"Katalog magii mnicha Rudolfa" uznawany był przez długi za jedno z najważniejszych źródeł dotyczących obyczajów i zabobonów ludowych na Śląsku właśnie. Zawiera on takie ciekawe rozdziały jak "O bałwohwalstwie, które uprawiają kobiety przy czarodziejskich praktykach z dziećmi" (praktyki dotyczące położnic i matek małych dzieci, m.in. "chodzą z dzieckiem dookoła ogniska, podczas gdy inna idzie z tyłu i pyta: co niesiesz? A odpowiada głupia: rysia, wilka i śpiącego zająca" , "Naczynie w którym się kąpią obwiązują surowym sznurkiem" , "Wieczorem, trzymając dziecko na ręku, stoją z tyłu za drzwiami i wzywają leśną babę, którą nazywamy fauną, aby dziecko fauny płakało a ich było spokojne.") , "O czarodziejskich praktykach dziewcząt i złych kobiet" (m.in. "aby się podobać, wymawiają przy kąpieli nad wodą pewne słówka, inne znowu, gdy zakładają swoje ozdoby" oraz "Różnymi słowami zapytują Księżyc i gwiazdy, chcąc podobnie jak Bóg znać przyszłość.").
"Niekiedy mają czarownice na skrotakach (starych miotłach) przez komin wyjeżdżać na jakieś zgromadzenia, gdzie złe duchy odprawiają swoje wesela i tańcują z czarownicami. Lecz są to tylko głuche wieści, nikt nie wie pewnego dnia. Z miejsc, gdzie się te harce nocne odprawiać mają, przypominają mi się Bujanki, część pola nowowiejskiego." Jeśli zaś chodzi o wszelkie środki stosowane przez czarownicę, w śląskich podaniach wierzeniowych jest wiele wzmianek o tzw. czarnej maści. Według nich, czarownica nacierała ciało maścią halucynogenną, w której były zioła o działaniu podobnym do opium. Analiza owej maści została przeprowadzona na życzenie dwóch śląskich folklorystów. Najczęstszymi jej składnikami była belladona, szafran i lulek czarny. Ponieważ była to maść magiczna- dodawano do niej wilczy smalec, krew nietoperza czy skradzioną hostię. Następnym wątkiem, dawniej niesłychanie popularnym, było tzw. zbieranie pożytku, czyli wyrządzanie krzywdy ludziom poprzez zbieranie urodzaju. Według podań, czarownice chodziły po polach, ciągnąc za sobą wielką płócienną torbę, szepcząc : "Zbieram pożytek, ale nie wszytek" i wrzucały do torby rosę, która się czasem zamieniała w mleko. Ta "magiczna formuła" znana była już w XVI wieku. Wedle zasłyszanych podań, czarownica potrafiła odbierać krowom mleko i rzekomo w czasie ich dojenia ciekła krew lub żółta ciecz. Ludzie wierzyli, że wszelkie nieszczęścia na nich spadające, choroby czy nagła śmierć kogoś z rodziny, były spowodowane rzuceniem uroku przez czarownicę. Książka opisuje też wierzenia dotyczące strzygi, kamieni diabelskich, skarbnika, błędnych ogników, białej damy, chabernicy, nocnic, świcorza, utopca itd.
Artykuł z "Gazety Wyborczej", autor: Grzegorz Wawoczny. Rudy. Rękopis, który od ponad stu lat przyciąga uwagę naukowców Tajemnica magii mnicha Rudolfa W 1810 r. w bibliotece klasztoru Cystersów w Rudach znaleziono Katalog magii mnicha Rudolfa. Do dziś jest skarbnicą wiedzy o śląskich zabobonach Odkrycia dokonano przypadkowo - król Prus szukał pieniędzy na spłatę kontrybucji wojennych i za podszeptem doradców zdecydował się przejąć majątki kościelne, wśród nich klasztor opactwa cystersów w Rudach, którego początki sięgają 1220 r. W rękach pruskich urzędników znalazł się też klucz do klasztornej biblioteki. Licząca około 12 tys. woluminów książnica była bodaj największa na Górnym Śląsku i najzasobniejsza w cenne średniowieczne rękopisy. Los tych zabytków złożono w ręce bibliofila Jana Gustawa Bueschinga, pełnomocnika Głównej Komisji Sekularyzacyjnej. Buesching żalił się, że wiele bibliotek na Śląsku zastał w ogromnym nieładzie, a przechowywane w nich woluminy "w godnym pożałowania stanie". Nie miał jednak wątpliwości, że za klasztornymi furtami znajdowały się prawdziwe perełki. Tropił wytrwale najstarsze, z reguły XIII- i XIV-wieczne, bogato zdobione pergaminowe rękopisy oraz dzieła historiograficzne, głównie te do poznania dziejów Śląska. Jego uwadze nie uchodziły żadne kroniki. To dzięki jego wiedzy i zapobiegliwości wiele ukazało się wkrótce drukiem. Tuż przed ogłoszeniem edyktu sekularyzacyjnego, 25 października 1810 r., Jan Gustaw Buesching obwieścił plan założenia Centralnej Biblioteki Śląskiej we Wrocławiu, późniejszej biblioteki uniwersyteckiej. Kiedy edykt wszedł w życie, zakasał rękawy i uzbrojony w królewskie glejty wkroczył do klasztorów. Wybrał najcenniejsze pisane zabytki, kazał je spakować do skrzyń i wysłać do Wrocławia. Pięć dużych skrzyń Akcja zwózki, już po zdymisjonowaniu Bueschinga, trwała aż do 1820 r. Z Rud przywieziono w pięciu dużych skrzyniach 478 książek drukowanych i 63 rękopisy, wśród których znajdowała się słynna Summa de confessionis discretione mnicha Rudolfa. Owa Summa to nic innego, jak Traktat o tajemnicy spowiedzi, zredagowany po łacinie przez klasztornego skrybę o imieniu Rudolf. Liczące 148 pergaminowych kart dzieło zaliczane jest do gatunku teologii praktycznej. Podzielone jest na cztery części i opowiada o godności stanu kapłańskiego i należytym sprawowaniu sakramentów świętych, dekalogu, grzechach przeciwko Bogu oraz sakramencie pokuty. Najcenniejsza dla nauki jest księga III, przezwana Katalogiem magii mnicha Rudolfa. Nazwa wzięła się od opisanych tu zwyczajów, wierzeń i ludowych praktyk magicznych. Intrygują już same tytuły: o bałwochwalstwie, które uprawiają kobiety przy czarodziejskich praktykach z dziećmi; o czarodziejskich praktykach dziewcząt i złych kobiet, a także o czarodziejskich praktykach do osiągnięcia szczęścia. Rudolfie, kim jesteś? W 1945 r., po zdobyciu Wrocławia przez Armię Czerwoną, rękopis został wywieziony do Moskwy. Do Polski wrócił 13 lat później na wyraźne żądanie władz polskich. Etnografia polska już dawno czerpie pełnymi garściami z Summy, jako z rzekomego źródła poznania autochtonicznej śląskiej obrzędowości ludowej. Rudzkie pochodzenie rękopisu kusi co prawda do wyciągania takich wniosków, wspartych opiniami części naukowców, ale są one zbyt pochopne, co zdają się dziś potwierdzać historycy. Dlaczego? Odnalezienie księgi w zbiorach klasztoru w Rudach nie jest wcale dowodem na to, że została spisana w jego murach, co z kolei każe również powątpiewać w to, że Rudolf był rudzkim mnichem. Ba! Nie wiadomo nawet, czy był cystersem. To zaś znakomite pole do dociekań. Faktem jest więc, że tajemniczy rękopis od przeszło stu lat ściąga uwagę naukowców niczym kwiaty pszczoły. Różny jest jednak z tych dociekań pożytek. W 1906 r. ukazał się drukiem artykuł niemieckiego badacza Adolfa Franza. Uznał on, że Rudolf to niemiecki franciszkanin, który opisał obrzędowość zachodnich kolonistów na Śląsku. W 1916 r. Joseph Klapper przekonywał, że Summa na pewno nie powstała w Rudach i jest - jak dowodził - XIII-wieczną kopią rękopisu powstałego w latach 1236-1250, który trafił do Rud za sprawą mnicha Rudolfa z Niemiec. Ta hipoteza nie jest pozbawiona podstaw, bo polskie klasztory masowo importowały z Zachodu święte księgi. Stała się też punktem wyjścia do analiz współczesnych naukowców. Poprzedziła je jednak, opublikowana w 1955 r., praca polskiego badacza Edwarda Karwota. Spod jego pióra wyszło obszerne studium na temat dzieła Rudolfa. Konkludował w nim, że rękopis został spisany w Rudach, prawdopodobnie w XIII w. i traktuje o obrzędowości polskiego chłopa na Śląsku. Napisał je mnich cysterski pochodzący prawdopodobnie z terenu obecnej Francji, osiadły w rudzkim opactwie. Czołowy demonolog Od momentu wydania publikacji Karwota postać Rudolfa zaczęła wypełniać karty opracowań z zakresu szeroko pojętej etnografii. Badacze tej gałęzi nauki zaczęli widzieć w zakonniku czołowego śląskiego demonologa. Rychło jednak wylano na nich kubeł zimnej wody. Odmienne ustalenia, już w 1977 r., podał bowiem Stanisław Rybandt, autor wnikliwej i jedynej do dziś monografii rudzkiego opactwa odnoszącej się do okresu średniowiecza. Precyzyjna analiza paleograficzna (paleografia - nauka badająca dzieje i rozwój dawnego pisma, także narzędzi i materiałów piśmiennych, ułatwiająca odczytywanie dawnych rękopisów, napisów i dokumentów, w tym ustalenie miejsca i czasu ich powstania), szczególnie faktury pisma i sposobów kreślenia tytulików, doprowadziła go do wniosku, iż rękopis Summy powstał w XIV w. Wytrawny badacz, obeznany z problematyką cysterską, stanął na stanowisku, że tajemniczy Rudolf to na pewno nie mnich wchodzący w skład rudzkiego konwentu w pierwszym okresie jego istnienia, co więcej - nie ma żadnych dowodów na to, że skryba ten był cystersem. Wszelkie dotychczasowe tezy Rybandt nazwał "sztucznymi konstrukcjami". W swoim wywodzie wysunął hipotezę, że autorem traktatu był wywodzący się z pogranicza szwabsko-turyngskiego, zmarły po 1326 r. Rudolf z Biberach, który długi czas spędził w Strasburgu. Miasto to znajdowało się na trasie podróży opatów śląskich klasztorów cysterskich na zebrania kapituły generalnej w Citeaux. Wracając z obrad, bardzo często nabywali rękopisy dla swych macierzystych klasztorów. Tą właśnie drogą Summa mogła trafić do Rud. Ostatnio inny badacz Krzysztof Bracha zwrócił uwagę na fakt, iż w tekst łaciński wplecione są germańskie nazwy istot demonicznych. Wśród nich jest Holda, bogini dobrze znana z niemieckiego czy skandynawskiego piśmiennictwa, określana też jako Hulda czy Frau Holle, personifikująca przeznaczenie, szczęście i dobrobyt oraz - co istotne - przychylna ludziom. Rudolf opisał w swojej Summie znane w kulturze germańskiej zwyczaje i wątki wierzeniowe, których treść sprowadzała się do wiary w demony. Usłyszał o tym na pewno w konfesjonale. O bałwochwalstwie, które uprawiają kobiety przy czarodziejskich praktykach z dziećmi Już Ewa, pierwsza matka, przekazała zarazek bałwochwalstwa, wsączony jej przez diabła pod postacią węża, swoim córkom, to znaczy głupim kobietom, które chcą więcej wiedzieć niż przystoi. Ją to naśladując kobiety w szczególności chcą dużo wiedzieć, a nie znając samych siebie, uprawiają wiele próżnych praktyk, przez co popadają w bałwochwalstwo. Jeżeli byś, cherubinie, chciał je zbadać, kop przy pomocy roztropnego pytania pod ścianą, a znajdziesz wiele gadzinowego jadu i odrażających rzeczy. Pytaj, najpierw, co czynią przy porodzie dzieci, a przekonasz się, że: dzieci jeszcze bardzo delikatne wsadzają do worka aby spały; chodzą z dzieckiem dookoła ogniska, podczas gdy inna idzie z tyłu i pyta: co niesiesz? A odpowiada głupia: rysia, wilka i śpiącego zająca; kradną wiecheć słomy, którym czyści się piec i w kąpieli myją nim dziecko; uszy zajęcy, nóżki kretów i wiele innych rzeczy kładą do kołyski, a czynią to, aby dzieci nie płakały. Pytaj też pilnie o słowa, które przy tym wymawiają, a znajdziesz wiele podziwienia godnych rzeczy. Oprócz tego, gdy je prowadzą z miejsca porodu do łóżka wymawiają jakieś niedorzeczne błogosławieństwa. Położne uderzają je w głowę siekierą. Naczynie, w którym się kąpią, obwiązują surowym sznurkiem. Układają kupki mąki i soli, które liżą, aby miały obficie mleka. Ojcu pokazują najpierw wielki palec nóżki dziecka, a nie twarz. Z błony porodowej dziecka odgryzają trzy kawałki, które zamieniwszy w proch dają ojcu do pożywienia, aby je kochał. I inne jeszcze odrażające praktyki wykonują z ową błoną porodową. Do pierwszej kąpieli dziecka wkładają jajko, które ojcu dają do spożycia. Wodę z tej kąpieli wylewają na ręce ojca. Dziecko błogosławią źdźbłem słomy, na którym zrobiły węzełek. Ognia nikomu z domu nie pożyczają i wiele innych bluźnierczych praktyk przy porodzie czynią. Podobnie po chrzcie dziecka nóżkami jego dotykają gołego ołtarza, sznur dzwonu kładą mu na usta, rączkę kładą na księgę, aby się dobrze uczyło, a prześcieradłem z ołtarza głaszczą jego twarz, aby było piękne. Niosąc dziecko [z kościoła] do domu rozdeptują na progu domu jajko pod miotłą. Do kąpieli po chrzcie wkładają dziewięć rodzajów ziarna, wszelkiego rodzaju żelastwo, a pod palenisko wsadzają czarną kurę, naprzeciw której tańczą zapaliwszy światła. Z koszulką dziecka robią czary, aby wszystko co zgubi znalazło. Wodę z kąpieli wylewają pod płot innej położnicy, aby jej dziecko płakało, ich zaś było spokojne. Tym miejscem ciała, które jest bramą naszego wyjścia na świat, pokładają się na dziecko, lecz nie tak, jak to czynił Elizeusz, aby je uzdrowić od wszelkich słabości i chorób. Wieczorem, trzymając dziecko na ręku, stoją z tyłu za drzwiami i wzywają leśną babę, którą nazywamy fauną, aby dziecko fauny płakało a ich było spokojne. I jeszcze wiele innych środków pełnych niedorzeczności stosują wobec dzieci, bądź aby były spokojne, bądź aby były mądre. O czarodziejskich praktykach dziewcząt i złych kobiet Oddalają się od Boga przez myśli. Symbolem ich jest owa umarła dziewczynka, którą wskrzesił Jezus z łoża śmierci. Aby się przypodobać ludziom uprawiają one wiele próżnych praktyk zapominając co jest napisane, że ci, którzy chcieli się podobać ludziom zostali okryci hańbą, gdyż Bóg wzgardził nimi. A także Augustyn powiada: kto się podoba samemu sobie, głupiemu człowiekowi się podoba. W tym celu [aby się podobać] wymawiają przy kąpieli nad wodą pewne słówka, inne znowu, gdy zakładają swoje ozdoby. Nad niektórymi ziołami, które długo byłoby wyliczać, wypowiadają nie tyle błogosławieństwa, jak mówią, ile raczej przekleństwa. Różnymi słowami zapytują księżyc i gwiazdy chcąc podobnie jak Bóg znać przyszłość. Wobec mężczyzn, którzy mają być ich mężami, uprawiają najróżnorodniejsze czarodziejskie praktyki: to paski swoje zawieszają na płotach, to w nocy te same paski podkładają pod siebie i nie żegnają się ani niczego więcej tej nocy nie mówią; przy pomocy pięciu kamieni dowiadują się, kto ma być ich przyszłym mężem; Poszczególnym kamieniom nadają poszczególne imiona mężczyzn i rozpalają je w ogniu, a gdy trochę ostygną wrzucają je do wody. I jeżeli któryś z kamieni wydaje jakiś trzask, o tym jest przekonana, że za wszelką cenę będzie jej mężem; robią także mydliny i razem z grzebieniem, owsem i kawałkiem mięsa ustawiają koło ustępu i mówią: przyjdź diable, wykąp się i uczesz. Koniowi twemu daj owsa, jastrzębiowi mięso a mnie pokaż męża mojego. Gdy wychodzą za mąż, czynią niektóre praktyki, aby zapewnić sobie miłość mężów albo żeby żyć z nimi szczęśliwie. Żeby [ich mężowie] je kochali robią im na ramionach krzyż z wydzielin wspólnego stosunku płciowego. Swoją krew menstruacyjną dają im do pokarmu albo napoju. Przygotowują dla nich ciastka, do których mieszają włosy z całego ciała swojego i nieco swojej krwi. Trzy rybki wkładają, jedną do ust, drugą do piersi, a trzecią w drogi rodne, dopóki nie zdechną. Potem zamieniają je na proch i dają mężom swoim do pokarmu albo napoju. W podobny sposób zabijają kurę w dole [ziemnym]. Następnie jej serce zamieniają na proch i dają mężom do pokarmów. Podobnie postępują z krwią albo z mięsem gołębia. I wiele innych praktyk uprawiają, od których mężowie popadają w chorobę, a często umierają. Oprócz tego pokrzywy, zamoczone we własnej urynie, kości zmarłych, drzewo z grobów i wiele innych rzeczy wrzucają do ognia, aby jak one płoną w ogniu, tak mąż ich płonął miłością ku nim. Także wiele ziół, których wyliczenie po imieniu za długo by trwało, różnymi słówkami raczej przeklinają niż błogosławią. A co niektórzy wyprawiają z żabami, olejem świętym, wodą chrzestną i z postaciami Komunii Św., tego nie da się wprost opowiedzieć. Inne, które się mają za mądrzejsze w tej szatańskiej sztuce, robią sobie figurki mężów z wosku, to z ciasta, to z innego materiału i wrzucają je albo do ognia, albo do mrowiska, aby ich kochankowie cierpieli. Tego rodzaju odrażające praktyki i jeszcze wiele innych znajdziesz, cherubinie, jeżeli roztropnym pytaniem przy spowiedzi będziesz pilnie kopał pod ścianą [sumienia ludzkiego]. Gdy siedzą albo leżą, kładą pod siebie kilka palców. Wierzą mianowicie, że tyle lat nie zajdą w ciążę, ile palców pod siebie podłożyły. To, co nazywają swoim kwiatem rzucają na drzewo czarnego bzu i mówią: ty noś za mnie, a ja będę kwitła za ciebie. Niemniej jednak drzewo kwitnie dalej, a one rodzą dzieci w boleściach. Trochę tego samego swojego kwiatu rzucają za siebie, aby nie zajść w ciążę. Z niego też dają psu albo prosiakowi, albo rybce w wodzie, by nie zajść w ciążę. To i wiele innego znajdziesz cherubinie w tej dziedzinie materii. (Tłumaczenie tekstu za E. Karwot, Katalog magii Rudolfa. Źródło etnograficzne XIII wieku, Wrocław 1955.)
spheer1