Gdybym był wrogiem Polski Dmowski Glaukopis.pdf

(214 KB) Pobierz
705086028 UNPDF
Dokumenty
#######-## # #
###>######;###
Dokumenty
#######-####
#,###>####;###
#######-####
####@#####;###
##/####-####
#########;###
###@####-####
#########;###
373
705086028.002.png
GdybymbyłwrogiemPolski...
Gdybym był wrogiem Polski...
Roman Dmowski
Roman Dmowski napisał artykuł „Gdybym był wrogiem Polski…” w 1925
r., kiedy Związek Ludowo-Narodowy współtworzył centroprawicowy rząd.
Był to również okres, kiedy coraz większą aktywność przejawiali zwolennicy
Józefa Piłsudskiego. Wszystkie te wydarzenia znajdują odzwierciedlenie w tym
tekście. Z drugiej jednak strony uważny Czytelnik dostrzeże, że tekst ten jest
przynajmniej częściowo aktualny i dzisiaj… (red.)
374
Uważam to za rzecz bardzo pożyteczną zastanawiać się od czasu do cza-
su nad tym, co bym robił, gdybym był wrogiem Polski, gdyby odbudowanie Polski
było mi niedogodne i gdyby mi chodziło o jej zniszczenie.
Otóż przede wszystkim używałbym wszelkich wysiłków i nie żałowałbym
żadnych oiar na to, ażeby nie dopuścić do zapanowania w tym kraju zdrowego roz-
sądku, ażeby postępowaniem Polaków nie zaczęła kierować trzeźwa ocena stosun-
ków i położenia ich państwa. Utrzymywałbym w Polsce na swój koszt legion ludzi,
których zajęciem byłoby szerzenie zamętu pojęć, puszczanie w obieg najrozmait-
szych fałszów, podsuwanie najbardziej wariackich pomysłów. Ilekroć bym zauwa-
żył, że Polacy zaczynają widzieć jasno swe położenie i wchodzić na drogę do napra-
wy stosunków i do wzmocnienia państwa, natychmiast bym zrobił wszystko, żeby
odwrócić ich uwagę w inną stronę, wysunąć im przed oczy jakieś nowe idee, nowe
plany, wytworzyć jakiś nowy ruch, w którym by rodząca się myśl zdrowa utonęła.
W obecnej chwili wielce by mię zaniepokoiło to, że w polityce polskiej za-
panowały nad wszystkim zagadnienia skarbowe i gospodarcze, że Polacy zaczynają
sobie naprawdę zdawać sprawę z tego, iż dotychczas szli do ruiny inansowej i go-
spodarczej, a tym samym do utraty niezawisłości, że zaczynają widzieć błędy do-
tychczasowego sposobu rządzenia, otwarcie i śmiało do tych błędów się przyznają,
chcą się z nich otrząsnąć i objawiają w tym kierunku wyraźną wolę. Uważałbym za
rzecz bardzo niepomyślną fakt, że po dymisji Grabskiego Sejm zdobył się, acz z tru-
dem, na utworzenie rządu koalicyjnego, w którym stronnictwa, bardzo dalekie od
siebie w swych programach, postanowiły współdziałać w doprowadzeniu budżetu
państwa do równowagi i w ratowaniu kraju od popadnięcia w ostatnią nędzę. I wcale
by mnie nie cieszyło, że nowy minister skarbu tak daleko poszedł w swej otwartości,
odsłaniając niebezpieczne położenie państwa i wskazując potrzeby zmniejszenia
jego rozchodów o tak olbrzymią sumę. Czułbym, że mię spotyka największy za-
wód, mianowicie że się zawodzę na Sejmie, na który liczyłem z całą pewnością, że
705086028.003.png
Dokumenty
nigdy nie dopuści do uzdrowienia gospodarki państwowej, że każdy wysiłek w tym
kierunku unicestwi. I zacząłbym się obawiać, czy te słabe początki nie rozwiną się
w coś mocniejszego, czy te objawy otrzeźwienia, postępu pojęć i poczucia odpowie-
dzialności za losy kraju nie staną się wyraźniejszymi, i czy Polska nie zaczyna istot-
nie wchodzić na drogę naprawy. Uważałbym to za rzecz tym bardziej niepożądaną,
że obecnie stan inansowy i gospodarczy państw europejskich w ogóle psuje się, że
rządy i parlamenty coraz mniej wykazują zdolności zaradzenia złemu i że, gdyby
Polska zdobyła się na wysiłek i gospodarkę swą jako tako uporządkowała, mogłoby
to utrwalić jej pozycję w Europie i nawet uczynić ją wcale mocną.
Postanowiłbym temu zapobiec za wszelką cenę. Ale jak?...
Przede wszystkim, rozwinąłbym swoimi środkami i przez swoich agentów
agitację w Polsce, odwracającą uwagę społeczeństwa od spraw gospodarczych i skar-
bowych. Nie to jest nieszczęściem Polski, że za mało wytwarza, a za wiele spożywa,
że skarb państwa ma za małe dochody – a większych mieć nie może, bo z ubogiego
społeczeństwa więcej nie wyciśnie – a za wielkie wydatki, że i obywatel kraju, i pań-
stwo samo jest obdzierane przez niecną spekulację... Dziś głównym nieszczęściem
jest zły ustrój polityczny państwa. Ten ustrój trzeba przede wszystkim zmienić.
Rzucić wszystko, a tym się zająć.
I tu bym radykalnie zmienił swoje dotychczasowe stanowisko: gdy dawniej
byłem za tym, żeby Polska miała najbardziej demokratyczną konstytucję w Europie,
gdym starał się, ażeby miał w niej wszechwładzę Sejm, który jak spodziewałem się,
nigdy nie pozwoli na utworzenie rządu, kierującego się zdrowym rozsądkiem, pro-
wadzącego rozumną gospodarkę państwową – dziś, widząc w tym Sejmie pierwsze
objawy, świadczące, że ludzie się czegoś nauczyli, że zaczynają zdawać sobie sprawę
z położenia kraju, z twardej rzeczywistości, że zaczynają nieśmiało wstępować na
drogę, na której jedynie można stworzyć trwałe podstawy bytu państwowego, dziś,
powiadam, stałbym się bezwzględnym przeciwnikiem konstytucji demokratycznej,
Sejmu, dziś zacząłbym głosić potrzebę zamachu stanu, dyktatury, czy nawet auto-
kratycznej monarchii.
A gdyby mi się jeszcze udało znaleźć jakiego militarystę śniącego o czynach
wojennych i czekającego na sposobność wpakowania Polski w jakąś awanturę, np.
w wojnę z Sowietami, obsypałbym go złotem – o ile bym je miał – i wszelkimi środ-
kami pomógłbym mu do pokierowania polityką polską według swej woli. Wtedy już
byłbym pewny, że wszystko będzie dobrze.
Na to wszystko, gdybym był wrogiem Polski, nie żałowałbym wysiłków, ani
375
oiar.
Co prawda, wrogowie Polski, bliżsi i dalsi, tyle mają kłopotów dzisiaj u sie-
bie w domu, te kłopoty tak z dnia na dzień rosną, złoto, które jeszcze posiadają, tak
705086028.004.png
GdybymbyłwrogiemPolski...
376
szybko topnieje, że za wiele myśli nie mogą Polsce poświęcać i nie mogą się zdoby-
wać na zbyt wielkie oiary dla doprowadzenia jej do ostatecznej zguby.
Na szczęście dla nich w samej Polsce istnieje sporo ludzi, którzy starają się
za nich robotę robić.
Zdarza się to czasami w życiu, że jakiś biedak, nic nie posiadający i ciężko
walczący z twardymi warunkami bytu, naraz, nieoczekiwanie dostaje wielki spadek.
Że zaś nigdy większej ilości pieniędzy nie widział, większymi sumami nie operował,
wobec tego majątku, który mu spadł bez żadnego z jego strony wysiłku, doznaje za-
wrotu głowy, wydaje mu się on czymś nieskończonym, niewyczerpanym. Zaczyna
tego majątku używać: żyje, jak we śnie, rzuca pieniędzmi na prawo i na lewo, bez
planu, bez sensu, bez rachunku.
Majątek w ciągu paru lat rozprasza się i na powrót zaczyna się bieda. Tylko
teraz już cięższa, bo się zaznało dostatku.
Takim biedakiem, który niespodziewanie dostał wielki spadek, jest obecne
pokolenie polskie, tym spadkiem jest zjednoczona niepodległa Polska.
Nic dziwnego, że pokolenie, które ją dostało – bo przecie nie zdobyło jej własny-
mi wysiłkami – doznało zawrotu głowy. Ludzie u nas zaczęli żyć, jak we śnie, zamknęli
oczy na otaczającą ich rzeczywistość. Własne państwo, które posiedli, traktowali tylko
jako źródło wszelakich rozkoszy: łatwego dorabiania się, zaspakajania najbardziej wybu-
jałych ambicji, kąpania się w godnościach i zaszczytach okazałych, często śmiesznych
w swej okazałości reprezentacji, delektowania się uroczystościami, obchodami... Z tego,
że ten wielki spadek pociąga za sobą wielkie obowiązki, sprawy sobie nie zdawali.
I w ciągu siedmiu lat zdążyli ogromną część odziedziczonego majątku roz-
trwonić.
W pewnej mierze było to nieuniknione. Nie można było żądać takiego cudu
od Pana Boga, żeby pokoleniu, które nic nie miało i niczym nie rządziło, spuścił
z nieba dar rozumnego od razu rządzenia wielkim państwem, a nawet tego, żeby je
uchronił od zawrotu głowy wobec tak nagłej zmiany losu.
Ten jednak zawrót głowy, to życie we śnie trwało przydługo. Od paru lat
zaczęły się próby obudzenia społeczeństwa z tego snu niebezpiecznego, przywró-
cenia go do przytomności. Te próby były bezskuteczne. Budzić się zaczęli dopiero
pod wpływem przykrych odczuć rzeczywistości. To rozkoszne łoże, na którym śnili
swoje sny o władzy, zaszczytach, fortunach i t. d., zaczęło się robić coraz twardszym,
przewracanie się z boku na bok nic nie pomaga. I oto dziś zaczyna się przebudzenie,
ludzie zaczynają myśleć i przytomnie postępować. Zaczynają rozumieć, iż na to,
żeby żyć dalej, żeby istnieć, trzeba wielkiego, nieustannego wysiłku.
Ale są dwa gatunki ludzi, którzy z łożem snów rozkosznych rozstać się nie
chcą. Jedni zawsze stali z dala od życia, od jego potrzeb i konieczności, dla nich
705086028.005.png
Dokumenty
zrozumienie rzeczywistości zawsze było niedostępne, przed wielką wojną i w cza-
sie tej wojny postępowali, jak nieprzytomni, upojeni haszyszem rozmaitych ikcji
o świecie, o własnym kraju i o samych sobie. Inni odczuwają silnie dzisiejszą rzeczy-
wistość, twardość łoża, na którym dotychczas spoczywali, dokucza im mocno, ale
wstrętna im jest myśl o długich wysiłkach i oiarach na rzecz stopniowej naprawy.
Ci pocieszają się, że im ktoś to łoże prześciele, że za nich zrobi robotę dyktator, czy
król, a im pozwoli spoczywać.
Ostatni to często ludzie nie tylko najlepszych chęci, ale dostępni dla logiki.
Dlatego chciałbym i z nimi na tym miejscu pogadać.
Roman Dmowski, Pisma, tom X; Od Obozu Wielkiej Polski do Stronnictwa Na-
rodowego /Przemówienia, artykuły i rozprawy z lat 1925–1934/ (Częstochowa: Antoni
Gmachowski i ska, 1939): ss. 13–18.
377
705086028.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin