O powstaniu Ślęży.doc

(51 KB) Pobierz
O powstaniu Ślęży

O powstaniu Ślęży

Dawno, dawno temu, w okolicach dzisiejszej Sobótki znajdowało się wejście do piekieł. Gdy diabły z niego wychodziły na powierzchnię i spoglądały na urodzajną ziemię śląską, złe były ogromnie. Żyzne gleby były błogosławieństwem dla mieszkających tu ludzi. Lasy zapewniały dostatek zwierzyny, a rzeki okazałe ryby. Diabły nie mogły tego dobrobytu ścierpieć. Czarcie zgromadzenie postanowiło zniszczyć i zasypać kamieniami całą krainę. W miejsce pól, łąk i lasów miały powstać niedostępne góry z wieloma pułapkami na śmiałków, którzy odważyliby się w nie wstąpić. Lucyfer wyznaczył czas na wykonanie tej pracy. Skończyć się ona miała w Noc Świętojańską.

Zabrały się diabły do pracy. Zaczęły znosić potężne bloki skalne. Ciosały w nich urwiska i przepaście, drążyły zdradzieckie jaskinie, aby nikt nie czuł się w nich bezpiecznie. Gdy Lucyfer zajęty był innymi sprawami, znalazły diabły czas również na zabawę. Ustawiały dziwaczne stosy z chybotliwych kamieni, na których mogły się huśtać i bujać. I tak zbudowały diabły Sudety z najwyższym szczytem Śnieżką.

Dni mijały i przy ciężkiej pracy czarcich sił ubywało. Następne góry diabły usypywały w pośpiechu i byle jak. Wzgórza Łomnickie ustawiły w poprzek Karkonoszy, a w pobliżu Wrocławia zdążyły tylko usypać kamienne kopce. Nadeszła Noc Świętojańska. Zmęczone czarty stanęły w pobliżu wejścia do piekieł. Lucyfer nie pochwalił jednak ich pracy. Pieklił się właśnie okrutnie wśród czarcich szeregów, kiedy hufiec aniołów zaatakował diabelskie zgromadzenie. Rozgorzała zacięta walka, w której bronią były resztki skalnych bloków pozostałych po budowaniu gór. Pociski były jednak tak ciężkie, że nie dolatywały do celu. Rzucając nimi diabły zdołały usypać nową wielką górę. Nagle hufiec anielski zniknął z pola bitwy. Uradowane diabły rzuciły się sobie w objęcia świętując zwycięstwo. Już zdążyły zaplanować ucztę po powrocie do piekieł, kiedy okazało się, że wejście zniknęło pod nowym, pobitewnym usypiskiem skalnym. Jak wrócić do domu? Rozszlochały się zmęczone pracą i walką czarty. Ich łzy spłynęły na okolicę. Jedynie Lucyfer rozzłościł się ogromnie. Porywał w objęcia kolejne głazy i rzucał nimi w kierunku wejścia, chcąc rozbić wielką górę. Rzucił jedną skałę – powstała Stolna, rzucił drugą – Wieżyca. Tupnął kopytem z niemocy swojej. Taką siłę miał wówczas, że ziemia się przesunęła i powstała przełęcz Tąpadła. Jednak nie wystarczyło mu mocy, aby wejście do piekieł odsłonić.

Górę, usypaną podczas bitwy czartów z aniołami, ludzie później Ślężą nazwali od wielkiej wilgoci, która z łez diabelskich się wzięła. Porosła ona lasem, pojawiła się na niej zwierzyna i ptactwo. Diabły nie mogąc do dziś dostać się do piekieł nasyłają na nią burze i pioruny, z nadzieją, że kiedyś góra ustąpi i odsłoni zasypane wejście. 

 

 

 

Żywa woda

Dawno, dawno temu u stóp Ślęży żyła poczciwa staruszka, która miała trzech synów. Była już bardzo słabowita i gdy dopadła ją choroba, jej życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Synowie sprowadzali do matki znachorów, ale żaden nie był w stanie jej uleczyć. Mądra baba mieszkająca w sąsiedztwie poradziła trzem synom staruszki, aby postarali się o wodę ze szczytu Ślęży. Jedna kropla tej wody mogła przywraca siły słabym, zdrowie chorym i życie umarłym. Ale woda ta jest pilnie strzeżona przez duchy Ślęży i na śmiałka, który odważy się po nią pójść, czeka mnóstwo niebezpieczeństw i pokus. Wybierało się po wodę wielu ludzi, ale żaden z nich nie powrócił. Idąc do źródła, nie można oglądać się za siebie, nie wolno przestraszyć się różnych groźnych zwidów, nie można ulec pokusom. Jeżeli ktoś się obejrzy, poczuje strach lub zapomni o celu swej wędrówki, zamieni się w kamień.

Bracia uradzili, że do źródła wybierze się najstarszy z nich. Jeśli coś mu się stanie po drodze, wtedy pójdzie średni. Jak uradzili, tak zrobili.

Nie wrócił jednak najstarszy brat z wyprawy, nie powrócił i średni. Matka w tym czasie zmarła z choroby i lęku o życie swych starszych dzieci. Wtedy zrozpaczony najmłodszy syn wybrał się po żywą wodę.

Piął się po wyboistych ścieżkach, przedzierał się przez gęste zarośla. Cały czas myślał o swej matce, która tyle dała jemu i jego braciom. Wspominał wspólne zabawy, gdy był dzieckiem, przypominał sobie, z jakim poświęceniem matka doglądała ich, gdy chorowali, jak służyła radą i pomocą, gdy wchodzili w wiek męski. Piął się ku szczytowi Ślęży, nie zważając na wycie dzikich zwierząt. Zdawało mu się, że słyszy ludzkie głosy i śmiech, odgłosy zabawy. Jawiły mu się rozległe gościńce albo płonące wokół drzewa. Nie zwracał na nic uwagi, szedł na przód. Ostatkiem sił osiągnął szczyt Ślęży.

Na szczycie góry rosło samotne, srebrne drzewo. Spośród jego korzeni wybijało źródełko. Chłopiec podszedł do źródła i napił się wody. Wróciły mu utracone w wędrówce siły. Nagle spomiędzy konarów czarodziejskiego drzewa zerwał się sokół. Sfrunął i u stóp najmłodszego syna postawił srebrny dzban. Chłopiec podziękował. Napełnił dzban źródlaną wodą, ułamał gałązkę z drzewa i rozpoczął drogę powrotną. Schodząc w dół, zanurzał gałązkę w dzbanie i kropił znajdujące się wzdłuż drogi kamienie. Żywa woda przywracała kamieniom ludzką postać. Ludzie podnosili się z ziemi, dziękując za wybawienie.

Do domu powrócili wszyscy trzej bracia. Ostrożnie nieśli dzban z ostatnią kroplą żywej wody, przeznaczoną dla swej matki. Gdy matce wróciło życie, w ich osadzie odbyła się huczna zabawa. To każdy odczarowany z kamienia człowiek przybył z dziękczynnym darem do najmłodszego syna poczciwej staruszki. Jedni przynieśli jedzenie, drudzy napoje, a niektórzy swą pieśń lub muzykę. Każdy dziękował jak potrafił, a stara kobieta z miłością i dumą patrzyła na swe dzieci.

 

 

Niedźwiedź ze szczytu Ślęży

Dawno, dawno temu w lasach ślężańskich była moc zwierzyny łownej. Dziki, jelenie i sarny nie należały do rzadkości. Las dostarczał pożywienia w dużej obfitości.

Razu pewnego władca Polski Bolesław wybrał się ze swą drużyną na łowy w okolice Ślęży. Jechali konno przez leśne ostępy. Nagle ukazał się księciu piękny jeleń. Przeskoczył wykrot i pomknął w dal. Drużyna rzuciła się w pogoń za zwierzęciem. Rycerze rozpierzchli się w poszukiwaniu śladów jelenia. Bolesław wytrwale ścigał umykające zwierzę. Nagle koń spłoszył się na widok wyskakującego z nory szaraka. Zrzucił jeźdźca i pogalopował na oślep. Książę podniósł się z ziemi i począł szukać swoich rycerzy. Przedzierał się przez gęste zarośla, przechodził samotnie zagajniki. Nagle zza drzewa wyłonił się olbrzymi niedźwiedź i zaatakował Bolesława.

Władca bronił się dzielnie, jednak do obrony miał tylko nóż myśliwski. Mocował się ze zwierzęciem zadając mu razy. Rozwścieczony niedźwiedź ostrymi pazurami rozorał twarz księcia. Bolesław słabł w tej walce z każdą chwilą aż nagle przyszło wybawienie. Nadbiegł, poszukujący księcia, wojewoda Piotr Włostowic. Widząc walkę na śmierć i życie, ruszył na pomoc ze swym oszczepem. Po ciężkiej walce i wielu odniesionych ranach pokonali zwierzę. Odnaleźli ich, wyczerpanych i ledwo żywych, pozostali rycerze z drużyny księcia. Bolesławowi po tym wydarzeniu pozostała blizna na twarzy i odtąd zyskał przydomek Krzywoustego.

Nie zapomniał książę Bolesław o swoim wybawcy z polowania. Podarował mu górę Ślężę z pobliskimi osadami jako dobra dziedziczne. Obdarowany Piotr ślubował, że wybuduje na szczycie kościół w podzięce za ocalenie.

Piotr Włostowic na wieczną pamiątkę nakazał najznakomitszemu rzeźbiarzowi wykuć ze ślężańskiego granitu niedźwiedzia ze śladami noża na brzuchu. Stoi on teraz na szczycie Ślęży pod starym jaworem i przypomina te odległe czasy.

 

Panna i niedźwiedź

W dawnych czasach trzymano na bogatych dworach oswojone niedźwiedzie. Również w warownym zamku na szczycie Ślęży, gdzie mieszkał wojewoda Piotr Włostowic z żoną Marią, znalazł się ten groźny zwierz. Jeden z oswojonych, trzymanych od małego w niewoli niedźwiedzi, był szczególnie lubiany przez wszystkich mieszkańców zamku za swoją chęć do zabawy i łagodność. Wyróżniał się tym, że nad miód przedkładał świeże ryby. Codziennie więc świeżą, dużą rybę wyłowioną z Czarnej Wody, przynosiła zwierzęciu młoda dwórka żony Piotra Włostowica. Zazwyczaj niedźwiedź zabawiał najpierw dwór, a następnie w nagrodę dostawał poczęstunek. Jednak pewnego razu zwierzę było czymś rozdrażnione, a dwórka nie zauważyła jego nastroju. Zaczęła się z nim, jak zazwyczaj, droczyć ni to dając, ni zabierając poczęstunek. Niedźwiedź, który nie miał akurat ochoty do zabawy, złościł się coraz bardziej. Nagle rzucił się, aby odebrać dziewczynie posiłek. I wtedy stała się rzecz straszna – długa, ozdobna szpila, wpięta w suknię, wbiła się zwierzęciu w oko. Niedźwiedź zaryczał dziko i w ataku szału zadusił młodą dwórkę. Również sam, zraniony śmiertelnie, padł martwy obok dziewczyny. Na pamiątkę tego zdarzenia Piotr Włostowic rozkazał wyrzeźbić postać dwórki podającej rybę niedźwiedziowi i samego niedźwiedzia u jej stóp. Stoją ich rzeźby przy szlaku turystycznym z Sobótki na Ślężę.

 

 

 

Legenda o mnichu

Dawno, dawno temu pewien młodzieniec wstąpił do zakonu. Po złożeniu ślubów wieść miał życie skromne i bogobojne. Był jednak zbyt młody i niedoświadczony, aby oprzeć się pokusom hulaszczego życia, mimo złożonych ślubów.

Pewnego razu, będąc przejazdem w okolicach Ślęży, wstąpił do karczmy ogrzać się i posilić. Przysiadł się do niego nieznajomy i zaczął rozprawiać o skarbach ukrytych w jaskiniach Ślęży. Młody, niedoświadczony mnich nie rozpoznał w nieznajomym czarta. Zainteresował się jego opowieściami i postanowił odnaleźć ukryte skarby. Życie, jakie prowadził było kosztowne. Rozpoczął wędrówkę w poszukiwaniu groty. Rozpytywał okolicznych mieszkańców jak ją odnaleźć, gdzie jest do niej wejście. Na wieść o poszukującym skarbów młodym mnichu, pewna stara kobieta znająca pradawne zaklęcia, która widziała i słyszała już niejedno, zadrżała. Gdy była młodą dziewczyną, słyszała bowiem, że jeżeli czarcie skarby ujrzą światło dzienne, zło zapanuje i nastąpi koniec świata. Postanowiła temu zaradzić.

Mnich w poszukiwaniu wiadomości o jaskini dotarł do Garncarska. Gdy przechodził koło domostwa starej kobiety, ta rozpoczęła rzucanie uroków. Pragnęła zawrócić mnicha ze złej drogi, ale w jej pamięci zatarły się dawno nie używane zaklęcia, myliły się jej słowa czarów. Wydawało się jej, że czary nie poskutkują. Wybiegła przed swoje obejście, rozglądając się za mnichem. Szedł coraz wolniej przez osadę. Każdy jego krok zdawał się coraz cięższy. Gdy minął ostatnią chałupę, przystanął. Kobieta zwiesiła smutno głowę. Nie udało się.

Rankiem następnego dnia kobieta wyprowadziła krowy na pastwisko za wsią. Gdy doszła na skraj osady, zobaczyła dziwaczny posąg. W miejscu, w którym przystanął mnich, stał granitowy kręgiel. Sylwetką przypominał korpulentną postać z nakrytą głową. Czyżby czary się udały? Czyżby to był mnich zaklęty w kamień? Od tego czasu minęło wiele wieków. Kamienny mnich stoi już w Sobótce przy drodze na schronisko “Pod Wieżycą". Czy kiedyś dojdzie na szczyt Ślęży?

 

 

 

 

O dziewczynie ze Ślęży

Dawno, dawno temu na szczyt Ślęży dotarł samotny młodzieniec. Zmęczony wędrówką po kamienistej, pełnej wykrotów drodze, odpoczywał przy źródle. Nagle zrobiło się mroczno, zaczął wiać silny wiatr. W tym momencie, nie wiadomo skąd, pojawiła się u jego boku piękna dziewczyna. Młodzi ludzie zaczęli rozmawiać. Śliczna panna opowiedziała chłopcu swoją historię.

Jakiś czas temu żyła zwyczajnym życiem. A ponieważ była w wieku odpowiednim do zamęścia, jej osobą zainteresował się starszy człowiek. Dziewczyna nie chciała go za męża. Wiedziała, że to czarownik o złym sercu, który potrafi ze zwykłej złośliwości krzywdzić ludzi. Odmówiła mu swej ręki i nie dała nadziei na zmianę słowa. Wtedy czarownik zemścił się na niej, zamieniając w kamień. Stoi na zboczu Ślęży i jedynie od czasu do czasu może przybrać ludzką postać. Jeżeli uda jej się wtedy znaleźć odważnego, szlachetnego człowieka, który zdecyduje się zdjąć z niej czar, będzie mogła wrócić do ludzi. Ale człowiek ów musi być prawdziwie odważny i nieugięty, gdyż w czasie zdejmowania uroku, dziewczyna przybierać będzie przerażające kształty. Na koniec ukaże się jako żmija z pękiem kluczy na ogonie. Jeżeli śmiałkowi uda się pochwycić klucze, dziewczyna odzyska swą prawdziwą postać.

Młodzieniec, zachwycony urodą panny, obiecał oswobodzić ją od klątwy złego czarownika. Dziewczyna zapewniła go, że nie zrobi mu krzywdy, w jakiejkolwiekby nie znalazł jej postaci.

Słońce zaświeciło młodzieńcowi prosto w oczy. Zamrugał, rozejrzał się. Dziewczyny nie było. Czyżby usnął na przy źródle z kubkiem wody w ręce? Wędrowiec pozbierał swoje rzeczy i rozpoczął dalszą wędrówkę w stronę Sobótki. Szedł w dół zbocza stromą, kamienistą ścieżką, gdy nagle ujrzał granitowy posąg panny. A więc nie śnił! Naprawdę na zboczu góry jest kamienna rzeźba dziewczyny!

Zgodnie z obietnicą rozpoczął odczynianie uroków. Nagle posąg ożył i przybrał postać ziejącego ogniem smoka. Młodzieniec przecenił jednak swe siły. Przestraszył się odrażającej postaci i ognia, który, jak mu się zdawało, otacza go zewsząd. Uciekł co sił w nogach, a groźny smok nagle skurczył się i zamienił ponownie w kamienną pannę. Stoi ona po dziś dzień przy kamienistym, stromym szlaku turystycznym z Sobótki na Ślężę.

 

 

 

 

 

O Duchach Ślęży

Wydarzyło się to dawno, dawno temu, gdy na zachodnim zboczu Ślęży było tak pusto i ponuro, że żadne źdźbło trawy rosnąć tu nie chciało, ani zwierz żaden tu nie zbłądził. Wśród oparów stęchlizny gady jedynie życie swe wiodły.

W jednej ze wsi pod Ślężą mieszkał wówczas Jan Beer, mąż uczony i pobożny, rodem ze Świdnicy. Badał on wszelkie zakątki na Ślęży. Pragnął znaleźć jakąś grotę na zboczu góry, gdzie mógłby w samotności zgłębiać swe naukowe dociekania. W czasie jednej ze swych licznych wędrówek odkrył u podnóża Ślęży jaskinię ciągnącą się daleko w głąb wzniesienia. Rad był z niej wielce. Akurat o czymś takim marzył.

Zwiedzał ją, planując już, jak będzie tu żył. Szedł właśnie długim korytarzem, gdy nagle na jego końcu dostrzegł tajemnicze światełko. Zaskoczony, aż przystanął. Nie mogło to być wyjście na zewnątrz! Przecież wchodząc coraz głębiej do jaskini, zbliżał się do wnętrza góry! Zaintrygowany Jan z niepokojem zbliżył się do źródła światła. Nagle stanął przed szklaną taflą. Co to takiego? Może drzwi? Zapukał w nie śmiało trzy razy jeszcze nie dowierzając własnym oczom. Drzwi same otworzyły się przed nim. Wszedł Jan pełen lęku do kolejnego pomieszczenia jaskini. Jakież było jego zdumienie, gdy nagle przed nim ukazała się jakby sala, na środku której stał stół, a wokół niego siedzieli trzej mężczyźni w jakiś czarnych, starodawnych strojach. Przed nimi na stole leżała wielka księga oprawna w aksamit i złoto. Pobożny Jan pozdrowił mężczyzn słowami: Pokój z Wami! W odpowiedzi usłyszał, że tu pokoju nie ma. Więc znów ich pozdrowił: Pokój z Wami w imieniu Boga! Na te słowa mężczyźni zadrżeli i słabym głosem odrzekli to samo. Zapadła cisza. Nagle jeden z mężczyzn zaprosił gestem Jana do stołu. Pokazał mu księgę, którą nazwał Księgą Posłuszeństwa. Jednak nie chciał wyjaśnić, co ona zawiera. Mężczyźni powiedzieli Janowi jedynie, że czekają na sąd. Ale kto ma ich sądzić? Co takiego złego uczynili? Nie uzyskał Jan odpowiedzi na swoje pytania.

Siedzieli przez pewien czas wszyscy w milczeniu. Jan rozglądał się z zaciekawieniem po pomieszczeniu jaskini. W kącie zauważył kotarę z czerwonego pluszu. Zaintrygowany zapytał, co takiego znajduje się za nią. Mężczyźni pozwolili mu ją odsłonić. Jan ujrzał przepaść. Na jej dnie połyskiwały blado czaszki i kości. Obok szkieletów pyszniło się złoto i srebro, bogata broń, pieniądze i klejnoty. Mężczyźni powiedzieli Janowi, że może wziąć skarby lub ich część. Im nie są potrzebne. Jan odmówił. Mężczyźni zaczęli prosić, a następnie błagać, że jeżeli nie chce skarbów, niech zejdzie chociaż je pooglądać, podotykać. Może się nimi nacieszyć tu, w grocie. Jan ze śmiechem powiedział, że błyskotki te, może i są ładne, ale w jego życiu liczą się rzeczy i sprawy ważniejsze. On jest człowiekiem uczonym i pobożnym. Jego wiedza jest skarbem, a wiara czyni go bogatym. Wtedy mężczyźni z radością odczytali mu słowa księgi: Ostatnie duchy góry będą zbawione, jeżeli znajdzie się człowiek pobożny, który pogardzi ich skarbami. Wiatr nagle zawył w jaskini, podniósł się kurz. Jan ledwo dojrzał, że otwiera się w skale szczelina, w której znikają wszystkie skarby. Przerażony zaczął uciekać. Gdy wydostał się z groty, runęły na jej wejście głazy. Od tego czasu skały w tym miejscu porosły gęstymi i ciemnymi zaroślami. Duchy Ślęży i ich skarby zniknęły na zawsze.

 

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin