Boswell Barbara - Fikcyjna narzeczona.rtf

(398 KB) Pobierz
BARBARA BOSWELL

BARBARA BOSWELL

FIKCYJNA NARZECZONA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Kristina Fortune często nieoczekiwanie wpadała do biura brata i Julii Chandler wcale nie zdziwił jej widok. Uniosła oczy znad biurka i uśmiechnęła się do przyrodniej siostry swojego szefa. Kristina jednym susem znalazła się przy niej i rzuciła na blat biurka ilustrowany magazyn.

- Zobacz, co tu mam! Na kolorowej okładce wielkie litery głosiły, że w środku numeru znajduje się lista „dziesięciu najbardziej atrakcyj­nych kawalerów w USA”.

- To egzemplarz sygnalny, w kioskach będzie dopiero jutro. Spójrz, co jest na piętnastej stronie!

Błysk w jej oku nie wróżył nic dobrego. Kristina, wscho­dząca gwiazda działu reklamy, miewała pomysły działające na pracowników działu produkcji jak płachta na byka.

Julia rzuciła okiem na wskazaną stronę; lista wybrańców prezentowała się naprawdę okazale. Figurowali na niej: syn byłego prezydenta, milioner znany z telewizji, skandalizujący piosenkarz, pewien dopiero co rozwiedziony senator, aktor wybrany niedawno „najbardziej seksownym mężczy­zną roku”, sławny autor kryminałów, gwiazda koszykówki, a na ósmym miejscu...

Z ust Julii wyrwał się okrzyk.

- Michael Fortune!

Kristina spojrzała na nią triumfalnie.

- Jak to się jutro ukaże, wszystkie kobiety w całym kra­ju rzucą się na mojego brata! Wyobrażasz sobie? Michael stanie się obiektem powszechnego pożądania!

Julia nie podzielała jej entuzjazmu. Pracowała w Fortune Corporation od ponad roku i zdążyła już poznać swego szefa na tyle, by wiedzieć, jak zareaguje na podobne „wyróżnienie” .

Michael całe życie poświęcił należącej do rodziny firmie i bynajmniej nie łaknął takiego rodzaju sławy. Fakt, że po ukazaniu się owej nieszczęsnej listy kobiety zaczną go ści­gać, nie mógł zyskać jego aprobaty.

Kristina z wyraźną niecierpliwością przestępowała z no­gi na nogę.

- Jak myślisz, co on na to powie? Julia przez chwilę się zastanawiała. Rodzina Fortune'ów była nieprzewidywalna, nigdy nie można było mieć pew­ności, co im wpadnie do głowy i kto poniesie tego konse­kwencje. Nie wiedziała zresztą, jaką rolę w całej tej aferze odgrywa jej rozmówczyni.

- Może być niemile zaskoczony - powiedziała oględnie. - Pewnie wolałby się znaleźć na liście najlepiej prosperu­jących biznesmenów w kraju.

Kristina skrzywiła się z niesmakiem.

- Firma! Firma! Tylko jedno mu w głowie! Najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, zaczęła wielkimi krokami przemierzać sekretariat jak lew zamknięty w klatce.

Zupełnie jak jej brat, pomyślała Julia. Wszystkich człon­ków tej rodziny rozsadzała energia; stale musieli działać, być w ruchu. Ciekawe, jak się zachowują, kiedy się zbiorą w jednym miejscu... Na samą myśl o tym Julia, osoba opa­nowana i zrównoważona, czuła, jak ogarnia ją nieprzyjemny zawrót głowy.

- To nie człowiek, to robot! Mutant! - Podczas wędrów­ki od ściany do ściany Kristina nie przestawała mówić. - Pracoholik! Przecież on nie ma żadnego życia osobistego, myśli tylko o interesach. W głowie ma komputer, a w sercu dyskietki. Nic do niego nie dociera, nie ma żadnych ludzkich uczuć. - Utkwiła w Julii baczne spojrzenie. - Widziałaś, żeby kiedyś okazał jakieś emocje?

Sekretarka z trudem zachowała powagę.

- Owszem, tego dnia, kiedy Anne Campell z laborato­rium badawczego przyprowadziła swoje bliźniaczki. To był tak zwany dzień otwarty i każdy mógł dziecku pokazać swo­je miejsce pracy. Jej córeczki postanowiły same przepro­wadzić kilka doświadczeń. Michael wszedł, kiedy właśnie posypywały się pudrem i polewały próbkami perfum. - Przełknęła ślinę, by się nie roześmiać na wspomnienie miny szefa. - Zaskoczył je, przestraszyły się i zrzuciły na podłogę półkę z próbkami. Michael był siny z wściekłości. Chyba wtedy doświadczał właśnie „ludzkich emocji”, tak przynaj­mniej myślę.

Kristina wzruszyła ramionami.

- To się nie liczy, chodzi mi o sprawy firmy. - Zatrzy­mała się i znowu spojrzała na pismo leżące na biurku. - Dobrze wyszedł na tym zdjęciu, prawda? Chociaż to mój brat, muszę przyznać, że niezły z niego facet.

Julia przyjrzała się mężczyźnie na fotografii. Niebieskie dżinsy, białe polo ze znakiem firmy, wysoki, dobrze zbudowany, o silnie zarysowanej szczęce, błękitnych przenikli­wych oczach i zmysłowych ustach - niewątpliwie musiał przykuć na dłużej spojrzenie każdej czytelniczki. Każdej bez wyjątku. Julia tego nie okazywała, ale od początku uważała swojego szefa za wyjątkowo atrakcyjnego mężczyznę.

Nigdy nie zapomniała pierwszego spotkania, kiedy to czternaście miesięcy temu zjawiła się u niego na rozmowie kwalifikacyjnej. Została przyjęta i przez kilka tygodni przy­zwyczajała się do jego obecności. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie działał na nią w ten sposób: najmniejszy jego gest, sam odgłos jego kroków - wprawiały ją w stan dziw­nego podniecenia. Serce biło jak oszalałe, ręce zaczynały drżeć, czuła, że się czerwieni. Na szczęście nikt nic nie za­uważył i mogła z udanym spokojem wysłuchiwać opowie­ści bardziej doświadczonych koleżanek o wszystkich sekre­tarkach nieszczęśliwie zakochanych w Michaelu, które mu­siały odejść z pracy, niezdolne pogodzić uczuć z zawodo­wymi obowiązkami.

Julia nie zamierzała podzielić losu swych poprzedniczek. Przeczytała kilka książek na temat niebezpieczeństw, jakie niesie z sobą biurowy romans i wiedziała, że nie zaryzykuje utraty pracy z powodu fascynacji swym przełożonym. Z czasem emocje przygasły, serce na jego widok przestało jej bić jak szalone i mogła spokojnie poświęcić się pracy.

W pewnym sensie uodporniła się na jego urok; miała zresztą zbyt dużo zdrowego rozsądku, by popełniać błędy godne nastolatki. Zresztą, nawet gdyby chciała je popełnić, nie miała żadnych szans: Michael patrzył na nią nie widzą­cym wzrokiem, jak na jeden z biurowych sprzętów. Była szybka i niezawodna jak komputer albo faks, i o wiele sprawniejsza niż drukarka, która stale się psuła. Nie groziło jej z jego strony najmniejsze zainteresowanie i mogła się czuć całkowicie bezpieczna.

Kristina nie zamierzała ustąpić.

- Został uznany za jednego z najbardziej atrakcyjnych facetów w USA - ciągnęła. - Pracujesz z nim po wiele go­dzin dziennie, jesteś samotna. Jakie on na tobie robi wra­żenie? Powiedz, ale szczerze...

Julia roześmiała się ze sztuczną swobodą.

- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Szczerość z jej strony byłaby niewybaczalną głupotą.

Nie miała złudzeń co do swojej sytuacji; od Michaela dzie­liła ją przepaść. On wydawał jej polecenia, a ona skrupu­latnie je wypełniała, ale należeli przecież do dwóch różnych światów. Była wystarczająco mądra, by to wiedzieć i się z tym pogodzić.

- Bądź spokojna - dodała Julia. - Z mojej strony nic mu nie grozi.

- Ja wcale... - zaczęła Kristina i urwała. W progu ukazał się Michael Fortune we własnej osobie, jeszcze przystojniejszy niż na fotografii. Przez moment stał bez słowa w drzwiach oddzielających sekretariat od jego ogromnego gabinetu, a potem przeniósł chłodny wzrok z Julii na siostrę.

- Słyszałem, jak tu rozrabiasz, strasznie głośno mówisz. Czyżbyś przyszła mi zdać sprawozdanie z jakichś nowych osiągnięć waszego działu? A może znowu wpadłaś na jakiś genialny pomysł, który okaże się kompletnym niewypałem? - W jego głosie brzmiała drwina, ale Kristina wcale się tym nie przejęła.

- Mam mnóstwo genialnych pomysłów, ale na razie nic ci nie powiem. Muszę jeszcze dopracować szczegóły. Do­piero kiedy wszystko będzie zapięte na ostatni guzik...

- Zjawisz się tu, żeby uzdrowić atmosferę i wnieść po­wiew świeżego powietrza do tego zatęchłego, konserwatyw­nego biura? - przerwał jej brat zniecierpliwiony.

- Doskonale to określiłeś. Dodałabym jeszcze, że wasze metody działania są przestarzałe, zupełnie jakby od czasów Nixona nic się nie zmieniło. Wasz sposób prowadzenia ne­gocjacji...

Michael machnął ręką.

- Dla ciebie to bajki o żelaznym wilku, nie masz pojęcia o funkcjonowaniu dużego przedsiębiorstwa. Daj sobie spo­kój, siostrzyczko, i zajmij się swoją małą działką.

Julia w milczeniu asystowała przy tej rozmowie, przy­pominającej szybką wymianę piłek. Tych dwoje dzieliło coś znacznie więcej niż wiek i płeć. Należeli do zupełnie innych gatunków ludzi. Kristina była otwarta i swobodna, Michael - zamknięty w sobie i sztywny. Rodzina uważała go za człowieka zagadkowego i nieprzeniknionego, a Julia - po kilkunastu miesiącach spędzonych u jego boku - widziała w nim kogoś, kto po prostu nie ma potrzeby okazywania uczuć i dzielenia się emocjami.

Jako introwertyczka doskonale to rozumiała i nieomyl­nie rozpoznawała. Sama była na dodatek nieśmiała i dość skryta. Michael natomiast odznaczał się pewnością siebie i stanowczością graniczącą z arogancją. Był też strasznie uparty i nieprzejednany. Nieraz widziała, jak skutecznie opiera się cudzej argumentacji i naciskom. Nikomu z człon­ków jego rodziny nigdy nie udało się go przekonać do niezwykle towarzyskiego trybu życia, jaki rodzina ta prowa­dziła.

W oczach Kristiny ukazały się niebezpieczne ogniki.

- Właśnie przeglądałyśmy sobie z Julią ten oto popu­larny magazyn - oświadczyła z niewinną miną i podała bra­tu kolorowe pismo.

Julia spuściła oczy i zaczerwieniła się. Michael poczuł do niej coś w rodzaju sympatii i współczucia. Kristina jak zwykle swoim trajkotaniem zawraca jej głowę i przeszkadza w wypełnianiu obowiązków. Wiedział, że Julia Chandler nigdy nie pozwoliłaby sobie na czytanie jakiegoś szmatław­ca w godzinach pracy.

Jest taka akuratna, punktualna, dokładna i obowiązkowa. W niczym nie przypomina jego dotychczasowych sekreta­rek. Poczuł niemiły dreszcz na samo wspomnienie tego, co działo się przedtem, zanim zaczęła u niego pracować.

Bez przerwy znosił aluzje i uszczypliwe uwagi o swojej skłonności do wymiany personelu. Powszechnie panowała opinia o jego absurdalnych wymaganiach, sprawiających, że najbliższe współpracownice nie potrafiły zagrzać miejsca w jego biurze dłużej niż przez kilka tygodni. Pracownicy działu personalnego załamywali ręce i prześcigali się w pro­gnozach dotyczących tego, co nazywali „gorącym biurkiem Michaela”. Stryj Jake, stojący na czele korporacji, radził mu złośliwie, żeby zasięgnął porady psychologa i nauczył się, jak układać stosunki z personelem, by firma nie ponosiła kosztów nieustannych zmian.

- To kwestia umiejętności życia z ludźmi - mawiał sen­tencjonalnie, posapując z wyższością.

Michael nie sądził, że ma się czegokolwiek uczyć, a rady stryja wydawały mu się absurdalne. Jeśli ktoś nie potrafi się pogodzić z jego stylem pracy, wolna droga! Zresztą Jake w roli specjalisty od stosunków międzyludzkich wydawał mu się komiczny.

- Zapiszę się do psychoterapeuty, jeżeli ty również to zrobisz - powiedział kiedyś Jake'owi i ten obraził się śmier­telnie.

Potem nastała Julia Chandler i jego niepowodzenia się skończyły. Julia w lot wszystko chwytała, była dokładna, inteligentna i lojalna. Jej obecność sprawiła, że mógł prawie w ogóle nie opuszczać gabinetu, co było jego niedościgłym dotąd ideałem. Ponadto była spokojna, opanowana i nie rzu­cała się w oczy. Michael szczególnie doceniał jej sposób bycia: szara myszka w obszernym kostiumie i pantoflach na niskim obcasie w niczym nie przypominała sekretarek w obcisłych sweterkach i mini, które dotąd go prześlado­wały. Julia nie chciała na siebie zwracać uwagi i nikogo nie chciała w sobie rozkochać. Przychodziła najwcześniej ze wszystkich, wychodziła ostatnia, a w międzyczasie pra­wie nie podnosiła oczu znad papierów.

Teraz też siedziała za biurkiem, milcząca i opanowana, czekając, aż gwałtowna wymiana zdań pomiędzy rodzeń­stwem dobiegnie końca. Ciemne włosy miała ciasno zebrane w koczek z tyłu głowy, szare oczy spokojnie utkwione w Kristinie.

Michael nigdy się nie zastanawiał, czy Julia jest ładna. Nie była klasyczną pięknością, ale mogła się podobać. Nie jemu, oczywiście, tylko tak w ogóle... Michaelowi nie przyszłoby do głowy patrzeć na nią w ten sposób. Doceniał jej przydatność i ani przez chwilę nie planował zrobienia czegokolwiek, co mogłoby spłoszyć najlepszą sekretarkę, jaką kiedykolwiek miał.

Nie narzekał na brak kobiet. Miewał krótkotrwałe związ­ki, bez zobowiązań, których podstawową zaletą było to, że nie przeszkadzały mu w pracy.

- Zobacz, jacy przystojni faceci są na piętnastej stronie.

- Co mnie obchodzą jacyś faceci. - Michael wzruszył ramionami, słysząc głos siostry. - Nie zamierzam się upajać widokiem wysmarowanych tłuszczem kulturystów.

- Nie chodzi o żadnych kulturystów - parsknęła Kristina. - Radzę ci rzucić okiem na tych panów, zwłaszcza jeden z nich jest bardzo interesujący.

Julia zamarła. Miała wrażenie, że widzi, jak ktoś wchodzi na jezdnię wprost pod rozpędzony samochód. Powinna go ostrzec, ale głos uwiązł jej w gardle. Zahipnotyzowana pa­trzyła, jak Michael otwiera magazyn na wskazanej stronie i przebiega wzrokiem nieszczęsną listę. Ciszę przerwał do­piero szelest upadającego na podłogę pisma. Magazyn wy­sunął się z rąk Michaela i leżał teraz u jego stóp niczym konający ptak.

- Kto jest za to odpowiedzialny? - Głos Michaela był martwy i obojętny, spojrzenie - lodowate; słowa padały wyraźne i ciężkie jak kamienie.

W tym pozornym spokoju czaiła się groźba. Julia wie­działa, że wybuch może nastąpić lada chwila. Widywała już u niego ten rodzaj zimnej wściekłości, kiedy coś w firmie szło nie tak jak trzeba. Znała ten ton i ponury, zwiastujący niebezpieczeństwo wzrok.

Kristina chyba się nie zorientowała w sytuacji albo po prostu nic sobie nie robiła z gniewu brata.

- Fajne, prawda? Teraz będziesz jeszcze sławniejszy i wszystkie...

Spojrzał na nią niczym bazyliszek.

- To karygodne naruszenie mojej prywatności! Czy ty tego nie rozumiesz? Jeśli to twój pomysł, jeśli to ty wpadłaś na taki... chwyt reklamowy, jeśli to ty do nich zadzwoni­łaś...

Kristina wzruszyła ramionami.

- Nie mam z tym nic wspólnego.

- To jak się tam znalazłem? Skąd mieli moją fotografię? Przecież ktoś im musiał ją dać!

- Nic im nie dawałam! Sami na to wpadli. Jesteś taki sławny, że to się musiało tak skończyć.

- Wiem, że to teraz bardzo modne zwalać winę na ofiarę - zaczął zdławionym głosem - ale może mi łaskawie wy­tłumaczysz, dlaczego sądzisz, że ponoszę odpowiedzialność za to... to...

Julia nigdy nie widziała jeszcze, żeby zabrakło mu słów. Kristina brawurowo to wykorzystała.

- Zastanów się sam. Masz dwadzieścia dziewięć lat, je­steś samotny, przystojny i bogaty. Należysz do znanej ro­dziny i zajmujesz w rodzinnej firmie odpowiedzialne sta­nowisko. Z czasem pewnie zastąpisz swojego stryja na sta­nowisku generalnego dyrektora. Wszystko to sprawia, że jesteś bardzo łakomym kąskiem i dlatego właśnie znalazłeś się na tej liście.

Michael nie wyglądał na przekonanego.

- A zdjęcie? Może powiesz, że sam je wysłałem?

- Nie wiem, kto to zrobił. Może twoja matka wpadła na pomysł, żeby ogłosić wszem i wobec, jakiego ma wspaniałego syna, w nadziei, że jakaś dziedziczka ogro­mnej fortuny spadnie nam tu z nieba i dorzuci trochę zło­ta do rodzinnego kopczyka. Twoja mamusia, jak wiesz, bardzo lubi pieniądze i zrobiłaby niejedno, żeby je zdo­być.

Zachował kamienną twarz; stał teraz, górując nad obiema kobietami, i Julię ogarnął lęk w obliczu emanującej od nie­go siły. Kristina nic sobie z tego nie robiła.

- Nie zamierzam tracić więcej czasu na podobne głupoty - odezwał się po chwili milczenia. - Julio, czy mogłabyś wyprowadzić moją siostrę?

Odwrócił się i lekkim, lamparcim krokiem poszedł do swojego gabinetu, cicho zamykając za sobą drzwi. W po­koju zapanowała cisza, którą przerwała Kristina.

- Może niepotrzebnie nagadałam na jego matkę, ale to przecież naprawdę stara czarownica, z którą nikt nie może wytrzymać. Poznałaś już Sheilę, prawda?

O tak, spotkała już kiedyś Sheilę, pierwszą żonę Nate'a, matkę Michaela, Kyle'a i Jane. Nate, adwokat i młodszy brat Jake'a, w rodzinnej korporacji zajmował się kontrakta­mi, patentami i wszystkim, co wymagało znajomości prawa oraz jego kruczków. Kristina była córką Nate'a i Barbary, jego drugiej żony, stanowiącej przeciwieństwo Sheili. Julia nie zamierzała się wypowiadać na temat tej ostatniej. Jako osobie zatrudnionej w firmie, nie wypadało jej krytykować matki szefa.

Kristina wcale na to nie czekała. Sama doskonale dała sobie radę z charakterystyką pierwszej żony ojca. .

- Nie wiem, jak to nieszczęsne rodzeństwo Michaela może z nią stale mieszkać. Tatuś mi powiedział, że ona specjalnie zachodziła trzy razy w ciążę, żeby mieć się na kim wyżywać do końca życia i zagwarantować sobie opiekę na starość...

Na szczęście zadzwonił telefon i Julia z ulgą podnios­ła słuchawkę. Kristina chwilę poczekała, a potem w pod­skokach opuściła sekretariat, zabierając z sobą kolorowe pismo.

Reszta przedpołudnia minęła bardzo pracowicie i kiedy koleżanki przyszły zabrać Julię na lunch, zastały ją pogrą­żoną w papierach.

- Pora zrobić sobie przerwę - oznajmiła Lynn. - Dokąd idziemy? Może do Loon Cafe, żeby sobie popatrzeć na japiszony podłączone do komórek. Co wy na to?

Julia zamrugała powiekami.

- To już tak późno? Diana spojrzała na nią z wyrzutem.

- Tak się przejęłaś pracą, że nawet nie zauważyłaś. Trud­no, ale nawet niewolnik ma prawo od czasu do czasu coś przekąsić, i ten czas właśnie nadszedł.

Chodziły tak razem na lunch dwa, trzy razy w tygodniu i zawsze zabierały Julię. Wstała zza biurka i wtedy właśnie wszedł Michael.

- Chciałam iść coś zjeść - wyjaśniła. Spojrzał na nią z mieszaniną zdumienia i niezadowo­lenia.

- Zjeść? - powtórzył tonem człowieka, który nigdy nie pozwala sobie na podobne fanaberie.

Koleżanki wymieniły znaczące spojrzenia.

- Tak, dokończę po powrocie - powiedziała. Nie jest niewolnicą i ma prawo do chwili odpoczynku.

Michael położył na jej biurku stos dyskietek.

- Trudno, poczekam z tym do twojego powrotu. - Od­wrócił się i zniknął za drzwiami gabinetu.

Margaret zadygotała, jakby przeniknął ją na wylot mroźny powiew.

- Brr, jak zimno! Kiedy ten człowiek wchodzi, tempe­ratura spada poniżej zera. Prawdziwy sopel lodu.

Diana cicho zachichotała.

- Zrobiłby karierę, gdyby się przerzucił na produkcję mrożonek...

Julia stanęła w obronie swojego szefa.

- Ma dzisiaj niedobry dzień - powiedziała, nie wspo­minając o nieszczęsnej liście - i mnóstwo ważnych spraw na głowie.

Opuściły biuro i ruszyły korytarzem w stronę windy.

- A czy on w ogóle miewa dobre dni? - skrzywiła się Lynn. - Widziałaś, żeby się kiedyś uśmiechnął?

- Jest po prostu bardzo opanowany. - Julia znowu ujęła się za Michaelem. - To bardzo miły człowiek, kiedy się go lepiej pozna.

Margaret nie wyglądała na przekonaną.

- Skoro tak mówisz... - powiedziała i zaraz się oży­wiła. - Zjedzmy lepiej coś na ulicy, dobrze? Przejdziemy się i ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin