Arvin Reed - Ostatnie pozegnanie.doc

(1443 KB) Pobierz

 

Reed Arvin

OSTATNIE POŻEGNANIE

Z języka angielskiego przełożył Marcin Roszkowski


Dla Dianie

Bella como la luna y las estrellas


Spis treści

Podziękowania              4

Rozdział pierwszy              5

Rozdział drugi              12

Rozdział trzeci              26

Rozdział czwarty              34

Rozdział piąty              44

Rozdział szósty              50

Rozdział siódmy              60

Rozdział ósmy              67

Rozdział dziewiąty              84

Rozdział dziesiąty              94

Rozdział jedenasty              104

Rozdział dwunasty              108

Rozdział trzynasty              123

Rozdział czternasty              132

Rozdział piętnasty              144

Rozdział szesnasty              147

Rozdział siedemnasty              151

Rozdział osiemnasty              161

Rozdział dziewiętnasty              165

Rozdział dwudziesty              179

Rozdział dwudziesty pierwszy              190

Rozdział dwudziesty drugi              204

Rozdział dwudziesty trzeci              207

Rozdział dwudziesty czwarty              212

Rozdział dwudziesty piąty              236

Rozdział dwudziesty szósty              251

Rozdział dwudziesty siódmy              256

Rozdział dwudziesty ósmy              263

Rozdział dwudziesty dziewiąty              281

Rozdział trzydziesty              291


Podziękowania

Jak zwykle chciałbym wyrazić wdzięczność wobec Jane i Miriam w Dystel i Goderich Literary Agency.

Do Marjorie: twoja wiara wiele dla mnie znaczy. Spróbuję żyć z nią w zgodzie.

Najgorętsze podziękowania należą się dr Richardowi Caprioli z Uniwersytetu Vanderbilt, którego pomoc w sprawach technicznych okazała się nieoceniona. Gdybym wiedział, że naukowcy jeżdżą ferrari, być może wybrałbym inny zawód. Wszystkie błędy natury technicznej są wynikiem mojej niedoskonałości. Jestem również winien podziękowania kolejnym trzem osobom z Uniwersytetu Vanderbilt: Vali Forrester, Joel Lee i dr Mace Rottenberg. Chciałbym wyrazić swoją wdzięczność wobec Rona Owenby, przewodnika i nieocenionego kompana przy obiedzie. Pracownicy Opery w Atlancie wykazali się niewyczerpaną cierpliwością i zapewnili mi wstęp za kulisy, im także chcę tu podziękować. Ta książka nie powstałaby bez Kelly Bare, która z właściwym sobie dobrym humorem doglądała wielu istotnych spraw.


Rozdział pierwszy

No to wam opowiem. Podobno spowiedź uwalnia duszę od brzemienia grzechu, dlatego, kiedy do wyboru mam religię Tonyego Robbinsa i odwiedziny u zaprzyjaźnionego dilera, wolę pójść po linii najmniejszego oporu - i wyłożyć kawę na ławę. Jeśli chodzi o moją duszę, stosuję zasadę lekarzy: Po pierwsze nie szkodzić.

Złamałem wszystkie zasady, jakimi się kierowałem. Oto, czego się dopuściłem. To był punkt zwrotny, kiedy moje życie, pełne dotąd odcieni szarości, ale uczciwe - diametralnie zmieniło swój kurs. Pomiędzy grzechem a utratą niewinności przebiega bardzo cienka linia. Kilka decyzji, podsyconych żądzą, i człowiek się stacza. Wydawało mi się, że chodzi o kobietę. Myślałem, że ją zdobyłem. Teraz wiem, jak było w rzeczywistości i muszę pogodzić się z faktami, bowiem chodzi o oczyszczenie mojej duszy. Taka jest istota prawdy - zna każdy mój uczynek czy myśl, i ocenia mnie jak mściwy duch.

Mój moralny upadek rozpoczął się w chwili, kiedy spojrzałem jej w oczy. Od razu straciłem dla niej głowę. Docierało do mnie tylko tyle, że jest w moim biurze i płacze, a mnie udało się jedynie poprosić, aby usiadła. Nazywała się Violetta Ramirez i pasowała do mojego biura niczym zegarek Timexa do jachtklubu. A jednak z niewiadomego powodu nie zwracałem uwagi ani na ubranie kupione w hipermarkecie, ani na pończochy, w których puściło oczko. Zamiast tego spoglądałem na jej gładkie policzki, wspaniałą cerę, ogromne brązowe oczy i podziwiałem gęste, kruczoczarne włosy, zebrane w kucyk. Jej widok sprawił, że krew zagotowała się w moich żyłach, hormony zaczęły buzować, a końcówki nerwów paliły mnie żywym ogniem.

Klienci kancelarii Carthy, Williams & Douglas zazwyczaj nie płaczą. Zwykle mamroczą coś pod nosem, klną lub wybuchają gniewem, a jeśli człowiek ma szczęście, siedzą w ciszy i słuchają. Skoro płacą czterysta dolarów za godzinę przyjemności spotkania ze mną, staram się nie krytykować ich manier. Na widok płaczącej kobiety, ku mojemu zaskoczeniu, zerwałem się z miejsca i zacząłem gorączkowo wypytywać, w jaki sposób mogę jej pomóc. Była taka piękna i bezradna. Nie mogłem siedzieć bezczynnie.

Powiedziała, że Caliz był ojcem jej dziecka. Doszło do jakiegoś nieporozumienia, policja się na niego uwzięła i podrzuciła mu las drogas. Gdyby tylko ktoś zadał sobie trud i spróbowałby go zrozumieć, przekonałby się, że to dobry człowiek. Niestety, mówił to, co myślał i miał niewyparzoną gębę, dlatego policja go wrobiła. Racja, nie był święty, przyznała, ale nigdy nie złamałby prawa. Kiedy to mówiła, obserwowałem opuchliznę przebijającą się spod makijażu.

Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie na mnie wywarła. Patrzyłem na nią jak zahipnotyzowany, śledząc każdą z łez spływających po jej policzku. Kiedy założyła nogę na nogę, odjęło mi dech w piersiach. Nie, żebym nie doceniał kobiet, i nie znał się na nich. Wręcz przeciwnie, zawsze radowałem się kobiecym towarzystwem - zarówno bezpieczeństwem, jakie dawała mi matka, jak i zjadliwą inteligencją koleżanek z pracy. Jednak było w tej kobiecie coś, co sprawiało, że po prostu jej pożądałem, na najniższym, prawie zwierzęcym poziomie. Aby ją zdobyć, sprzedałbym diabłu duszę.

Od razu wyjaśniłem, że istnieją granice pomocy, jakiej możemy udzielić. Firma nie zajmowała się sprawami kryminalnymi, zwłaszcza związanymi z podejrzeniem o handel narkotykami. Kobieta rozpłakała się jeszcze bardziej, a ja nie miałem sumienia powiedzieć jej, że nie jest w stanie zapłacić mojego honorarium. To i tak nie grało roli, ponieważ panowie Carthy, Williams & Douglas prędzej zaprosiliby anioła śmierci na kolację, niż skinęli palcem w obronie handlarza prochami. Powiedziałem więc wprost, że mam związane ręce i nawet nie kłamałem. Nie w mojej mocy było zmieniać zasady, wedle których działa firma. Violetta Ramirez otarła łzy, podała doń na pożegnanie i wyszła załamana z mojego biura. Kilka godzin później wciąż przed oczyma miałem jej obraz, spoglądałem na krzesło, na którym siedziała i pragnąłem ją ponownie zobaczyć. Przez dwa następne dni nie byłem w stanie nic zrobić do końca. Wreszcie zadzwoniłem do niej i powiedziałem, że spróbuję coś wymyślić. Szczerze mówiąc byłem gotów poruszyć niebo i ziemię, byle ją, choć jeszcze raz zobaczyć.

To, co zamierzałem zrobić, stało w sprzeczności ze wszystkimi zasadami. Carthy, Williams & Douglas trzymali się jak najdalej od spraw karnych. Firma zajmowała trzy piętra w budynku Tower Walk w Buckhead, tej dzielnicy Atlanty, gdzie biedę i starość uważano za zbrodnię. Jeśli ktokolwiek z firmy miałby się kręcić po slumsach, na pewno nie byłbym to ja, Jack Hammond. Studia prawnicze ukończyłem trzy lata temu, i przeniosłem się do Atlanty, miasta, które ściąga wszystkich żądnych kariery ludzi ze środkowego Południa, niczym magnes opiłki żelaza. Przez te lata pracowałem po siedemdziesiąt godzin w tygodniu, a w weekendy przepuszczałem forsę jak oszalały. Nie mogłem pozwolić sobie na najdrobniejszy błąd, ale pomimo to załatwiłem sobie spotkanie z Frankiem Carthy, jednym ze wspólników-założycieli kancelarii.

Carthy miał siedemdziesiąt lat na karku. Pracę zaczynał w czasach, kiedy każda firma szczyciła się tym, iż działa dla dobra publicznego. Do początku lat osiemdziesiątych sędziowie poważnie traktowali swój zawód. W takim środowisku Carthy czuł się jak ryba w wodzie. W głębi duszy pozostał staroświeckim, południowym liberałem, wrażliwym na punkcie ruchów przeciwko niesprawiedliwości społecznej. Ciągle wspominał lata sześćdziesiąte, kiedy zajmował się wyciąganiem protestujących z więzień. Zwykle ich winą był zły kolor skóry, siedzenie nie w tej części autobusu co trzeba, czy udział w demonstracjach. Wiedziałem dobrze, że nie będzie chciał się mieszać w sprawę handlu narkotykami, jednak liczyłem na to, że zmieni zdanie, kiedy usłyszy o zapłakanej dziewczynie i nakazie aresztowania wydanym za zły kolor skóry.

Carthyego nie widywałem zbyt często. W hierarchii firmy zasiadał na samym szczycie Olimpu, i rzadko zstępował w głębiny Hadesu dwa piętra niżej, gdzie tyrali jego pracownicy. Ja natomiast urabiałem się po łokcie, próbując uciec od korzeni zapuszczonych w ziemię Dothan (stan Alabama), i przed życiem tak zwyczajnym i nudnym, jak wycięte z kartonu. Z tego powodu prawie nigdy nie doznawałem zaszczytu przebywania w towarzystwie bogów mojej firmy. Od początku mojej kariery miałem wrażenie, że posiadam jakiś szczególny, prawniczy dar. Dzięki pomocy Carthy’ego, Williamsa i Douglasa, przekonałem się, że byłem niczym brylant porzucony w błocie. Szybko przylgnęła do mnie renoma najbystrzejszego i najbardziej obrotnego chłopaka w okolicy. Teraz, jeśli rozmowa poszłaby po mojej myśli, urósłbym jeszcze w oczach jednego z założycieli kancelarii.

Kiedy wyłuszczyłem mu, o co mi chodzi, zorientowałem się, że trafiłem w jego czuły punkt. Co więcej, obawiałem się, że będzie chciał mi pomóc. Babranie się w takiej sprawie było dla Carthyego, multimilionera i filantropa, czymś w rodzaju wystawania przed sklepem spożywczym i zbierania datków na chore dzieci. Różnica polegała jedynie na tym, że nie ryzykował zamoknięcia. Sala sądowa, w której odbywały się sprawy związane z narkotykami, była niewielka i przypominała poczekalnię dworca kolejowego, tyle że z siedzeniami na dziesięć osób. Pewnie uważał, że jego znajomość kruczków prawnych pozwoli nam wygrać sprawę w ciągu pół godziny.

Następnego ranka pojechałem na spotkanie z Calizem, co wymagało ode mnie podróży do więzienia Hrabstwa Fulton. To miejsce potwornie cuchnie, niosąc ze sobą woń całego zła, które może przydarzyć się człowiekowi. Już od wejścia człowiek zaczyna oddychać tu atmosferą przesyconą smrodem potu, nieszczęścia, nieczułej biurokracji, metalowych krat i spasionych strażników, a wszystko to okraszone jest blaskiem nigdy niegaszonych jarzeniówek. Idąc krok w krok za milczącym strażnikiem, dotarłem do niczym niewyróżniającego się pokoju, w którym ustawiono długi stół i dwa metalowe krzesła.

Caliza wprowadzono kilka minut później i od pierwszej chwili wiedziałem, że się nie polubimy. Choć liczył on sobie niewiele ponad dwadzieścia lat, to już dorobił się obojętnego spojrzenia drobnego bandziora. Jego oczy kipiały nienawiścią, a w ich kącikach czaiła się złość, która za kilka lat przerodzi się w prawdziwą socjopatię. Jeżeli czegoś brakowało, aby stał się zawodową szumowiną, mogłem mieć pewność, że tych cech nabierze w więzieniu. Nie było sposobu, żeby uczciwie powiedział mi, za co trafił za kratki. Kłamał jak z nut, nie wkładając w to żadnego wysiłku. Spojrzał na mnie obojętnie i powiedział:

- Nie, nie. La policia podrzuciła las drogas do samochodu. Nigdy nie brałem las drogas. Po co ta fatyga? Trzymam się z dala.

O cholera, pomyślałem. Nie o to jednak chodziło. Tak naprawdę liczył się fakt, że samochód Caliza został zatrzymany, a po krótkiej, ale dosadnej sprzeczce, dokładnie przeszukany. Policjanci zdemontowali tylną kanapę, rozpruli ją, a następnie dokładnie przeszukali bagażnik. Zwykła pyskówka nie mogła być powodem do tak radykalnej akcji.

Jeżeli miałbym przeciwstawić zeznania Miguela Caliza relacjom funkcjonariuszy policji Atlanty, czekałaby mnie nielicha przeprawa. Tego samego popołudnia pojechałem, aby się z nimi spotkać i okazało się, że są dokładnie takimi drabami, jak opisywał ich Caliz. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to nieważne, czy facet mówi prawdę, czy kłamie, i tak wyjdzie na wolność. Policjanci okazali się ponurymi dupkami, którzy nie potrafili ukryć swojej niechęci do reszty świata. Przypominali mi Caliza: tak jak on byli zakazanymi typami, którzy żyli, pasożytując na ciemnej stronie społeczeństwa. W ich oczach widziałem, że nie lubią Latynosów, nie znoszą Caliza, a nade wszystko nie tolerują tych, których nie potrafią zastraszyć.

Jeżeli wezwałbym ich przed sąd, z miejsca stałoby się jasne, że aresztowali Caliza tylko za ciemny kolor skóry.

To wszystko nie mogło wytłumaczyło jednak późniejszych wydarzeń. Zabrałem Violettę na kolację, i przez trzy lub cztery godziny rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Opowiadałem jej o rzeczach, o których nie miała bladego pojęcia: o studiach prawniczych, letnim wyjeździe do Europy. Tak naprawdę, to nie było coś, czym powinienem się chwalić, ale wypiliśmy kilka głębszych kieliszków, a ja wpatrywałem się w jej błyszczące, ciemne oczy i gadałem, upajając się jej towarzystwem. Potem poszliśmy na spacer. Był wilgotny, chłodny wieczór, więc szliśmy ciasno do siebie przytuleni, obserwując wystawy sklepowe Buckhead, dzielnicy, o mieszkaniu w której mogła jedynie marzyć. Violetta była ubrana tak, jak w jej rodzinnych stronach postrzega się elegancję: w czarną sukienkę, trochę zbyt krótką i zbyt obcisłą, uwypuklającą powaby jej ciała.

Nie powiem, że ją uwiodłem, bo oznaczałoby, że stała się moją ofiarą. To, do czego doszło później, jest znacznie bardziej skomplikowane i niejasne. Jedno jest pewne, zastanawiałem się wtedy, jak to będzie zatracić się w jej pięknie i obserwować własne odbicie w jej oczach zachodzących mgłą rozkoszy.

Po kilku spędzonych wspólnie godzinach zaprosiłem ją do siebie. Trochę się przy tym zająknąłem, ale nic nie zauważyła. Przez cały czas powtarzałem sobie, że tylko porozmawiamy, i że do niczego nie dojdzie. Jednak kiedy weszliśmy do mojego mieszkania, poczułem, jak jej piersi naciskają moją klatkę piersiową - i przycisnąłem Violettę do siebie. Chciałem potraktować ją jak anioła. Moim grzechem nie była żądza, ale to, co doprowadziło do upadku Lucyfera. Chciałem być drugim bogiem. Pragnąłem ocalić Violettę Ramirez, i żeby ona w podzięce uznała mnie za swego zbawcę i oddała cześć należną Najwyższemu.

Rankiem, kiedy się obudziliśmy, czułem słodki zapach jej ciała, który sprawiał, że kręciło mi się w głowie. Westchnęła głęboko i przewróciła się na drugi bok, wyłaniając się z opadającej pościeli. Poczułem, jak jej ciało przywiera do mojego, i na chwilę ogarnęła mnie prawdziwa, nieopanowana euforia. Spała spokojnie i głęboko, a ja zastanawiałem się, jak bardzo cyniczny musi być Bóg, skoro pozwolił, aby taki anioł, jak ona, żył z szumowiną pokroju Caliza. Być może pozwalałem sobie na marzenia - był to ten etap mojego życia, kiedy jeszcze mogłem to robić - nie wiem już sam. A może Violetta lubiła niegrzecznych chłopców? Podświadomie szukała modelu swego ojca? A może, tak jak ja, chciała kogoś tylko dla siebie? W jakiś sposób jednak się z nim związała. Nieodgadnione są wyroki kobiecego serca.

Kiedy tak leżałem obok niej, nie wiedziałem, czy to, co się wydarzyło w nocy, było romantycznym uniesieniem, czy zwyczajnym upustem żądzy. Nigdy zresztą się nie dowiedziałem, jaka była prawda. Jednym z żartów Boga jest to, że kiedy człowiek spotyka na swojej drodze anioła, staje się otumanionym głupcem i swoje szczęście może docenić dopiero po fakcie. Zakochujemy się bez pamięci, a na czwartej randce już zastanawiamy się, kim jest u diabła osoba, z którą się spotykamy. Kiedy Violetta obudziła się i zaczęła ubierać, wyglądała jeszcze piękniej, niż w nocy.

Seks, jaki z nią uprawiałem, był najlepszym, jakiego doświadczyłem w całym moim życiu, a każdy nerw mojego ciała krzyczał o jeszcze więcej. Dzięki jej ciału zrozumiałem, kim jestem i poznałem prawdziwe szczęście. Czułem się tak, jakbym szybował w przestworzach.

Nie rozmawialiśmy wiele. Ubrała się i cichutko uciekła z mojego mieszkania. Nie rzucała oskarżeń, niczego się nie domagała. Jedyne, co musiałem zrobić, to dotrzymać słowa: wyciągnąć Miguela Caliza z więzienia. Byłem jej to winien. Po tym, co stało się tej nocy, byłem też jego dłużnikiem.

Za własne pieniądze kupiłem mu ubranie, w którym mógłby pokazać się w sądzie. Wydaje mi się, że zrobiłem tak z poczucia winy. Ostatecznie przekroczyłem pewną granicę, choć ostatnimi czasy robiłem to tak często, że nie wiedziałem, która strona jest właściwa. Pewien byłem tylko jednej rzeczy: muszę wygrać tę sprawę.

Pojechałem do więzienia i wręczyłem mu paczkę z garniturem, którą przyjął bez słowa. Zaczekałem, aż się przebierze i pojechaliśmy do sądu. Caliz wyglądał dobrze, ale nie jak alfons, o co właśnie mi chodziło. Nie chciałem, aby sędziowie przysięgli spojrzeli na niego i zaczęli go brać za latynoskiego amanta.

Dziesięć minut po rozpoczęciu sprawy, zdałem sobie sprawę, że wygląd Caliza nie ma znaczenia. Mowę przygotowałem w oparciu o prace najlepszych konstytucjonalistów w kraju, i poparłem ją badaniami specjalistów od stosunków rasowych. Okazało się jednak, że wcale nie musiałem jej wygłaszać. Wszyscy na sali patrzyli jak oniemiali na policjanta, który odpowiadał na pytania pani prokurator, niezdarnie próbując ukryć malującą się na jego twarzy nienawiść do każdego człowieka, który miał ciemny kolor skóry i mieszkał w Atlancie. Przez chwilę zastanawiałem się, jak długo oskarżycielka będzie ciągnęła tę komedię, ale biedaczka nie miała wyjścia. Bez zeznania oficera, który dokonał aresztowania, nie można było oskarżyć Caliza. Dlatego, pomimo nienawiści ziejącej z przymrużonych oczu policjanta, pogardliwego wyrazu twarzy i głosu pełnego złości, zadawała swoje pytania, wiedząc, że przegrała sprawę już na wstępie. Ława przysięgłych, która w ponad połowie składała się z Latynosów, nienawidziła gliniarza tak samo, jak on ich.

Caliz okazał się być świetnym aktorem i bardzo mi pomógł. Znikła gdzieś podejrzliwość i cwaniactwo, a zamiast nich obserwowałem przerażonego człowieka, który stał się ofiarą napaści policjanta. Jego głos drżał. Gliniarze, mówił, zatrzymali go, bo nie podobał im się kolor jego skóry. Poniżyli go, brutalnie przeszukali, bo mówił z niewłaściwym akcentem. Oczywiście, że wiedział o narkotykach. Przecież wszyscy o nich słyszeli, ale nigdy ich nie brał, ani tym bardziej nie handlował.

Sędziowie podjęli decyzję w ciągu godziny. Poczułem się nawet zadowolony, choć Caliz nawet mi nie podziękował. Nawet wtedy, kiedy sędzia ogłosił wyrok uniewinniający go od zarzutów, nie uścisnął mi dłoni. Zamiast tego odwrócił się i rzucił siedzącej za nami Violetcie takie spojrzenie, że zacząłem się poważnie zastanawiać, kto naprawdę pociągał za sznurki.

Myślałem o niej przez całą noc, zastanawiając się, co robi. Czy leży płasko na plecach, podczas gdy Caliz używa sobie na niej? A może kłóci się z nim, mówiąc, że nie zamierza więcej wyciągać go z więzienia? Jakże pragnąłem, aby była znów przy mnie, oplotła nogami i krzyczała słodkie kłamstwa. Marzyłem o tym, aby ponownie spojrzeć w jej wielkie oczy i zatracić się w nich bez reszty. Rano, kiedy poddałem się codziennej rutynie, nadal myślałem o niej. Prawie zadzwoniłem, chcąc ją do siebie ściągnąć pod pretekstem podpisania jakichś dokumentów.

Wtedy jeszcze nie rozumiałem, jak bardzo bandyta różni się sposobem myślenia od zwykłego człowieka. Dla Caliza nie liczyło się poświęcenie Violetty, która oddała swoje ciało, aby zdobyć pomoc, na jaką nigdy nie byłoby go stać. Dla Caliza najlepszym rozwiązaniem wszystkich problemów życia była przemoc. Jeżeli uwiodła mnie z jego polecenia, to zapewne podejrzewał ją o to, że za bardzo się jej spodobałem. Jeśli zrobiła to z własnej woli, oskarżył ją o najgorszą zbrodnię w życiu kryminalistów: zdradę. Jak było naprawdę, nigdy się nie dowiedziałem. Wiem tylko, że dwa dni po tym, jak wyszedł z więzienia, zakatował ją na śmierć.

Koroner wyjaśnił mi, że Caliz złamał jej szczękę, aby przestała go błagać o litość. Dopiero potem pogruchotał jej żebra, przez co Violetta się udusiła. Na dodatek połamane kości przekłuły płuca i zebrała się w nich krew. Wedle jego wyliczeń, od momentu zadania śmiertelnych obrażeń do zgonu mogło upłynąć od czterech do sześciu minut.

Nikt nie wiedział, o co chodziło Miguelowi Calizowi, kiedy katował Violettę Ramirez. Jest zresztą całkiem prawdopodobne, że nie miał żadnego motywu. Być może po prostu zakatował ją z zimną krwią. Pewne było jedno: dziewczyna nie żyła.

O tym wszystkim dowiedziałem się, kiedy doręczono mi wezwanie do sądu. Jadłem obiad z przyjaciółmi w modnej i drogiej restauracji na 103 West w Buckhead. Uśmiechnąłem się przepraszająco, odstawiłem kieliszek wina i przeczytałem list, za sprawą którego zawalił się cały mój świat. Adwokat Caliza był tani, prawdę mówiąc nie słyszałem o zatrudniającej go kancelarii, ale nie głupi. Szybko odkrył, że przespałem się z dziewczyną jego klienta. Z tego powodu zostałem wezwany do sądu.

Kilka tygodni później położyłem rękę na Biblii, powiedziałem, że nazywam się Jack Hammond i przysięgam mówić całą prawdę i tylko prawdę. Sędzia nie był księdzem i nie udzielił mi rozgrzeszenia. Co więcej, określił moje zachowanie jako niedopuszczalne, co sprawiło, że panowie Carthy, Williams & Douglas zwolnili mnie natychmiast. Żaden z nich nie chciał mieć nic wspólnego z człowiekiem, który zachowuje się w ten sposób. Tragedia, która spotkała dziewczynę była okropna, a firma nie chciała być łączona z tymi wydarzeniami. Znalazłem się na bruku.

Przez kilka tygodni nie gasiłem światła w sypialni. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin