Mo Hayder - Jack Caffery 03 - Rytuał.pdf

(813 KB) Pobierz
655544875 UNPDF
MO HAYDER
RYTUAŁ
Gdzieś na dalekiej pustyni Kalahari w Afryce Południowej, po-
śród suchego ochrowego weldu, na dnie jaskini przycupnęło
niewielkie, pokryte rzęsą wodną jeziorko. Byłoby zwyczajne,
gdyby nie jego bezruch - przypadkowy obserwator nie po-
święciłby mu większej uwagi, nawet by nie zapamiętał. Chy-
ba że miałby w nim pływać. Albo zanurzyłby palec. Wówczas
zauważyłby coś niecodziennego. Coś odmiennego.
Przede wszystkim zauważyłby, że woda jest zimna. Wręcz
lodowata. Zimnem nieziemskim. Zimnem, które pochodzi ze
stuleci ciszy, z najstarszych zakamarków wszechświata. Po-
tem zauważyłby, że w jeziorku nie ma prawie żadnego życia,
jeśli nie liczyć kilku bezbarwnych roślin. Wreszcie, gdyby był
na tyle niemądry, by w nim popływać, odkryłby jego zgubną
tajemnicę: jeziorko nie ma ścian ani dna - prostą zimną linią
wiedzie do serca Ziemi. Może wówczas zrozumiałby powie-
dzenie powtarzane szeptem w pradawnych językach ludów
Kalahari: „To droga do piekła".
Jezioro nazywa się Dziura Buszmena. Boesmansgat.
1
13 maja
W majowy wtorek tuż po lunchu, dziewięć stóp pod wodą
w Pływającym Porcie Bristolu policyjny nurek, sierżant
„Pchła" Marley zacisnęła osłonięte rękawiczką palce na ludz-
kiej ręce. Trochę zaskoczona, że znalazła ją tak łatwo, lekko
machnęła nogami, wzbijając z dna muł i olej silnikowy, a że
przy tym odchyliła głowę, zwiększyła pływalność i zaczęła się
wynurzać. Musiała się pochylić i zaklinować lewą rękę pod
pływakami pomostu, potem wypuścić trochę powietrza ze
skafandra, i dopiero na tyle się ustabilizowała, by zejść na
dno i zapoznać się ze znaleziskiem.
Na dole panowały całkowite ciemności, jakby zanurzyła
twarz w błocie. Nie miała szans dojrzeć, co trzyma. W wypad-
ku większości nurkowan w rzece i w porcie wszystko trzeba
było robić na dotyk, więc musiała się wykazać cierpliwością,
zaczekać, aż informacja o kształcie znalezionego przedmiotu
dotrze do mózgu. Obmacała przedmiot delikatnie, zamykając
oczy, licząc palce, by upewnić się, że to ludzka ręka, potem
rozgryzła która: pierwszy był palec serdeczny, odchylony od
niej, i z tego mogła wywnioskować, w jakiej pozycji ręka leży
- dłonią do góry. Myślała gorączkowo, próbując sobie wy-
obrazić, jak jest ułożone ciało - pewnie na boku. Na próbę
pociągnęła za rękę. Spodziewała się, że poczuje ciężar resz-
9
ty ciała, ale ręka bez oporu wysunęła się z mułu. W miejscu,
gdzie powinien się znajdować nadgarstek, była tylko odsło-
nięta kość i chrząstki.
- Sierżancie? - usłyszała w uchu konstabla Richa Dun-
dasa. Wklaustrofobicznej ciemności wydawało się jej, że jego
głos dobiega z niewielkiej odległości - aż podskoczyła. Dun-
das z góry, z nabrzeża, śledził jej pracę z asekuracją, która po-
dawała jej linę i kontrolowała konsolę komunikacyjną. - Jak
ci tam? Minęłaś wskazany punkt. Widzisz coś?
Świadek zgłosił, że widział rękę, tylko rękę, nie ciało, i to
zaniepokoiło całą ekipę. Nikt nigdy nie widział ciała, które
pływałoby na plecach - rozkład powodował, że zwłoki pływały
na brzuchu, z rękoma i nogami zwisającymi w dół. Rękę naj-
trudniej byłoby zobaczyć. Ale teraz stan jej wiedzy się zmienił
- tę rękę w najsłabszym punkcie, czyli w nadgarstku, odcię-
to. Sama ręka, nie całe zwłoki. Nie mieli więc do czynienia
z ciałem unoszącym się w wodzie - wbrew wszelkim prawom
fizyki - na plecach. W zeznaniu świadka i tak jednak coś się
nie zgadzało. Pchła odwróciła rękę, ustalając w myślach jej
ułożenie - drobne szczegóły, których będzie potrzebowała do
raportu. Ręka nie była zakopana. Nie można nawet powie-
dzieć, że została zagrzebana w mule. Leżała na wierzchu.
- Sierżancie? Słyszysz mnie?
- Jasne - odparła. - Słyszę.
Podniosła rękę. Ostrożnie otoczyła ją dłońmi i powoli
opadła w dół, by unosić się ponad mułem na dnie portu.
- Sierżancie?
- Tak, Dundas? Tak. Jestem.
- Masz coś?
Przełknęła ślinę. Odwróciła rękę, tak żeby palce leżały
naprzeciwko jej własnych. Powinna zgłosić Dundasowi, że
ma znalezisko. Ale nie zgłosiła.
- Nie - powiedziała tylko. - Jeszcze nic. Jeszcze nie.
- Co się dzieje?
10
- Nic. Trochę się tu pokręcę. Dam znać, jak coś znajdę.
-OK.
Wsunęła ramię w breję na dnie i zmobilizowała się, by
pomyśleć jasno. Przede wszystkim pociągnęła delikatnie za
linę, by ściągnąć ją w dół. Wymacała znacznik sygnalizujący
kolejny trzymetrowy odcinek. Asekuracja uzna, że lina się
wypuszcza naturalnie - będzie to wyglądało, jakby sunęła
nad dnem. Kiedy już zyskała zapasowy odcinek, unierucho-
miła linę pomiędzy kolanami, żeby utrzymać jej naprężenie,
i położyła się w mule - tak samo jak uczyła ekipę odpoczy-
wać, jeśli dojdzie do zatrucia organizmu dwutlenkiem węgla
- twarzą w dól, tak aby maska się nie podniosła, kolana lek-
ko w szlamie. Rękę trzymała blisko czoła, jakby się modliła.
W słuchawkach panowała cisza, jeśli nie liczyć syku zakłóceń.
Teraz kiedy dotarła do celu, miała czas. Odłączyła mikrofon
od maski, dala sobie sekundę, by zamknąć oczy i sprawdzić
równowagę. Skupiła się na czerwonym punkcie w głowie, ob-
serwowała go, czekała, aż zacznie tańczyć. Ale nie zaczął. Nie
ruszał się. Trwała w wielkim, ogromnym spokoju, jak zawsze
czekając, aż coś się pojawi.
- Mamo? - szepnęła. Okropność, że wjej głosie zabrzmia-
ło tyle nadziei, że tak syczał wewnątrz kasku. - Mamo?
Czekała. Nic. Jak zawsze. Mocno się skupiła, naciskając
lekko kości ręki. Ten kawałek obcego ciała wydawał się przez
to niemal znajomy.
- Mamo?
Coś się pojawiło wjej oczach, zakłuło. Otworzyła je, ale
nic nie zobaczyła: tylko zwykłą zatęchłą czerń, lekko brązo-
wawe światło mułu tańczącego przed osłoną i spowijający
wszystko odgłos jej oddechu. Powstrzymując łzy, pragnęła
powiedzieć to na głos: Mamo, pomóż, proszę. Widziałam cię
w nocy. Naprawdę cię widziałam. I wiem, że chcesz mi coś
powiedzieć, tylko że ja tego nie słyszę wyraźnie. Proszę, po-
wiedz mi to.
11
- Mamo? - szepnęła. I wstydząc się sama przed sobą,
dodała: - Mamusiu?
Jej własny głos wrócił, odbijając się echem wokół jej gło-
wy, tylko że tym razem, zamiast „Mamusiu", powtarzał „Idiot-
ka". Odchyliła głowę, oddychając ciężko, bardzo się starała,
żeby nie popłynęła żadna łza. Czego się spodziewała? Dla-
czego to zawsze tutaj, pod wodą, zaczynała płakać, najgorsze
miejsce - płakała w maskę, której nie mogła ściągnąć, nie tak
jak nurkowie sportowi. Może czuła się bliżej mamy w miej-
scu takim jak to? Przypuszczała jednak, że kryje się za tym
coś więcej. Odkąd pamiętała, woda zawsze pozwalała jej się
skoncentrować, poczuć, jak dokoła unosi się coś w rodzaju
spokoju, jakby tu na dole otwierała kanały, których nie mo-
gła otworzyć na powierzchni.
Odczekała jeszcze kilka minut, aż łzy zginęły w jakimś
bezpiecznym miejscu, i upewniła się, że nie straci widoczno-
ści ani nie zrobi z siebie głupka przy wynurzeniu. Wtedy wes-
tchnęła i podniosła w górę odciętą rękę. Musiała umieścić ją
tuż przed maską, żeby aż przesunęła się po pleksiglasowym
wizjerze, bo przy takiej widoczności tylko z tego dystansu
miała szansę ją zobaczyć. A potem, patrząc na rękę już z bli-
ska, zdała sobie sprawę, co jeszcze ją niepokoi.
Wetknęła z powrotem wtyczkę mikrofonu.
- Dundas? Jesteś tam?
-Co jest?
Obróciła rękę, niespełna centymetr od wizjera, przyglą-
dając się jej szarzejącym tkankom, poszarpanym końcom. To
jakiś staruszek ją zobaczył. Tylko przez sekundę. Wyszedł ze
swoją malutką wnuczką, która chciała w czasie burzy prze-
testować nowe różowe kalosze. Cisnęli się pod parasolem,
patrząc, jak deszcz uderza o wodę. Wtedy ją zobaczył. I rze-
czywiście - znajdowała się dokładnie w tym samym punk-
cie, który podał zespołowi jako prawdopodobny, zaklino-
wana pod pontonem. Przy tej widoczności nie miał szans
12
zobaczyć jej tu na dole. Z pontonu nie dało się dojrzeć dalej
niż na pięć cali.
- Pchła?
- Tak, myślałam... Czy ktoś tam na górze słyszał, żeby tu
na dole kiedykolwiek była widoczność większa niż zerowa?
Minęła chwila, zanim Dundas skonsultował się z ekipą
na nabrzeżu. Potem wrócił.
- Nie, sierżancie. Nikt.
- Czyli zdecydowanie zawsze zero widoczności?
- Powiedziałbym, że jest to wysoce prawdopodobne.
A co?
Odłożyła rękę na dno. Wróci do niej z zestawem do za-
bezpieczania szczątków - nie ma mowy, żeby wypłynęła z nią
na powierzchnię i zniszczyła materiał dowodowy - teraz przy-
trzymała się liny asekuracyjnej i starała się myśleć. Próbowała
pojąć, jak świadek zdołał tę rękę zobaczyć, próbowała wymy-
ślić jakiś sposób i przeanalizować go, ale nic jej nie przycho-
dziło do głowy. Pewnie z winy jej wyczynów ostatniej nocy.
Albo się starzeje. Za miesiąc kończy dwadzieścia dziewięć lat.
Hej, mamo, co ty na to? Mam prawie dwadzieścia dziewięć
lat. Nie sądziłaś, że dotrę tak daleko, co?
- Sierżancie?
Poluzowała trochę linę, aby sprawić wrażenie, że sunie
z powrotem wzdłuż podstawy nabrzeża. Poprawiła wtyczkę
mikrofonu, żeby mieć pewne połączenie.
- Tak, przepraszam - powiedziała. - Trochę się zagalo-
powałam. Pięć dzwonków, Rich. Mam obiekt. Wychodzę.
Stała na przystani w przenikliwym zimnie, z maską w ręku, jej
oddech tworzył biały obłoczek w powietrzu. Drżała, podczas
gdy Dundas polewał ją z węża. Wcześniej wróciła na dół, by
za pomocą zestawu do szczątków wydostać rękę. Nurkowa-
nie dobiegło końca, a tego etapu nie znosiła: wstrząs towarzy-
szący wynurzeniu, wstrząs związany z powrotem do dźwię-
13
ków, światła i ludzi - i powietrza. Jak cios w twarz. Od tego
szczękały jej zęby. Pomimo wiosny port był posępny. Deszcz
ustał i teraz słabe popołudniowe słońce odbijało się w oknach,
w strzelistych żurawiach w Wielkim Zachodnim Doku naprze-
ciwko, w olejowych tęczach unoszących się na wodzie. Rejon
pomostu z sosnowych desek na tyłach stojącej nad wodą re-
stauracji Fosa zasłonięto parawanami, a jej ekipa w swoich
żółtych odblaskowych kamizelkach krzątała się pomiędzy
stolikami, porządkując sprzęt: butle z mieszankami, zestawy
komunikacyjne, tratwę awaryjną, bodyboard - wszystko wy-
łożone pomiędzy kałużami deszczówki na pomoście.
- On się z tobą zgadza - Dundas zakręcił wodę i kiw-
nął głową w stronę wielkiego okna restauracji, gdzie widzie-
li rozmazane i niewyraźne odbicie postaci oficera kierujące-
go zespołem oględzinowym. Patrzył na rękę leżącą na ziemi
w otwartej żółtej torbie na szczątki. - Jego zdaniem masz
rację.
- Wiem - Pchła westchnęła, odkładając maskę i ściąga-
jąc dwie pary rękawiczek ochronnych, które noszą wszyscy
nurkowie policyjni. - Ale po nim tego nie widać, co?
Nieraz już Pchła wyławiała szczątki z bristolskiego mułu
i sama w sobie taka osobna ręka nie była ani trochę nadzwy-
czajna, tyle że przypominała o smutku i samotności w obli-
czu śmierci. Znajdzie się na nią wyjaśnienie, coś przygnębia-
jącego i prozaicznego, prawdopodobnie samobójstwo. Prasa
często śledziła działania policji przez teleobiektywy z nabrze-
ża Redcliffe po drugiej stronie portu, ale dzisiaj nikt się tam
nie czaił. Nawet dla dziennikarzy było to miejsce zbyt pro-
zaiczne. Tylko ona, Dundas i kierujący zespołem oględzino-
wym wiedzieli, że ta ręka wcale nie jest zwyczajna, że kiedy
dziennikarze wywęszą, co przepuścili, za wszelką cenę będą
się starali przeprowadzić wywiad.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin