Swanwick Michael - Jest tu ktoĹ_ z Utah.txt

(11 KB) Pobierz
Autor: Michael Swanwick
Tytu�: Jest tu kto� z Utah?

(Anyone Here from Utah?)

Z "NF" 10/91

Przyjecha�em do Manayunk wczesnym wieczorem. Zza kana�u, z 
Schuylkill nap�ywa�a mg�a powoli wpe�zaj�c na zbocze. 
Czerwony neon nad lokalem Keely'ego bucza� i potrzaskiwa�. 
Znalaz�em miejsce do parkowania pod wiaduktem, nie dalej ni� 
o dwadzie�cia jard�w.
   Lokal Keely'ego to piwiarnia w starym stylu, z tych, co 
to nadal maj� specjalne boczne wej�cie dla dam. Korzystaj� z 
niego starsze kobiety z s�siedztwa, kt�re siedz� nad swoimi 
kuflami w tylnej salce, nie o�mielaj�c si� wej�� od frontu, 
gdzie pij� m�czy�ni.
   Jest to spokojne miejsce. Bez telewizora nad barem. Z 
szaf� graj�c�, kt�ra jednak milcza�a, gdy� w poniedzia�kowy 
wiecz�r ruch jest niewielki. W tyle sali stoi st� 
bilardowy.
   W po�owie mojego pierwszego piwa pojawi� si� ten ma�y 
go��. Wetkn�� g�ow� przez drzwi, rozejrza� si� i wci�gn�� j� 
b�yskawicznie z powrotem, niczym ��w chowaj�cy si� do 
skorupy. Po chwili jego ma�a okr�g�a twarz pojawi�a si� 
ponownie. Zamruga� oczami i niespokojnie omi�t� wzrokiem 
p�ki nad barem. Poszed�em w jego �lady i zobaczy�em tylko 
zwyk�y zestaw butelek.
   Wreszcie ten ma�y go�� wszed� do baru na dobre, usiad� na 
sto�ku obok mnie i zam�wi� beczkowe. Przez chwil� obaj 
pili�my w milczeniu, potem on wskaza� g�ow� p�ki nad barem.
   - Nie ma tu telewizora - powiedzia�, a kiedy kiwn��em 
g�ow� doda� - Zauwa�y� pan, jak telewizja wci�ga cz�owieka? 
Cho�by stara� si� j� ignorowa�, zawsze w ko�cu zagapi si� w 
ekran.
   By� jaki� dziwny. Mia� w sobie co� z w��cz�gi, jakie� 
pi�tno chronicznej biedy i brudu, a jednak ubrany by� w 
modn� wiatr�wk�, za jak� w �r�dmie�ciu trzeba zap�aci� 
przynajmniej dwie�cie dolar�w, a chocia� by�a podnoszona, to 
wida� by�o, �e on sam j� nosi�, a nie znalaz� lub odkupi�.
   - To ciekawe - powiedzia�em.
   Przyjrza� mi si� przez chwil�.
   - Dobrze, niech pan pos�ucha. Czy zwr�ci� pan uwag�, �e 
niekt�re wynalazki techniczne s� dla nas jakby za dobre? Tak 
�e cz�owiek zastanawia si�, jak one w og�le mog� istnie�, bo 
tak do nas nie pasuj� jak autobus Greyhounda do 
staro�ytnego Rzymu?
   - Nie - powiedzia�em ostro�nie. - Nie mog� powiedzie�, 
�ebym co� takiego zauwa�y�.
   - Bo pan nie zwraca uwagi - powiedzia� gniewnie. - Niech 
pan tylko we�mie komputery, mamy je od niespe�na trzydziestu 
lat, a ju� s� tak ma�e, �e mo�na je nosi� na r�ku, jak 
zegarek. A teraz niech pan to por�wna ze swoim samochodem i 
zada sobie pytanie, dlaczego on ma tylko cztery procent 
sprawno�ci i rozpada si�, zanim pan sp�aci ostatni� rat�.Czy 
chce mi pan wm�wi�, �e obie te rzeczy produkuj� ci sami 
ludzie?
   - Chyba pan przesadza - powiedzia�em uspokajaj�co.
   Ma�y go�� �cisn�� kufel a� mu zbiela�y kostki palc�w.
   - �yjemy w kraju, kt�ry nie potrafi wyprodukowa� 
przyzwoitej baterii s�onecznej, kiedy Arabowie przypieraj� 
nas do �ciany, a umiemy przesy�a� w powietrzu obrazy... i to 
kolorowe. I sk�d si� to bierze? Telewizja pojawi�a si� 
pewnego dnia w stanie ca�kowicie gotowym. Nie ewoluowa�a 
tak jak, powiedzmy, kino.
   - By�o radio.
   - Radio! Radio to ja mog� zrobi� z agrafki, gumki do 
wycierania i kryszta�ka kwarcu. A spotka� pan kiedy� kogo�, 
kto naprawd� rozumie, jak dzia�a telewizja, kogo�, kto 
potrafi�by sam j� zbudowa�?
   - No, wie pan...
   - A jak si� o tym poczyta, to wszystko staje si� jeszcze 
dziwniejsze. Czy pan wie, co ogl�da, kiedy pan siedzi 
przed ekranem telewizora?
   - Obrazki.
   - Wcale nie. Widzi pan jedn� ma�� plamk� �wiat�a. Ta 
plamka przebiega wszystkie 525 linii pa�skiego ekranu 
sze��dziesi�t razy na sekund� rozja�niaj�c si� i 
przygasaj�c, a pa�ski m�zg uk�ada sobie z tego obrazki. 
Naprawd� nie ma �adnego obrazu tylko ta ma�a plamka �wiat�a, 
kt�ra pana jakby hipnotyzuje, rozumie pan? A poniewa� obraz 
powstaje w pa�skiej g�owie, to znaczy, �e przedostaje si� 
tam poza pa�sk� kontrol�. Dlatego wierzy pan w niego, mimo 
�e zaprzecza pa�skim faktycznym obserwacjom.
   - Chyba nie ogl�da pan zbyt du�o telewizji?
   Westchn�� i zwiesi� nos nad kuflem.
   - Ogl�da�em jak wszyscy. Cztery, mo�e pi�� godzin 
dziennie. Wybra�em si� kiedy� na wycieczk� w g�ry do stanu 
Wyoming, �eby poby� w samotno�ci i zabra�em telewizor na 
baterie. Jako co� zupe�nie naturalnego.  
   Drugiego dnia przypadkiem str�ci�em go do przepa�ci. Ale 
by�em na siebie w�ciek�y! Ma�o co nie wr�ci�em do domu. Ale 
tyle ju� wyda�em na t� wycieczk�, �e pojecha�em dalej bez 
telewizora. I wie pan co? Po tygodniu poczu�em si� znacznie 
lepiej bez ci�g�ego jazgotu tego cholernego pude�ka. 
Poprawi� mi si� wzrok, mia�em wi�cej energii, lepiej mi si� 
my�la�o. Ale przez ca�y ten czas znajdowa�em si� na 
odludziu. Dopiero kiedy wr�ci�em do miejsca, gdzie 
zostawi�em samoch�d, prawda wysz�a na jaw.
   - Jaka prawda?
   - Po pierwsze, nie by�em wcale w Wyoming, tylko w Ohio.
   Nie wytrzyma�em i roze�mia�em si�.
   Ma�y pos�a� mi gniewne spojrzenie.
   - Dobrze, dobrze, ale mo�na si� chyba przestraszy�, kiedy 
si� okazuje, �e w sklepach, pensjonatach, o�rodkach 
turystycznych wszyscy rozmawiaj� tak, jakby byli w Wyoming, 
ale na ulicach wszyscy s� w Ohio. A je�li si� kogo� o to 
spyta�o, spogl�da� na ciebie nieprzytomnym wzrokiem i 
odchodzi�. - Tu m�j s�siad z wyrazem beznadziei utopi� wzrok 
w kuflu. - Po jakim� czasie zauwa�y�em, �e ludzie s� nieco 
bardziej przytomni, je�li przez kilka godzin nie ogl�dali
telewizji i wtedy mnie ol�ni�o.
   Zrozumia�em, �e kto� manipuluje nasz� rzeczywisto�ci� dla 
sobie wiadomych cel�w i postanowi�em odkry�, co jest grane. 
Wyci�gn��em swoje oszcz�dno�ci z banku i wyruszy�em na 
w�dr�wk�. - U�miechn�� si� z politowaniem. - Na odkrycie 
Ameryki. Tyle �e jej nie znalaz�em. Pan du�o podr�uje?
   - Jestem komiwoja�erem, troch� je�d��.
   - Czy zauwa�y� pan, jak jakie� dziesi�� lat temu jako�� 
�ycia w Nowym Jorku spad�a na �eb na szyj�? Przecie� kiedy� 
by�a to Kr�lowa Miast, Wielkie Jab�ko, nie? Jakim cudem tak 
szybko zesz�o na psy? Pojecha�em wi�c do Nowego Jorku, 
popatrzy�em i wie pan, co zobaczy�em?
   - Co takiego? - spyta�em.
   - Krater. Oko�o mili �rednicy i radioaktywny jak diabli. 
Stan��em na skraju i spojrza�em w d� przez ob�oki pary, 
a tam na dnie tylko b��kitna po�wiata. To wszystko, co 
zosta�o z Manhattanu.
   - Chwileczk� - powiedzia�em - by�em tam w zesz�ym 
tygodniu.
   Potrz�sn�� g�ow� bez cienia w�tpliwo�ci.
   - Nie, to by� Newark. Przenie�li tam gie�d� i banki, 
zmienili par� drogowskaz�w i zahipnotyzowali wszystkich, 
�eby my�leli, �e s� w Nowym Jorku.
   - E, niech pan da spok�j. Miliony ludzi wyje�d�aj� i 
przyje�d�aj� do Nowego Jorku ka�dego dnia. Czego� takiego 
nie mo�na zatuszowa�.
   - Mo�na, je�li rozporz�dza si� telewizj�. Niech pan 
pos�ucha, widzia�em rzeczy, od kt�rych m�zg si� lasuje. Czy 
wie pan, �e w P�nocnej Dakocie stacjonuj� chi�skie wojska 
komunistyczne? Ca�y stan jest pod okupacj�! S� tam obozy 
koncentracyjne, niewolnicza praca i... A Utah? Czy spotka� 
pan kiedy� kogo� z Utah?
   - Nie przypominam sobie...
   Kiwn�� g�ow�.
   - Jasne, �e nie! M�j Bo�e, czego ja si� naogl�da�em. W 
zesz�ym miesi�cu w Los Angeles widzia�em, jak prezydent 
Stan�w Zjednoczonych wr�cza� klucze do miasta Adolfowi 
Hitlerowi... publicznie, prosz� pana! Poza ma�� grup� 
wiwatuj�cych nikt nie zwraca� uwagi.
   - To niemo�liwe, Reagan by nigdy... - zacz��em.
   - Nie m�wi� o tym podstawionym aktorzynie, prawdziwy 
prezydent. Nixon. - Umilk� na chwil� i zapatrzy� si� w piwo. 
- Hitler by� na w�zku, w bia�ym garniturze. Wygl�da� na 
pe�n� skleroz�.
   - No i co pan robi w tej sprawie? - przerwa�em mu. - Bo 
chyba pan co� robi?
   Ma�y go�� opu�ci� g�ow� zawstydzony.
   - Prawd� m�wi�c - przyzna� - nie wiem co robi�. Nie 
jestem typem bohatera. Zagl�dam do bar�w i je�eli znajd� 
miejsce bez piekielnego telewizora, wdaj� si� w rozmowy. 
T�umacz� ludziom, �e gdyby wyrzekli si� telewizji na kilka 
tygodni, odzyskaliby wolno��. Mo�e gdyby by�o nas wi�cej, 
mogliby�my co� wsp�lnie zrobi�.
   - Rozumiem. Czy ma pan wielu nawr�conych?
   - Ani jednego - powiedzia� z autentycznym przygn�bieniem.
   - Powiem panu co�, co mo�e panu poprawi humor - 
o�wiadczy�em. - Ja rezygnuj� z telewizji, od zaraz!
   Ma�y jegomo�� zajrza� mi g��boko w oczy i by�a w nim 
jaka� godno�� pora�ki w tym momencie.
   - Na pewno nie - powiedzia�. - Obieca pan a potem wr�ci 
pan do domu albo do swojego pokoju hotelowego i w��czy pan 
telewizor nawet o tym nie my�l�c. - Sko�czy� swoje piwo i 
zostawi� na barze �wier� dolara napiwku. - Ale przynajmniej 
pr�bowa�em i B�g mi �wiadkiem, �e to jest wszystko, czego od 
cz�owieka mo�na wymaga�.
   Zsun�� si� ze swojego sto�ka.
   - Sam - powiedzia�em niby nigdy nic - chcia�bym ci co� 
pokaza�.
   Odwr�ci� si� zdumiony.
   - Sk�d pan zna moje...
   Wyj��em z kieszeni aparacik. By� ma�y, wielko�ci paczki 
papieros�w i mia� dwucalowy ekranik.
   - Widzia�e� to kiedy�? - spyta�em. - Prosto z ta�my 
produkcyjnej. Za rok wszyscy b�d� takie mieli. - Pomacha�em 
mu powoli aparatem przed nosem. Usi�owa� uciec wzrokiem na 
boki, ale na pr�no. Jego oczy przyku�a ma�a poruszaj�ca si� 
plamka.
   - Bomba, co? - U�miechn��em si�. Mia�em wszelkie powody 
do zadowolenia. Kiedy natrafi�em na jego �lad w Utah, 
my�la�em, �e go ju� nigdy nie znajd�.
   Na jego czole wyst�pi�y krople potu. Zacisn�� z�by, ale 
nie m�g� oderwa� oczu od ekranu.
   - Kim wy jeste�cie? - spyta� przez �ci�ni�te gard�o.
   - Kim my jeste�my, Sam? Jeste�my kim� wa�nym. Kim�, kto 
stoi za korporacjami ponadnarodowymi. Kim�, kto wszystkim 
kieruje. G�osem, kt�ry ci szepce do ucha "Co ci� obchodzi, 
kim my jeste�my?"
   Nie wiedzia�em, co z tego do niego dociera, oczy szybko 
mu m�tnia�y, ale ku mojemu zdziwieniu zdo�a� jeszcze 
powiedzie� - A teraz mnie zabijesz. - S�dz�c z tonu by...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin