Rudnicka Halina - Król Agis.pdf

(1173 KB) Pobierz
HALINA RUDNICKA
HALINA RUDNICKA
KRÓL AGIS
LUDOWA SPÓŁDZIELNIA WYDAWNICZA WARSZAWA 1965
725645225.001.png
PIERWSZA PODRÓŻ
Z prawej strony horyzont zamknęły niebosiężne, skrzące się śniegiem na szczytach góry
Tajgetu, z lewej rozsiadły się szeroko, wygodnie, kopulaste wyniosłości Parnonu. A w rozle-
głej, przytulnej dolinie prześwieca zza gęstwiny drzew powoli toczący swe wody Eurotas o
złotym dnie, czasem granatowy od cienia pochylonych nad nim dzikich oleandrów, czasem
różowy od laurów lub niebieski od lilii wodnych. Małe białe domki, przykucnięte pod rozło-
żystymi platanami, zagubione wśród gajów oliwnych i rozkwitłych sadów, są jak klocki
rozrzucone ręką Heraklesa * na tę ziemię niezrównanej urody, ziemię lakońską. Bezchmurna,
gładka, błękitna kopuła niebios nakryła ten barwny krajobraz przezroczystym kloszem.
Godzinami można patrzeć, podziwiać i nigdy nie być sytym tego widoku. A dziś trzeba go
zabrać z sobą, zapamiętać na długie miesiące.
To już dziś....
Agis odetchnął głęboko, radośnie. Cudownie jest żyć. Bogowie, jakim niebiańskim
darem jest życie, gdy ma się dwadzieścia lat i przed sobą daleką, wyśnioną podróż! Ulubiony
Wicher kręci się niecierpliwie, kopytami grzebie ziemię, potrząsa grzywą, rży. To dobra wró-
żba. Poklepać go w kark dłonią, a poniesie z tego wzgórza w dolinę, w zgrabnym kłusie, lekki
jak dziewczyna tańcząca na cześć Artemis. Na drodze, za bramą, czekają już towarzysze
podróży, stoją naładowane wozy. Tylko Mandroklejdas się spóźnia. Przed odjazdem miał
jeszcze wstąpić do eforejonu po ostatnie rozkazy — czyżby go zatrzymał złośliwy efor Orsip-
pos, który sprzeciwiał się ich wyjazdowi do Aten? A może eforowie cofnęli zezwolenie? Agis
przygryzł wargi — nie, to niemożliwe. Mimo wszystko eforowie liczą się z ojcem, nie zechcą
zadrażnień, kłótni. Zapewne Mandroklejdas, jak każdy dyplomata, nie lubi się spieszyć. Agis
zawrócił koniem przez dziedziniec ku domowi, gdzie na tarasie, stanowiącym dach głównej
sali domu, megaronu, stała matka, królowa Agezystrata. Już wcześniej Agis pożegnał się z
rodzicami, ale wiedział, że matka będzie patrzyła za nim, odjeżdżającym, tak długo, aż zni-
knie w tumanie kurzu na drodze.
Uśmiechnął się, podniósł dłoń, zawołał serdecznie:
— Bądź zdrowa, mamo!
— Niech cię bogowie mają w swej opiece, synu. Pamiętaj uczcić godnie Pana Delf.
I królowa błagalnym gestem wzniosła obie ręce ku niebu. Stojąca za swą panią stara
piastunka Agisa, Persina, wylała ze specjalnie w tym celu przygotowanego dzbanuszka mleko
na ziemię. Libacja dla bogów, a szczególnie dla Hermesa — niech się opiekuje młodym
królewiczem udającym się w daleką, długą podróż.
— Dobrze, mamo. Będę pamiętał o ofiarach dla Pana Delf — i Agis skierował się ku
bramie. Z grupy jeźdźców wysunęli się ku niemu jego najbliżsi przyjaciele: długonogi Lizan-
dros o męskiej, pięknej twarzy, przenikliwym spojrzeniu wyzierającym spod czupryny kru-
czych, kędzierzawych włosów, znakomity jeździec, ulubieniec kobiet i dziewcząt spartań-
skich. Obok niego niezdarnie trzymający się na kasztanku Amfares, utalentowany śpiewak,
hulaka i namiętny gracz w kości. Jego szeroką twarz o wystających kościach policzkowych
poszerzały jeszcze uszy i szerokie usta, zawsze skłonne do śmiechu, drwiny, zjadliwej ironii.
Trzeci z przyjaciół to olbrzym Damochares o wielkich silnych pięściach, dla których nawet
maczuga Heraklesa nie byłaby zbyt ciężką bronią. Małomówny, a nawet ponury, nie lubił
towarzystwa ludzi wesołych, unikał zabaw i hulanek. Istniał dla niego tylko jeden człowiek
godny miłości i uwielbienia: Agis. Na każdym kroku manifestował te swoje uczucia.
* Objaśnienia na końcu książki.
Mandroklejdasa w dalszym ciągu nie było widać, więc ruszyli w drogę. Czekał na nich
przed głównym wejściem na agorę, w cieniu portyku, rozmawiając z niskim, siwiejącym na
skroniach mężczyzną, ubranym w szary, prosty płaszcz.
Agis, zobaczywszy ich, zeskoczył z konia i zbliżając się żywo, zawołał radośnie:
— Ksenares! Cieszę się, mistrzu, że mogę jeszcze raz uściskać cię przed odjazdem!
Były wychowawca i nauczyciel Agisa, Ksenares. filozof i poeta, był duchowym przy-
wódcą światlejszej młodzieży spartańskiej. Pod naciskiem wszechwładnych eforów, ojciec
Agisa, król Eudamidas, zwolnił Ksenaresa z obowiązków wychowawcy następcy tronu, ale
Agis nie zerwał serdecznych więzów łączących go z filozofem. Spotykali się nadal, prowa-
dzili długie dysputy na tematy historyczne, filozoficzne czy też omawiali najświeższe dzieła
literackie, w tajemnicy przed eforami przemycane z Aten i Aleksandrii. Eforowie przez swoje
„oczy i uszy” byli informowani o każdej nowości przywiezionej do Sparty, ale udawali, że o
tym nie wiedzą. Ostatecznie, zamorskimi nowinkami interesowała się młodzież stanowiąca
nieznaczny procent z owej setki rodzin arystokratycznych stojących na świeczniku społe-
cznym. To niegroźne — można przymrużyć oko i pozwolić młodym filozofować. Na starość
staną się nieodrodnymi synami swych ojców, dbającymi o majątki i przywileje z tym związa-
ne. Agis oburzał się na tę konspirację, ale nie miał odwagi wystąpić jawnie. Nie zależało mu
na eforach ani na opinii społeczeństwa, bał się o spokój ojca, nie chciał mu przyczyniać
zmartwień. Dlaczego eforowie, tak drażliwi w sprawie książek, są obojętni na przesadny zby-
tek, który rozpanoszył się pośród bogaczy Sparty? Płaszcze z kosztownej, słynnej milezyj-
skiej wełny, złote tkaniny z Pergamonu, przezroczyste jedwabie z Kos, złote ozdoby, dzieła
mistrzów korynckich, egipskie drogie kamienie, nawet perły z Indii — to tylko mały rejestr
kosztowności, w jakie ubiera się bogata Spartanka. Nikt, nawet mędrzec Ksenares, nie potrafił
mu wytłumaczyć tolerancji eforów.
Mistrza Ksenaresa nie interesował dzień dzisiejszy. Dla niego wielkość Grecji skończy-
ła się razem z Platonem. Młodzi wysłuchiwali wywodów filozofa, czytali głośno Platona,
recytowali wyuczone na pamięć fragmenty jego dzieł i marzyli o idealnym państwie, które
dałoby się urzeczywistnić gdzieś na wyspach szczęśliwych, o których opowiadają legendy.
Agis pragnął zabrać ze sobą do Aten, a potem do Delf ukochanego mistrza Ksenaresa, ale
eforowie ostro przeciwstawili się temu. Nie pomogło nawet osobiste poparcie króla Eudami-
dasa.
— Pilnie uczęszczaj do Akademii, Agisie, rób notatki z wykładów, a po powrocie opo-
wiesz mi wszystko dokładnie — mówił Ksenares.
— Wątpię, mistrzu, czy będę miał dość czasu. Ćwiczenia na hippodromie i oficjalne
przyjęcia wypełnią mi zapewne całe dni...
— Nie jedziesz, Agisie, sposobić się na zawodowego aurigę, tylko zdobywać doświa-
dczenie potrzebne dla przyszłego władcy. Pamiętaj odwiedzić grób Platona i złożyć ofiary
należne temu geniuszowi myśli ludzkiej i wielkiemu herosowi.
— Tak jest, mistrzu. I niech łaska bogów świeci jak najdłużej nad moim ojcem, dostoj-
nym królem Eudamidasem — odpowiedział poważnie Agis, wznosząc oczy ku niebu. —
Szczęśliwe są dla Sparty jego rządy, oby żył wiecznie.
— Wszyscy tego pragniemy — po suchej, szczupłej twarzy filozofa przebiegł jakiś cień
— ale pamiętaj, chłopcze, że wiedzy nigdy nie jest za dużo. Im więcej jej pochłoniesz, tym
szersze horyzonty otworzą się przed tobą. Wiedza jest jak morze bezkresne: płyniesz, pły-
niesz i coraz nowe, coraz inne widoki otwierają się przed tobą. Im lepiej poznajesz świat, tym
bardziej zachwycasz się jego różnorodnością, zdumiewasz się jego tajemnicami, których nie
zgłębisz, choćbyś trzy życia miał przed sobą.
— Jedźmy już — przerwał niecierpliwie Mandroklejdas. — Eforowie tyle mi dziś na-
kładli do głowy wskazówek, mieli tyle wątpliwości... bałem się, że odwołają naszą podróż...
— Wracaj szczęśliwie — Ksenares objął Agisa. — Bardzo mi cię będzie brakowało,
chłopcze.
— Bądź zdrów, Ksenaresie — Agis pocałował mistrza w czoło i ramię — mnie też
będzie smutno bez ciebie.
— Daję ci na drogę ten rulonik. Niech maksyma mojego wielkiego Mistrza będzie dla
ciebie wskazówką i nicią Ariadny w tej podróży.
Wręczył Agisowi mały rulonik pergaminu związany czerwoną tasiemką. Ruszyli.
Ksenares stał długo w tłumie gapiów, którzy zgromadzili się przed agorą i patrzył za odje-
żdżającymi.
Agis jechał na czele orszaku, z jednej strony towarzyszył mu Mandroklejdas, z drugiej
Damochares.
Szybko podjechał ku nim Amfares.
— Popatrzcie, Gilippos ukończył już budowę nowego domu — wskazał ręką na
dziedziniec otoczony niewysokim murem, w którego głębi jaśniało bielą świeżo malowanych
ścian obszerne domostwo. — Podobno kosztowne dywany sprowadził z Ajolis, z Pergamonu
wielobarwne zasłony, meble zaś z Koryntu...
— Ten ma złota! — powiedział z zawiścią Damochares. — Biedny spartiata nie ma tylu
wszy w podartym płaszczu, ile on talentów złota w swoich skrzyniach.
Nikt nie podtrzymał rozmowy. Damochares zwrócił oczy, gdzie patrzyli przyjaciele, i
też zaniemówił. Po lewej stronie dziedzińca mienił się w porannym słońcu sad w bogactwie
kwitnących jabłoni, grusz i śliw. Tuż za parkanem na wysokim postumencie stał posąg bogini
Artemis-Agrotera, opiekunki rolników i zasiewów, patrzącej na południe, ku żyznym polom
lakońskim. Ale nie posąg pospolitej miejscowej roboty przykuł uwagę młodzieńców. Na po-
stumencie stała młoda dziewczyna. Wieńczyła stopy bogini girlandą z wiosennych kwiatów.
Krótki, biały peplos, otwarty na bokach, odsłaniał przy każdym ruchu smukłe dziewczęce
uda, które zaraz niby złoty królewski płaszcz zasłaniały rozpuszczone długie włosy, przewią-
zane nad czołem barwną opaską i swobodnie spadające na plecy. Twarzy dziewczyny nie
widzieli, bo zwrócona była w stronę bogini, ale i tak każdy z nich wiedział, kto to jest.
— Agiatis — samymi wargami szepnął Lizandros, który znalazł się niespodzianie obok
Agisa najbliżej sadu.
— Tak — odpowiedział Agis, zwracając roześmiane oczy na przyjaciela — popatrz, jak
ta mała urosła od zeszłorocznych Gymnopediów. Tańczyła z grupą najmłodszych nagich
dziewcząt... a teraz panna się z niej zrobiła... A ty czegoś się tak zaczerwienił?
Agiatis właśnie odwróciła się i spostrzegłszy strojny orszak młodych mężczyzn na
koniach, krzyknęła cicho, lekko zeskoczyła na ziemię i znikła w gęstwinie drzew. Z ramienia
bogini ześliznęło się maleńkie, zwinne, kasztanowate zwierzątko i pobiegło za dziewczyną.
— Łasiczka Agiatis! — zawołał Amfares. — Zawsze ze swoją panią! Ależ cudo wyro-
sło z tej dziewczyny! Nawet boska Helena mogłaby jej pozazdrościć urody. Wyglądałaby
przy tej dziewczynie jak handlarka suszonych ryb.
— Nie obrażaj boskiej Heleny — z udaną powagą powiedział Lizandros — bo to się
może źle skończyć.
— Źle? Dlaczego?
— Słyszałeś historię poety Stezychorosa?
— Nie.
— Ówże Stezychoros napisał wesołą i złośliwą piosenkę o Helenie. Za karę oślepł. I
kiedy po uroczystych oczyszczeniach i ofiarach odwołał obelgi, odzyskał wzrok.
— Musiał być ładnym chłopcem, dlatego Helena mu przebaczyła — wtrącił Mandrokle-
jdas. — Ty, Amfaresie, nie miałbyś szans...
— O — szczerze oburzył się Amfares — mówię wam, że gdybym zaśpiewał Agiatis
kilka moich pieśni, straciłaby dla mnie głowę!
— Możliwe, ale nie jej ojciec — drwiąco uśmiechnął się Mandroklejdas. — Gilippos
dobrze się rozpatrzy, zanim wyda córkę za mąż. Jemu nie zaimponuje byle śpiewak.
— Jedźmy — gwałtownie przerwał Lizandros — za długo tu marudzimy.
— Jedźmy — zgodził się Agis. — Ciekawe, w jaki sposób obłaskawiła tę łasiczkę, że
biega za nią jak cień?
— Podobno znalazła ją gdzieś w polu we wnykach tak osłabłą, że nawet się nie broniła,
kiedy Agiatis ją uwalniała — Amfares pominął milczeniem zaczepkę Mandroklejdasa. —
Zabrała ją do domu, odkarmiła, odchuchała i zwierzątko przywiązało się do niej.
— Nawet dzikie i drapieżne zwierzę zmienia swą naturę pod wpływem dobroci —
powiedział Agis — a wy twierdzicie, że dobrocią nie można zmienić złego człowieka.
— Trudne to i niewdzięczne zadanie — z odcieniem smutku w głosie zauważył
Mandroklejdas, a Damochares zahuczał basem:
— Według mnie, to najlepsza twarda pięść. Dobrocią daleko nie zajedziesz.
— A ja twierdzę — z uporem powtórzył Agis — że dobroć jest najsilniejszą bronią.
Tylko ludzie nie umieją jeszcze rozumnie posługiwać się nią.
— Ciekawe, czy tą bronią zdobyłbyś najlichszą twierdzę — uszczypliwie uśmiechnął
się Amfares.
— Potępiam wszelką przemoc, a więc i zdobywanie cudzych miast! — żywo zawołał
Agis. — Zarówno pojedynczy człowiek, jak i całe państwa powinny zadowolić się tym, co
posiadają. Wyciąganie ręki po cudze zawsze jest grabieżą.
Nie podtrzymywali tej rozmowy. Nie rozumieli swego młodego, dostojnego stanowi-
skiem przyjaciela. Dziwne zasady, jak na następcę tronu. Czy to młodzieńcza przekora każe
mu wygłaszać poglądy sprzeczne z rozumowaniem każdego człowieka? W świecie, w którym
się liczy tylko silna pięść i złoto, jaką rolę może odegrać człowiek głoszący chwałę dobroci?
Nawet jeśli tym człowiekiem jest przyszły król, współrządca maleńkiego państewka?
Milcząc ruszyli w dalszą drogę. Minęli świątynię Dioskurów, boskich bliźniaków, pro-
toplastów królewskich rodów spartańskich, rozsiadłą na wzgórzu, potem hippodrom Posejdo-
na, uczczonego tu świątynią, posągiem i wielkim ołtarzem dla ubłagania go, by nie zsyłał
trzęsienia ziemi. Gaje oliwne dawały słaby cień, od rozkwitłych sadów szły upajające zapa-
chy i świergot ptaków. Agis rozglądał się, jakby notował w pamięci spotykane obrazy, choć
znane, ale zawsze nowe. Znał tu każde drzewo, krzew przydrożny, kamień leżący na drodze, i
nawet gdy przymykał oczy, widział to wszystko. Tylko oświetlenie zmieniało się zależnie od
pory roku i dnia.
Małomówny Damochares jechał z miną jak zwykle trochę tępą i ospałą, mrużąc swe
małe, lekko skośne oczy. Mandroklejdas patrzył na niego z niechęcią: co sobie upodobał deli-
katny, wrażliwy Agis w tej zwalistej górze mięśni olbrzyma o ptasim móżdżku? Lubi go, to
fakt, przebacza grubiańskie zachowanie, broni przed złośliwością Amfaresa, który nieraz
strzępi swój cięty język dla ośmieszenia siłacza. Mandroklejdas westchnął. Trzeba go jednak
tolerować, bo to poważny kandydat do wieńca z wawrzynu na zawodach pytyjskich. Przecie
po to jadą, aby rozsławić Spartę swymi zwycięstwami. Eforowie liczą, że ekipa spartańska
przywiezie trzy albo nawet cztery wieńce. Stawiają na Damocharesa w pentatlonie i pankra-
tionie, na Amfaresa w agonie śpiewaczym, na Lizandrosa w wyścigach kwadryg. Tylko Agis
wydawał się im niepewny, poruczyli nawet tajną instrukcję Mandroklejdasowi, aby odwiódł
Agisa od osobistego stawania do zawodów w wyścigach. Można wynająć któregoś ze znako-
mitych aurigów, bo przecie zwycięstwo przypada temu, czyj zaprząg zdobył pierwsze miej-
sce. Mandroklejdas skrzywił się. Niemiły to obowiązek tłumaczenie Agisowi, że eforowie nie
mają zaufania do jego zdolności jako aurigi. Chyba nie wywiąże się z tego zadania. I tak za
dużo obowiązków i misji zwalili mu eforowie na głowę: nawiązanie rozmów dyplomaty-
cznych z Atenami, które choć nie liczą się jako siła polityczna, wciąż jeszcze przodują w ca-
łym świecie jako ognisko nauki, filozofii i sztuki; odświeżenie trochę przyschłej w ostatnich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin