Philip K Dick - Mecz rewanzowy.doc

(87 KB) Pobierz
Philip K Dick

Philip K  Dick

Mecz rewanżowy

 

 

To nie było zwykłe kasyno gry i fakt ten stwarzał szczególny problem funkcjonariuszom Policji Specjalnej w Los Angeles. Kosmici, którzy je zorganizowali, bezpośrednio nad stołami umieścili potężny statek, tak więc w wypadku obławy jego silniki wszystko by zniszczyły. Sprytnie, pomyślał policjant Joseph Tinbane ze smutkiem. Za jednym zamachem kosmici opuściliby Terrę i zniszczyli wszelkie dowody swojej nielegalnej działalności.
   A w dodatku zabiliby wszystkich graczy, którzy w przeciwnym razie mogliby złożyć zeznania.
   Komisarz siedział w zaparkowanym autolocie i zażywał jedną po drugiej niewielkie szczypty świetnej importowanej tabaki "Dean Swift". Potem zajął się żółtą puszką zawierającą przysmak ze strzyżyków. Tabaka trochę go ożywiła, ale tylko trochę. Z lewej strony w wieczornym mroku rysował się pionowy kształt statku kosmitów, czarny i cichy, w dolnej części zlewając się z czarną budowlą, jak on czarną i cichą, ale to tylko pozory.
   - Moglibyśmy tam wejść - odezwał się Tinbane do swojego mniej doświadczonego kolegi - lecz to równałoby się śmierci. Zdawał sobie sprawę, że muszą zaufać robotom, chociaż są niezdarne i mają skłonności do popełniania błędów. W każdym razie nie są żywymi istotami i jako takie w tego rodzaju akcji mają przewagę nad ludźmi.
   - Wszedł trzeci - cicho powiedział siedzący obok funkcjonariusz Falkes.
   Do kasyna zbliżyła się szczupła sylwetka w ubraniu Ziemianina i zapukała do drzwi, które po chwili się otworzyły. Robot podał odpowiednie hasło i natychmiast został wpuszczony do środka.
   - Sądzisz, że one wyjdą cało z wybuchu podczas startu? - spytał Tinbane Falkesa, który był specjalistą od robotyki.
   - Jeden chyba tak, ale nie wszystkie. Lecz jeden wystarczy. Bardzo ciekaw tego widoku, Falkes wychylił zza Tinbane'a swoją skupioną z emocji, młodzieńczą twarz. - Włącz już megafon. Powiedz im, że są aresztowani. Nie ma sensu dłużej czekać.
   - Według mnie jest - odparł Tinbane. - Póki statek jeszcze stoi, dobrze zobaczyć, co się tam pod nim dzieje. Zaczekajmy. - Ale już więcej robotów nie przyjdzie.
   - Poczekamy, aż zaczną transmisję wideo - powiedział Tinbane. W końcu będzie to jakiś materiał dowodowy, który teraz rejestrowano w komendzie. A jednak towarzyszący Tinbane'owi policjant, wyznaczony wraz z nim do tej akcji, w pewnym sensie miał rację. Ponieważ do kasyna wszedł już ostatni z trzech człekokształtnych robotów, nic więcej się nie wydarzy, dopóki kosmici nie zorientują się, że nastąpiła infiltracja, i nie wycofają w swój typowy, zaplanowany sposób. - No dobra - rzekł Tinbane i wcisnął guzik włączający megafon.

   Pochylając się nad mikrofonem, Falkes zaczął mówić. Jego słowa natychmiast powtarzał megafon: JAKO PRZEDSTAWICIELE PORZĄDKU REPREZENTUJĄCY POLICJĘ SPECJALNĄ W LOS ANGELES ROZKAZUJEMY WSZYSTKIM OSOBOM PRZEBYWAJĄCYM W KASYNIE WYJŚĆ NA ULICĘ. NALEŻY...
   Jego głos zniknął w ryku silników startującego statku kosmitów. Falkes wzruszył ramionami i smutno uśmiechnął się do Tinbane'a, układając usta w bezgłośne zdanie: długo nie czekali.
   Zgodnie z oczekiwaniami nikt nie wyszedł. Nikomu nie udało się uciec z kasyna. Nikt się nie pokazał nawet wówczas, gdy budowla zaczęła się topić. Statek wystartował zostawiając za sobą kałużę płynnej masy przypominającej wosk. W dalszym ciągu nikogo nie było widać.
   Wstrząśnięty Tinbane uświadomił sobie, że wszyscy zginęli.
   - Już czas, żebyśmy tam poszli - powiedział Falkes ze stoickim spokojem.
   Zaczął się ubierać w kombinezon z neoazbestu, a po chwili to samo zrobił Tinbane.
   Obaj policjanci razem weszli do gorącej, rozlewającej się kałuży, która niegdyś była kasynem. W samym środku, tworząc niewielki pagórek, leżały dwa z trzech człekokształtnych robotów; w ostatnim momencie udało im się coś przykryć własnymi ciałami. Tinbane nie zauważył ani śladu trzeciego; najwyraźniej uległ całkowitemu zniszczeniu wraz z resztą. Z pozostałymi ciałami organicznymi.
   Oglądając poskręcane szczątki dwóch robotów Tinbane zastanawiał się, co takiego uznały - w ten swój niejasny sposób - za warte uchronienia. Coś żywego? Może jednego z tych podobnych do węży kosmitów? Raczej nie. A zatem stół do gry.
   - Jak na roboty działały szybko - z uznaniem powiedział Falkes.
   - Ale tu coś jest - zauważył Tinbane.
   Ostrożnie rozgrzebywał stopione metalowe szczątki, które niegdyś były dwoma robotami. Jakaś część, najprawdopodobniej tułów, ześlizgnęła się na bok odsłaniając to, co chciały ochronić roboty.
   Automat do gry.
   Tinbane zastanawiał się dlaczego. Jaką wartość mógł przedstawiać? Czy w ogóle był coś wart? Tinbane osobiście w to wątpił.

   W laboratorium policyjnym przy Sunset Avenues w śródmieściu starego Los Angeles technik padał Tinbane'owi sążnistą analizę na piśmie.
   - Opowiedz mi własnymi słowami - rzekł Tinbane z udręką, zbyt wiele lat bowiem pracował w policji, by mógł przebrnąć przez taki tekst. Zwrócił raport wysokiemu, szczupłemu technikowi.
   - Właściwie nie jest to zwykła konstrukcja - rozpoczął technik zaglądając do raportu tak, jakby już zapomniał, co w nim napisał. Mówił tonem tak samo suchym i nudnym jak ton raportu. Najwyraźniej wpadł w rutynę. Również on uważał, że automat do gry uratowany przez człekokształtne roboty jest bez wartości, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Tinbane. - Moim zdaniem nie przypomina żadnego z tych, które oni dotychczas przywozili na Terrę. Prawdopodobnie lepiej się zorientujesz, jak sam zobaczysz. Proponuję, żebyś wrzucił ćwierćdolarówkę i zagrał sobie partyjkę. Kasa laboratorium wyda ci monetę, którą później odzyskamy.
   - Mam własną - odparł poirytowany Tinbane.
   Ruszył za technikiem przez duże, przeciążone pracą laboratorium pełne skomplikowanego - w wielu wypadkach przestarzałego sprzętu i porozbieranych konstrukcji, do stanowiska w głębi pomieszczenia.
   Stał tam oczyszczony i naprawiony automat do gry, który uratowały roboty. Tinbane wrzucił monetę; pięć metalowych kulek natychmiast wysypało się do pojemnika, a po przeciwnej stronie planszy zapłonęło zmieniające barwę światło.
   - Nim zaczniesz, radzę ci dobrze przyjrzeć się planszy, tam gdzie kulka będzie przelatywała - odezwał się technik, stając obok Tinbane'a tak, żeby wszystko obserwować. - Pozioma część planszy pod szkłem ochronnym jest dość ciekawa. Całe miniaturowe miasteczko. Są tam domy, oświetlone ulice, główne budynki komunalne, napowietrzne tory wyrzutni statków ekspresowych... Niezwykle precyzyjna robota.
   Tinbane pochylił się i patrzył z uwagą. Technik miał rację; miniaturowe miasteczko wykonano ze zdumiewającą dokładnością.
   - Zbadaliśmy stopień zużycia ruchomych części automatu - poinformował go technik. - Wyniki prób wskazują, że używano go dość intensywnie. Ma spore luzy. Oceniamy, że po rozegraniu jeszcze niespełna tysiąca partii będzie musiał iść do warsztatu. Ich warsztatu, na Io. To jest tam, gdzie naszym zdaniem buduje się i konserwuje tego rodzaju sprzęt - rzekł i dodał wyjaśniająco: To znaczy urządzenia do gier hazardowych.
   - Na czym polega gra? - spytał Tinbane.
   - Mamy tu kompletny wykaz możliwości - odparł technik. Innymi słowy stalowa kulka nigdy nie porusza się tym samym torem. Liczba wszystkich możliwych kombinacji wynosi... - zaczął kartkować raport, ale nie mógł znaleźć dokładnych danych. - W każdym razie jest duża. Rzędu milionów. Naszym zdaniem jest to niezwykle zawiłe. Tak czy inaczej sam zobaczysz, kiedy wypuścisz pierwszą kulkę.
   Tinbane pociągnął za tłoczek. Pierwsza kulka wytoczyła się z pojemnika do wyrzutni. Tinbane mocniej naciągnął sprężynę i puścił tłoczek. Kulka wystrzeliła z korytka i odbiła się od bandy, która nadała jej dodatkową prędkość.

   Kulka teraz opadała, tocząc się powoli w stronę górnej granicy miasteczka.
   - Pierwsza linia obrony, która utrudnia dostęp do miasteczka - powiedział technik zza pleców Tinbane'a - to rząd pagórków kolorem, kształtem i fakturą przypominających krajobraz na Io. Wyraźnie zadano sobie wiele trudu, żeby uzyskać taką wierność. Prawdopodobnie jest to widok z satelitów krążących wokół Io. Z łatwością można sobie wyobrazić, że ogląda się ten księżyc z wysokości ponad piętnastu kilometrów.
   Stalowa kulka dotarła do obszaru nierówności. Jej trajektoria się zmieniała, aż wreszcie kulka zaczęła niepewnie krążyć bez określonego kierunku.
   - Zboczyła - powiedział Tinbane. Zwrócił uwagę, jak świetnie wymodelowano teren, by uniemożliwić kulce ruch na wprost. - Całkiem ominie miasteczko.
   Znacznie tracąc impet, kulka skręciła do bocznego rowka, którym niemrawo się potoczyła, i już wydawało się, że zniknie w dolnym otworze zbiorczym, gdy nagle uderzyła w bandę i wróciła do gry.
   Na świetlnej tablicy zapalił się wynik. Punkt dla gracza oznaczający jego chwilowe zwycięstwo. I znów kulka toczyła się po nierównościach na pozór tą samą drogą co poprzednio.
   - A teraz - powiedział technik - kiedy kulka będzie się zbliżała do bandy, w którą przed chwilą uderzyła, zwróć uwagę na pewną dość istotną rzecz. Nie patrz na kulkę, lecz na bandę.
   Tinbane przyjrzał się i zobaczył, że spod bandy unosi się cieniutka strużka szarego dymu. Odwrócił głowę rzucając technikowi pytające spojrzenie.
   - Teraz patrz na kulkę! - wykrzyknął nagle technik.
   Kulka znów uderzyła w bandę, tuż nad dolnym otworem zbiorczym. Tym razem jednak banda nie zareagowała i nie odrzuciła jej z powrotem.
   Tinbane mrugał oczami, kiedy znikała w otworze, wypadając z gry.
   - I nic - rzekł po chwili.
   - Ten dym, który widziałeś, wydobywał się z instalacji bandy. Nastąpiło zwarcie, ponieważ kulka odbita z tego miejsca znalazłaby się w niebezpiecznej pozycji... niebezpiecznej dla miasteczka.
   - Innymi słowy - powiedział Tinbane - coś musiało zauważyć, w jaki sposób banda wpływa na zachowanie kulki. Układ ten funkcjonuje tak, by zabezpieczyć miasteczko przed skutkami działania kulki.
   Już widział coś takiego w innych automatach do gry, przywiezionych przez kosmitów: wymyślne obwody, które nieustannie zmieniały planszę tak, że sprawiała wrażenie żywej, a wszystko po to, by zmniejszyć graczowi szansę na zwycięstwo. W wypadku tej konstrukcji gracz zwyciężał wówczas, gdy pięć stalowych kulek znalazło się w centralnej części planszy - replice wzgórza z Io. Dlatego należało chronić wzgórze. Trzeba było więc wyłączyć bandę w tym strategicznym miejscu. Przynajmniej na jakiś czas. Do chwili wprowadzenia zdecydowanych zmian w topografii planszy.

   - To nic nowego - rzekł technik. - Takie coś ty widziałeś już kilkanaście razy, a ja ze sto. Powiedzmy, że na tym automacie rozegrano już dziesięć tysięcy partii. Za każdym razem jego obwody przestrajały się w sposób dobrze przemyślany tak, by zneutralizować kulkę. Powiedzmy, że te zmiany się kumulują, a zatem obecnie wynik jakiegokolwiek gracza będzie stanowił ułamek wyników uzyskanych wcześniej, zanim obwody się przestroiły. Celem tych zmian, jak we wszystkich automatach do gry zbudowanych przez kosmitów, jest sprowadzenie możliwości wygranej do zera. Możesz tylko próbować trafić w miasteczko, Tinbane. Zmontowaliśmy powtarzalne urządzenie do wyrzucania kulek i rozegraliśmy sto czterdzieści partii. Ani razu żadna z kulek nie zbliżyła się do miasteczka na tyle, by wyrządzić mu jakąkolwiek szkodę. Notowaliśmy uzyskane wyniki. Każdy z nich był nieco gorszy od poprzedniego.
   Technik uśmiechnął się.
   - I co? - spytał Tinbane.
   - I nic. Tak jak ci powiedziałem i jak napisałem w raporcie. Technik przerwał na chwilę. - Poza jedną rzeczą. Popatrz na to.
   Pochylił się i przeciągnął swym chudym palcem po szklanej płycie nad jakąś konstrukcją w środku miniaturowego miasteczka.
   - Dokumentacja fotograficzna wykazuje, że przy każdej partii ten element staje się coraz bardziej widoczny. Najwyraźniej budują go umieszczone pod spodem obwody, które dokonują też innych zmian. Ale w tym wypadku... czy to ci czegoś nie przypomina?
   - Wygląda jak rzymska katapulta - odparł Tinbane. - Ale ustawiona pionowo, a nie poziomo.
   - Nam to samo przyszło do głowy. Dobrze się przyjrzyj. W porównaniu ze skalą miasteczka jest nieproporcjonalnie duża. Właściwie ogromna. Najważniejsze, że nie jest w skali.
   - Wygląda prawie tak, jakby mogła się w niej zmieścić...
   - Nie prawie - rzekł technik. - Zmierzyliśmy ją. Ma dokładnie takie wymiary, że idealnie pasowałaby do niej każda z tych stalowych kulek.
   - A potem? - spytał Tinbane, czując dziwny chłód.
   - A potem odrzuci kulkę w gracza - spokojnie odparł technik. - Celuje powyżej przedniej krawędzi automatu, w przód i do góry - rzekł i dodał: - Właściwie jest już niemal gotowa.

   Badając automat do gry, nielegalnie sprowadzony przez kosmitów, Tinbane pomyślał, że najlepszą obroną jest atak. Ale czy ktokolwiek słyszał o tym w takim kontekście?
   Zdał sobie sprawę, że wynik zerowy nie zadowala obronnych obwodów automatu. Zero nie wystarcza. Muszą dążyć do osiągnięcia wyniku poniżej zera. Dlaczego? Ponieważ celem, do którego zmierzają, nie jest wynik zerowy, lecz najlepsza forma obrony. Fantastycznie zaprojektowane.
   A może nie?
   - Sądzisz, że kosmici zrobili to celowo? - spytał wysokiego, szczupłego technika.
   - To nieważne. Przynajmniej w tej chwili. Teraz liczą się dwie sprawy: automat został sprowadzony na Terrę z pogwałceniem jej praw, i to, że korzystali z niego Terranie. Czy taki był cel kosmitów, czy nie, automat wkrótce stanie się naprawdę śmiercionośną bronią. Obliczyliśmy, że nastąpi to w ciągu najbliższych dwudziestu partii. Po każdym wrzuceniu monety budowa katapulty posuwa się naprzód. Bez względu na to, czy kulka dociera w pobliże miasteczka, czy nie. Potrzeba do tego jedynie dopływu energii z wewnętrznej baterii helowej. Budowa katapulty trwa w tej chwili, kiedy tu stoimy. Lepiej wystrzel pozostałe cztery kulki, żeby automat się wyłączył... albo pozwól nam go rozmontować... a przynajmniej odłączyć od obwodów źródła zasilania.
   - Kosmici nie mają zbyt wielkiego szacunku dla ludzkiego życia - zauważył Tinbane. Myślał o masakrze dokonanej przez startujący statek. Kosmici zawsze tak robili. Wobec takiej rzezi zabicie jednego człowieka wydawało się zbędne. Co chcieli przez to osiągnąć?
   - On działa wybiórczo - rzekł zamyślony Tinbane. - Eliminuje tylko jednego gracza.
   - Wyeliminowałby wszystkich graczy - powiedział technik. Jednego po drugim.
   - Ale któż chciałby grać na takim automacie po pierwszym śmiertelnym wypadku? - spytał Tinbane.
   - Ludzie tam chodzą wiedząc, że jeśli policja zrobi nalot, to zginą, bo kosmici wszystko spalą - zauważył technik. - Hazard jest nałogiem; pewien typ ludzi uprawia go bez względu na ryzyko, jakie się z nim wiąże. Nie słyszałeś o ruskiej ruletce?
   Tinbane wypuścił drugą stalową kulkę; patrzył, jak się odbija i toczy w stronę repliki miasteczka. Zdołała pokonać nierówności terenu i zbliżała się do pierwszego domu. Może trafię w katapultę, pomyślał z pasją Tinbane, zanim ona trafi we mnie. Opanowało go dziwne, dotychczas mu nie znane podniecenie, kiedy obserwował, jak kulka uderza w maleńki domek, rozpłaszcza go i toczy się dalej. Choć dla Tinbane'a mała kulka była wyraźnie większa od wszystkich domów i budowli w miasteczku.
   Wszystkich poza stojącą w jego centrum katapultą. Tinbane gorączkowo obserwował kulkę, kiedy niebezpiecznie się do niej zbliżyła, a potem, odbita od jakiegoś budynku, potoczyła się dalej i zniknęła w otworze zbiorczym. Natychmiast wystrzelił trzecią kulkę.
   - Gra idzie o wysoką stawkę, co? - odezwał się cicho technik. - Twoje życie i jej istnienie. To musi być nadzwyczaj frapujące dla osoby o stosownym temperamencie.
   - Wydaje mi się, że trafię katapultę, nim ona wejdzie do akcji.
   - Może tak, a może nie.
   - Za każdym razem kulka jest coraz bliżej.
   - Katapulcie do działania potrzebna jest jedna z tych stalowych kulek; to jej nabój, a ty coraz bardziej zwiększasz prawdopodobieństwo, że ona ją zdobędzie. Właściwie jej pomagasz - powiedział technik, a po chwili dodał posępnym głosem: - W istocie bez ciebie nie mogłaby funkcjonować; gracz to nie tylko przeciwnik, je...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin