280. James Sophia - Kochanka doskonała.pdf

(1047 KB) Pobierz
James Sophia - Kochanka doskonała
Sophia James
Kochanka doskona ł a
1
545740682.004.png 545740682.005.png 545740682.006.png
Prolog
Anglia , 1794 rok
Z uśmiechem musnął dłonią jej policzek, patrząc z zachwytem, jak słońce
rozświetla rudoblond włosy Eloise St Clair. Uchyliła się, lekko zniecierpliwiona. Już
się pozapinała, zdążyła nawet zasznurować buty. Maxwell żywił nadzieję, że
czerpała taką samą radość jak on z ich namiętnego zbliżenia. Sięgnął do kieszeni. Na
jedwabnej wyściółce pudełeczka zalśnił złoty medalion.
Miał to być znak.
Znak, że ona powie „tak".
- Eloise - odezwał się drżącym głosem, zażenowany, że nie potrafi zapanować
nad sobą.
- O co chodzi, Maxim?
Użyła zdrobniałej formy jego imienia, jakby był małym chłopcem, podczas
gdy on czuł się mężczyzną.
- Przyniosłem ci coś. Nam - poprawił się. Zainteresowała się maleńkim złotym
przedmiotem.
- Prezent?
- Żebyś o mnie myślała.
Obserwował w napięciu, jak otwiera zameczek.
- Wyryłeś to dla nas?
Pokiwał głową.
- To zamiast pierścionka, Elli, zaręczynowego pierścionka. Do czasu, aż
będziemy pełnoletni i się pobierzemy.
- Twoi rodzice mnie nie akceptują. Ojciec słyszał o tym w kościele, a on nie
kłamie.
2
545740682.007.png
Słońce skryło się za chmurami, niebo poszarzało, w lesie zrobiło się ponuro i
chłodno.
- Jak będziemy starsi, nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić.
Potrząsnęła głową. Złotorude loki wysypały się spod aksamitnej opaski,
sięgały talii.
- Matka wywiezie cię do Londynu i zapomnisz o mnie. Jestem tylko córką
duchownego.
Po raz pierwszy, odkąd się poznali przed dwoma laty, dosłyszał się w jej
głosie nutki rozżalenia, ale ponieważ rzadko miewał nad nią przewagę, kuł żelazo
póki gorące.
- Połączmy się w obliczu nieba teraz, w tej chwili. W tym lesie. - Wyciągnął
nóż. - Węzłem krwi. Twojej i mojej.
Błysk w jej oczach zachęcił go do działania. Przyłożył ostrze do nadgarstka i
przeciągnął w poprzek żył. Krew zaczęła spływać po wewnętrznej stronie jego
dłoni, ściekała kropelkami z palców.
Podała mu dłoń. Kamień spadł mu z serca, że nie zemdlała, gdy cienkie ostrze
przecinało jej skórę. Złączyli krwawiące ręce pod kątem prostym, tak by utworzyły
krzyż. Symbol ich związku na wieki.
- Jeśli rodzice nie zgodzą się na nasz ślub, uciekniemy, prawda?
- Myślisz, Maxwellu, że nie będą nas szukać, że nie użyją wszystkich swoich
wpływów, żeby nas rozłączyć?
Eloise posmutniała. Przeczuwała, co nastąpi. Poczuł się nieswojo. Zabrał rękę.
Zdziwił się, że aż tyle krwi wsiąkło w mankiet lnianej koszuli.
- Odprowadzę cię do domu.
- Nie trzeba. Sama dojdę szybciej.
Dotknęła palcem jego policzka i już jej nie było. Ból nadgarstka wzmagał się,
gdy patrzył, jak ukochana oddala się biegiem z miejsca schadzki.
3
545740682.001.png
Rozdział pierwszy
Zamek Penleven ,
Kornwalia , kwiecień 1816 roku
- Co powiedziała?! - wykrzyknął książę Penborne, a Leonard Lindsay cofnął
się o krok.
- Caroline Anstretton powiedziała, że kiedyś łączył was intymny związek.
Zapewniała, że dzisiaj to sprawa zamknięta, ale większość gości i tak była
przekonana, że ciągle jeszcze żywi do ciebie uczucie.
Kuzyn relacjonował zdarzenie już po raz drugi, ale gniew Thorntona
Lindsaya, księcia Penborne'a, był tak samo wielki jak za pierwszym razem, choć
wiedział, że Leonard nie ponosił żadnej winy. Rozumiał przecież, że posłaniec nie
zasługuje na kulkę w łeb tylko dlatego, że przynosi złe wieści.
- Twierdzisz, że ta kobieta rozgłasza, że byłem jej kochankiem?
- Owszem.
- Czy to jakaś prostaczka?
- Zdecydowanie nie sprawia takiego wrażenia.
- A zatem szpetna?
Zadał ostatnie pytanie wbrew sobie, wiedząc, jak wygląda jego twarz, ale
musiał wiedzieć, z kim ma do czynienia.
- Jest jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziano w
Londynie. Opowieści o jej urodzie nie schodzą z ust od czasu, gdy pojawiła się w
mieście. Przysiągłbym, że mimo tego niebywałego wyznania, znalazłaby się setka
amatorów zawarcia z nią bliższej znajomości, gdyby dała im szansę.
- Szansę? Na co?
4
545740682.002.png
- Na zdobycie jej przychylności. Wszyscy łamią sobie głowę, czy jest ktoś, kto
już korzysta z jej faworów, wygląda bowiem ona... na doświadczoną łowczynię
męskich serc.
Leonard zniżył głos. Starał się uchodzić za kogoś, kto brzydzi się plotkami, w
rzeczywistości jednak lubował się w roztrząsaniu skandali towarzyskich.
- Powiadają, że była krótko zamężna za francuskim generałem.
- Nie traciła zatem czasu.
Ironia uszła uwagi kuzyna. Thornton, śmiejąc się, pogładził dłonią policzek.
Blizny były wyraźnie wyczuwalne pod palcami. W bezsenne noce wracało
wspomnienie kanonady artyleryjskiej. Po dwóch latach, które upłynęły od tamtego
dnia, wciąż pamiętał swąd spalonego ciała, piekący ból twarzy i tygodnie w
malignie.
Wyrąbanie sobie drogi z piekła zajęło mu aż pięć miesięcy, a kolejnych
siedem trwała rekonwalescencja w L'Hôpital des Anges, Szpitalu pod Aniołami, w
południowo-zachodniej Francji. Za każdym razem, gdy spojrzał w lustro, ożywały
na nowo wojenne koszmary.
Skrzywił się. Nie był człowiekiem próżnym, ale nie dojrzał jeszcze do
powrotu na salony i tego wszystkiego, co się z tym wiązało.
Jeszcze nie. A jeśli nie teraz, to kiedy?
Podszedł do okna, za którym szumiało otwarte morze. Huk przyboju odbijał
się o skały poniżej murów zamkowych.
Penleven - dom, bezpieczne schronienie, azyl.
Tu się ukrył, lizał rany i zbierał siły. Nie opuszczał tego miejsca niemal od
roku, nie zważając na plotki, jakie szeptem wiązano z jego nazwiskiem:
pokancerowany odludek, dziwak, samotnik.
Czy ma na nowo angażować się w życie towarzyskie tylko dlatego, że jakaś
kobieta o ptasim móżdżku postanowiła rozpowszechniać kłamstwa, że obdarzyła go
względami, a inni mieli ochotę tego słuchać?
5
545740682.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin