SIEĆ TOMASZ WĘCŁAWSKI.doc

(1196 KB) Pobierz
SIEĆ TOMASZ WĘCŁAWSKI

SIEĆ TOMASZ WĘCŁAWSKI

 

powieść dla początkujących teologów i dla wszystkich, którzy chcieliby wiedzieć, czym tacy się zajmują

Książka ukazała się w wydawnictwie Znak, Kraków 1997

REALAUDIO
Książka tygodnia
Audycja Programu Trzeciego Polskiego Radia
26.07.1997 — 40 minut

 
 

WYPRAWA PIERWSZA — PYTANIE O JEZUSA

ROZDZIAŁ I,

w którym ku zdumieniu wszystkich przemawiają mosiężne lwy, z wolna rozpina się Sieć i pokazują związane z nią możliwości, aż wreszcie z zamętu w mojej głowie wyłania się Stary Profesor i rozpoczyna się nasza wyprawa do początków chrześcijaństwa.

ROZDZIAŁ II,

w którym rozpoczynają się nasze wspólne studia, notatki i dokumenty zaczynają krążyć w Sieci, pomału orientujemy się w naszych zadaniach i uczymy się stawiać coraz bardziej wnikliwe pytania; a kiedy trzeba Stary Profesor pojawia się znowu — tym razem w interesującym towarzystwie — i wprowadza nas w dzieje badań nad życiem Jezusa.

ROZDZIAŁ III,

w którym Karl odbywa oryginalną i pouczającą wycieczkę do dziewiętnastowiecznego salonu i przysłuchuje się pewnemu zadziwiającemu referatowi oraz dyskusji zebranych tam duchownych, a następnie sam zaczyna wykład o najważniejszych zasadach odczytywania historycznego przekazu o Jezusie. Jednak zanim skończy pierwszy odcinek, pojawiają się zupełnie nowe pytania i sytuacja nieco się komplikuje.

ROZDZIAŁ IV,

w którym udaje się nam przyłączyć do badaczy historycznych fundamentów ewangelii i przez chwilę podpatrywać ich pracę; i jest to historia tak zadziwiająca, że inne dziwne rzeczy, które się w tym rozdziale również dzieją, prawie nas już nie dziwią.

ROZDZIAŁ V,

w którym znajdujemy prawie same dopowiedzenia i wyjaśnienia — autorstwa Zofii, a także (co nas szczególnie cieszy) autorstwa Teofila i Tomasza. W ten sposób i tym razem przydarza nam się coś niezwykłego.

ROZDZIAŁ VI,

w którym poznajemy bliżej Szczurka — on naprawdę nazywa się August Dziwaczek i epizodycznie wystąpił już w rozdziale poprzednim, a teraz wprowadza nas do Klubu imienia pana Brączka. W związku z tym Karl układa plan, dzięki któremu na dobre rozwinie się nasza Wyprawa do Początków Chrześcijaństwa. Najpierw jednak przesyła mi dokończenie wykładu o historyczności przekazu o Jezusie.

ROZDZIAŁ VII,

w którym Karl rozmyśla nad swoim planem, a następnie po spotkaniu z Patrykiem i jego gośćmi wpada w nastrój filozoficzny. Liczne pytania bez odpowiedzi wpędzają go w smutek. Ponieważ jednak nauka jest niezłym sposobem na smutki, razem z Klubem pana Brączka rozpoczyna wyprawę naukową w czasy Jezusa.

ROZDZIAŁ VIII,

w którym biegamy po stuleciach, jak po schodach własnego domu; później Karl spotyka zupełnie odmienionego Patryka i dochodzi między nimi do poważnego starcia. Mimo wszystko jednak Karlowi udaje się pokazać, że nawet ostrą kłótnię można przekształcić w porządną naukę.

ROZDZIAŁ IX,

w którym najpierw Karl trochę się tłumaczy (zanim prześle dokończenie poprzedniego wykładu). Następnie zastanawiamy się nad wyjątkowym odniesieniem Jezusa do Ojca, a później — po nowym zaskakującym spotkaniu Karla z Patrykiem — próbujemy odczytać świadectwo o cudach Jezusa, w czym pomagają nam również Ryszard i Teofil.

ROZDZIAŁ X,

w którym rozpala się wielostronna dyskusja nad znaczeniem śmierci i zmartwychwstania Jezusa i uczestniczą w niej dyskutanci znani nam już i jeszcze nie znani.

ROZDZIAŁ XI,

w którym się pokazuje, dokąd można zajechać windą. Ale mimo nieco żartobliwego początku, naprawdę jest to ważny rozdział o bardzo poważnych sprawach — stajemy w nim bowiem przy Grobie Jezusa.

ROZDZIAŁ XII,

w którym Ryszard Leserc opowiada o codziennym wniebowstępowaniu pewnego rabina. Zaraz potem znowu zostajemy sprowadzeni na ziemię — wskutek zamieszania powstałego w Sieci. Okazuje się jednak, że oba te wydarzenia mogą nam pomóc zrozumieć rzeczy naprawdę ważne.

ROZDZIAŁ XIII,

w którym uczestniczymy w pewnej dwunastowiecznej dyskusji, co może nam otworzyć oczy także na sens naszych współczesnych sporów. We Freiburgu natomiast odbywa się przygotowywane od dawna Sympozjum o tradycji antiocheńskiej i także to, co się tam dzieje jest — przynajmniej po części — odpowiedzią na nasze pytania.

ROZDZIAŁ XIV,

w którym Teofil przyjeżdża do Pragi, żeby nam coś ważnego powiedzieć — i okazuje się, jak strasznie mało rozumiemy i że właściwie dopiero zaczynamy się uczyć. To jest zapowiedź kolejnej wyprawy w nie znane nam dotąd rejony Sieci. Na szczęście Teofil zgadza się być naszym przewodnikiem.

ROZDZIAŁ V,

który zawiera głównie dokładny opis pełnej przygód i niezwykłych przeżyć nocy, którą Jan i Ryszard spędzili uwięzieni w bibliotece. Wśród nocnych widzeń, na zakończenie naszej pierwszej wielkiej Wyprawy okazuje się, czym jeszcze może być Sieć.

POSŁOWIE,

w którym znajdziesz NIECO WYJAŚNIEŃ, a także PRZYPISY i zupełnie podstawową BIBLIOGRAFIĘ uzupełniającą zawartą w tej książce pierwszą część wykładów z TEOLOGII FUNDAMENTALNEJ.

 

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz

 

 

ROZDZIAŁ I,

w którym ku zdumieniu wszystkich przemawiają mosiężne lwy, z wolna rozpina się Sieć i pokazują związane z nią możliwości, aż wreszcie z zamętu w mojej głowie wyłania się Stary Profesor i rozpoczyna się nasza wyprawa do początków chrześcijaństwa.

 

 

To właśnie tak się zaczęło. Drzwi. Nic szczególnego: duże, dosyć ciężkie, nieco odrapane, ale solidne i staroświeckie — takie wrażenie wzmacniały jeszcze umieszczone na obu ich skrzydłach niewielkie mosiężne, trochę zaśniedziałe główki lwów. Oba zwierzaki szczerzyły się do mnie lekko ironicznie — pewnie dlatego, że niegdyś miały w zębach kółka kołatek. Niepotrzebne już kołatki dawno znikły, został tylko ironiczny wyraz gryzących samo wspomnienie po nich pysków. Nie wiem, czy zauważyłem to już wtedy, kiedy pierwszy raz stanąłem przed tymi drzwiami. Pewnie nie. Byłem zbyt przejęty, czymś innym. Drzwi były wtedy tylko zapowiedzią przyszłości. Nie wiedziałem, co mnie za nimi czeka. Wszedłem. Odtąd wchodziłem i wychodziłem przez nie wiele razy, zazwyczaj dość bezmyślnie, aż do tego dnia, kiedy to się zdarzyło po raz pierwszy.

Na lwa po lewej, zamkniętej na stałe stronie drzwi jak zwykle nie zwróciłem uwagi, ale ten po prawej tym razem zatrzymał mój wzrok. Wprawdzie wyglądał tak samo jak zawsze, ale jego oczy ożyły! Nie wiem, co to było, może pobłysk zachodzącego słońca na zielonkawym metalu. Dosyć, że lew najwyraźniej patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem — a wtedy ku swojemu zdumieniu nagle usłyszałem też, co on mówi: „Myślisz, że to takie zabawne, istnieć tylko po to, żeby przypominać o czymś, czego już dawno nie ma? I jeszcze do tego nikt na ciebie nie zwraca uwagi! Chodzą jak błędne owce, nie myślą o niczym, a już najmniej o tym, że mosiężny lwi pysk od stu lat przechowuje pamięć o rzeczach minionych i że jeśli będzie trzeba, przechowa ją i przez następne tysiąclecia…”

Ach, nie musisz koniecznie wierzyć, że on to rzeczywiście powiedział. Może to tylko ja sam coś takiego pomyślałem. W każdym razie patrząc wtedy w oczy lwa, błyszczące nad obejmującą nie istniejącą już kołatkę paszczęką, zobaczyłem w symbolicznym skrócie istotę kwestii, której miałem poświęcić kilka najbliższych tygodni. Nie spodziewałem się wówczas, że tak będzie. Poszedłem do swojego pokoju powtarzając trochę bezmyślnie: „… i przez następne tysiąclecia…”

Za chwilę zapomniałem o wszystkim. Czekało mnie zupełnie inne zadanie. Na stole obok mojego przenośnego komputera leżał kupiony wczoraj modem. Zabrałem się do instalacji. To nie jest trudne. Trzeba tylko trochę ostrożności — wyłączyć wszystko, usunąć baterię, otworzyć kasetkę przygotowaną na dolnej ściance komputera, wcisnąć delikatnie wtyczkę modemu w znajdujące się tam gniazdo, zamknąć — i gotowe. Masz rację — jeszcze nie zupełnie. Bez odpowiedniego programu nic nie będzie się działo. Zabrałem się więc do instalowania programu. Kiedy robi się to w tym samym okienkowym systemie po raz któryś z rzędu, i to bywa sprawą banalnie prostą. Tym razem jednak pojawiła się mała osobliwość. Program dla modemu korzysta z tego urządzenia już podczas instalacji — łączy się z jego pomocą z centralą swojego producenta i rejestruje nowego użytkownika. W ten sposób przerobiłem od razu pierwszą lekcję możliwości mojego nowego nabytku. Centrala jak się okazało była w Londynie. Połączenie trwało kilkadziesiąt sekund i sprawa została załatwiona ku zadowoleniu wysokich zainteresowanych stron. To jest tak, jakby się Ci niezwykle wydłużyły ręce, pozwalając napisać, co masz do przekazania, bezpośrednio na biurku (a raczej w komputerze) adresata.

Co dalej? Dalej przypomniałem sobie o intrygującej możliwości, którą otwiera przede mną nowe urządzenie. Jest przecież Sieć. Wszyscy, którzy posługują się komputerami z modemem, mogą się z jej pomocą bez trudu łączyć, wymieniać informacje i dokumenty, szukać ludzi znających odpowiedzi na dręczące ich pytania, dyskutować na odległość z partnerami siedzącymi przy swoich komputerach choćby na drugim końcu świata. Miałem już swój sieciowy adres. Teraz najchętniej porozumiałbym się z kimś, kto też woli zabawę z komputerem od siedzenia nad książką. O tym, jak znaleźć się w Sieci trochę już wiedziałem, ale to co innego wiedzieć teoretycznie, a co innego spróbować samemu coś zdziałać. Postanowiłem zacząć od rzeczy stosunkowo prostej — od wysłania elektronicznej poczty. Tyle tylko, że i tu, żeby móc cokolwiek wysłać, trzeba mieć dokąd. Przecież nie zgromadziłem dotąd żadnych sieciowych adresów. Przypomniałem sobie jedynie, że na którymś z otrzymanych niedawno listów widziałem w nagłówku nieco dziwne hasło zaczynające się od znaku @ — to był adres dla poczty elektronicznej. Na szczęście łatwo znalazłem ten list. Był z Katedry Teologii Fundamentalnej Wydziału Teologii Uniwersytetu w Dreiburgu i zawiadamiał o sympozjum poświęconym pewnym aspektom struktury autorytetu w tradycji antiocheńskiej w latach osiemdziesiątych pierwszego stulecia. Brzmiało to niestety mało zachęcająco. Nic innego jednak w ręce nie miałem, a bardzo chciałem się przekonać, co teraz mogę dzięki modemowi. Postanowiłem zaryzykować i wysłać list w ciemno. Do Katedry Teologii Fundamentalnej trudno jednak pisać o pogodzie, sporcie czy nowych możliwościach komputerów. Prawdę mówiąc nie bardzo sobie wyobrażałem, kto może siedzieć po drugiej stronie. Poważny i nieco nudny niemiecki profesor, który się wścieknie, że ktoś mu zaśmieca komputer nieprzemyślanymi bzdurami? Sekretarka, która ze wzruszeniem ramion zreferuje moją korespondencję swojemu szefowi — poważnemu i nieco nudnemu niemieckiemu profesorowi, który się wścieknie… itd.?

Ale przecież dzisiaj jest sobota. Właściwie nie powinno tam być nikogo. Dobrze, niech się dzieje, co chce. Szybko wystukałem list. Nie wiedziałem, jak tytułować ewentualnego odbiorcę po drugiej stronie, więc napisałem tylko tak:

 „Dzisiaj jest sobota. Przypuszczam, że Wasze komputery nie mają zajęcia. Mój ma. Wypróbowuję właśnie mój nowy modem i niestety nie mam innego adresu poczty elektronicznej tylko ten jeden — Wasz. Dlatego pozwalam sobie przesłać tych kilka słów z nadzieją, że nikomu tym nie przeszkadzam. Przy okazji: Czy naprawdę może być coś ciekawego w badaniu takich czy innych aspektów struktury tradycji antiocheńskiej w latach osiemdziesiątych pierwszego wieku? Mit freundlichen Grüßen Ihr”  itd.

Podałem jeszcze mój adres sieciowy — ale lepiej na razie go nie zdradzę. Po tym, co wywołałem wówczas moim pierwszym listem elektronicznym, wolę być ostrożny.

Z początku jednak nie działo się zupełnie nic. Posłałem mój list i otrzymałem automatyczne potwierdzenie, że komputer w Dreiburgu go przyjął. I nic. Cisza. Nie bardzo wiedziałem, co dalej. Postanowiłem jeszcze chwilę poczekać, a potem zająć się czymś mniej wymyślnym, ale za to bardziej pożytecznym. Już miałem wyłączyć komputer i zabrać się do sprzątania pokoju, kiedy pojawił się sygnał nadchodzącej elektronicznej korespondencji. Muszę powiedzieć, że po plecach przebiegł mi lekki dreszczyk. Jednak coś się dzieje! Ktoś tam był i teraz mi odpowiada. Nikt inny nie zna przecież dotąd mojego adresu. Szybko przerzuciłem się na czytanie poczty. Nadawcą nie był na szczęście wzburzony profesor. Nie była to też jego zniecierpliwiona sekretarka. Nie to jednak było najdziwniejsze. Po przeczytaniu listu uszczypnąłęm się mocno, żeby przerwać ten dziwaczny sen, ale to nie był sen. List wyglądał tak (niestety miejscami tekst został zniekształcony przez zakłócenia na lini telefonicznej):

 

„Uniwersytet Dreiburg
Wydział Teologiczny
Katedra Teologii Fundamentalnej

Dreiburg, 03.09.1994

 

Dzisiaj rzeczywiście jest sobota, ale nasze komputery mają co robić. Siedzę tu sam i pasę je adresami uczelni teologi#!$ych z całej Europy. Twój list jako miłe urozmaicenie tej czynności zupełnie mi nie przeszkadza. Albo raczej — nie przeszkadzałby mi, gdyby nie to, że się podwójnie mylisz. Nie tylko co do stanu zatrudnienia komputerów naszej Katedry. Mylisz się także — i to mocno — co do niektórych aspektów tradycji antiocheńskiej. Rozumiem Cię jednak dobrze. Jeszcze niedawno sam byłem skłonny lekceważyć wszelką historyczną dłubaninę — aż do tego dnia, kiedy to się zdarzyło po raz pierwszy.

Trochę się zdziwisz tym, co Ci teraz opowiem, ale zaręczam, że wszystko to jest prawdą. Ja też się dziwię — jakkolwiek dzisiaj, po kilku miesiącach, już nieco mniej. To się wiąże z główkami lwów zdobiącymi drzwi starej biblioteki naszego Wydziału. Kiedyś były tam kołatki. Już dawno zniknęły kółka, które lwy trzymały w ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin