to dobrze.
I tak dobrze jest.
Widma na przełęczach świata gest
Uśmierza mękę zidiociałych tłumów.
Młodziutkie wabią się wieszcze
Wśród krzewów pachnących i cienistych tumów,
Ona (kto?) woła za ścianą: jeszcze!!
Na bezpowrotnej, śmiertelnej lubieży.
Tłukąc ciało o kości z wywróconą wstecz szczęką,
Zęby płomienne spoza węgłów szczerzy
I dłubiąc pelikana dzióbkiem,
W jaskini, którą opanowały ich cienie,
Tych tłumów cienie, spatroszonych nadbydlęcą męką,
Rozpiera wodną otchłań fajansowym kubkiem.
Ja wiem, że kłamię i że nad śmiech konstrukcja prawdy tylko wyższa,
Babilonową, skręconą wieżą wżera się w ciemności. Babel, Jezabel i angielska Mabel,
Co czyta Biblię na mdłym podwieczorku,
Gdy naszej gwiazdy grzmiąca fotosfera
Parska wybuchem płonącego gazu.
Wodór się pali i Helium powiewa.
Oświetla przestrzeń pośredniego mroku.
Wieczór i świt przemierza starzec bez brody
I na przełęczy ostatecznych pojęć
Manometr świata na Nicość nastawia.
Być nim czy też pozostać sobą,
W metabydlęcym, rokokowym stroju,
I gzić się dalej na gwarnych pastwiskach.
Oto problemat godny kłamstw Cezara.
Zużyte zęby miamlą jeszcze pokarm
Przeżuty dawno przez podwójny worek,
Którym się szczyci dumna Pasifae.
Elektron niańczy w magnetycznym polu
Ślepy wzrok widma wstrzymany w swej drodze.
Względność przestrzeni wszystkie linie zgina,
A ślepiec liże bezbarwne przedmioty.
Duch jak łza czysty bezjakościowym rzyga wciąż fluidem...
Ludzkość, bóstw dawnych obmierzła maszyna,
Nad dawnym Tybrem spiętrza żądz wymioty,
W tygrysie fałdy, w pylniki kąkolu.
(Marabut stoi gdzieś na jednej nodze.)
Zużyte wszystko, słów miazga nie cieknie
I nie spowija grozy dawnych diabłów.
Oni się korzą przed wyplutą pestką,
Tybald się boi Kainów i Ablów.
W uściskach stonóg zaklęta pantera,
Jej centki świecą różowe i dumne.
Przez trawę pełznie cudowna hetera,
Miażdżąc swym brzuchem słowa zbyt rozumne.
Uchyl zasłony, bo na scenę wchodzi,
Z tumorem w mózgu, sam Tumor Mózgowicz.
Co nas to wszystko właściwie obchodzi?
Zmacerowany - cepem - spacerowicz.

 

 

 

 

AKT PIERWSZY

 

 

SCENA PIERWSZA

 

Pokój dziecinny na piętrze domu Rozhulantyny. Tumor Mózgowicz siedzi sam w fotelu. Na dywanie mnóstwo zabawek dziecinnych. Olbrzymia butla benzyny stoi w rogu na prawo. Urządzenie pokoju jest szczytem nowoczesnej higieny. Wszystko białe jak śnieg. Słońce wpada przez duże okna na lewo i na prawo. Jasno jest i ciepło. W głębi czarna tablica do zadań. Na lewo od niej drzwi wprost widowni. Drugie drzwi na lewo.

 

MÓZGOWICZ

Rypię całą parą. Bary biorą się z sobą za bary, wrastają w siebie i w pryskach ognia strząsają pyłki w zaświatowej burzy. Przeklęta kultura! (wali pięścią w poręcz) Kto każe mi udawać? Czytałem wczoraj cały ich nowy program. Po prostu rzygać się chce. Vomito negro.

Wchodzi Izia. Czarna, krótka sukienka. Ażurowe pończochy. Pantofelki z czerwonymi pomponami.

 

IZIA

Mama pyta, czy panu czego nie potrzeba.

 

MÓZGOWICZ

Trzeba mi byka, rydwanu, bezbrzeżnych pól i twoich niebieskich oczu, Iziu. Powiedz mamie, że jest jak Pasifae. Zzielenieje z zazdrości. A tak okropnie jest skomplikowana, że chyba pęknę w tym całym wirze, który wytwarzacie.

 

IZIA

Niech pan się uspokoi. Ja wiem wiele - o wiele więcej niż mama i pan nawet.

Wychodzi. Mózgowicz wstaje i nakręca zegarek.

 

MÓZGOWICZ

Przeklęta kultura. Nie ma we mnie ani krzty artysty, ani tyle! (pokazuje to na palcu) jednak wmawiają mi to wszyscy: ach, co za talent! ach, co za geniusz! Gdyby choć ona jedna mogła tego nie myśleć. Wszystkie moje dzieci są tak podobne do mnie, że to mnie wprosi przeraża, że nie znalazła się kobieta, która by miała siłę zdradzić mnie.

Wchodzi ojciec Mózgowicza w sukmanie i w długich butach.

 

JÓZEF MÓZGOWICZ stary, ale rzeźwy jeszcze chłop; barczysty jak syn; mówi z chłopskim biadkaniem

Jesteś niezwyciężony, syneczku.

 

ZGOWICZ

Papa zawsze pełen jest konceptów. Taki stary, a taki głupi, (deklamuje)

Dnem mojej duszy
Jest pierwotna mściwość,
A moim herbem Jest soczysta larwa.
Zdębiałych koni lawiny
I oficerów zasmucone miny,
Nad losem dawno, dawno zagasłych kurtyzan.

(mówi) Oprócz tego, że jestem sobą, mógłbym być: kelnerem, oficerem albo kurtyzaną. Gdybym był kobietą, straszliwą byłbym rozpustnicą.

 

JÓZEF MÓZGOWICZ

Jakiż przepiękny jesteś, syneczku. (podnosi z ziemi lalkę i całuje ją) Taka była moja maleńka, kiedy umarła. Taka była twoja siostrzyczka, Anzelma.

 

MÓZGOWICZ deklamuje

Robaki wkręcają się w oczy
W ciemnej, rozmiękłej przeźroczy.
Jak nożem ostrym
Chciałbym przeciąć sobą
Zazdrosną o szybkość przestrzeń.
Ważę ciężary, o jakich nie myślał
Żaden Cezar świata,
A wszystko ulata jak wata.
I lekkie mi jest wszystko jak pajęczy puszek,
Jak jakiś mały, niepozorny duszek,
Z innej planety zaduszek.
Napudrowałem twarz moją wielkością
I kukła jestem ohydna.
Takiego wstrętu do siebie jak ja
Nie miał nikt od światów początku.

 

JÓZEF MÓZGOWICZ słaniając się

Ach, jakiż śliczny jesteś, syneczku! Chodź, pójdziemy do karczmy.

 

MÓZGOWICZ z rozpaczą

Ach! Idź ojciec sam. Dziś jeszcze mam napisać statut nowej Akademii Nauk. A tu jeszcze przysłali mi tylko co korektę pracy o funkcjach nadskończonych. Ale ojciec to nawet algebry nie zna. Rzucaj groch o ścianę.

Daje ojcu papier, który wyciągnął z kieszeni.

 

JÓZEF MÓZGOWICZ wkłada okrągłe okulary i czyta

,,Uber transfinite Funktionen im alef - dimensionalen Raume, Professor Tumor von Mózgowicz." (mówi) O, jakże mądrym jesteś, syneczku! I tylko za to tak cię uszlachcili. (z żalem) Miałem sen. Widziałem ciebie jako bóstwo w jakiejś świątyni wschodniej. Nie poznałeś mnie i śmiałeś się z czegoś niewiadomego. A mnie wyrzucił stróż, taki mały, stary i słaby jak mucha. A twarz miał taką jak nasz Burek, tylko ludzką.

 

MÓZGOWICZ chowając korektę do kieszeni

Na nic nigdy nie miałem czasu, nawet na miłość. Lecz czymże jest miłość dla mnie? Dzieci moje rosną. Syn niedługo zda maturę, córka już wcale nieźle całkuje równania różniczkowe, a ja nie mogę nawet odpocząć. Gdybym choć był religijnym. ,,Aber mir, keine Marter ist erspart", jak mówił Franz Józef.

 

Józef Mózgowicz kiwa głową i zabiera się do wyjścia. We drzwiach spotyka się z Rozhulantyną ubraną w jasnozielony bałachon.

 

ROZHULANTYNA

Mówiłam, Józefie, żebyście się szanowali. A on znowu chodzi!

 

JÓZEF MÓZGOWICZ

E - niechże już ta ostatnia para wyjdzie ze ranie w ludzkim towarzystwie. A jaśnie pani zdrowa?

 

ROZHULANTYNA

Jak byk parowy. (Śmieje się. Józef wychodzi. Rozhulantyna smutnieje gwałtownie i zbliża się do Mózgowicza) Co ci jest? Tumor! Ty mnie nie kochasz?

 

MÓZGOWICZ podnosi lalkę i ogląda ją

Wiesz przecież wszystko. Jestem cham, ostatnie bydlę. Pamiętam i nie mogę zapomnieć. Rozwaliłem ci cały kredens i musiałaś się wstydzić za mnie przed nimi. Ale nie upić się nie mogłem.

 

ROZHULANTYNA

Nie myśl o tym. Już wszystko naprawione. Chciałabym móc co miesiąc rodzić, żeby takich jak ty było więcej. Jakąś wyspę na Oceanie Spokojnym chciałabym mieć i żebyś ty tam był i tylko nasze dzieci. Wszystko takie chłopy morowe jak ty, wszystko matematyki jeden w drugiego. W środku byłaby Akademia i ty jeden, pan wszystkich słońc, król liczb, książę Nieskończo­ności, szach świata absolutnych idei, rozparty w całym wszechświecie jak w fotelu, siedziałbyś potężny jak...

 

MÓZGOWICZ

Przestań - dławię się moją potęgą jak pigułką zbyt wielką dla paszczy wieloryba.

 

ROZHULANTYNA

Nie kochasz mnie. Chcesz, żeby Izydor przyszedł na świat z krzywymi nogami i z oczami na skroniach?

 

MÓZGOWICZ gwałtownie obejmując ją

Nie, nie! Nie mów tak. Kocham cię, strasznie cię kocham (nagle flaczeje). Tylko nie mogę zapomnieć, że jesteś księżniczką. Jest w tym cos absolutnego. Dość spojrzeć na twoją nogę. (ROZHULANTYNA ogląda nogi, po czym patrzy na niego badawczo.) Gdyby ojciec twój, kniaź Bazyli, mógł cię widzieć w objęciach takiego chama, umarłby ze wstydu po raz drugi. Mówię ci: jest w tym coś absolutnego, w całej kwestii rasy. Cóż mi pomoże cała wiedza? (ciska korektą o ścianę) Nie mogę się urodzić po raz drugi.

 

ROZHULANTYNA obejmując go

Mój jedyny, mój Tumorku najukochańszy - że też ty tego nie rozumiesz. Właśnie w tym jest wszystko, cały urok piekielny. Dlatego opuściłam Krzeczborskiego. Nie cierpię tych demi-aristos. Przeklęte snoby. Jesteś potwornym chamem i jak czuję moją krew, piekielnego zaiste błękitu, jak łączy się z twoją purpurową, chamską juchą, jak tworzymy razem tę rasę fioletowych półbogów, jak myślę o tym, to chce mi się rozprysnąć ze szczęścia w jakąś magmę nie z tego świata. (Twarz Mózgowicza rozjaśnia się w dzikim tryumfie. Wchodzi Alfred Mózgowie z.) Patrz! Oto on, mój fetysz. Fred - chodź, niech cię uściskam..

 

MÓZGOWICZ do Alfreda

Czy rozwiązałeś zadania?

 

ALFRED całując matkę mówi cichym głosem

Tak jest, papusiu. Utrudniłem sobie problemat metodą Whiteheada. Ten potworny starzec umie z najprostszego zagadnienia uczynić coś dowolnie trudnego.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin