Ideologia IV RP - Publicystyka Zdzisława Krasnodębskiego.pdf

(210 KB) Pobierz
59308465 UNPDF
Zdzisław Krasnodębski – teksty z “Rzeczpospolitej”
Autor jest socjologiem i filozofem społecznym, profesorem Uniwersytetu w Bremie i UKSW w
Warszawie. Współpracuje z „Rzeczpospolitą” i „Wprost”. Wcześniej pisał do „Dziennika”, lecz
współpracę zerwał, kiedy Jerzy Pilch na łamach tego pisma złośliwie skomentował jego stwierdzenie,
iż Lech Kaczyński jest pierwszym w historii Polski prezydentem, który z najwybitniejszymi
intelektualistami może rozmawiać jak równy z równym . Jest zaliczany - wraz z filozofem Ryszardem
Legutko, socjologiem Andrzejem Zybertowiczem i politologiem Markiem Migalskim – do grona
ideologów IV Rzeczpospolitej. W swoich tekstach zwykle atakuje polską inteligencję za bezkrytyczne
poparcie PO, rząd Tuska oraz Niemcy i zachodnich intelektualistów za niedocenianie roli Polski w
świecie
Powstanie bez bożej gwarancji
Zdzisław Krasnodębski 10-01-2009
Polacy, walcząc z Niemcami, nie zamierzali ich unicestwić. Nawet potem, gdy ich
„wypędzali”, nie chcieli ich wszystkich pozabijać – po prostu nie chcieli ich już oglądać
Jest różnica między ludźmi a zwierzętami, o której traktuje Rymkiewicz – zwierzęta
nie mają historii. Śmierć zająca nie pozostaje w zajęczej pamięci zbiorowej. Inaczej
jest w przypadku ludzi
Niemcy i Polacy lepiej by się rozumieli nawzajem, gdyby czytali książki przeznaczone
dla siebie, a nie te napisane specjalnie dla drugiej strony.
Kiedyś polscy intelektualiści, wśród nich najwięksi – Stanisław Brzozowski, Czesław
Miłosz czy Witold Gombrowicz – narzekali na wiarę Polaków w przedustawną harmonię.
Ich zdaniem niezależnie od wszystkich zbrodni i nieszczęść Polacy wierzą, że świat ma
sens etyczny, że cnoty zostaną nagrodzone, złe uczynki ukarane – jeśli nie na tym
świecie, to na tamtym, ale z widocznymi doczesnymi konsekwencjami, i że szczególnie
nad nami czuwa Najświętsza Panienka sprawiająca, że każda nasza największa nawet
klęska obróci się ostatecznie w zwycięstwo. Miłosz zarzucał Polakom brak religijnego
zmysłu, gdyż ten jego zdaniem nie jest zgodny z nazbyt optymistyczną, cukierkową
wizją świata i dziejów.
2
Jarosław Marek Rymkiewicz w „Kinderszenen” zrywa z tym tradycyjnym polskim
rozumieniem świata, który ukształtował się pod wpływem poezji romantycznej. Polscy
romantycy stworzyli teologię polityczną polskości, w ramach której niezawinione
cierpienia Polaków miały ewidentnie transcendentne znaczenie. Można było się
zastanawiać wtedy nad sensem dziejów Polski z punktu widzenia Trójcy Świętej. Do tej
pory ludzie niewiele wiedzący o Polsce słyszeli, że Polacy uważali Polskę za „Chrystusa
narodów”, do czego często ogranicza się ich wiedza o polskim romantyzmie i z czego
wyprowadzają wszystkie nasze zbrodnie.
Negatywna teologia polskości
Rymkiewicz, znawca romantyzmu, autor między innymi wspaniałego cyklu książek o
Mickiewiczu, świadomie wychodzi w „Kinderszenen” poza romantyczny kanon. Nie
chodzi jednak o powrót do plemienności lub o pogańską pochwałę woli mocy i śmierci.
W tej książce zawarty jest zarys negatywnej teologii polskości – polskości w epoce, w
której Bóg jest nieobecny, przestał się angażować w ludzkie sprawy, w której
cierpienia i śmierć przestały wpisywać się w porządek sensu. Tak opisywano „świat po
Holokauście” w radykalnej teologii XX wieku czerpiącej między innymi od Dietricha
Bonhoeffera i rozwijającej nietzscheański motyw śmierci Boga. Jeśli Holokaust może
być uznany za dowód śmierci Boga, mamy prawo pytać o obecność Boga w czasie
masakry Warszawy i to bez narażania się na oskarżenia o kryptofaszyzm.
Warto przypomnieć, że w jednej z poprzednich książek noszącej niemiecki tytuł –
„Umschlagplatz” – pisarz nie stawiał jeszcze tak radykalnie pytania o nieobecność Boga
i zastanawiał się nad Jego i naszą odpowiedzialnością: „Nieprzyzwoite jest to, że
myśmy w ogóle przeżyli, a te inne dzieci, żydowskie poszły do gazu, do pieca. To był
bardzo nieprzyzwoity pomysł polskiego czy żydowskiego Boga. – Nie powinieneś
mieszać do tego Boga – mówi moja siostra. – To była sprawa między Niemcami a
Żydami. Czyli między ludźmi. – Co mnie obchodzą Niemcy – mówię. – Niemcy będą za
to pokutować do końca świata, ale to są ich, nie moje rachunki. Dla mnie jest to
sprawa między Polakami a Żydami. A co do Boga, to do pewnego stopnia masz rację,
bowiem mieszając Go do tego, zachowujemy się tak, jakbyśmy chcieli uniknąć
odpowiedzialności: ponieważ On tak to wymyślił, ponieważ podjął taką, a nie inną
decyzję, na to my nic nie mogliśmy poradzić i to nie nasza wina, że to się zdarzyło. Co
nie znaczy, żebym zamierzał zrezygnować z pytania Go, o co Mu właściwie w tej
sprawie chodziło. Choć może stawianie pytań dotyczących bożych intencji jest z
teologicznego punktu widzenia niedozwolone. Tyle że ja pytam Go nie z jakiegoś
teologicznego punktu widzenia, ale z punktu widzenia tego chłopca, który stoi w
czapce i w białych skarpetkach na wysokim peronie w Otwocku. I nie pytam nawet, bo
może nie jestem do tego uprawniony, dlaczego to im uczyniłeś? Pytam tylko: dlaczego
uczyniłeś to mnie, temu chłopcu na peronie?”.
Życie i nic więcej
3
W „Kinderszenen” czytamy, że wojna może być zrozumiana z perspektywy „Zająca”
Dygasińskiego i z perspektywy Schopenhauera, a nie w ramach teologii polskości
Mickiewicza, Słowackiego czy Krasińskiego. W tej perspektywie „jest tylko życie –
takie, jakie jest: z jego obrzydliwością, z jego dzikim pięknem i z jego straszliwą
energią – i nie ma nic więcej”. Ludzie są tak jak zwierzęta częścią wspólnoty życia, w
której trwa nieustanna, okrutna walka, a wygrywa w niej nawet nie ten, kto jest
silniejszy i najlepiej przystosowany, lecz ten, kto ma więcej szczęścia; decyduje los
lub przypadek.
Wystarczy sięgnąć po esej z 1922 roku „Walka jako wewnętrzne przeżycie” Ernsta
Jüngera, by zobaczyć różnicę w stosunku do tej filozofii życia, która zatriumfowała w
Niemczech. Dla Jüngera śmierć jest afirmacją życia, a w walce ujawnia się jego
prawdziwa istota, wtedy przeżywa się „ekstazę krwi”. „Najwspanialsze w życiu jest to,
że właśnie wtedy, gdy śmierć najbardziej chciwie je dusi, w wojnie, rewolucji,
zarazie, najbardziej barwnie i najbardziej ekscytująco przepływa”. (Der Kampf als
inneres Erlebnis, w: Essays I, Sämtliche Werke, t. 7. Stuttgart 1980, s. 36.) „Co może
być bardziej święte niż walczący człowiek?” – pytał Jünger. Ten opis życia jest opisem
z punktu widzenia drapieżnika. W walce zwycięża „żądza krwi”, jedynym celem jest
„zniszczenie przeciwnika”, walczący stają się „jednym ciałem”, przeżywając coś w
rodzaju superorgazmu.
Rymkiewicz, choć rozumie przyjemność, jaką mordowanie sprawia mordercom, nie
upaja się śmiercią, nie uważa jej za największą afirmację życia ani za najwspanialszą
możliwość, za konstytutywną cechę „bytu przytomnego”, jak twierdził Heidegger.
Wręcz przeciwnie – śmierć nie jest wzniosła. Jest tożsama ze zdychaniem. Zwierzęta
umierają i cierpią nie inaczej i nie mniej niż ludzie.
Nie ma od razu przepaści ontologicznej między nami a nimi, jak przyjmował
optymistycznie Heidegger. A jeśli jest, to jest tylko kwestią wiary, a nie różnicą
doświadczenia: „różnica między umieraniem a zdychaniem jest co najmniej wątpliwa,
a kiedy nad tym problemem trochę się pomyśli, to zaraz widać, że nie ma żadnej
różnicy – skutek umierania jest bowiem akurat taki sam, jak skutek zdychania. Życie
(kompletnie nie wiadomo dlaczego) gdzieś ucieka, gdzieś się ulatnia, rozwiewa, znika –
tyle wynika ze zdychania oraz z umierania. Nasze doświadczenie mówi nam tylko tyle,
a kto twierdzi, że jest inaczej, fałszuje swoje doświadczenie”. No właśnie.
I jest to nie tylko niezrozumiałe, ale i skandaliczne, obrzydliwe – i żadne przesłodzone
opowieści o tym, że jest to tylko przejście do lepszego świata, tego nie zmienią.
Wszystko inne jest nadzieją. O Iwanie Waszenko, żołnierzu RONA, „preparacie
anatomicznym”, którego istnienie nie wydaje się niczym uzasadnione, czytamy: „Coś
wyłoniło się i zostało wchłonięte. Nadal bez odpowiedzi na pytanie – po co?
Powiedzmy, że czeka tam zmartwychwstania. Ciekawe, czy dowie się wtedy, po co
zabijał i po co go zabito. Czy będzie tam ktoś, kto potrafi mu to wytłumaczyć”.
4
Rymkiewicz był dzieckiem w czasach, gdy zabijanie bez powodu było doświadczeniem
codziennym – każdy mógł wpaść w zasadzkę i zostać zabity. Kiedy opowiada o tym, jak
sowieccy lotnicy strzelali do niego i do ojca idących torem w kierunku Piaseczna,
stwierdza: „Ciekawe jest zaś tylko to, że mnie wtedy w ogóle to nie zdziwiło – że ktoś
chce mnie zabić bez powodu. Przestraszyli mnie i to nieźle, ale nie zdziwili. Przyjąłem
ich zamiar bez zdziwienia. Czyli, ujmując to inaczej, przyjąłem, że jest to rzecz
naturalna i oczywista; że to się mieści w porządku tego świata; że tego porządku nie
zakłóca”. I rozsądnie sądzi, że chociaż skończył się faszyzm i chociaż skończył się
komunizm, zabijanie bez powodu bynajmniej się nie skończyło.
Ukryty sens historii
Ale ta filozofia życia to nie wszystko, co jest zawarte w tej książce. Gdyby tak było,
niewiele więcej dałoby się już powiedzieć. Czy nie musielibyśmy po prostu stwierdzić,
że los nie sprzyja Polakom? Czy jednym błędem Hansa Franka jest to, że przegrał, bo
tak chciał jego los? I że nie mógł działać inaczej, niż działał, a Niemcy zabijali nas tak,
jak drapieżnik zabija słabszego. A pech Polaków polegałby na tym, że nie byli – i nie są
– dostatecznie silni i drapieżni.
Jest wszakże istotna różnica między ludźmi a zwierzętami, o której traktuje ta książka
– zwierzęta nie mają historii. Śmierć zająca nie pozostaje w zajęczej pamięci
zbiorowej. Inaczej jest w przypadku ludzi. „Jeśli w historii wydarza się coś naprawdę
ważnego, to jest pewne, że wcześniej czy później albo sami usymbolizujemy to w
naszych głowach, albo samo to się w nich na swój sposób usymbolizuje” – co więcej,
Rymkiewicz sądzi, że historia ma swój tajemniczy, ukryty sens, którego nie znamy.
Polacy nie są stadem zajęcy, gromadą żółwi czy kłębowiskiem raków w skrzynce przed
sklepem Meinla w okupowanej Warszawie. Jedność Polaków nie jest biologiczna, lecz
historyczno-symbolicznie-polityczna. Wynika z takiego samego – mniej więcej –
stosunku do historii, jaki mają Polacy, z tego, w jaki sposób się do nich odnosimy i – co
ważniejsze – w jaki sposób one odnoszą się do nas. Różnica między żółwiami a
Polakami polega zatem na pamięci i na byciu narodem. Dlatego też narody mogą ginąć
także wtedy, gdy jego członkowie przeżywają fizycznie. Polska może umrzeć, choć
będą żyli ludzie, którzy byli Polakami. To dlatego Hans Frank sądzi, że skoro
niemożliwe jest zamordowanie wszystkich Polaków, trzeba zabić Polskę, pozbawić
Polaków politycznego istnienia.
Rymkiewicz pisze jednak nie tylko o różnicy między rakiem, żółwiem i kotem a
człowiekiem, lecz również o zasadniczej różnicy między Polakami i Niemcami. Nie
polega ona tylko na tym, że w polskich i w niemieckich głowach historię symbolizuje
się inaczej, że co innego jest dla nas ważne. Jak wiadomo ci, których to niezmiernie
niepokoi, postanowili stworzyć jedną wspólną historię, aby ostatecznie znieść tę
różnicę.
5
Rymkiewicz twierdzi jednak, że chodzi o coś więcej. Różnica między ówczesnym
chłopcem polskim a niemieckim jest zasadniczą różnicą etyczną: „Nie próbowałem...
zabić żółwia, przecinając mu nerw mózgowy narzędziem szydłowatym – tłumaczy się to
tym, że nie byłem chłopcem niemieckim, lecz polskim – czyli żyłem po stronie dobra, a
nie po stronie zła”. To bardzo mocne zdanie. Przytoczony powyżej cytat z
„Umschlagplatz” przypomina jednak, że ten polski chłopiec pytał potem także o swoją
winę.
Jak jednak w świecie kłębiącego się bez sensu życia może istnieć strona dobra i strona
zła? Jak w ogóle pojawia się w nim takie rozróżnienie? Czy przez litość i miłosierdzie,
które jak wiadomo Schopenhauer uznawał za niewytłumaczalną, niepojęta,
aprioryczną podstawę moralności? Oskarżany przez żonę o okrucieństwo narrator w
„Umschlagplatz” mówi: „We mnie jest tyle litości, że ja nie wiem, gdzie ona się we
mnie mieści”. W „Kinderszenen” Polacy są po stronie dobra, bo przeciwstawiają się
orgii mordowania i nie zgadzają się na życie w Morzelanach zarządzanych przez Hansa
Franka, czyli w Generalnym Gubernatorstwie.
Wielu moich znajomych, ba, nawet przyjaciół, było chłopcami niemieckimi, a nie
polskimi. Chłopcem niemieckim był Immanuel, a także Richard, z którym od dawna się
przyjaźnię. Czy wiedzieli, że żyją po stronie zła? Tłumaczyli mi, że wyrastali w
przekonaniu, iż „Niemcy nie robią takich rzeczy”. Opowiadali, jak wielki szok przeżyli,
gdy się dowiedzieli o obozach koncentracyjnych i o tym, jak wyglądała niemiecka
okupacja w Polsce. Ale doktryna własnej rasowej wyższości była im przecież
dostatecznie dobrze znana, uczyli się jej w Hitlerjugend. Byli pewni, że należy się im
wyższe miejsce w hierarchii istnień i że wobec Polaków stojących znacznie niżej, nie
mówiąc już o Żydach, nie obowiązują te same zasady jak pośród nich samych.
Amerykanie dokonali później ich kulturowego przeprogramowania, ale teraz na starość
wszyscy stali się znowu „narodowo-konserwatywni” i wspominają głównie sobie
wyrządzone krzywdy.
Szaleńczy kat niezgody
Polacy, walcząc z Niemcami, nie zamierzali ich unicestwić. Polacy nie rozpoczęli walki
po to, żeby Niemców wymordować. Nawet potem, gdy ich „wypędzali”, nie chcieli ich
wszystkich pozabijać – po prostu nie chcieli ich już oglądać. (Jeden z moich
niemieckich kolegów popełniał zabawny językowy błąd – zamiast „wypędzeni” mówił
„przepędzeni”. Być może to słowo znacznie lepiej oddaje istotę tego, co się stało – to
nie było to „wypędzenie”, to było „przepędzenie”.) Polacy odpowiadali na próbę
sprowadzenia ich na poziom zwierzęcy, a na pewno podludzki, a więc na znacznie
niższy poziom hierarchii wcielenia niż ten, który zarezerwowali sobie Niemcy.
Bismarck stwierdził kiedyś, że to dopiero Niemcy uczynili Polaków ludźmi. Hitler,
Himmler, Goebbels i ich towarzysze postanowili odebrać nam ten przywilej,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin