Waverly Shannon - Oni i dziecko - Znowu razem.pdf

(729 KB) Pobierz
Shannon Waverly
Znowu razem
Rozdziaþ 1
Joanna stała na rufie olbrzymiego promu. Patrzyła, jak powoli przystań Woods
Hole znika jej z horyzontu. W gorącym powietrzu czuło się zapach morza i woń
ryb. Oddychała głęboko i powtarzała sobie, że nie ma powodu do niepokoju i
powinna się odprężyć. Ale to nie pomagało.
Opierała się o barierkę i obserwowała rozbryzgującą się wodę. Nagle poczuła
gwałtowny skurcz żołądka, jakby wszystko podchodziło jej do gardła. Przeraźliwy
ogłuszający dźwięk syreny zabrzmiał nad jej głową.
Jej synek, Casey, stojący tuż za nią, podskoczył wystraszony. Jednak już po
chwili znowu wpatrywał się w mewy nie odstępujące burty statku. Joanna
obserwowała rozradowanego malca, który na policzkach z wrażenia miał wypieki.
Kiedy pierwszy raz, osiem lat temu, przemierzała tę trasę była nie mniej
podekscytowana. Teraz pozostały tylko wspomnienia. Pragnęła w ciągu
najbliższych dni na nowo doznać jakichś ciekawych wrażeń, wpatrywała się tępo w
słońce odbite w morskiej toni i nic nie czuła. Przywykła, że wszystko stało się dla
niej bez wyrazu, potrawy straciły smak, muzyka nie wzruszała, a zachody słońca i
chłodne poranki były po prostu zwykłymi częściami dnia.
Jedynie Casey wnosił światło w jej życie, był jej całym światem, dla niego
miała ochotę budzić się rano. Popełniła wiele błędów w ciągu minionych lat, ale
urodzenie tego dziecka nie było błędem.
Patrzyła jak wyciągał swojego hot doga w stronę upatrzonej mewy. Ptak unosił
się, jakby był przywiązany do burty niewidocznymi nićmi.
– Casey, uważaj na paluszki – miękko powiedziała Joanna. – Lepiej rzuć jej
bułkę.
Odwróciła się i wodziła wzrokiem po pokładzie, szukając wolnych leżaków, ale
prom wypełnił tłum turystów w różnym wieku, młodych z plecakami, zakochanych
w sobie nowożeńców i starszych urlopowiczów. W końcu zaczął się lipiec, sezon
wakacyjny. Joanny nic nie łączyło z tymi ludźmi, czuła się wyobcowana, zmęczona
i stara. Czy to możliwe, iż dopiero ukończyła dwadzieścia cztery lata? Czy dobrze
postąpiła? Ogarnął ją lęk. Sześć lat temu poprzysięgła sobie, że nigdy więcej jej
stopa nie postanie w Vineyard, jednak zaproszenie ojca brzmiało tak kusząco...
Droga Joanno!
Jak moja dziewczynka sobie radzi? Ja i Viv mamy się dobrze, chociaż ostatnio
przeżywamy gorący okres. Moja firma otworzyła nową filię w San Francisco i. jak
się okazało w zeszłym tygodniu, potrzebują mnie tam natychmiast do księgowości.
W końcu czerwca zamierzałem udać się do Bostonu, dokąd wyjechała Viv, ale kiedy
dowiedziała się o zmianie, zaczęła szukać dla nas mieszkania do wynajęcia.
Nie będzie nas około czterech miesięcy i w związku z tym wyniknął kłopot z
naszym domkiem w Martha’s Vineyard. Myśleliśmy, żeby go wynająć na sezon, ale
nie wyobrażam sobie w nim kogoś obcego. A sama rozumiesz, że pusty domek latem
tylko kusi złodziei. Dlatego proponuję go tobie. Chociaż z braku czasu nie
omówiłem tego z Viv, jestem jednak pewien, iż odetchnie z ulgą wiedząc, że
będziesz tam wszystkiego doglądać. Poza tym takimi wakacjami sprawisz wielką
radość Caseyowi. Mój wnuk nigdy jeszcze nie widział oceanu. Ale najważniejsze, że
ty wypoczniesz. Ostatnie przeżywa, długa choroba Phila i jego śmierć w
listopadzie, pozbawiły cię wszelkich sił, bardziej niż sobie z tego zdajesz sprawę.
Kiedy spotkaliśmy się w marcu, wyglądałaś bardzo źle. Potrzebujesz zmiany
otoczenia. Ciągłe pozostawanie w New Hampshire, w tym samym mieszkaniu, w
którym z nim mieszkałaś, ci sami przyjaciele, których wspólnie odwiedzaliście, to
wszystko tylko przedłuża ten koszmar. Według mnie powinnaś pozostawić to za
sobą. Rozważ to i daj mi znać jak najszybciej. Mam nadzieją, że twoja odpowiedź
będzie brzmiała: tak.
Ucałowania – tata
PS Telefon został odłączony, więc musisz napisać.
List nadszedł dokładnie wtedy, kiedy Joannę dręczyły podobne myśli. Chociaż
Phil odszedł na zawsze, jej życie się nie zmieniło. Ciągle mieszkała w tym samym
mieszkaniu, pracowała w sklepie z ubraniami, mieszczącym się w domu, który
należał do teścia. Wcześniej pracowali tam razem z Philem. Niezmiennie spotykała
się z tymi samymi ludźmi.
Z początku przyjmowała tę monotonię jako coś normalnego, wydawało się, iż
będzie lepiej dla Caseya, by życie toczyło się bez zmian. Ale ostatnio zaczęła
patrzeć na to inaczej. Wszystko przypominało jej jedynie o śmierci Phila. W
sklepie czy też na niedzielnym obiedzie u teściów wciąż kogoś jej brakowało.
Pierwszy silny ból po stracie Phila ustąpił. Teraz ogarnął ją smutek, który
wydawało się, że nigdy nie minie. Chciałaby się odciąć od tego koszmaru, od
otoczenia, miejsca, tego, co dzieliła razem z Philem. Och, gdyby tylko mogła
uwolnić siebie i Caseya.
Łudziła się, że jej syn będzie mniej cierpiał. Jednak istniała silna więź między
nim a Philem. Zawsze bardzo ruchliwy i swawolny, nagle stał się bardzo cichy i
spokojny, czasami zachowywał się tak jakby Phil nie umarł. Przychodził do Joanny
i pytał szeptem:
– Kiedy tatuś przyjdzie?... Spytaj taty, czy moglibyśmy...
Płakał o byle co i zdarzało się, że moczył się w nocy.
Joanna starała się nie zwracać na to uwagi. Pocieszała się, że to minie. Czasem
w nocy nie potrafiła opanować łez. Nie wiedziała, jak pomóc synkowi i uchronić
go od niepotrzebnych lęków.
I wtedy właśnie dostała list od ojca. Nie ukrywała zaskoczenia. Kiedy
odwiedziła ją matka, nie powstrzymała się i przeczytała jej ten list.
– No więc jedziesz? – spytała Dorothy, zaciskając wargi.
Pytasz poważnie? Przecież nie mogę zostawić sklepu, teraz w czasie sezonu!
Brzmi to wspaniale, ale...
Dorothy zastanawiała się przez chwilę.
Twój teść spokojnie obejdzie się bez ciebie przez kilka tygodni – stwierdziła
nieoczekiwanie.
– Być może. Ale mnie po prostu nie stać na wakacje.
– A co z ubezpieczeniem po Philu? Nie mogłabyś trochę uszczknąć? Będziesz
potrzebowała pieniędzy jedynie na wyżywienie. – Sama była kobietą silną i
niezależną, ale zdawała sobie dobrze sprawę, że jej córka potrzebuje odpoczynku. –
Musisz jechać na wakacje ciągnęła Dorothy. – Wiesz dobrze, jak nienawidzę, kiedy
cokolwiek przyjmujesz od swojego ojca, ale tym razem uważam, iż twoje nerwy są
ważniejsze od wszelkich moich urazów. Po powrocie będzie ci łatwiej – ułożyć
sobie życie na nowo.
Każdy gorąco namawiał Joannę na wyjazd. Teść nie tylko dał jej urlop na całe
wakacje, ale jeszcze wsparł ją dodatkową wypłatą, żeby mogła związać koniec z
końcem bez kłopotu.
Ale teraz, kiedy prom coraz bardziej się oddalał od lądu, zaczęły gnębić ją
rozterki. Czy na pewno podjęła właściwą decyzję? Zdawała sobie sprawę, że
rodzina słusznie ją przekonywała. Ale dlaczego akurat tutaj miała spędzać wakacje,
na tej szczególnej wyspie? Oczywiście nikogo nie obwiniała, wszyscy kierowali się
dobrymi intencjami. Skąd mogli wiedzieć, jaki koszmar przeżyła tu sześć lat temu?
Ukrywała to, jak potrafiła. Wróciła do New Hampshire i zachowywała się jak
gdyby nigdy nic. Zaraz potem wyszła za Phila. Nie było powodu przypuszczać, że
czuła się nieszczęśliwa.
Nie miała powodów do rozpaczy! Odbył się wspaniały ślub. Wkrótce potem
została matką, pracowała... Z każdym dniem wydarzenia z Vineyard stawały się
coraz bardziej odległe, zamazane, aż prawie nierealne jak sen. Przestała być naiwną
dziewczynką, mającą cokolwiek wspólnego z ludźmi, których kiedyś tam poznała.
Po owym pamiętnym lecie rzadko widywała Viv czy ojca, tylko wtedy, kiedy
przyjeżdżali do niej na specjalne okazje. Nigdy więcej nie spotkała Michaela.
Oczywiście na początku nie potrafiła o nim nie myśleć, jak to sobie obiecywała.
Wspomnienia same przychodziły. Ale teraz przestało to być dla niej ważne. Nie
obchodził jej już Michael ani Vineyard.
Jednak widząc zarysowujący się kontur wyspy, ogarnęła ją obawa. Bała się, że
pobyt tutaj zamiast stać się kuracją przemieni się w koszmar, otworzą się rany z
przeszłości.
– Mamo! Mamo! Złapała! Rzuciłem jej, a ona zaraz złapała!
– Słodki, wesoły głosik Caseya przywrócił ją do rzeczywistości. Patrząc na jego
uśmiechniętą buźkę i rozradowane oczy, sama poczuła się zadowolona.
– Mewa ma dziś dobry dzień, dostała hot doga na obiad – roześmiała się
Joanna. – Chodź, poszukamy jakiegoś leżaka dla nas. Będziemy płynąć jeszcze pół
godziny.
Chłopiec grzecznie podszedł i podał matce rączkę. Był szczupły, ale
wysportowany. Wyglądał na dzielnego. Miał szlachetne rysy i poważny wyraz
twarzy. Klienci, którzy przychodzili do sklepu, zawsze go podziwiali i rozmawiali
z nim. Wrodzona szarmancja, mówili. Ma to po ojcu, myślała czasami Joanna.
Znaleźli wolne miejsce na pokładzie. Joanna wzięła chłopca na kolana.
– O, popatrz – wskazała palcem. – To jest właśnie wyspa, na której dziadzio
Scott ma swój dom.
– Jaka duża! – wykrzyknął z zachwytem.
Joanna zastanawiała się, czy z filmów rysunkowych Casey wiedział, jak
powinna wyglądać wyspa.
– Tak, ma trzydzieści kilometrów długości.
– I są tam drzewa... tak jak u nas.
– Tak jest, kochanie. Domy także, całe miasteczka. Są też farmy, lasy i parki.
Mam nadzieję, że nie spodziewałeś się samych palm i wysokich krzaków? –
spytała, uśmiechając się.
Casey wzruszył lekko ramionami. Oczy mu się kleiły ze zmęczenia. Trudno się
dziwić, w ciągu ostatnich nocy niewiele spał, tak przeżywał ten wyjazd. Przytuliła
Zgłoś jeśli naruszono regulamin