1. Modlitwa o wschodzie słońca
2. Szturm
3. Stańczyk
4. Rejtan, czyli raport ambasadora
5. Wieszanie zdrajców na rynku warszawskim w 1794 roku
6. Pikieta powstańcza
7. Somosierra
8. Zesłanie studentów
9. Zatruta studnia
10. Wigilia na Syberii
11. Powrót z Syberii
12. Wiosna 1905r
13. Autoportret Witkacego
14. Birkenau
15. Rozstrzelanie
16. Osły i ludzie
17.
JACEK KACZMARSKI
MUZEUM
1.Modlitwa o wschodzie słońca
Każdy Twój wyrok przyjmę twardyPrzed mocą Twoją się ukorzę.Ale chroń mnie Panie od pogardyOd nienawiści strzeż mnie Boże.Wszak Tyś jest niezmierzone dobroKtórego nie wyrażą słowa.Więc mnie od nienawiści obrońI od pogardy mnie zachowaj.Co postanowisz, niech się ziści.Niechaj się wola Twoja stanie,Ale zbaw mnie od nienawiściOcal mnie od pogardy, Panie.
2.Szturm
Szturmują bramy! Kłódek trzask!Ze wszystkich stron rozgrzane twarze!Straż puszcza pod naciskiem mas!Wpadają w chłodne korytarzeWołając - Czas! Już czas! Już czas!
Gną się parkiety pod naporem,Zrośnięte otwierają drzwi,Wśród rzeźb, obrazów i ubiorówZ przepisów barwna ciżba drwiI woła - Wzoru! Wzoru! Wzoru!
Muzeum wszystkich nie pomieści,Więc idą przez pamiątek zbiór,A ci, co raz już całość przeszli,Z powrotem zamykają sznurWołając - "Treści! Treści! Treści!"
Patrzą na szable, katafalki,Procesje zamienionych w lód,Błamy sztandarów rozpostartych,Wybrzmiałych pieśni zwoje nutI krzyczą - Walki! Walki! Walki!
I cisza tej zapada miaryGdy nagle wiedzą, czego chcąCi, którym przeznaczono mary,A którzy o swe życie drżą,Ale wołają - Wiary!- Ofiary... - echem mury drwią.
3.Stańczyk
Dziś bal na zamku królowej BonyWytruto myszy zwieszono lampionyI opłacono śpiewakówCzuję jak blednie moja twarz błazeńskaWłaśniem przeczytał o stracie SmoleńskaAle gdzie Smoleńsk gdzie Kraków
Wiadomość pewna podpisy pieczęcieAle królowa skrzywi się z niechęciąRachunki bardziej ją troszcząZaplatam palce nieskore do gestówBo samych wodzów jest tu ze czterdziestuNa balu dobrze ich goszczą
Gdybym pociągał sznury wielkich dzwonówTo bym z nich dobył najwyższego tonuI biłbym biłbym na trwogęA dzwoneczkami na błazeńskiej czapceSwój kaduceusz mając za doradcęKogóż przestrzec ja mogę
Stańczyk - wołają - dajcie tu StańczykaJuż im nie starcza uczta i muzykaChcą jeszcze pośmiać się z głupcaNie jestem dobrym błaznem na te czasyLecz wśród jedwabnych i złotych kutasówNa mądrość znajdźcie mi kupca
Lecz żadna mądrość nie zastąpi przeczućKtóre są przy mnie dzisiaj jak co wieczórChoćby grano najgłośniejSiedzę bez ruchu jak wyzbyty mowyCzemu więc nagle wokół mojej głowyDzwoneczki dzwonią żałośnie
To ta kobieta władzy wciąż niesytaPisma podmienia raportów nie czytaTajne prowadzi układyMówcie że mądra że wielkiego roduŻe wschodem rządzić ma ręka zachoduA ja nie cierpię tej baby!
4.Rejtan, czyli raport ambasadora
"Wasze wieliczestwo", na wstępie śpieszę donieść:Akt podpisany i po naszej myśli brzmi.Zgodnie z układem wyłom w Litwie i KoronieStał się dziś faktem, czemu nie zaprzeczy nikt.
Muszę tu wspomnieć jednak o gorszącej scenie,Której wspomnienie budzi we mnie żal i wstręt,Zwłaszcza że miała ona miejsce w polskim sejmie,Gdy podpisanie paktów miało skończyć się.
Niejaki Rejtan, zresztą poseł z Nowogrodu,Co w jakiś sposób jego krok tłumaczy mi,Z szaleństwem w oczach wszerz wyciągnął się na proguI nie chciał puścić posłów w uchylone drzwi.
Koszulę z piersi zdarł, zupełnie jak w teatrze,Polacy - czuły naród - dali nabrać się:Niektórzy w krzyk, że już nie mogą na to patrzeć,Inni zdobyli się na litościwą łzę.
Tyle hałasu trudno sobie wyobrazić!Wzniesione ręce, z głów powyrywany kłak,Ksiądz Prymas siedział bokiem, nie widziałem twarzy,Evidemment, nie było mu to wszystko w smak.
Ponińskij wezwał straż - to łajdak jakich mało,Do dalszych spraw polecam z czystym sercem go,Branickij twarz przy wszystkich dłońmi zakrył całą,Szczęsnyj-Potockij był zupełnie comme il faut.
I tylko jeden szlachcic stary wyszedł z sali,Przewrócił krzesło i rozsypał monet stos,A co dziwniejsze, jak mi potem powiadali,To też Potockij! (Ale całkiem autre chose).
Tak a propos, jedna z dwóch dam mi przydzielonychZ niesmakiem odwróciła się wołając - Fu!Niech ekscelencja spojrzy jaki owłosiony!(Co było zresztą szczerą prawdą, entre nous).
Wszyscy krzyczeli, nie pojąłem ani słowa.Autorytetu władza nie ma tu za grosz,I bez gwarancji nadal dwór ten finansowaćTo może znaczyć dla nas zbyt wysoki koszt.
Tuż obok loży, gdzie wśród dam zająłem miejsce,Szaleniec jakiś (niezamożny, sądząc z szat)Trójbarwną wstążkę w czapce wzniósł i szablę w pięści -Zachodnich myśli wpływu niewątpliwy ślad!
Tak, przy okazji - portret Waszej WysokościTam wisi, gdzie powiesić poleciłem go,Lecz z zachowania tam obecnych można wnosićŻe się nie cieszy wcale należytą czcią.
Król, przykro mówić, też nie umiał się zachować,Choć nadal jest lojalny, mogę stwierdzić to:Wszystko, co mógł - to ręce do kieszeni schować,Kiedy ten mnisi lis Kołłątaj judził go.
W tym zamieszaniu spadły pisma i układy."Zdrajcy!" krzyczano, lecz do kogo, trudno rzec.Polityk przecież w ogóle nie zna słowa "zdrada",A politycznych obyczajów trzeba strzec.
Skłócony naród, król niepewny, szlachta dzikaSympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz.Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.
Dlatego radzę: nim ochłoną ze zdumieniaTą drogą dalej iść, nie grozi niczym to;Wygrać, co da się wygrać! Rzecz nie bez znaczenia,Zanim nastąpi europejskie qui pro quo!
5.Wieszanie zdrajców na rynku warszawskim w 1794 roku
Nic nie widać stąd gdzie stojęGęsto krążą w słońcu głowyTłum napiera na konwojeWokół prostych trzech rusztowańKażdy krzyczy co innegoNazbierało się wściekłościPcha się jeden na drugiegoDziś będziemy bezlitośni
Król gdzieś w oknie stoi ponoćNic dziwnego że się kryjeRóżnie może być z koronąGdy hetmańskie cierpną szyjeNie dla żartu biskupowiPostawili szubienicęPustą pętlą wiatr kołyszeNie wiadomo kogo złowi
Krzyk się wzmaga - pierwszy w górzeStąd nie widać tylko któryNie chciałbym być w jego skórzeDla nas też już kręcą sznuryDrugi dynda wrzawa wściekłaMało tryumfu gniew w zenicieTamci w drodze już do piekłaA nam walczyć tu o życie!
Trzeci szarpie się jak umieCoś tłumaczy klęka padaBo niełatwo mu zrozumiećW taki sposób słowo zdradaZawisł - Tańczy przez minutęŻycie w nim ugrzęzło twardoJeszcze w pętli kopie butemZ płaczem wstydem i pogardą
Wiszą zdrajcy takie czasyBędą wisieć przez dni paręWrony drzeć z nich będą pasyJak się drze sztandary stareMoże wreszcie coś się zmieniCoś wyniknie z tej robotyZanim zdejmą ich z szubienicŻeby w trumnach złożyć złotych
6.Pikieta powstańcza
Dziadem wędrownym jestemLosu swego panemZmienili mi tę przestrzeńW trakty wydeptane
Dzień w dzieńDzień w dzieńChodzę wielkim tropem obcych armiiNoc w nocNoc w nocInna strona świata łuny karmi
Wiem tyle żeByło ich zbyt wielu by powiedzieć dużoW głos śmiali sięGdy groziłem kijem że mi świat zakurzą
Dziadem wędrownym jestemNie znam się na wojskuLecz tak niewielu przecieżMówi dziś po polsku
Patrz tamPatrz tamKraj pod twoim kładzie się spojrzeniemPatrz tamPatrz tamNie bój się za własnym spojrzeć cieniem
Grom stamtąd gnaNad równinę wichry i burzowe chmuryŚmierć z sobą maŚmiertelniejszą aniżeli śmierć z natury
Dziadem wędrownym jestemNic wam nie doradzęTakich jak wy tłum jeszczeW ziemię odprowadzę
Tak jest już stratowanaŻe ciał nie osłaniaPrzeminiecie ja zostanęEmisariusz trwania
7.Somosierra
Pod prąd wąwozem w twarz ognistym wiatromPo końskie brzuchy w nurt płynącej lawyPrze szwoleżerów łatwopalny szwadronGardła armatnie kolanami dławićW mokry mrok topi głowy szwoleżerówDeszcz gliny ziemi i rozbitej skałyCi co polegną - pójdą w bohateryCi co przeżyją - pójdą w generały
Potem twarz z ognia jeszcze nieobeschłąBędą musieli w szczere giąć uśmiechyZ oczu wymazać swoją hardą przeszłośćUszy nastawiać na szeptów oddechyZwycięskie piersi obciążą orderyI wstęgi spłyną z ramion sytych chwałyCi co polegli - idą w bohateryCi co przeżyli - idą w generały
Potem zaś czyści w paradnych mundurachGalopem w wąwóz wielkiej politykiGdzie w deszczu złota i kadzideł chmurachPióra miast armat państw krzyżują szykiI tylko paru nie minie pokutaW mrowisku lękiem karmionych koteriiI nieść będą ciężar wytrząśniętej z butaGrudki zaschniętej gliny Somosierry
Ale twarz z ognia jeszcze nieobeschłąBędą musieli w szczere giąć uśmiechyZ oczu wymazać swoją hardą przeszłośćUszy nastawić na szeptów oddechyNie ten umiera co właśnie umieraLecz ten co żyjąc w martwej kroczy chwaleWięc ci co polegli - poszli w bohateryCi co przeżyli - muszą walczyć dalej
8.Zesłanie studentów
Pod wielką mapą ImperiumOdpocząć - jak kto potrafiKończymy bliską SyberiąSkrócony kurs geografii
Śpi - kto spać może po drodzeTrudnej jak lekcja historiiNa wielkiej pustej podłodzeEgzamin wstępny katorgi
Najmłodszy w mapę jak w oknoPatrzy sczytując literyUkłada drogę powrotnąPrzez białe wiorsty papieru
Dwaj inni usiedli razemDręczą się w mokrych ubraniachJak by tu ojcu pokazaćNaganne ze sprawowania
Ten ściągnął buty tarł palceTen nogą zdrętwiałą kołyszeTen jeszcze myśli o walceTen Odyseję już pisze
A żołdak spity jak belaŚpi i karabin odrzuciłWie nawet już w majaczeniachŻe i tak nie mają gdzie uciec
Szynele o wyrok za dużeKij co z wilgoci poczerniałKsiążki tobołki podróżnePod wielką mapą Imperium
9.Zatruta studnia
Mróz tak siarczysty że palce zaginaLecz tam gdzie studnię pod lodowce wbitoCiałami zmarłych przetrawiona glinaCieczą zdrój jasny syci jadowitą
Milczy szafarka i nad wiadrem czekaAż wiatr kolejnych tułaczy przygoniNie drgnie pod czapką jakucką powiekaGdy będą pili z jej wystygłych dłoni
Kto się tej wody chociaż raz napijeTego oplotą jadowite żmijeNie zazna serca normalnego biciaNi chwili myśli spokojnej za życia
Będzie w szaleństwie szarpał własne ciało...
Gabrysiania1602