Mary Stewart - Przadki ksiezycowe.pdf

(746 KB) Pobierz
182981906 UNPDF
Mary Stewart
PRZĄDKI KSIĘŻYCOWE
Tytuł oryginału: The Moon-Spinners
182981906.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zwiastun ten mały lekko wzbił się w górę... Przed siebie leci...
Aż pląsy przerwał przy grocie omszałej, Skąd źródło z pluskiem tryska
bezustannie W ciszę powietrza...
John Keats: Endymion
Wszystko zaczęło się od czapli wylatującej z cytrynowego gaju. Nie chcę
twierdzić, że od pierwszej chwili dopatrywałam się w niej umownego herolda
zwiastującego przygodę, białego rogacza z bajki, który wyskakując z za-
czarowanej gęstwiny leśnej wywabia księcia daleko od świty i gubi go w
borze, gdzie z zapadnięciem zmroku czyha niebezpieczeństwo. Lecz gdy wielki
ptak wyfrunął nagle z gąszczu błyszczącego listowia i kwiatów drzew
cytrynowych i poszybował ku górom, ruszyłam za nim. Kto postąpiłby inaczej,
gdyby taka rzecz zdarzyła mu się w promienne kwietniowe południe u stóp
Białych Gór na Krecie, gdy szosa jest rozpalona i pełna kurzu, a wąwóz kusi
zielenią i pluskiem wody, gdy w górze białe skrzydła unoszą ptaka ku cienistej
otchłani, a powietrze przesycone jest zapachem cytrynowego kwiatu?
182981906.002.png
Z Heraklionu samochód dowiózł mnie do miejsca, gdzie od traktu skręca
w bok ścieżka do Agios Georgios. Wysiadłam, przerzuciłam przez ramię dużą
torbę z brezentu, służącą mi za chlebak, po czym zwróciłam się do pary
Amerykanów, żeby im podziękować za podwiezienie.
— To była dla nas przyjemność, kochanie. — Pani Studebaker wyjrzała
przez okno samochodu z miną trochę zaniepokojoną. — Czy pani jest aby
pewna, że to tu? Nie mam wcale ochoty wysadzać pani samej w sercu nie zn-
anego kraju. Czy pani jest pewna, że to właśnie tutaj? Co piszą na dro-
gowskazie?
Zapytany o radę drogowskaz obwieszczał pokrzepiająco:
AGGEORGIOS
— No i co pani z tego? — spytała pani Studebaker. — Słuchaj no, koch-
anie...
— Wszystko w porządku — roześmiałam się. — To właśnie jest Agios
Georgios i zgodnie z opinią pani kierowcy, no i z mapą, wieś leży o trzy
czwarte mili stąd; trzeba zejść w dół tą ścieżką. Jak tylko obejdę tamtą stromą
skalną ścianę, prawdopodobnie zobaczę już zabudowania.
— Ja też tak sądzę. — Pan Studebaker wysiadł z wozu razem ze mną i
przyglądał się kierowcy, który wyjąwszy z bagażnika moją małą walizkę
postawił ją obok mnie na skraju szosy.
Pan Studebaker był tęgim mężczyzną o różowych policzkach i łagodnym
usposobieniu, miał na sobie pomarańczową koszulę wypuszczoną na szare
drelichowe spodnie oraz płócienny kapelusz z szerokim oklapniętym rondem.
Uważał panią Studebaker za najinteligentniejszą i najpiękniejszą kobietę na
świecie i wcale się z tym nie krył; jego żona, osoba również miła i łagodnego
usposobienia, posiadała w dodatku spory zmysł spostrzegawczy. Oboje odzn-
aczali się ową ciepłą, otwartą i trochę naiwną dobrocią, będącą, jak mi się
wydaje, specyficzną zaletą Amerykanów. Zawarłam z nimi znajomość zaled-
wie wczoraj wieczór w moim hotelu i skoro tylko dowiedzieli się, że wyruszam
na południowe wybrzeże Krety, nie dali mi spokoju, póki nie wyraziłam zgody,
że odbędę część drogi razem z nimi samochodem wynajętym przez nich na
zwiedzanie wyspy. A teraz zdawało mi się, że największą przyjemność spraw-
iłabym im, gdybym się wyrzekła niemądrego projektu odwiedzenia wioski w
zapadłym kącie kraju i dołączyła do ich wycieczki.
— Nie podoba mi się tu — powiedział pan Studebaker, niespokojnie
spoglądając na kamienistą ścieżynę, wijącą się od szosy łagodnymi skrętami w
dół wśród skalistych stoków obrośniętych niskimi krzewami i karłowatym
jałowcem. — Niechętnie zostawiam tu panią samą. Wie pani — zwrócił ku
mnie poważne spojrzenie łagodnych niebieskich oczu — zanim tu
przyjechałem z żoną, przeczytałem książkę o Grecji i niech mi pani wierzy,
panno Ferris, oni mają tu jeszcze takie zwyczaje, że pani po prostu by nie uwi-
erzyła. Wedle tej książki Grecja w niektórych dziedzinach jest do dziś bardzo,
bardzo pierwotnym krajem. Roześmiałam się.
— Być może. Ale jednym z ich pierwotnych obyczajów jest to, że traktują
cudzoziemców jak świętość. Nawet na Krecie nikt by nie zamordował gościa!
Niech się pan nie martwi o mnie, naprawdę. Bardzo to miłe z pańskiej strony,
ale nic mi się nie stanie. Wspominałam już państwu, że mieszkam w Grecji
przeszło rok, dogadam się dobrze po grecku, no i już raz byłam na Krecie.
Możecie mnie więc państwo spokojnie tu zostawić. Wysiadłam na pewno we
właściwym miejscu i za dwadzieścia minut będę już na dole we wsi. W hotelu
oczekują mnie dopiero jutro, ale wiem, że nie mają tam żadnych gości, więc
łóżko znajdzie się na pewno.
— A co z tą kuzynką, która miała być z panią? Czy jest pani pewna, że się
tu zjawi?
— Oczywiście, że tak. — Miał tak wystraszoną minę, że jeszcze raz musi-
ałam mu wszystko wytłumaczyć. — Miała jakieś trudności i spóźniła się na
samolot, ale poleciła mi nie czekać na siebie, więc zostawiłam dla niej wiado-
mość. Gdyby nawet nie zdążyła na jutrzejszy autobus, złapie jakiś samochód
czy coś w tym rodzaju. Jest bardzo obrotna. — Uśmiechnęłam się. —
Martwiła się, żebym się nie pętała bez celu czekając na nią i nie straciła ani
dnia wakacji, toteż będzie państwu wdzięczna tak jak ja za oszczędzenie mi
całej doby.
— Zgoda, jeśli pani jest pewna...
— Jestem całkowicie pewna. A zatem, nie chcę państwa dłużej zatrzymy-
wać. To cudownie, że podwieźliście mnie tak daleko. Gdybym czekała na
jutrzejszy autobus, straciłabym cały dzień na dojazd. — Z uśmiechem
podałam mu rękę. — Iw dodatku dobiłam właśnie tu! Jak państwo widzicie,
podarowaliście mi cały dodatkowy dzień, nie mówiąc już o cudnej prze-
jażdżce! Raz jeszcze państwu dziękuję.
Nareszcie uspokojeni pojechali w dalszą drogę. Samochód powoli ruszył
po stwardniałym na cement błocie górskiej drogi, podskakując i chybocząc się
w koleinach wyrytych potokami zimowych deszczy. Borykał się z okrążeniem
stromego stoku, po czym zanurzył się w głąb lądu. W ślad za nim gęstą smugą
wzbijał się kurz, powoli rozpraszany przez lekki wietrzyk.
Stałam obok mojej walizki i rozglądałam się wokoło.
Białe Góry to pasmo wysokich szczytów, kościec zachodniej, górzystej
części Krety. Na południowym zachodzie wyspy pasmo górskie spada
uskokami ku wybrzeżu, bardzo tu stromemu, dzikiemu i poszarpanemu.
Wzdłuż brzegu, nad zatokami, w które wpadają bystre strumienie drążąc w
skalistych szańcach wyłomy, usadowiły się rozsypane domki, uczepione
nawarstwiających się zwałów kamyków nadmorskich i korzystające ze świeżej
wody potoków, zamknięte na zapleczu dzikimi górami, gdzie owce i kozy sku-
bią swoje skąpe pożywienie. Do niektórych wiosek można dotrzeć tylko
stromymi ścieżkami wiodącymi przez labirynt górskich stoków lub żaglówką
od strony morza. Właśnie jedną z takich wiosek, Agios Georgios, czyli wieś św.
Jerzego, obrałam sobie na spędzenie tygodnia wielkanocnych ferii.
Jak to już opowiedziałam Studebakerom, mieszkałam w Atenach od
stycznia ubiegłego roku, pracując w charakterze młodszej sekretarki w Am-
basadzie Brytyjskiej. Uważałam się za szczęśliwą, że w wieku lat dwudziestu
jeden zdobyłam choćby skromniutką posadkę w kraju, o którego zwiedzeniu
marzyłam, jak daleko zdołam sięgnąć pamięcią. Osiadłam w Atenach, uczyłam
się pilnie języka (co zostało nagrodzone szybkim osiągnięciem biegłości), zaś
wakacje i weekendy wykorzystywałam na zwiedzanie wszystkich sławnych
miejsc w zasięgu moich możliwości.
Na miesiąc przed feriami wielkanocnymi dowiedziałam się z wielką radoś-
cią, że moja kuzynka, Frances Scorby, wybiera się tej wiosny do Grecji
planując wycieczkę morską w towarzystwie kilku przyjaciół. Frances jest zn-
acznie starsza ode mnie, jest raczej rówieśnicą moich rodziców niż moją. Gdy
przed trzema laty umarła mi matka (ojca nie znałam wcale, zginął podczas
wojny), zamieszkałam u Frances w Berkshire, gdzie jest ona współwłaścicielką
dość już sławnej plantacji roślin skalnych. Pisuje też artykuły i wygłasza
odczyty o tych roślinach, robi piękne kolorowe fotografie, ilustrujące jej
książki i wykłady. Moje pełne zachwytu listy z opisami dzikiej roślinności
Grecji przyniosły więc owoce. Otóż grono jej przyjaciół wynajęło mały jacht na
wycieczkę z Brindisi do Pireusu, gdzie zamierzali zatrzymać się na kilka dni,
aby zwiedzić Ateny i okolice, po czym mieli zamiar pożeglować sobie wśród
wysp greckich. Ich przyjazd do Pireusu zbiegał się w czasie z moimi feriami
wielkanocnymi, lecz (co napisałam w obszernym liście do Frances) nawet dla
niej nie chciałam poświęcić tych cennych kilku dni wolności, by je spędzić
wśród świątecznych tłumów, wśród kotłujących się rzesz turystów, którzy na
okres kilku tygodni zalewali miasto. Zaproponowałam więc kuzynce, żeby na
kilka dni odłączyła się od swojego towarzystwa i spotkała się ze mną na
Krecie, gdzie w spokoju będzie mogła obejrzeć krajobraz i legendarne kwiaty
Zgłoś jeśli naruszono regulamin