Klaus Rifbjerg - Cała ich gadanina o pięknie.pdf

(4753 KB) Pobierz
412402458 UNPDF
KLAUS RIFBJERG
CAŁA ICH GADANINA O PIĘKNIE
Dzięki ci, Corina, ty stary rozkroku, mówię, podnosząc
się znad jej leżącego na wznak ciała, dziękuję za twoją
wierną wdzięczność i gratuluję nowomodnego gadania
o pięknie. Oto leżysz, zupełnie jak stary nasyp kolejowy,
7. dwiema nogami przeciwnie wskazującymi nieskończoność,
z twą kępką, brzuchem i piersiami, mówię ci raz jeszcze
dziękuję i uchowaj Boże. Zacznę mą sprośną gadaninę, prze-
toczę się po tobie, zupełnie nieokrzesanie jak bela spada-
jąca z wagonu z podkładami, powiem uchowaj Boże i po-
myślę sobie o czym teraz rozprawiają: o pięknie. Z powro-
tem do piękna, dajcie nam piękno, czyż zginęło ostateczne,
a elegancja, beztroska, ironia, dwuznaczny żart i obyczaj-
ny kawał, po diabła mi to wszystko, cóż ja parob, mam po-
cząć z ich pięknem i elegancją, jakże mam uszlachetnić
me świństwa, by nie były więcej świństwami, jak mam
przemienić dowcipy jednoznaczne w dwuznaczne? Ja —
który poznałem piękno i elegancję, lecz szczęśliwy byłem
dopiero, kiedy znalazłem się z dala od tego — jakże teraz
w obliczu wielkiego brzydkiego zbliżenia twego tyłka mam
wrócić do wytwornych snów o paryskich pupkach, jakże
oderwać się od egzotycznych podróży w wybujałości two-
ich piersi i zwrócić się ku ekskluzywnym, płaskim krążkom
manekinów z przyklejoną poziomką pośrodku?
Uważaj, Corina, posłuchaj teraz opowieści o pięknie. Kła-
dę się obok ciebie pod kołdrę, a kiedy ta się czasami unie-
sie, ponieważ poruszę nogami, wówczas nie dziw się, iż
wydobywające się spod niej powietrze będzie ciepławe i
wilgotne i może zawierać zapach niezbyt szlachetny, o któ-
412402458.002.png
rym się nie wspomina, kiedy mowa jest o pięknie. Pod-
ciągam kołdrę aż pod brodę, a nawet wyżej na nos i wy-
pełniam całe pomieszczenie od szarego wafelkowego sufi-
tu po jaskrawo czerwoną tapetę w czarne kara, od prze-
krzywionej rośliny doniczkowej do brudnych firan i teraz
rozpoczynam moją opowieść, która traktuje o tym, jak
straciłem poczucie piękna i dwuznaczności.
Był sobie kiedyś młody mężczyzna, który zakochał się
w młodej dziewczynie. On miał piętnaście, ona szesnaście.
Mieszkali w różnych stronach miasta, on w dzielnicy po-
spolitej, ona w wytwornej. Chodzili do różnych szkół. Jej
szkoła była o wiele bardziej szacowna niż jego. Co dnia
0 drugiej wystawał przed jej szkołą, z nadzieją, iż wolno
mu będzie ponieść do domu jej teczkę, idąc obok niej. Mu-
siał się również liczyć z tym, iż nie będzie mu tego wolno,
na przykład gdy towarzyszyć jej będzie ktoś inny lub gdy-
by zechciała udać się z koleżanką do miasta. Takie sprawy
mianowicie mieściły się również w programie piękna i wy-
kształcenia. Bez niepewności nie ma piękna, bez dwuznacz-
ności nie ma władzy. Jej władza była ogromna. Potrafiła
ona wprawić go w niepewność, a na jego zbyt otwarte wy-
znanie odpowiadać dwuznacznością, która go odstraszała.
Dlatego też miał dla niej coraz większy szacunek i uwiel-
biał ją z dnia na dzień coraz bardziej. Skoro tylko rano
otworzył oczy, od razu odczuwał łaskotliwą niepewność
1 oczekiwanie, a kiedy miał wolne, natychmiast wsiadał na
rower i pędził do jej szkoły. Po drodze wyobrażał ją sobie:
duża, wąska w talii, małe piersi — o których mógł tylko
pomarzyć, kiedy na ulicy panował hałaśliwy ruch — jasne
włosy, gustownie ubrana, ładna. Kiedy dojechał do czerwo-
nego budynku, postawił rower i tęsknie spoglądał w górę
ku oknom. Niebawem odzywał się dzwonek i wybiegały
dziewczęta. Na wiele z nich nie zwracał w ogóle uwagi, te
zaś, którym się przyglądał, były duże, miały jasne włosy,
elegancki strój oraz makijaż. Wreszcie nadeszła ona, po-
woli i niedbale, w ręce trzymała teczkę. Nigdy nie wie-
dział, jak zwrócić na siebie uwagę. Ona zaś nigdy nie reago-
wała, zanim on w swój niezręczny sposób nie dał jej po-
412402458.003.png
znać, iż jest na miejscu. Wydawać by się mogło, że ona
przy całej swej bystrości, po kilku tygodniach jego codzien-
nych oczekiwań bez trudu odgadnie, iż pojawi się on tu
również następnego dnia. Nigdy jednak nie dała tego po
sobie poznać. Dopiero kiedy on spadł z roweru, zgubił beret
lub wdepnął w kałużę, ona zaś z powodu hałasu lub krzyku
odwracała się, udawała czasami, jakby go znów rozpoznała;
były jednak dni, kiedy przechodziła obojętnie zajęta swy-
mi wyobrażeniami o prawdziwych zależnościach rzeczy od
piękna i porządku.
W dniach, kiedy wolno mu było zawiesić jej teczkę na
kierownicy roweru, szczęście jego nie miało granic. Pokor-
nie pochylony jechał rynsztokiem obok niej, śmiał się
swawolnie lecz z ogładą, kiedy raczyła coś powiedzieć, lub
też trudził się nad właściwą odpowiedzią, która powinna
być utrzymana w stylu przez nią narzuconym, poza tym
nie mogła sprawiać wrażenia natarczywości bądź jąkania
się. Zręcznie wymijał przechodniów, i z cierpliwością przyj-
mował karcące spojrzenia policjantów, kiedy mimo woli ko-
goś potrącił. Gdy zbliżali się do furtki jej ogrodu, wzma-
gała się rozmowność, zdawał sobie sprawę z tego, że jego
czas skończy się z chwilą, gdy miną ostatni narożnik. Nie
wolno mu było zbliżać się do jej domu na zasięg wzroku.
Kiedy dzień był łaskawy, przystawała i żegnała się z nim,
zazwyczaj jednak wyciągała tylko rękę po teczkę, brała ją
i znikała. Wówczas kołysał się na rowerze, skręcał i wra-
cał do świata swych wyobrażeń, w którym jawiła się ona
z wyniosłością godną modlitwy, pełną fantastycznej finezji.
W owych snach na jawie jej piękność i elegancja zdawały
się być niezrównane. Poruszała się między dzwonkami w
stołach a służącymi, rozpierała się niedbale na tylnym sie-
dzeniu limuzyny, prowadziła nie kończące się rozmowy te-
lefoniczne z dyplomatami i zagranicznymi centralami,
zmieniała ustawicznie niezliczone pary nylonowych poń-
czoch, leżących na pokrytej jedwabiem kanapie, podnosiła
przy tym wpierw jedną a potem drugą nogę. W tym punk-
cie kończył się mój sen lub bywał brutalnie przerwany
przez szczyt ekstazy, którą przeżywa właśnie po południu
412402458.004.png
wiele osób w mieście, odbija się ona w lustrach łazienek,
między rurą a spłuczką.
Dzięki nieustannym wysiłkom i wręcz masochistycznej
ofierze młodego człowieka stosunek ich stał się z czasem
nieco bliższy. Wolno mu było odprowadzać ją aż za róg,
tam gdzie można było go dojrzeć z domu, a pewnego dnia
zdarzyło się, że zaprosiła go bez ogródek na herbatę, ponie-
waż rodzice chcieli poznać młodzieńca, który ją emablował.
Na umówiony dzień z drżeniem zadzwonił do drzwi,
wpuściła go służąca w ładnej czarnej sukni, z źle skrywaną
odrazą zawiesiła jego beret. W salonie, który zdawał się
być cały z prawdziwej porcelany a delikatne różowe obicia
jedwabne wydzielały przyjemny aromat, przyjęty został
przez panią domu. Siedziała na kanapie i podała mu dłoń;
zamknął ją w swej nieco spoconej prawicy i odczuł jak pa-
ni wzdrygnęła się z obrzydzenia. Następnie nawiązali roz-
mowę, ona mówiła nieskrępowanie, elegancko artykułując
samogłoski, nie sycząc przy spółgłoskach, on syczał i poły-
kał końcówki, pytając się w duchu gdzie też tkwić może
jego przyjaciółka. Konwersacja pani domu przybrała for-
mę pouczającego wykładu, w którym mimo układnych
słów — przekazano mu, jak się ma zachowywać na przy-
szłość, jeśli życzy sobie bywać w tym domu. Potakiwał
dziękczynnie na wszystko i wchłaniał atmosferę naturalnej
wyższości pełnej pewności siebie, która roztaczała się po po-
mieszczeniu. Po przeszkoleniu darowano mu dziesięć minut
na powitanie uwielbianej. Siedział przed jej rokokowym
biurkiem, podówczas gdy ona leżała z podwiniętymi noga-
mi na odległej kanapie. Mówili ze sobą niewiele, panienka
zdołała go jednak jeszcze powiadomić o tym, że jej tygod-
niowe kieszonkowe wzrosło z czterdziestu do stu koron, po-
kryje z tego wydatki na kosmetyki. Przełknął ślinę, lecz
udało mu to się tylko w połowie, w tejże chwili bowiem
stanęła w drzwiach matka i zakomunikowała, że czas od-
wiedzin dobiegł końca.
W miarę rozwoju kontaktów przyznano mu określone
przywileje. Proces ten miał przebieg stopniowy. Począt-
kowo odważył się nieśmiało wsunąć palec pod jej ramię.
412402458.005.png
Później — któregoś niedzielnego przedpołudnia, gdy po-
zwolono im wspólnie pospacerować na Bredgade — ujął
jej dłoń, trzymał ją jednak krótko, by nie poczuła wilgoci
z jego ręki, którą starał się uprzednio osuszyć, wymachu-
jąc na zimnym powietrzu. Wreszcie — po rekordowym ca-
łowieczornym trzymaniu za rączkę — odważył się przed
furtką pocałować ją w usta i odczuł, bliski omdlenia, jak
w chłodnym powietrzu odkleiły się z jej warg słodkawo
stearynowe kuleczki szminki.
Dzięki wielkiej pilności w pobieraniu nauk zyskiwał co-
raz to nowe przywileje. Wolno mu było pójść z nią na kon-
cert, sam wpadł na pomysł, by rozszerzyć możliwości spo-
tykania się, proponując wspólne zwiedzanie muzeów i wy-
staw. Żyli w świecie estetyki i elegancji, on zaś stwierdził
z zadowoleniem, iż jego uczucia przybrały z czasem szla-
chetne rysy. W niedzielne popołudnia siadywał przy ich
stole i wypowiadał się na temat win oraz pieczeni, formu-
łował zdania lub wstrzymywał się z uwagami, które roz-
pływały się w wdzięcznym śmiechu dźwięczącym wśród
pryzm żyrandoli i antycznych talerzy ściennych. Po kawie
zapalał cygaro, nigdy jednak nie kaszlał, nie spoglądał też
na nią dyskretnie, by zaznaczyć, iż bardzo tęskni do tego,
aby odejść z nią do jej pokoju. W odpowiednim momencie
podnosili się wspólnie i udawali się na określone w czasie
przebywania sam na sam, kiedy zamknęły się za nimi drzwi,
obejmował ją i całował, aż nabrzmiewały wargi a zęby ze
zgrzytem ocierały się o siebie. Skoro jednak od strony
schodów dochodziły kroki odskakiwali od siebie, zaczerwie-
niem po uszy, a kiedy matka ogłaszała koniec wizyty, pod-
porządkowywał się pokornie.
Czasami, gdy pozostawali sami, ważył się na dalsze zbli-
żenie, i tak udawało mu się niekiedy przez chwilę dostrzec
jej piersi, kiedy indziej znów dotknąć jej w miejscu, o któ-
rym nie mówi się w lepszym towarzystwie. Po długim ob-
macywaniu wracał podniecony do domu i sądził, iż nie ma
człowieka, który byłby szczęśliwszy od niego.
Gdy doszedł do wniosku, iż jego wychowanie osiągnęło
poziom doskonałości, ponieważ nauczył się podczas konwer-
412402458.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin