Palmer Diana - Long tall Texans series 36 - Miłość bez granic.doc

(492 KB) Pobierz
DIANA PALMER

Diana Palmer

Miłość bez granic

Tytuł oryginału: Iron Cowboy

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Był piękny wiosenny dzień: pączki na drzewach i krzewy okryte białym kwieciem. Sara Dobbs wyglądała przez okno księgarni. Była asystentką właścicielki, Dee Harrison.

Sara zawsze wydawała swoje skromne zarobki na książki. Uwielbiała czytać. Rozwojowi jej pasji sprzyjało to, że przez ostatnie lata mieszkała z dziadkiem, emerytowanym profesorem historii. Czytała też dużo, gdy była z rodzicami w jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc na ziemi. Ojciec Sary namówił jej matkę na wyjazd i pracę za granicą. Zginął tragicznie, a wtedy matka zabrała Sarę do Jacobsville i zamieszkały u jej ojca. Matka wywoływała jeden skandal za drugim, mszcząc się na swym ojcu za to, że namawiał ich na wyjazd. Cierpieli na tym i Sara, i dziadek. Oprzytomniała dopiero, gdy pewnego dnia Sara wróciła ze szkoły ciężko pobita. Okazało się, że zrobiły to dzieci kochanka jej matki, który się rozwiódł i wszystkie pieniądze wydawał na biżuterię dla matki Sary, podczas gdy jego własnym dzieciom i byłej żonie groziła eksmisja.

Doprowadziło to do jeszcze większej tragedii. Matka Sary przestała pić, wróciła na łono Kościoła i wydawała się szczęśliwa, póki Sara nie znalazła jej któregoś dnia...

Dźwięk samochodu zatrzymującego się tuż przed sklepem przerwał jej rozmyślania. Sara pocieszyła się, że ma przyjemną pracę i zarabia wystarczająco, by się utrzymać. Dostała w spadku nieduży domek dziadka za miastem i jego oszczędności. Brakowało jej staruszka. Był młody duchem, z otwartą głową, a ona nie miała już żadnej rodziny. Nie miała rodzeństwa, żadnych ciotek, wujków ani kuzynów. Nie miała nikogo.

Usłyszała nad drzwiami księgarni dźwięk elektronicznego dzwonka i po chwili do środka wszedł wysoki, ponuro wyglądający mężczyzna. Spojrzał na Sarę gniewnym wzrokiem. Ubrany był w drogi, trzyczęściowy szary garnitur, czarne, ręcznie robione kowbojki i kremowy kapelusz stetson. Pod kapeluszem miał tradycyjnie ostrzyżone, proste czarne włosy. Wyglądał na biznesmena. Zerknęła za okno i zobaczyła czarną półciężarówkę z namalowanym na drzwiach białym koniem w białym kółku. Słyszała o położonym za miastem ranczu Biały Koń. Nowy klient, niedawno przybyły do miasteczka, kupił je od poprzedniego właściciela z całym dobytkiem i personelem. Ktoś mówił, że kilka miesięcy wcześniej był w miasteczku na jakimś pogrzebie, ale nikt nie wiedział dokładnie czyim.

Obok półciężarówki stał wysoki mężczyzna o oliwkowej cerze, z falistymi ciemnymi włosami związanymi w kucyk, w ciemnym garniturze i ciemnych okularach. Wyglądał jak zawodowy zapaśnik.

Mężczyzna w szarym garniturze, z rękami w kieszeniach, patrzył na półkę z magazynami i mruczał coś do siebie. Zastanawiała się, czego szuka.

- Czym mogę panu służyć? - spytała z uśmiechem. Spojrzał na nią chłodno jasnozielonymi oczami, na jej krótkie, proste jasne włosy, szerokie czoło, zielone oczy, prosty nosek, wystające kości policzkowe, ładne usta i zaokrągloną brodę. Wydał z siebie jakiś dźwięk, który mógł oznaczać, że nie spełniała jego oczekiwań.

- Nie macie tu czasopism finansowych - stwierdził, jakby z wyrzutem.

- Nikt ich tutaj specjalnie nie czyta - wytłumaczyła.

- Ja czytam.

- Przykro mi, ale możemy zamówić, jeśli pan chce.

- Nie, mogę zaprenumerować. - Spojrzał na kryminały w miękkich oprawach i znów się skrzywił. - Nie znoszę książek w miękkich oprawach. Dlaczego nie sprzedajecie powieści w porządnych twardych okładkach?

Język ją świerzbił.

- Większość naszych klientów to skromni ludzie, których nie stać na droższe wydania.

- Ja nie kupuję w miękkiej oprawie.

- Możemy specjalnie dla pana zamówić w jakiejkolwiek oprawie pan zechce. - Usiłowała zachować cierpliwość.

Zerknął na stojący na ladzie komputer.

- Macie tu łącze internetowe?

- Oczywiście. Czy on sobie wyobraża, że wylądował na Borneo?

- Lubię powieści kryminalne - powiedział. - Biografie. Powieści podróżnicze i historię kampanii północno - afrykańskiej podczas drugiej wojny światowej.

Serce jej zabiło, kiedy to usłyszała. Odchrząknęła.

- Czy chciałby pan je wszystkie od razu?

- Klient ma zawsze rację - poinformował, jakby uznał, że z niego kpi.

- Oczywiście - przytaknęła. Policzki ją bolały od ciągłego uśmiechania się.

- Proszę mi podać papier i pióro, to zrobię listę. Nie kopnę go, nie kopnę go... Znalazła papier i ołówek i wręczyła mu je. Sporządził listę, gdy ona odbierała telefon, po czym jej podał. Sara zmarszczyła brwi.

- Nie czytam sanskrytu - zaczęła. Wymamrotał coś, zabrał listę i zrobił kilka poprawek, nim oddał ją z powrotem.

- To jest dwudziesty pierwszy wiek. Nikt nie pisze już ręcznie - bronił się. - Mam dwa komputery, PDA i odtwarzacz MP3. Wie pani, co to jest MP3?

Sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyjęła małego iPoda ze słuchawkami. Jej spojrzenie w tym momencie mogło zabić.

- Jak szybko mogę dostać te książki?

- Zamawiamy w poniedziałki. - Te, które będą u dystrybutora, może pan dostać w czwartek lub piątek.

- Poczty już się nie wozi konno - zaczął.

- Jeśli nie lubi, pan małych miasteczek, to może lepiej wróciłby pan tam, skąd przyjechał. O ile uda się panu tam dotrzeć zwykłymi środkami lokomocji - powiedziała z przekąsem, wciąż się uśmiechając.

- Nie jestem diabłem.

- Na pewno? - Udawała zdziwioną idiotkę.

- Chciałbym, żeby mi te książki dostarczono. Na ogół jestem zbyt zajęty, żeby specjalnie przyjeżdżać do miasta.

- Może pan posłać swojego ochroniarza. Zerknął przez drzwi na osiłka opartego o samochód.

- Tony nie załatwia mi spraw. Może pani dostarczyć te książki?

- Tak, ale to będzie pana kosztowało dziesięć dolarów. Benzyna jest droga.

- Czym pani jeździ? - spytał. - Autobusem?

- Nie, volkswagenem, ale pan mieszka prawie dziesięć kilometrów za miastem.

- Poda mi pani koszt, kiedy mnie pani zawiadomi, że książki nadeszły. Księgowy przygotuje czek i będzie go pani mogła zabrać.

- Dobrze.

- Podam pani numer. Jest zastrzeżony. - Wpisała podany numer na listę tytułów. - Chciałbym też dostać dwa magazyny ekonomiczne - dodał, podając tytuły.

- Zobaczę, czy nasz dystrybutor je prowadzi.

- Dobrze mi tak, skoro się przeprowadziłem do Krainy Pastwisk - mruknął głośno.

- Bardzo przepraszam, że nie mamy centrów handlowych na każdej ulicy - odpaliła.

- Jest pani najniegrzeczniejszą ekspedientką, jaką widziałem.

- Niech pan pożyczy ciemne okulary od swojego ochroniarza, to w ogóle nie będzie mnie pan widział.

- Mogłaby sobie pani kupić książkę na temat dobrych manier. - Zacisnął usta.

Uśmiechnęła się złośliwie.

- Zobaczę, czy znajdę dla pana coś o potworach.

- Tylko te z listy, proszę. Oczekuję informacji pod koniec przyszłego tygodnia.

- Tak jest.

- Pani szef chyba z konieczności pozostawił panią na straży swojego źródła utrzymania.

- To jest ona, a nie on i bardzo mnie lubi.

- Dobrze, że jest ktoś taki. - Zatrzymał się przy drzwiach. - Ma pani skarpetki w dwóch różnych odcieniach, a pani kolczyki są nie od pary.

Miała problemy z symetrią. Większość ludzi, która znała jej przypadłość, była na tyle miła, że nie zwracała na to uwagi.

- Nie jestem niewolnikiem banalnej mody - syknęła.

- Tak, zauważyłem. Wyszedł, zanim wymyśliła właściwą odpowiedź. Na szczęście dla niego nie miała pod ręką niczego, czym mogłaby za nim rzucić.

Dee Harrison pokładała się ze śmiechu, kiedy słuchała, jak Sara opisywała ich nowego klienta.

- To wcale nie jest śmieszne - zaprotestowała Sara. - Nazwał Jacobsville Krainą Pastwisk.

- Niewątpliwie facet nie ma za grosz gustu - zaśmiała się Dee - ale złożył duże zamówienie, więc twoje poświęcenie nie poszło na marne.

- Ale ja muszę mu te książki dostarczyć - narzekała Sara. - Ma tam na pewno psy, które gryzą, i karabiny maszynowe. Żebyś widziała tego kierowcę! Wygląda jak płatny zabójca.

Dee uśmiechnęła się uspokajająco.

- Nowy klient bardzo się przyda. Jeżeli zamówi dużo książek, może dostaniesz podwyżkę.

Sara pokręciła głową. Dee nie zrozumiała sytuacji. Jeżeli Sara będzie zbyt często przebywała w towarzystwie tego klienta, skończy w więzieniu za napaść i pobicie.

Pojechała do swojego małego domku. Przy drzwiach powitał ją stary kot, Morris. Brakowało mu części ogona i miał pogryzione w walkach uszy. Przybłąkał się osiem lat temu, w czasie burzy.

- Dobrze, że nie mamy wielu gości, Morris - powiedziała pieszczotliwie. - Jesteś absolutnie nietowarzyski. - Przyjrzała się kotu. - Znam faceta, którego byś polubił. - Roześmiała się. - Chyba przyciągam zwierzęta i ludzi z wrednym charakterem.

Koniec następnego tygodnia nadszedł zbyt szybko. Dee przesłała zamówienie Jareda Camerona w poniedziałek i w piątek wszystkie książki dotarły. Sara zadzwoniła pod numer, który jej podał.

- Ranczo Camerona - odezwał się zachrypły głos.

- Pan Cameron? - spytała z wahaniem.

- Nie ma go. Skojarzyła głos z twarzą, którą widziała, i stwierdziła, że to musi być ten płatny morderca.

- Pan... Danzetta?

- Tak. Skąd pani wie?

- Czytam w myślach.

- Naprawdę? - Zabrzmiało to tak, jakby jej uwierzył.

- Pan Cameron zamówił dużo książek...

- Tak, mówił, że mają dzisiaj przyjść. Powiedział, żeby je pani dostarczyła jutro o dziesiątej. Będzie tutaj.

Jutro jest sobota, a ona nie pracuje w soboty.

- Nie mogłabym ich zostawić panu, a on przyśle nam czek?

- Jutro o dziesiątej, tak powiedział. Nie ma sensu walić głową w mur. Westchnęła.

7

- W porządku, będę jutro o dziesiątej.

- Dobrze. Odłożyła słuchawkę. Jeżeli ochroniarz należał do mafii, to z gałęzi południowej, sądząc po akcencie. Zachichotała.

- Coś cię niepokoi? - spytała Dee.

- Muszę zawieźć zamówienie tego potwora jutro rano.

- W twój wolny dzień. - Dee uśmiechnęła się. - Możesz zamiast tego dostać pół wolnego dnia w środę. Przyjdę w południe i będę aż do zamknięcia.

- Naprawdę? - ucieszyła się Sara.

- Wiem, jak ci zależy, żeby mieć czas na rysowanie. Jestem pewna, że uda ci się ta książeczka dla dzieci, nad którą pracujesz. Zadzwoń do Lisy Parker i powiedz jej, że przyjdziesz rysować jej szczeniaczki w środę zamiast jutro. Będą świetną ilustracją do twojej opowieści - dodała. Sara się rozpromieniła.

- Najsłodsze szczeniaki, jakie widziałam. W tym wieku są rozkoszne. Narysuję je w koszyku wielkanocnym.

- Mogłabyś sprzedawać swoje rysunki - rzuciła Dee.

- Może tak, ale nie wyżyłabym z tego - odpowiedziała Sara. - Chcę sprzedawać książki.

- Niedługo będziesz sprzedawała swoje własne książki. Naprawdę masz talent.

- Dziękuję. To jedyne, co odziedziczyłam po ojcu. Kochał swoją pracę, ale rysował też doskonałe portrety. - Posmutniała. - Ciężko mi bez niego.

- Wojny są straszne - zgodziła się Dee. - Dobrze, że miałaś dziadka. Zawsze się tobą chwalił.

- Wciąż dostaję listy od jego byłych studentów. - Wykładał historię wojskowości i miał chyba wszystkie książki, jakie napisano na temat drugiej wojny i działań w Afryce Północnej. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin