Martin George R. R. - Przystan Wiatrow.txt

(740 KB) Pobierz
George R.R. Martin
Przystań Wiatrów

PROLOG
       
       Burza szalała prawie całš noc.
       Na szerokim łóżku, obok swojej matki, leżała dziewczynka. Była przykryta włochatym kocem z kiepskiej wełny. Nie mogła spać. Słuchała, jak krople deszczu miarowo i uporczywie uderzajš o cienkie, zbudowane z drewna cytrynowca ciany chatynki. Od czasu do czasu gdzie w oddali rozlegał się grzmot piorunu. Ilekroć na niebie pojawiała się błyskawica, jej wiatło sšczyło się przez zasłony w oknie, a gdy zanikało, w malutkim pokoju znów robiło się ciemno.
       Słyszšc, jak woda kapie na podłogę, dziecko uwiadomiło sobie, że w dachu powstała kolejna dziura. Wiedziało, że mocno ubita ziemia stanie się grzšska jak błoto, a matka wpadnie w szał, lecz nie było na to żadnej rady. Matka nie potrafiła dobrze łatać dachów, a na wynajęcie kogo do tej roboty brakowało pieniędzy. Twierdziła, że którego dnia sfatygowana chatka zupełnie się zawali pod wpływem gwałtownych burz. Wtedy znowu zobaczymy się z twoim ojcem" - mawiała. Dziecko nie pamiętało ojca zbyt dobrze, ale matka często o nim wspominała.
       Podmuch wiatru wprawił zasłony w drżenie. Dziewczynka usłyszała nieprzyjemny dwięk skrzypišcego drewna oraz łopotanie natłuszczonego papieru, który służył jako szyba w oknie, i przez chwilę odczuwała strach. Matka spała bardzo spokojnie. Burze zdarzały się często, lecz nigdy nie zakłócały jej snu. Dziewczynka bała się pomyleć, że mogłaby jš obudzić - matka odznaczała się porywczym usposobieniem i na pewno dostałaby szału, gdyby zbudzono jš dla tak błahego powodu jak dziecięcy lęk.
       ciany zaskrzypiały znowu i mocno się zachwiały. Piorun zagrzmiał niemal równoczenie z pojawieniem się błyskawicy. Dziecko dygotało pod kocem; zastanawiało się, czy włanie tej nocy wyruszš na spotkanie z ojcem.
       Natura okazała się jednak litociwa. Burza wreszcie odeszła i nawet deszcz przestał padać. W pokoju było ciemno i cicho.
       Dziewczynka wyrwała matkę ze snu.
       - Co? - zapytała przebudzona. - Co się stało?
       - Burza się skończyła, mamo - odparło dziecko. Na te słowa kobieta popiesznie wstała.
       - Ubieraj się - powiedziała dziewczynce. Sama szukała w ciemnoci poszczególnych częci garderoby. Od witu dzieliła je jeszcze co najmniej godzina, ale należało bardzo szybko dostać się na plażę. Dziewczynka wiedziała, że podczas burz często dochodzi do katastrof dużych statków handlowych. Rozbiciu ulegały też małe łodzie rybackie, których właciciele zapucili się zbyt daleko albo zwlekali z powrotem. Kiedy wychodziło się na plażę tuż po burzy, można się było natknšć na rozmaite przedmioty wyrzucone przez fale. Którego razu dziewczynka i jej matka znalazły nóż o wyszczerbionym metalowym ostrzu. Za sumę uzyskanš z jego sprzedaży żywiły się dobrze przez dwa tygodnie. Jednak poszukiwacze wartociowych przedmiotów nie mogli sobie pozwolić na lenistwo. Leniwa osoba czekała aż do witu i nic nie znajdowała.
       Matka powiesiła sobie na ramieniu pustš płóciennš torbę. Jej córka miała sukienkę z dużymi kieszeniami. Obie włożyły wysokie buty. Kobieta zdjęła ze ciany długš tyczkę zakończonš drewnianym hakiem, żeby móc przycišgnšć rzeczy, które będš unosiły się na wodzie poza ich zasięgiem.
       - Chod, dziecino - rzekła. - Nie trać czasu.
       Na plaży panował mrok i chłód, spotęgowany wiejšcym z zachodu zimnym wiatrem. Po mokrym piasku grasowały już ze cztery osoby; wgłębienia po ich buciorach szybko wypełniała woda. Od czasu do czasu ten i ów nachylał się i uważnie co oglšdał. Jeden z poszukiwaczy miał przy sobie latarnię.
       Dawniej, kiedy jeszcze żył ojciec, jego żona i córka posiadały dobrš latarnię, lecz póniej musiały jš sprzedać. Matka często się na to uskarżała. Nie widziała w nocy tak dobrze, jak jej dziecko; czasami potykała się w ciemnociach i nieraz omijała przedmioty, które powinna była zauważyć.
       Jak zwykle, poszukiwaczki rozdzieliły się. Dziecko udało się plażš na północ, podczas gdy matka przeszukiwała stronę południowš.
       - Zawróć o wicie - powiedziała matka. - Masz w domu robotę. Po wschodzie słońca nic nie zostanie.
       Dziecko kiwnęło głowš i pobiegło na poszukiwania.
       Tej nocy połów okazał się nędzny. Dziewczynka długo kroczyła wzdłuż brzegu ze wzrokiem utkwionym w ziemi. Lubiła znajdować przedmioty. Gdyby wróciła do domu z kawałkiem metalu albo zębem scylli, długim jak jej ramię, wygiętym, żółtym i straszliwym, matka zapewne umiechnęłaby się do niej i pochwaliła, że jest bardzo dobrš dziewczynkš. Nie zdarzało się to jednak zbyt często. Zazwyczaj matka karciła jš za roztargnienie i zadawanie głupich pytań.
       Kiedy pierwsze blade promienie witu zaczęły pochłaniać gwiazdy, dziewczynka przekonała się, że ma w kieszeniach tylko dwa kawałki mlecznego szkła morskiego i mięczaka. Mięczak był duży i ciężki; z trudem miecił się w dłoni, a szorstka, żwirowata skorupa wskazywała, że jest to gatunek najlepiej nadajšcy się do jedzenia; jego czarne mięso przypominało w smaku masło. Niestety, udało jej się znaleć tylko tego jednego mięczaka. Poza tym fale wyrzuciły na brzeg jedynie bezwartociowe kawałki drewna.
       Dziecko miało już zawrócić, zgodnie z poleceniem matki, gdy nagle na niebie zabłysło co metalowego - srebrzysty promień, który jak gdyby zwiastował narodziny nowej gwiazdy, przyćmiewajšcej wszystkie inne. Dziewczynka wiedziała, co ma przed oczami - zanim skrzydła jakiego lotnika ukazały się wiatu, oblewał je blask pierwszych promieni wschodzšcego słońca.
       Mała zapragnęła pobiec w lad za nimi, by móc je obserwować. Uwielbiała oglšdać lecšce ptaki - małe dzięcioły zielone, dzikie kozodoje i padlinożerne kanie - ale widok srebrnych skrzydeł lotników był najwspanialszy. Słońce jednak zaczynało już wschodzić, a matka kazała jej wrócić o wicie.
       Zaczęła biec. Pomylała, że skoro tak szybko przebyła drogę tam i z powrotem, to może zostanie jej trochę czasu na obejrzenie lotnika, zanim matka zauważy jej nieobecnoć. Dlatego w pędzie mijała leniwych maruderów, którzy dopiero teraz wylegli na plażę. W jej kieszeni podskakiwał mięczak.
       Gdy dotarła do miejsca, w którym zatrzymał się lotnik, niebo na wschodzie było już bladopomarańczowe. Skrzydlaci ludzie często lšdowali na tym rozległym skrawku piaszczystej plaży; górowała nad nim wysoka, stroma skała, z której rozpoczynali loty. Dziewczynka lubiła się wspinać na klif. Czujšc, jak wiatr rozwiewa jej włosy, spuszczała nogi nad krawędziš i obserwowała otaczajšce jš zewszšd niebo. Jednakże tego dnia nie miała czasu. Musiała szybko wracać, jeli nie chciała się narazić na gniew matki.
       Tak czy owak, przybiegła zbyt póno. Lotnik włanie lšdował.
       Z wdziękiem wykonał w powietrzu ostatni karkołomny manewr, machajšc skrzydłami zaledwie dziesięć metrów nad głowš dziewczynki, która obserwowała go szeroko otwartymi oczami. Następnie przechylił się nad wodš. Opucił jedno srebrne skrzydło, podniósł drugie, raptownie zatoczył szerokie koło, a potem wyprostował się i ruszył naprzód. Wylšdował z gracjš, ledwo musnšwszy piasek.
       Na plaży znajdowały się jeszcze dwie osoby - jaki młodzieniec i starsza kobieta. Biegli obok lšdujšcego lotnika, pomogli mu się zatrzymać, a następnie zadbali o to, żeby jego skrzydła opadły, i powoli, ostrożnie je złożyli. W tym samym czasie lotnik odpinał paski, które łšczyły skrzydła z jego ciałem.
       Dziewczynka uważnie mu się przyjrzała i stwierdziła, że to jeden z jej ulubionych lotników. Wiedziała, że na wiecie jest ich mnóstwo, i oglšdała już wielu z nich, a niektórych nawet rozpoznawała, lecz tylko troje pojawiało się tu często, gdyż mieszkali na jej wyspie. Dziecko wyobrażało sobie, że żyjš gdzie wysoko, na stromych skałach, w domach przypominajšcych ptasie gniazda, o cianach z bezcennego srebra. Była wród nich sroga, siwa kobieta o zgorzkniałym wyrazie twarzy. Drugim znajomym był ciemnowłosy, oszałamiajšco przystojny chłopak. Miał miły głos i dziewczynka lubiła go bardziej niż starš kobietę. Jednak jej faworytem był lotnik, który wylšdował przed chwilš na plaży. Ten wysoki, szczupły i barczysty mężczyzna przypominał jej ojca. Miał bršzowe oczy, kręcone, rudawe włosy i starannie wygolonš twarz. Często się umiechał i chyba odbywał więcej lotów niż tamci.
       - Hej, ty - odezwał się.
       Dziewczynka ze strachem podniosła oczy i zobaczyła, że mężczyzna umiecha się do niej.
       - Nie bój się - rzekł. - Nie zrobię ci krzywdy. 
       Cofnęła się o krok. Obserwowała lotników wiele razy, ale dotychczas żaden z nich nie zwrócił na niš uwagi.
       - Kim ona jest? - Lotnik zadał to pytanie swojemu pomocnikowi, który stał za jego plecami, trzymajšc złożone skrzydła. Młodzieniec wzruszył ramionami.
       - Pewnie jaka poszukiwaczka mięczaków. Nie wiem. Już jš tutaj widywałem. Chcesz, żebym jš przegnał?
       - Nie - odparł mężczyzna i znowu posłał dziewczynce umiech. - Dlaczego jeste taka przerażona? - zapytał. - Nic się nie stało. Nie mam nic przeciwko temu, że tu przyszła, dziewczynko.
       - Mama powiedziała, że nie powinnam przeszkadzać lotnikom - rzekło dziecko.
       Mężczyzna wybuchnšł miechem.
       - Och, przecież wcale mi nie przeszkadzasz. Może którego dnia doroniesz i będziesz pomagać lotnikom, tak jak to robiš moi przyjaciele tutaj. Podobałoby ci się takie zajęcie?
       Dziecko potrzšsnęło głowš.
       - Nie.
       - Nie? - Mężczyzna wzruszył ramionami, nie przestajšc się umiechać. - Wobec tego co chciałaby robić? Latać?
       Dziecko bojaliwie kiwnęło głowš.
       Starsza kobieta zachichotała, ale lotnik zerknšł na niš i zmarszczył brwi. Następnie podszedł do dziewczynki, pochylił się i wzišł jš za rękę.
       - Hm, no, wiesz, jeli zamierzasz latać, to musisz dużo ćwiczyć - powiedział. - Chciałaby poćwiczyć?
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin