Piesica.pdf

(186 KB) Pobierz
Microsoft Word - Piesica.doc
Jest to prawda, której nie chcesz uwierzyć…
Jest to miłość, którą może zrozumiesz…
Jest to ból, którego nie czujesz…
Jest to klęska, czy sprawiedliwa…
PIESICA
Z pożądaniem, rozmarzeniem i skupioną uwagą patrzyła w lustro, obserwując sprawne ruchy
dosiadającego ją od tyłu potężnego ciemnobrązowego psa. Teraz już się nie wstydziła, patrzyła
śmiało i zachłannie syciła się własnym szczęściem. Biało-różowe, okrągłe pośladki podskakują
coraz szybciej, więc przywiera do podłogi, by jeszcze głębiej przeżyć oczekiwaną rozkosz. Spoglą-
da w ciemno-złote oczy psa i wie, że już niebawem, za chwilę, po raz kolejny zostanie zaspokojo-
na. Już, już, już, nareszcie…
Są razem od wielu lat jak dobrane małżeństwo, pewni, że nikt nie podejrzewa, że nikt nie wie,
że sypiają ze sobą i zaspakajają swe najskrytsze żądze, najtajniejsze pragnienia. Są bardzo do-
braną parą… Ona, kobieta trzydziestoletnia, rozwódka, nieco za tęga, różowa blondyna o dużych
obwisłych piersiach, nisko skanalizowana, wypięta do tyłu - co zawsze podniecało facetów, z twa-
rzą niewinnej, naiwnej kobietki, z małymi usteczkami i niebieskimi, bławatnymi oczami. W tej
twarzy zawsze czaił się wyraz zdziwienia, niepewności, zagubienia… Może dlatego, że ciemne,
wąskie brwi, o lekko rudawym połysku, były uniesione wysoko w kierunku skroni.
- Czemu ty się tak bezustannie dziwisz? - pytał mąż - Na mnie patrzysz z takim zdziwieniem?
Co we mnie jest takiego innego? Wytłumacz, albo przyleję… Obruszyła się z niechęcią, wspomi-
nając tamtego cuchnącego piwskiem, wódką i papierosami mężczyznę, który z trudem i niechę-
cią zaspakajał jej pragnienia. Przeważnie wykonywał te, jak mawiał: obowiązki małżeńskie, po
pijanemu, lub na kacu, racząc ją odorem z niedomytych ust i zepsutych zębów. Do tego wymagał
od niej gotowania, prasowania, czyszczenia, porządkowania, sprzątania, dokonywania codzien-
nych zakupów, tolerowania jego chamstwa, głupoty i prymitywnego humoru, znoszenia bezu-
stannych przemówień, pouczeń, drwin, szyderstw, wątpliwych dowcipów, usługiwania jego kole-
siom, jeżeli pijacka fantazja kazała mu ich zaprosić… Dreszcz obrzydzenia przebiegł jej przez ple-
cy.
Po pięciu latach małżeńskiego stadła zarejestrowanego i pobłogosławionego przez urząd i ko-
ściół, dowiedziała się z nadesłanego przez życzliwego przyjaciela anonimu, że mąż od dłuższego
czasu prowadzi podwójne życie, ma kochankę i dlatego, tak często nie wraca na noc, tłumacząc
się nadgodzinami, i pracą na drugą, lub trzecią zmianę.
Pokazała mu anonim, lecz wzruszył tylko ramionami i zapowiedział, że wyprowadzi się z do-
mu, o ile ona nie da mu spokoju. Kolejne anonimy, informowały o postępującym rozwoju wy-
padków. Kochanka domagała się ich rozwodu, kochanka zaszła w ciążę, kochanka zabije ją, o ile
nie zgodzi się na rozwód.
Wypadki, potoczyły się błyskawicznie. Po powrocie do domu zastała wybebeszone szafy i kar-
teczkę na stole. „Mam dość, wyprowadzam się, zobaczymy się w sądzie, były mąż”. Trzy kolejne
rozprawy i rozwód został orzeczony. Z rozgoryczeniem dostrzegła, że jej mąż wyleczył i zrekon-
struował zęby, uzupełniając je protezami. Widocznie tamta, okazała się lepsza ode mnie. Od
tamtego czasu mieszkała sama, unikając mężczyzn, nie ufając im, bojąc się spotkań i zbliżeń.
Pewnego dnia na placu, pod pomnikiem Bohaterskiej Kobiety zobaczyła zbiegowisko, złożone
głównie z dzieci. To pies pokrył sukę, szczepił się z nią i teraz oboje pokornie stali wśród chicho-
tów, szyderstw, pokrzykiwań i przekleństw. Pies był zły i szczerzył bezustannie zęby. Suka stała z
opuszczoną głową i zawstydzeniem, w błyszczących, wilgotnych oczach. Patrzyła na złączoną
miłosnym uściskiem parę i wstydziła się za głupawych, natrętnych ludzi, którzy zamiast nie do-
strzegać, nie drażnić, nie potrącać, zgromadzili się wokół, narzekając na zgorszenie, obrazę mo-
ralności i upadek psich obyczajów.
Nagle podjechał samochód i pojawiło się dwóch facetów w zielonych kombinezonach z meta-
lowymi pętlami. Psy skomląc rzuciły się do ucieczki, lecz połączone ze sobą, nie miały żadnych
szans. Zadzierzgnięte na ich karkach pętle poprowadziły je w kierunku okratowanej platformy.
I nagle zgromadzeni wokół ludzie zaczęli współczuć zwierzakom, złorzeczyć hyclom, wygra-
żać, przeklinać oprawców. Było jednak za późno: oba kundle ze skowytem znalazły się w okrato-
wanym pudle.
- Ze skór rękawiczki, z tłuszczu mydło, a mięso chociażby dla zwierzaków w ZOO, tyle z nich
będzie pożytku - zawyrokował nieznajomy starszy pan.
Tej nocy długo nie mogła zasnąć, przypominała sobie oczy tych dwojga nieszczęśliwych ko-
chanków, zaciskała zęby i pięści.
Od tamtego zdarzenia inaczej patrzyła na zwierzęta i ludzi; w zwierzętach, odnalazła cechy
ludzkie, a w ludziach zwierzęce. Najpierw przeraziło ją to odkrycie, a później urzekło, bo zrozu-
miała, że odtąd może żyć inaczej, nie przestając być sobą. Jęknęła z rozkoszy, bo Astor znowu
przystępował do ich ulubionej zabawy, znowu brał ją z brutalną namiętnością, a po siedmiolet-
nim pożyciu wiedziała, że ten drugi raz dawał najwięcej przyjemności. Kręgosłup napiął się jak
struna, pośladki wypięły w oczekiwanym kierunku, na karku czuła gorący oddech. Spojrzała w
lustro…
On, potężny kundel, prawdopodobnie krzyżówka niemieckiego owczarka, dobermana, ber-
nardyna i setera, a być może doga, sznaucera i innych niewiernych członków psiej społeczności,
znowu przystępował do dzieła…
Ileż to już razy przeżywała z tym psem swe człowiecze małe szczęście, od ilu lat dzieliła z nim
swe ludzkie losy, chwile radości, pragnienia i zachwytu.
W słonecznym sierpniowym dniu, w kilka miesięcy po tamtym wydarzeniu, kiedy to hycle za-
brali spod pomnika Bohaterskiej Kobiety tamtą nieszczęsną parę, spotkała mężczyznę prowa-
dzącego na smyczy skowyczącego i zapierającego się psa…
- Chodź Astor, chodź bo już mam dosyć tego - darł się mężczyzna - twoja godzina wybiła
wredny burku i nie błagaj mnie o litość.
- Ach, co za niesforny piesek - patrzyła z przykrością na szarpiącego się psa. Ostra kolczatka
ściskała mu szyję, kaganiec krępował jego potężnie rozrośnięte szczęki.
- To bestia, a nie piesek - warknął mężczyzna, patrząc na nią nieufnie.
- Prowadzi go pan do weterynarza? - zapytała niepewnie, jakby obawiała się, że ją zwymyśla
za niespodziewane zainteresowanie.
- Tak, do weterynarza. Niech uśpi to bydle, bo nie mogę go znieść.
- Idzie pan go zabić? - krzyknęła przerażona.
Spojrzała w pełne bólu i nienawiści oczy psa i nagle oprócz litości, odczuła inne, nie uświado-
mione jeszcze do końca pragnienie, by zmienić wyraz tych źrenic, by uspokoiły się, spokorniały,
stały się pogodne, dobroduszne i przyjacielskie. Zapragnęła tego ze wszystkich sił.
- A co się pani tak nagle zajęła moim burkiem? opryskliwie zapytał mężczyzna od którego za-
leciał wódczany odór. - Idę uśpić psa, bo jest mój i koniec.
- Rozumiem - zmusiła się do uśmiechu - oczywiście ma pan prawo uśpić psa. Tylko ja szukam
właśnie dobrego psa obronnego i mogłabym go kupić od pana. Dlatego zapytałam, co on takiego
zrobił.
- Aaaa, jeżeli tak to co innego - w jego oczach zapaliły się chytre, zachłanne iskierki. - On po
prostu załatwił sukę mojego sąsiada. Rasową, rodowodową bokserkę przeleciał ten kundel, ro-
zumie pani? I jakież będą szczenięta z takiego związku? To pokrętne kundlisko szaleje, myślałem
o wykastrowaniu, ale to nie ma sensu, bo pies staje się senny i leniwy, a ja chcę mieć psa pilnują-
cego sklepu i mieszkania.
- To normalne - powiedziała - że pies potrzebuje suki.
- No, niby tak - skrzywił się ironicznie i ponownie zwrócił się do psa - Chodź Astor, czas na
ciebie, weterynarz czeka.
- Po co ma pan płacić weterynarzowi za uśpienie psa, jeżeli może pan na nim zarobić?
W myślach przeliczała swoje skromne zasoby, wzbogacone o premię dzisiaj wypłaconą w fa-
bryce. Musi oddać mi tego psa, musi i już - postanowiła.
- Możemy pogadać - mruknął - Tylko ostrzegam panią, on potrzebuje suki, i to stale, bo ina-
czej wariuje. Nie dalej jak trzy dni temu dobierał się do żony. A tego to ja już tolerował nie będę.
- W mojej dzielnicy - skłamała, patrząc mu prosto w oczy - jest sporo bezpańskich suk, więc
będę mu wyszukiwała partnerki. Mój sąsiad ma sukę i to bezpłodną, to powinno go uspokoić.
- Poniosłem spore koszty związane z jego utrzymaniem, kupiłem kaganiec, kolczatkę, karmi-
łem go dobrze, szczepiłem na nosówkę i przeciw wściekliźnie, i to francuską szczepionką - facet
mnożył wydatki, czując, że może zdobyć pieniądze na kolejną popijawę.
- I po tylu staraniach chce go pan uśpić?
Wyciągnęła dłoń do nieprzytomnego ze strachu skulonego pod murkiem psa. Podniósł nos,
wciągnął jej zapach, zaskamlał płaczliwie, niemrawo poruszył puszystym ogonem, uczynił ruch
jakby chciał poderwać się do niej.
- Siad, siad bestio - wrzeszczał facet osadzając psa na miejscu gwałtownym szarpnięciem smy-
czy. Teraz dopiero zobaczyła, że za ciasna kolczatka wrzynała się głęboko w psi kark.
- Ile pan konkretnie chce? - spytała.
- Pięćset złotych, jak mówiłem miałem duże koszty - patrzył na nią z cwaniacką miną wiedząc,
że cena jest stanowczo zawyżona.
W torebce miała kilka tysięcy, poczuła się pewna siebie.
- Razem ze smyczą, kagańcem… ?
- Tak, oczywiście.
- Trochę za drogo…
- Wie pani, koszty własne. Takie czasy.
- Niech będzie - przystała, bo pies spojrzał na nią błagalnie.
Otworzyła torebkę, szybko przeliczyła pięć stuzłotówek i wręczyła mężczyźnie.
- Dziękuję - ukłonił się nisko, podziękował, chciał pocałować ją w rękę, ale udała, że tego nie
dostrzega i cofnęła dłoń.
- Niech pani uważa żeby nie ugryzł - krzyknął odchodząc.
- Chodź piesku, chodź mój ty uratowany w ostatnim momencie.
Podniósł się i obwąchiwał ją uważnie, czując, że nagle stała się jego nową panią. Uniósł głowę
i przyłożył otoczony metalem pysk, do jej najczulszego miejsca. Wciągnął w nozdrza przebijające
przez sukienkę i majteczki zapachy.
- Och ty, czego to ci się zachciewa - powiedziała do siebie z dziwnym uśmiechem. Szedł za nią
posłusznie jakby znał ją od dawna. Tylko od czasu do czasu przyciskał pysk do jej bioder, obwą-
chiwał, wciągał powietrze. Były to zaloty.
- Co z tobą zrobię Astorku, przecież w okolicy nie ma żadnej suki, a nie mogę pozwolić, żebyś
się denerwował? - spytała szeptem.
Kiedy wsiadali do tramwaju, wcisnął nos od tyłu pomiędzy jej pośladki. Dotyk był przyjemny,
gdyby jeszcze nie stalowy kaganiec. Nagle zadrżała, zarumieniła się, omal nie krzyknęła. Przera-
ziła ją śmiałość własnych myśli, lecz po chwili uspokoiła się i zastanowiła.
- A dlaczego właściwie nie, przecież nikt się nie dowie?
Tramwaj zatrzymał się. Jak na skrzydłach, ciągnąc za sobą psa, pędziła do domu.
Byli sami. Wiedziała, że teraz musi to nastąpić. Czarny, lśniący pysk Astora z czerwonym wy-
walonym jękiem, i potężnymi, białymi kłami przerażał ją a jednocześnie pociągał. Serce biło co-
raz szybciej, w biodrach, podbrzuszu i udach czuła zwierzęcą ociężałość i pragnienie, potrzebę
dotyku i miłości. Pies dyszał ciężko, z pyska sączyła się ślina. Podbiegł i obwąchiwał jej brzuch,
pośladki, nogi. Zaskamlał przymilnie, otarł się, przytulił. Podniósł nogę i naciskał na drzwi. Żół-
te, parujące krople spłynęły na podłogę. Coraz bardziej podniecony podbiegł do niej ponownie.
Obwąchiwał ją coraz szybciej, z rosnącym pragnieniem. Zaskamlał, szczeknął, stanął na tylnych
łapach i dopiero teraz zauważyła, jak jest potężny i wspaniale zbudowany.
Oblizywał jej twarz. Jego ostre kły nie przeraziły jej, a przeciwnie, wydawały się przyjacielskie.
Na udzie wyczuła silny ucisk. Spojrzała w dół. Między tylnymi łapami sterczał olbrzymi czerwony
fallus, nabrzmiały i wilgotny. Odruchowo wyciągnęła dłoń, dotknęła twardej obrośniętej gąbcza-
stą tkanką kości. Astor warknął, prychnął, lecz dotyk sprawił mu widocznie rozkosz, bo przyci-
snął się do niej jeszcze gwałtowniej.
- Dobrze mój słodki już dobrze, zaraz dostaniesz, za chwilę, poczekaj.
Odepchnęła go, a właściwie odsunęła delikatnie. Błyskawicznie zrzuciła spódnicę. Jej łech-
taczka spęczniała, czuła rozkoszne pulsowanie, przeczucie nadchodzącej rozkoszy. Śluz obficie
sączył się ze sromu.
- Dla ciebie nie muszę się podmywać - szeptała - chyba wolisz jak pachnę nieco ostrzej.
Nos psa zanurzył się w pachwinie, rozsunął majteczki i wcisnął między obwisłe wargi, wcho-
dził, coraz głębiej. Osunęła się na podłogę, rozkładając jak najszerzej uda. Ogarniała ją niewy-
obrażalna, cudowna rozkosz.
- Och, och - krzyczała - Mój mąż nigdy tak nie potrafił, nigdy, nigdy.
Język Astora pracował z niesłychaną szybkością, zlizując wyciekający z kobiety śluz, delektu-
jąc się każdą kroplą, każdą kolejną strużką.
- Kocham cię, kocham - jęczała.
Wylizywał, mlaskał, siorbał, pił.
- Chcesz? Nasiusiam ci… Chcesz? pytała błagalnie.
Zsikała się, a pies pochłaniał spływający strugami mocz z coraz większą euforią.
Nigdy dotychczas nie było jej tak cudownie, przejmująco, radośnie. Język psa wdzierał się
głęboko, sięgał do najdalszych tajemnic pochwy, pieścił opuchniętą od żądzy łechtaczkę, rozgar-
niał rozrośnięte płatki warg.
- Podmyłeś mnie już całą, a teraz chodź, prędko, prędko. Odwróciła się, wypięła pośladki i
oczekiwała na czworakach.
- Chodź, jestem twoją suką. Jestem twoją suką.
Astor wspiął się nad potężne biało-różowe melony, łapami objął biodra i ostro wprowadził
swą maczugę między kusząco rozsunięte uda.
- Nie tu głuptasie - jęknęła - pomogę ci. To nie ta dziurka. Och, bo boli…
Drżącą dłonią ujęła rytmicznie podrygującego członka i wprowadziła w siebie. Astor dźgnął
silnie i poczuła jak przed jego siłą rozstępują się ścianki jej wnętrza. Jęknęła i opuściła głowę na
podłogę. Niezwykle szybki rytm ruchów oszołomił ją i niemal odebrał przytomność. Ślina z psie-
go pyska kapała na jej kark, lecz nie odczuwała tego, szybując w bezkresach szczęścia, zachwytu,
przeczuwanego zaspokojenia. Dłuższy i większy niż mojego, byłego męża - myślała z satysfakcją -
dużo dłuższy i dużo większy. A poza tym bez smrodu wódki i papierosów. Ruchy psa stały się
jeszcze szybsze, jeszcze bardziej nerwowe. Był teraz w macicy, wchodził i wychodził, rósł, po-
większał się, potężniał. Skamlał, wył z cicha, zbliżając się do kresu. Nagły wytrysk napełnił ją
strumieniem ciepła, dotarł do żołądka, nerek, serca. Jeszcze jeden najdalej sięgający ruch… Och.
Och…
Zastygł w niej, zatrzymał się wielki, napęczniały krwią. Jej mięśnie, wrota macicy, cała wyma-
sowana powierzchnia pochwy unieruchomiły go, otoczyły, zatrzymały, uwięziły w tętniącym
szczęściem środku.
- Przynajmniej nie zajdę z tobą w ciążę - wyszeptała.
Uniosła głowę, oparła się na dłoniach. Wilgotnym językiem pieścił ją po karku. Odwróciła
twarz i usiłowała go ucałować.
- Jesteś prawdziwym mężczyzną, ale mi dogodziłeś.
Tkwił w niej duży, pulsujący, gorący pal. Podźwignęła się nieco na kolanach i pochyliła głowę,
aż do podłogi, żeby zobaczyć jak to wygląda. Między jej udami ujrzała ciemno-brązowe nogi i
dużą zwisającą torbę jąder.
- Jesteśmy jak mąż i żona - przeciągnęła się, naprężyła, wypięła - A może byś powtórzył?
Poruszyła pośladkami, wcisnęła się w jego podbrzusze, naśladując poprzednie ruchy. Czuła
jak wycieka z niej zmieszana ze śluzem sperma.
- Powtórzysz? spytała zalotnie - Proszę, jeszcze potrzebuję…
Znowu pokręciła pośladkami, starając się wprowadzić w ruch tkwiący w niej drążek. Naresz-
cie, starania zaowocowały. Nabrzmiewał, pęczniał, rósł, rozsadzał ją, niemal rozrywał, czuła go w
macicy, w sercu, w mózgu. Zawyła z rozkoszy bezwiednie oddając mocz. To podnieciło psa osta-
tecznie. Zacisnął potężne łapska na otyłej nieco talii i ruszył do szturmu. Pracował jak młot
pneumatyczny, jak pompa ssąco-tłocząca, jak tłok w silniku… Cudowny, spragniony jej miłości,
jej ciała, jej zapachu, jej bioder, ud, krągłości i wypukłości, jej całej bez upiększania, makijażu,
perfum, wykwintnych i eleganckich sukien… Jakże jestem szczęśliwa, jakże jestem szczęśliwa -
powtarzała w myślach…
Poruszał się w niej długo, wytrwale, raz przyspieszając, raz zwalniając, dysząc, śliniąc się i po-
szczekując. On też przeżywał swoje szczęście, też starał się pokazać swej nowej suce, jak dosko-
nałym można być w kochaniu.
- Jedyny, najdroższy, cudowny. Kocham cię, kocham.
Nagle przyspieszył, zadygotał, zadrżał, zacharczał niemal po ludzku. Poruszająca się w niej
maczuga urosła, powiększyła się niewyobrażalnie, spotworniała aż do cudownego bólu, do roz-
przestrzeniającego się po ciele, gorąca, upału, płomienia. Zupełnie jakby wewnątrz pulsowała
ożywiona błyskawica, piorun wbity głęboko między pośladki i uda.
- Rozwalisz mi macicę, rozerwiesz mnie – wykrzyczała w pełni świadoma zbliżającej się roz-
koszy - Chcę tego, chcę ciebie, chcę… Dzięki ci…
Przeżywała spazm za spazmem, szaleństwo za szaleństwem. Ściany macicy rozkurczały się i
zbiegały. Tunel pochwy zaciskał się i wiotczał, wewnętrzne mięśnie obejmowały łapczywie,
drgającą laskę dynamitu - jak w wyobraźni, nazwała jego narząd - by nagle zwiotczeć i znowu się
zacisnąć i znowu rozluźnić. Nigdy w życiu nie przeżywała dotąd tak długiego orgazmu a właści-
wie ciągu niezwykłych przeżyć i odczuć, w których mieściło się wszystko od najwyższej radości
po delikatny, oczekiwany ból. Kiedy wytrysnął uderzyła czołem o podłogę, zwiotczała osunęła się
nieprzytomna. Napełnione spermą wnętrze uczyniło się ociężałe, leniwe, na granicy zmęczenia.
Ścianki jej pochwy rozluźniły się, zwieracz macicy rozkurczył i uwolnił, szczęśliwego, zaspokojo-
nego psa. Leżał teraz obok niej, dysząc ciężko z purpurową, ostro zakończoną laską zwisającą
spomiędzy spoconych kosmyków sierści.
Patrzyła na niego z zachwytem, oczarowaniem, miłością. Podpełzła i ustami, objęła pulsujący,
czerwony grzybek… Słodkawo, słony smak wypełnił usta.
- Zawsze będziemy razem - wyszeptała.
Pies warknął i odsunął się kiedy leciutko dotknęła zębem delikatnej skórki. Ze śmiechem wy-
puściła go z ust.
- Rozumiem kochanie - szepnęła - rozumiem doskonale. Mój pan jest zmęczony i senny. Mój
pan napracował się nad swą piesicą i teraz należy mu się nagroda. I dostanie na co zasłużył.
Podniosła się, zawirowało jej w głowie. Poczuła wyciekające po udach nasienie. Chwiejnym
krokiem, na szeroko rozstawionych nogach weszła do kuchni i otworzyła lodówkę. Na środku
leżała niedawno kupiona szynka. Różowa jak jego jęzorek.
- Dam ci kochanie szyneczki - powiedziała pieszczotliwie - żebyś nabrał sił bo twoja piesica,
wymaga systematycznego zaspakajania.
Połowę szynki pokroiła w kostki, położyła na talerzu i postawiła przed psem. Rzucił się za-
chłannie, jak po długim okresie głodu.
- Jedz, jedz kochanie. Dam ci jeszcze - szeptała czule, patrząc w jego ciemnobrązowe oczy,
przymrużone z radości i nasycenia.
- Czy rozumiesz, co ja mówię? - pochyliła się, jakby oczekując odpowiedzi.
- Gdybyśmy mogli wziąć ślub, gdyby to było możliwe, uczyniłabym to natychmiast, u mera,
czy w kościele, w synagodze czy w zborze, w meczecie czy na Łysej Górze… - mruczała sobie tę-
sknie - Gdybyś tylko mógł i chciał, to zawarłabym z tobą najtrwalszy związek i byłabym ci naj-
wierniejszą małżonką… A tymczasem, co? Co dalej? Westchnęła ciężko, przygnieciona żalem.
- Co dalej? Życie w grzechu, w ukryciu, niespokojne i zamaskowane, w strachu, że ktoś podej-
rzy, podsłucha, odkryje nasze grzeszne szczęście. Jęknęła, usiadła na kuchennym taborecie i za-
płakała. Krztusiła się łzami i lękiem przed przyszłością. Łzy wyschną, lęk nie minie. Bała się co-
raz bardziej, bała się nie Boga, lecz ludzi.
Astor skończył jeść, podbiegł, stanął na tylnych łapach, polizał ją po policzku. Przytuliła go do
siebie rozczulona i zakochana.
[\
Proboszcz słynął w swej parafii z niezwykłej jak na dwudziesty wiek zaciekłości i przebiegłości
w tropieniu sług szatana i wszelakich odszczepieńców. Wyławiał ich bezbłędnie spośród swych
owieczek, zgodnie z zasadą, że wilk, czyli diabeł chętnie ukrywa się w owczej skórze, nawet naj-
bielszej i najczystszej. Szczególnie znaną i przenoszoną przez plotki sprawą, stało się wykrycie
byłego sekretarza, byłej partii komunistycznej wewnątrz rady parafialnej, która w swej dziecięcej
naiwności, pragnęła wybrać tego supergrzesznika na przewodniczącego. Wykrycie nastąpiło
niemal w ostatniej chwili. Proboszcz ze stułą i kropidłem wtargnął na salę gdzie odbywały się
przygotowania do wyborów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin