Autor: MONIKA FOSTIAK
Tytul: Legenda o Księciu Vampire
Z "NF" 8/98
Trzeciego dnia bytności w posiadłości Schwarzgrau graf
von Fenster otrzymał niepokojący sygnał ze swego induktora
telepatycznego. Niepokojący - ponieważ graf sam odłączył
induktor, aby w spokoju oddać się polowaniom na płowce.
- Was? - wrzasnął graf po starogermańsku.
Postanowił nie odbierać przekazu. Właśnie jadł obiad w
towarzystwie bardzo pięknej modelki pochodzącej z jego
własnej hodowli pod Hansenjungen. Sygnał jednak nasilał się,
prowadząc do charakterystycznych mdłości, co zakłócało smak
przystawki z dyniogruszy.
Graf przeprosił i wstał od stołu. Pochodził z dobrze
ułożonego rodu Rausch, który po wojnie multimedialnej
połączył się z rodziną von Fenster, dlatego pilnował swych
manier i postanowił odebrać przekaz w odosobnieniu, na
werandzie.
- Słucham - powiedział, siadając na dryfującym szezlongu.
- To ja! - odparła Lady Silver. - To ja cię wzywam,
Haraldzie.
- Aber warum? - spytał graf po starogermańsku - wiesz
przecież, że zabawiam się teraz z modelkami i poluję na
płowce, to bardzo piękny jesienny Urlaub. Nie widzieliśmy
się ze trzy miesiące, czy musiało ci się o mnie przypomnieć
akurat teraz?
- Powinniśmy się spotkać, Haraldzie, i to szybko.
Przekazy telepatyczne są infiltrowane, nie mogę teraz
powiedzieć, o co chodzi, ale to bardzo ważne.
- Wiem, że jesteś moją żoną, ale czy musisz wymagać aż
tak wiele?
- W tych okolicznościach....
- Nawet jeszcze nie upolowałem żadnego płowca.
- Daj więc słowo, że jak tylko upolujesz, to
przybędziesz.
- No dobrze. Gdzie rezydujesz obecnie?
- W posiadłości Wildrose.
- Hasslich, nienawidzę tego miejsca.
- Przyjedź, jak tylko upolujesz.
- No tak, przyrzekam.
- To tyle, całuję, kochanie.
Graf wrócił do jadalni rozzłoszczony. Usiadł przy stole i
spróbował trzeciego dania głównego, ale jakoś mu nie
smakowało. Wyjął podręczną złotą procę i strzelił złośliwie
groszkiem w oko modelki.
- Was machst du? - jęknęła modelka po starogermańsku,
chcąc mu się przypodobać.
- Widzisz durna - odparł graf - gdybyś miała choć trochę
inteligencji, to byś się domyśliła, że chcę cię spławić. Z
seksu dzisiaj nic nie będzie, bo muszę upolować szybko
płowca i jechać do żony.
Graf wstał od stołu, na znak irytacji ciskając widelcem w
kieliszek z winem i poszedł do stajni. Konie, jak co dzień,
czekały osiodłane. Graf był gruby i dlatego normalnie
poruszał się z antygrawitatorem, bardzo skutecznie
zmniejszającym jego wagę. Niestety, stare reguły łowieckie
zabraniały używania antygrawitatorów na koniach w czasie
polowań. Graf odłączył urządzenie i poczuł, jak przybywa mu
ze sto kilo.
- Scheisse - mruknął pod nosem.
Koń też nie był zachwycony i lekko się ugiął pod
ciężarem.
- Dalej, Helmut! - pogonił go graf - musimy szybko coś
upolować!
I pojechał w lasy Schwarzgrau.
Płowce czaiły się z reguły w syntetycznych paprociach lub
właziły na drzewa. Graf trzymał strzelbę w pogotowiu. W tym
sezonie strzelało się na zielono, więc zamówił bardzo piękny
szmaragdowy odcień farby z drobinami złota u najlepszego
Farbenmeister w okolicy. Tym bardziej chciał już coś
upolować, żeby zobaczyć piękną połyskującą zieleń na
kremowym futrze płowca.
Do polowań na płowce nie chodziło się z psami, gdyż te
łatwo zaprzyjaźniały się z taką zwierzyną. Dlatego zadanie
było utrudnione.
W końcu graf wypatrzył bardzo duży, gruby okaz na
pobliskiej sośnie. Zatrzymał konia, który i tak już ledwo
dyszał, i wycelował. Strzelił i trafił. Płowiec spojrzał z
wyrzutem na grafa i zlazł z drzewa. Graf przyjrzał mu się
uważnie.
- Bardzo piękny! - ucieszył się i szybko zrobił mu
zdjęcie.
Płowiec stał, z wyczekiwaniem patrząc na myśliwego.
- Już ścieram, ein Moment - mruknął graf. Wytarł
starannie farbę. Płowiec ziewnął i wlazł z powrotem na
drzewo.
Graf wrócił zadowolony do pałacu. Przyczesał się przed
podróżą i wsiadł do swego najnowszego dyliżansu. W drodze do
Wildrose zatrzymał się w supermarkecie jubilerskim, aby
kupić żonie prezent. Wybrał piękny rubinowy fotel.
- Dziękujemy, że pan znów nas odwiedził - powiedział
kierownik supermarketu, odprowadzając go do wyjścia. -
Pańskie zakupy są u nas prawie najwyższe.
- Jak to prawie? - zezłościł się graf. - A kto ma wyższe?
- Count Kent i ... no i ... sam pan wie... On.
- A, On - graf mimowolnie się skłonił - Ach tak,
przepraszam.
Lady Silver czekała na męża w towarzystwie pięciu
dziewic, które hasały po ogrodzie.
- Tylko mi nie jeść sztucznych piwonii. - Lady Silver
klepnęła jedną z dziewic w różowy tyłeczek.
Graf, który właśnie przybył, też klepnął jedną z dziewic
w tyłek.
- Haraldzie, no wreszcie! Co upolowałeś? - krzyknęła
Lady.
Graf wyjął zdjęcie płowca.
- Piękny! - zachwyciła się Lady. - Gdzie postawimy
imitację?
- W Schwarzgrau - odparł graf. - Spójrz, co przywiozłem -
wskazał na rubinowy fotel.
- Cudowny! - zachwyciła się Lady. - Będzie na nim spał
Leon.
Leon szczeknął na dziewice i wskoczył na fotel.
- A teraz - mruknął graf - powiedz, was, zum Teufel,
kazało mi przerywać Urlaub?
Na orbicie czwartego księżyca planety Seus krążył kokon
Księcia Vampire. Książę oddawał się megatransowi toksycznemu
w najnowszej wersji, którą dostarczył mu doktor Bloodsteel.
W międzyczasie nadworny Mistrz Stomatologii ostrzył
diamentowe kły księcia, gdyż stępiły się na końcach.
W swym megatransie Książę udał się do Boskiej Sfery,
przemyślnie symulując wszechogarniającą miłość. W zetknięciu
z Boskim Aspektem Książę na chwilę zatracił tożsamość i
bardzo się przestraszył. Strach wrócił go do rzeczywistości.
Otworzył oczy, a jego czarne, płaskie źrenice
sparaliżowały Mistrza Stomatologii, który właśnie kończył
ostrzenie. Książę dmuchnął i sparaliżowany Mistrz upadł na
ziemię. Książę posiadał trzecie oko na palcu wskazującym,
więc szybko spojrzał palcem na swe świeżo upiłowane kły.
Sprawdził je też swym rozdwojonym na końcu językiem i
skaleczył się. Na diamentowych kłach zalśniła błękitna krew.
Książę przymknął oczy z zadowolenia i połączył się z
doktorem Bloodsteel.
- Działa! - zabrzmiała w głowie doktora myśl Księcia. -
Gratuluję!
- Jak sobie Wasza Wysokość życzy - odparł Bloodsteel.
- Wystąpił jednak problem - ta myśl Księcia wywołała u
doktora ból głowy - ale on ciebie nie dotyczy - dodał
Vampire i rozłączył się.
- Wracamy do zamku! - krzyknął. - Muszę tam porozmawiać z
mym Doradcą.
I kokon pomknął w kierunku Seus.
Mark obudził się jak co dzień w piachu. Tym razem spał
pod wieżą kontrolną w sektorze 15.
Przeciągnął się i spojrzał w górę. Gdzieś kilometr nad
nim, na szczycie wieży siedział ten zwariowany Murzyn, żuł
gumę i pił sok cytrynowy z amfetaminą. Kontrolował sektor,
strzelając do wszystkich mutantów, których dostrzegł system
ostrzegawczy.
Mark nie miał ochoty spędzić z nim kolejnego dnia,
słuchając opowieści o latających balonach i innych bzdurach.
Postanowił, że dziś dotrze do osady i przenocuje w ruinach.
"Dość tego piachu" - pomyślał, patrząc na wydmy, ciągnące
się aż po horyzont. Włożył przeciwsłoneczne gogle i
odbezpieczył broń. "Zawsze może się trafić jakiś mutant,
którego nie sprzątnie wieża kontrolna - pomyślał. -
Szczególnie, gdy siedzi tam Murzyn".
Mark ruszył jak co dzień na północ. Facet z wieży
twierdził, że niedaleko znajduje się osada zwana Tokyo.
Uważał też, że może właśnie tam Mark znajdzie to, czego
szuka. Ale Mark miał akurat dzień zwątpienia, szedł powoli
zmęczony słońcem i upałem. "Nigdy tego nie znajdę - myślał.
- Może to tylko chore fantazje, może to wcale nie
istnieje... Chciałbym już dotrzeć do jakiejś betonowej
drogi, żeby iść po czymś twardym, taak, byłoby miło, może to
rzeczywiście niedaleko. W końcu idę na północ już trzy
tygodnie. Najwyższy czas natknąć się na jakąś..." Mark nie
zdążył pomyśleć "osadę", gdyż zauważył mutanta pędzącego w
swoim kierunku. Miał obrzydliwe gadzie nogi i twarz pięknej
kobiety. Mark wycelował w nogi, ale nim strzelił, mutanta
dosięgły promienie z wieży.
Podszedł do zwłok, które ulegały momentalnie rozkładowi -
tak działało promieniowanie. "Szkoda - pomyślał Mark -
piękne kobiety zdarzają się tylko jako mutanty". Zobaczył
uśmiech na znikającej twarzy. "Pewnie nie wiedziała, kim
jest, jeszcze jedna. Skąd one to biorą, ten środek, to nie
może być fikcja! Żebym mógł tak zestrzelić jednego mutanta i
z nim pogadać, a tu zawsze te wieże... Może rzeczywiście
czegoś dowiem się w Tokyo..." i ruszył na północ.
Pod wieczór stanął na wydmie, która okazała się końcem
pustyni. W dole rozciągała się imponująca panorama
olbrzymiej osady - betonowe ruiny, pomiędzy nimi drogi, a na
nich dziwne pojazdy - aż po horyzont.
Mark był zachwycony widokiem.
Zmierzch sprawił, że piękniejsze wydały się świecące
kolorowe fragmenty neonów i latarki zamontowane w pojazdach.
Zauważył też fragment asfaltowej drogi wyłaniającej się u
podnóża wydmy. Mark ruszył szybko do przodu. Chciał jak
najprędzej znaleźć się na miejscu. Droga prowadziła wprost
do osady i biegła pod dziwnym łukiem, jakby bramą wjazdową.
Na tym łuku przyczepiono piękny błękitny neon z napisem BAR
TOKYO (ale BAR się nie świecił).
Ulice były ruchliwe - zobaczył grupki ludzi i kilka
dziwnych pojazdów. Z niektórych piwnic dochodziła muzyka.
Szedł powoli, ciesząc się atmosferą. Zauważył, że wiele
budynków nie nosiło prawie śladów zniszczenia, gdzieniegdzie
szyby w oknach były rozbite, wewnątrz paliło się światło -
znak, że żyli tam ludzie.
Mark stanął pod stupiętrowcem nieznacznie tylko
popękanym. Na wysokości sześćdziesiątego piętra dyndał
potężny neon, podtrzymywany przez kable. Napis głosił : CA-
COLA. Markowi spodobała się ta nazwa. Postanowił, że
znajdzie tu gdzieś jakieś fajne pomieszczenie i przenocuje w
przyjemnych warunkach.
Podszedł do drzwi wejściowych, a te rozsunęły się, lekko
skrzypiąc. Wewnątrz był przestronny hol, przysypany
gdzieniegdzie gruzem. Uprzątnięta ścieżka prowadziła do
końca holu, gdzie znajdowały się schody. Mark ruszył w ich
kierunku. Posadzka odbijała kroki i w pewnym momencie Mark
zorientował się, że nie jest sam - ktoś za nim szedł.
Obrócił się gwałtownie i spostrzegł bardzo ładną skośnooką
dziewczynę. Zamiast nóg i rąk miała metalowe protezy.
- Idę za tobą już od łuku - powiedziała metalicznym
głosem, najwyraźniej była cyborgiem.
- Dlaczego? - zapytał pełen wątpliwości czy mówi do
człowieka, czy do maszyny.
- Jestem prostytutką - odparła, jej oczy były smutne,
wyzbyte zalotności. - Myślałam, że może będziesz potrzebował
kob... - coś jakby się zacięło, szczęknęło - ...biety.
Mark przyjrzał jej się uważnie. Przemknęła mu absurdalna
myśl, że może dziewczyna jest mutantem, który kazał sobie
wymienić zmutowane kończyny na metalowe protezy. Nigdy o
czymś takim nie słyszał, ale, z drugiej strony, jej twarz
była podejrzanie ładna.
- Nie potrzebuję kobiety - przeszły go dreszcze na samą
myśl, żeby z nią... - ale chcę się tu trochę rozejrzeć, może
mi pomożesz? Zapłacę ci.
Dziewczyna stała chwilę nieruchomo, jakby zupełnie się
zacięła, tylko jej oczy wyrażały dziwne cierpienie. Znów
szczęknęło i w końcu się odezwała.
- Dobrze - uśmiechnęła się, błyskając metalowymi zębami -
A co masz?
- Żetony, tabletki witalizujące...
- Żetony - przytaknęła. - Tabletki witalizujące dostaję
za darmo, bo jestem inwalidą, ale zawsze potrzebuję jakieś
żetony; no wiesz, na ciuchy.
Mark pokiwał głową.
- Jestem Sun - dziewczyna niestety wyciągnęła metalową
dłoń.
Musiał tę dłoń uścisnąć.
- Mark.
Dwie bardzo małe służki rozsypywały przed nogami Księcia
srebrny proszek tak, aby Vampire stąpając wzbudzał tumany
połyskującego pyłu. Książę zawsze w ten sposób wkraczał do
Zamku. Jego buty podkute tytanem wydawały imponujący dźwięk
przy zetknięciu z marmurową podłogą.
Dworzanie usuwali się dyskretnie z linii jego wzroku,
gdyż mogli zostać sparaliżowani. Na spotkanie wypełzł
ulubiony wąż Księcia - Mario, pobrzękując szafirową
grzechotką na końcu ciała.
Vampire przemierzył obszerną Salę Powitalną i udał się do
Komnaty Tronowej. Było to jego ulubione miejsce na Zamku.
Tron lewitował na wysokości czterech metrów, na podłodze zaś
wiły się w pokorze najpiękniejsze syreny Galaktyki. Wokół
tronu fruwały duże, mieniące się ważki, zaś nad tronem
zawieszona była Meduza Mądrości - wystarczyło, by Książę
zanurzył głowę w jej galaretowatym wnętrzu, a uzyskiwał
unikalną jasność i przenikliwość myśli na dobre kilkanaście
minut.
Jednak Vampire wiedział, że Meduza nie pomoże mu aż tak
dobrze jak Doradca, i dlatego rozkazał go wezwać.
Doradca miał postać sporego neuronu, który pływał w
substancji organicznej. Vampire podarował mu specjalne
kryształowe akwarium jako wyraz uznania.
Doradcę wniesiono na złotej tacy, a następnie wszyscy -
także ważki i syreny - musieli opuścić salę. Nikt nie mógł
wiedzieć, w jaki sposób Książę porozumiewa się z Doradcą. Tej
tajemnicy Vampire nie chciał ujawnić, jej odkrycie mogło być
dlań śmiertelne. Nikt zatem nie miał pojęcia, że wśród
błękitnobiałych loków Księcia można znaleźć żywe dendryty,
które przebiły się przez czaszkę i umożliwiały połączenie z
neuronem Doradcy. Wystarczyło zanurzyć je w akwarium. W tym
momencie myśli Vampire układały się w charakterystyczny ciąg
skojarzeń, w którym Książę nauczył się już rozpoznawać te
spolaryzowane przez Doradcę i te, które powstawały tylko w
jego mózgu.
"Udało mi się to dziś osiągnąć, ale niestety się
przestraszyłem - zaczął myśleć Książę - to przecież jest
zaprzeczeniem całej idei - tu miał wpływ Doradca - Boga nie
można się bać, chyba że to grozi utratą tożsamości, poczułem
coś takiego, przez moment, ale na szczęście się
przestraszyłem i to przywróciło mnie do własnego ja, własne
ja jest wszakże względne, czym jest teraz tw/m-oje ja? Jest
tym, czym czuję, że jest, czuję jego granice, a przy
kontakcie z Bogiem nie da się zachować swej tożsamości, taka
jest jego idea, Bóg jest wszechogarniającą, czystą i
bezgraniczną miłością, tej miłości się chyba przestraszyłem,
właśnie tej przejrzystości, która mnie zniewoliła, a to
przecież ja ją miałem zniewolić, wyssać z niej tę potężną
siłę dla siebie, Bóg zawsze mnie będzie zniewalać, ilekroć
spróbuję kontaktu z nim, bo on jest ponad wszystkim, dlatego
też chcę go wykorzystać, chcę mieć udział w jego mocy, ale
wtedy nie będę już potrzebował niczego, motywy, które teraz
mną kierują, przestaną dla mnie istnieć, ponieważ stanę się
częścią Boga, musi być jednak jakiś sposób, aby tego
uniknąć, musi być sposób, aby wniknąć weń, zachowując moje
ja, każda inna sytuacja mnie przeraża, ale nie powinienem
się bać, bo dopóki się go boję - dopóty mnie nie przyjmie,
lecz gdy mnie przyjmie, mnie już nie będzie, ależ to absurd,
musi istnieć rozwiązanie..."
- Ależ to absurd! - krzyknął Vampire, wyciągając
gwałtownie swe dendryty z akwarium. - Co za bzdury! -
wrzeszczał rozwścieczony. - Żaden neuron nie będzie mi
wmawiał, że coś mi się nie uda! Udaje mi się wszystko,
najpierw w tamtym, a teraz w tym życiu! I dlatego udaje mi
się w tym życiu, bo zachowuję pamięć tamtego. I dlatego uda
mi się z Bogiem, bo zachowam nadal swą tożsamość. A to -
spojrzał na akwarium - to są zupełne bzdury. Zabrać go -
krzyknął do służby.
Wyniesiono Doradcę. Do sali wpełzły syreny i przyleciały
ważki. Książę poczuł głód, ale przed posiłkiem postanowił,
że skorzysta jednak z Meduzy, skoro neuron niewiele mu
pomógł. Zanurzył więc głowę w jej wnętrzu i poczuł, jak
parzydełka stymulują jego mózg i wywołują specyficzny stan
przejrzystości widzenia.
"Skoro boję się, muszę znaleźć lekarstwo na ten lęk,
muszę wyssać z kogoś brakującą odwagę, ale w tym świecie jej
nie znajdę, tu nikt by nie zranił nawet zwierzęcia, muszę
się udać tam, z powrotem, tam kogoś znaleźć, kogoś
owładniętego żądzą i pierwotnymi instynktami, bez lęku,
ściągnąć go tu i tu go wyssać".
Vampire wyjął głowę z Meduzy. Przez chwilę siedział w
milczeniu na tronie, rozważając to, czego się dowiedział.
- Podawać obiad - krzyknął w końcu.
W Sali Jadalnej czekał już stół przykryty jedwabnym
obrusem, a na nim piękny porcelanowy półmisek, na którym
leżała świeża, lekko tylko przyprawiona wypitym winem
dziewczyna o białej szyi.
- A więc, droga Lady - mruknął von Fenster - co sprawiło,
że przerwałaś mój Urlaub?
- Zaraz się dowiesz - odparła.
Szli przez ogród, w tym miejscu hodowany w stylu
neofrancuskim. Gdy przechodzili pod wiszącą rzeką, graf
naprawdę zaczął się niecierpliwić. Lady zatrzymała się
dopiero pośrodku usłanej powojem polanki i szepnęła :
- No, tutaj może nikt nas nie podsłucha.
- Co ty pleciesz - zezłościł się graf. - Masz obsesję...
- Otóż - przerwała mu Lady, która nagle nabrała odwagi,
by wygłosić swą tajemnicę - otóż dowiedziałam się, że... - i
tu zniżyła głos - ... modelki z naszej hodowli w
Hansenjungen trafiają w większości nie gdzie indziej, a...
- Lady zawahała się i zbliżyła swe usta do ucha grafa.
Graf aż prychnął z przerażenia. Rozejrzał się, czy
rzeczywiście nikt ich nie słyszał, po czym przemówił do ucha
- Do... Niego?
...
teensy-4.0