GrabarzPolski023.pdf

(19461 KB) Pobierz
Grabarz Polski
# 23
WYWIAD: EMPTY PLAYGROUND
FILMOWY HORROR U BERGMANA
HORROR SATANISTYCZNY - PRZEGLĄD WYBRANYCH DZIEŁ
HITCHCOCK: WCZESNE FILMY MISTRZA CZĘŚĆ 2
FILMY: A Nightmare on Elm Street, Diabelskie igraszki, Dotknięcie meduzy, Mulberry Street,
Pandorum, The Human Centipede, Zombie SS
KSIĄŻKI: Cmętaż zwieżąt, Czarownice z Salem, Intruzi, Kilka godzin przed świtem, Krew Manitou
GRY: Zombiaki II: Atak na Moskwę
MARCIN „GRABARZ” GRABLEWSKI „BEAST WITHIN” (OPOWIADANIE)
PAWEŁ DEPTUCH „ZAŁOŻĘ SIĘ Z TOBĄ O DYCHĘ...” (OPOWIADANIE)
388328629.012.png 388328629.013.png 388328629.014.png 388328629.015.png
A NIGHTMARE ON ELM STREET
A NIGHTMARE ON ELM STREET
USA 2010
DYSTRYBUCJA: BRAK
REŻYSERIA:
SAMUEL BAYER
OBSADA:
JACKIE EARLE HALEY
ROONEY MARA
KYLE GALLNER
KATIE CASSIDY
nieniom twórców, że historię mordercy
i pedoila ze Springwood potraktują bar-
dzo poważnie i bez charakterystycznego
dla oryginału przymrużenia oka. Niestety
powaga efektu końcowego pozostawia
wiele do życzenia, bo jak miałbym trak-
tować poważnie ilm, który z logiką czy
jakąkolwiek spójnością fabularną ma
niewiele wspólnego?
płciowość ilmu: dawno nie widziałem
już horroru, który byłby tak absolutnie
nijaki. Film Bayera ani grzeje, ani ziębi,
a robi to w taki sposób, że już po kilku-
nastu minutach można doznać uczucia
mdłości. To tak, jakbyście przeżuwali
makaron ugotowany w nieposolonej
wodzie. Na początku niby nic, ale po
chwili jego bezpłciowość stanie się nie
do zniesienia. Plastyczność wizji leży
i kwiczy, a ekipa, która miała do wyko-
rzystania 35 milionów dolarów pokazała
na ekranie tak obrzydliwie toporne CGI,
że powinna się za nie wstydzić. I gdyby
nie Haley oraz jego świetna kreacja, ilm
dostałby najniższą notę. Ale w całym tym
bagnie Fred jest zadziwiająco wyrazisty:
obleśny, zły do szpiku kości i cholernie
ciekawy.
X
X
X
X
X
Dziurawy jak ser szwajcarski nowy
„Koszmar” opowiada historię grupki
drewnianych dwudziestokilkulatków ki-
blujących chyba z zapałem, bo kiedy
ich poznajemy, magicznym trafem są
w liceum. I chociaż większość ilmów
o zarzynanej jak świnie w rzeźni mło-
dzieży jest zbudowana na tej infantylnej
podstawie, w przypadku nowego „Kosz-
maru” jest to bardzo rażące w oczy.
Każde z nich nękane jest w snach przez
Freda Kruegera, potwornie oparzonego
mężczyznę, który kiedyś był woźnym
w Springwoodzkiej podstawówce.
Brzmi to, jak sądzę, znajomo. To fakt,
fabularnie od czasu Cravena zmieniło
się niewiele, bo nawet niektóre sceny są
jawnym ukłonem w stronę oryginału (jak
scena z Nancy zasypiającą w wannie).
Zmianie uległy natomiast imiona boha-
terów i cała nieistotna kosmetyka. Re-
wolucji żadnej jak nie było, tak nie ma.
Rewolucji ani rewelacji, bo cicho liczy-
łem, że nowy „Koszmar” połknie oryginał
bez przekąski. Niestety ilmowi Crave-
na nie dorósł nawet do pięt i powodów
takiego stanu rzeczy jest co najmniej
kilka. Po pierwsze jest to rażąca bez-
Odkąd w sieci pojawiały się pierwsze
materiały promocyjne, zdjęcia z planu,
make up nowego Freda (w tej roli rewe-
lacyjny Haley - jedyny jasny punkt ilmu),
teasery i trailery, węszyłem w tym projek-
cie spory potencjał i murowany materiał
na świetny horror, także dzięki zapew-
Szkoda tylko, że jest on wyrwany z innej
bajki - zupełnie odmiennej od tej dziura-
wej i naiwnej historii, jaką po kilku minu-
tach staje się „Koszmar”.
Stałem murem za wszystkimi dotychczasowymi przerób-
kami, jakie wyszły spod skrzydeł Platinum Dunes, bo to,
w czym maczali swoje palce Fuller i Bay było po prostu
dobre. Wystarczy wspomnieć rewelacyjną „Teksańską
masakrę piłą mechaniczną”, którą wypłynęli na szerokie
wody, czy przedostatnie ich dziecko - powrót nieco zaku-
rzonego już Jasona Voorheesa na kinowe ekrany.
Niestety w przypadku nowego „Koszmaru” powiem
już na początku, szczerze i bez ogródek, że jest to
niemalże nieoglądalny chłam.
2
3
388328629.001.png 388328629.002.png 388328629.003.png
STEP HEN KING - Cm ętarz zwieżąt (Pet Sematary )
---------- ---------- ---------- ----------
Wydawca: Alba tros 20l0
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Ilość stron: 38 8
Pierwszy autor, jaki od razu
kojarzy się z horrorem to oczy-
wiście Stephen King. I nie bez-
podstawnie. Król zasłużył sobie
na taką pozycję latami pracy
i jego wkładu w literaturę gro-
zy zakwestionować się nie da.
Na dziełach Kinga wzoruje się
masa początkujących autorów, a ci naj-
wybitniejsi są doń nieraz porównywani.
Sielankę burzy ulica, prze-
cinająca osiedle. Większość
domowych zwierząt ląduje
pod kołami samochodów, nie
zostawiając po sobie nic poza
krwawymi plamami na asfal-
cie. Nieraz dotyka to także
ludzi. Wyprawa Churchilla na
tamten świat to tylko kwestia czasu, więc
Luis widząc jego zwłoki na jezdni, czuje,
że oto spełniło się nieuniknione. Jednak
okazuje się, że śmierć to nie koniec, na
pewno nie w sąsiedztwie Smętarza dla
zwierzaków.
„Cmętarz zwieżąt” to jeden z najbar-
dziej przerażających horrorów nie tylko
spośród książek Kinga, ale wszystkich
do tej pory napisanych. Mimo upływu
lat (pierwsze wydanie pojawiło się 1983
roku) opowieść nie straciła niczego
w swej wymowie. Znajdziemy tu wszyst-
ko, co dla Kinga charakterystyczne, ale
w połączeniu ze świeżością i swego rodza-
ju radością z pisania, właściwą młodym
stażem autorom. Ta historia unosi Kinga,
co udziela się również czytelnikowi.
W okolicznym lesie znajduje się miej-
sce pochówku dla domowych zwierząt.
Od lat traiają tu pupile mieszkańców,
zwykle pogrzebem zajmują się dziecia-
ki, nie dziwi więc specyiczna nazwa,
najeżona ortografami. Jakież musi być
zdziwienie Luisa, gdy Jud prowadzi go
jeszcze dalej w lasy, by tam pochować
Churchilla. Na pewno nie mniejsze niż to,
gdy w kilka dni później kot powraca do
domu. Wprawdzie żywy, ale odmieniony.
Tłem akcji jest oczywiście amerykańskie
osiedle na przedmieściach, jak zawsze
ukazane w sposób sielski i idealny. Cze-
go tu nie ma? Do pięknego, starego domu
w Maine wprowadza się typowa rodzina,
która próbuje urządzić się w nowym miej-
scu. Luis Creed to lekarz, szczęśliwy
mąż i ojciec dwójki dzieci, Ellie i Gage’a.
Reedowie od razu zaprzyjaźniają się
z mieszkającym po sąsiedzku Judem,
staruszkiem nad wyraz sprawnym jak
na swój wiek. Okazuje się, że dźwiga on
brzemię tajemnicy, jaka czai się w po-
bliskim lesie. Pozornie wydawałoby się,
że kot, który przyjeżdża wraz z rodziną
nie odegra żądnej większej roli. No wła-
śnie, pozornie. To akurat Churchill stanie
się przyczyną tragedii, jaka spadnie na
Reedów.
Główną osią fabularną ksiązki jest pro-
blem śmierci i utraty najbliższych. Czy
człowiek oprze się pokusie wydarcia uko-
chanych osób z zaświatów, nawet jeśli ci
już nigdy nie będą sobą? Samo pytanie
o granice człowieczeństwa wybrzmiewa
u Kinga nad wyraz głośno. Znakomicie
udaje mu się kreacje bohaterów, oprócz
makabry czytelnik dostaje świetnie skro-
joną warstwę psychologiczną.
„Cmętarz” to horror, po przeczytaniu któ-
rego będziemy zwlekać ze zgaszeniem
światła. No bo, Czytelniku… Co by się
stało, gdyby na cmentarzu Indian pocho-
wać nie kota, a prawdziwą osobę…?
5
388328629.004.png 388328629.005.png
Karcianki to bardzo specyiczny rodzaj gier towarzyskich. Zawieszone
są gdzieś pomiędzy popularnym pokerem czy tysiącem a typowymi,
bardziej fabularnymi rozgrywkami planszowymi. Na ogół traktujemy je
jako gry w wersji light: odchudzone do granic możliwości - a w każdym
razie do pojedynczej talii kart - muszą przyciągać dobrym pomysłem
oraz szybką i uproszczoną rozgrywką. Nie inaczej jest w przypadku
„Zombiaków II”, kontynuatora dobrze wspominanej edycji z 2003 roku.
Mechanika gry jest niemal identyczna
jak w pierwszej części. Gracze rozkłada-
ją przed sobą karty symbolizujące cmen-
tarz i ludzkie barykady, a pomiędzy nimi
pięć przecznic. I tyle. Nie trzeba rzucać
kośćmi ani korzystać z kalkulatora, nie
ma także potrzeby skrzętnego zapisy-
wania statystyk i wydarzeń. Wszystko
dzieje się z naturalną łatwością i zgod-
nie z przykazanym przez Boga biegiem
rzeczy. Tak więc na najbliższej cmenta-
rzowi przecznicy pojawiają się tytułowi
nieumarli bohaterowie i krokiem swo-
bodnym, wdzięku pełnym przesuwają
się ku ostatniej ludzkiej ostoi. Gracz
kontrolujący zastępy zombie zagrywa
odpowiednie karty - może, dla przykła-
du, rzucić na wyimaginowaną planszę
nowego, cuchnącego zgnilizną herosa
bądź zastosować któryś z ruchów spe-
cjalnych. Ludzie są w nieco gorszym po-
łożeniu: w zasadzie mogą tylko czekać
na nieproszonych gości, przedłużając
przy tym swoją żałosną i skazaną na
bolesny inał egzystencję własnym ar-
senałem karcianych środków. Niejeden
bohater komputerowego hack and slash
byłby dumny ze śmiercionośnego zaso-
bu, który otrzymali do ręki żywi i gorący:
pistolety i karabiny, trolejbusy i kamazy,
miny i zasieki, a nawet wódkę, która - jak
na porządną siwuchę przystało - zwięk-
sza moc innych zjawisk...
- największy zombie. Najsłabiej w cało-
ści prezentuje się marna instrukcja ob-
sługi, jedna z tych, które powstały praw-
dopodobnie w ostatniej chwili i zgoła bez
przygotowanego planu ewakuacyjnego.
Opisane na pojedynczej kartce papieru
zasady składają się głównie z wielu efek-
townych dziur, w które co i rusz wpada
zdezorientowany gracz. Sama lektura,
rzecz jasna, nie powoduje dyskomfor-
tu, natomiast próba przebrnięcia przez
pierwsze partie: jak najbardziej. Autor
instrukcji zapomniał o wielu istotnych
sprawach, zapewne uznając, że skoro
on wie, o co chodzi, to pewnie każdy
inny będzie wiedział. Niestety, wątpliwo-
ści muszą rozstrzygać sami gracze, dla
pewności generując osobną instrukcję
obsługi, by wprowadzić do gry element
konsekwencji i przewidywalności. Oso-
biście bardzo nie lubię takich zagrań.
Autorzy powinni do każdego nabywcy
swojego produktu podchodzić jak do ko-
goś całkowicie zielonego (i to bynajmniej
nie z powodu powstania z grobu...).
W „Zombiakach II” świetnie odnajdą się
natomiast wszyscy ci, którzy znają i pa-
miętają zasady gry z poprzedniej części,
jak i ci szczęśliwcy, którzy miast na in-
strukcji opierać się mogą na radach in-
nych, bardziej doświadczonych graczy.
sowanie rozgrywki: ewidentną prze-
wagę mają tutaj nieumarli, którzy przy
graczach o równym doświadczeniu
mają przynajmniej kilkakrotnie wyższe
szanse na zwycięstwo. Przyznam, że
na pierwszych dziesięć partii zaled-
wie raz zdarzyło mi się dotrwać do
ludzkiego zwycięstwa, które nastąpić
może tylko w jeden, bardzo oddalony
w czasie sposób: poprzez wyczerpanie
przez zombie wszystkich kart i wycią-
gnięcie „Świtu”.
ludzkich barykad bądź też przerabia-
nia całkiem sprawnych nieumarłych
w bardziej konsekwentną wersję trupów.
„Zombiaki II” wypełniają lukę w świecie
gier, oferując nieskomplikowaną i nie-
powodującą oparzeń mózgu rozrywkę,
opartą przy tym na bardzo dobrym po-
myśle, a niezaprzeczalną zaletą „Ata-
ku na Moskwę” (taki jest podtytuł „ZII”)
jest możliwość rozegrania partii niemal
wszędzie, gdzie dysponować można
niewielkim fragmentem przestrzeni, na
którym pomieściłoby się kilka rozłożo-
nych kart, i kwadransem czasu do twór-
czego zaginięcia...
Nawet przy uwzględnieniu wszystkich
powyższych żalów „Zombiaki II” to bar-
dzo ciekawa i wciągająca gra. Zaletą nie
do przecenienia jest szybkość rozgryw-
ki i łatwość, z jaką wszystko się dzieje.
Byłoby jeszcze łatwiej i milej, gdyby au-
torzy dokładniej przetłumaczyli swój za-
mysł, ale z drugiej strony, niechaj o grze
świadczy fakt, że żadna z wymienionych
wad nie zniechęciła piszącego te słowa
recenzenta do dalszego szturmowania
Do minusów - ale tylko teoretycznie - za-
liczyć można także brak znaczników ran
dla zombie. Tu jednak muszę autorów
usprawiedliwić: jakże bowiem byłoby
możliwe wepchnięcie do tak niewielkie-
go i podręcznego pudełeczka kilku czy
kilkunastu dodatkowych elementów?
Drażnić może także kuriozalne zbalan-
Rozgrywka, jak wynika z powyższego,
jest niezwykle prosta. Gracze wykonują
swoje ruchy naprzemiennie, dobierając
przy tym karty - każdy ze swojej, osobnej
puli. Nieco gorzej ma się rzecz ze szcze-
gółami, wśród których tkwi - jak wiadomo
6
7
388328629.006.png
THE DAISY CHAIN
DIABELSKIE IGRASZKI
IRLANDIA, WIELKA BRYTANIA 2008
DYSTRYBUCJA: MONOLITH
REŻYSERIA:
AISLING WALSH
OBSADA:
MHAIRI ANDERSON
SAMANTHA MORTON
DAVID BRADLEY
STEPHEN MACKINTOSH
łeczeństwa wiejskiego, które drążone
przez wspólną winę zmuszone jest
wreszcie skierować wzrok na trudną
prawdę. Posłańcem reżyserka uczyniła
moce zza grobu. W „Diabelskich igrasz-
kach” Aisling Walsh, autorka między
innymi „Szkoły dla łobuzów”, kontynu-
uje przewodnią myśl irlandzkiego kina
grozy, skupiając się na socjologicznym
aspekcie opowiadanej historii.
„Diabelskie igraszki” w opisie fabuły
przypominać mogą inne ilmy z demo-
nicznymi dziećmi. Skojarzeniu sprzyja
fakt, że nie tak dawno mogliśmy oglądać
chociażby „Sierotę” oraz „Yulenkę”, któ-
rych wspomnienie jest nadal żywe, lecz
pozornie dobry trop okazuje się mylny -
„Diabelskie igraszki” nie są ilmem gro-
zy, a jedynie na taki pozują, i to zapewne
nieświadomie. Reżyserkę bardziej inte-
resuje perspektywa kobiety, która z mia-
sta przenosi się na zapadłą wieś i musi
zderzyć się z wcześniej nieznanymi jej
postawami wobec wyróżniającego się
dziecka. Marta spotyka się z niechęcią
nie tylko dorosłych, dających jej do zro-
zumienia, że Daisy zabiła swoich rodzi-
ców i brata, ale także dzieci, bojących
się „dziwoląga”. Sam Tomas wydaje się
zazdrosny o rosnące zaangażowanie
Marty w opiekę nad dziewczynką. Nad
obrazem ciąży niby pytanie o nadnatu-
ralne pochodzenie Daisy, lecz jest ono
jedynie pretekstowe i służy zapewne
X
X
X
X
X
Najbardziej bodaj charakterystyczny
dla Szmaragdowej Wyspy stwór, Lepre-
chaun, który doczekał się w Hollywood
już sześciu odsłon swoich przygód, jest
prawie że utożsamiany jest z Warwic-
kiem Davisem. Jednak europejskich
twórców wydaje się fascynować w Ir-
landii nie tania groza przemieszana ze
śmiechem, lecz społeczny aspekt przed-
stawianych zdarzeń. W „Egzorcyzmach
Dorothy Mills” Agnes Merlet zajęła się
analizą mentalności zamkniętego spo-
Marta i Tomas, cierpiący po stracie nowo
narodzonego dziecka, przenoszą się do
rodzinnego domu stojącego gdzieś na
irlandzkim wybrzeżu pośród zaledwie
kilku innych chat. Gdy ich sąsiedzi giną
w pożarze, para przygarnia tymczasowo
ich córkę Daisy, cierpiącą na niesprecy-
zowaną, przypominającą autyzm przy-
padłość. Marta znajduje w dziewczynce
substytut zmarłej córeczki, kompletnie
poświęcając się jej wychowaniu. Miesz-
kańcy wioski nieprzychylnie patrzą na
zażyłość matki i jej przybranego dziecka,
łącząc wszystkie tragiczne wypadki, któ-
re miały miejsce w okolicy, z obecnością
Daisy. Dziewczynka zostaje nazwana
„złym duszkiem”.
potrzebom komercyjnym, zwiększając
fabularną atrakcyjność.
„Diabelskich igraszek” nie ratuje podjęty,
niezwykle interesujący temat z uwagi na
kwestie formalne - historia jest opowie-
dziana w sposób legmatyczny. Składa
się na to między innymi błędne opero-
wanie tempem, które ilm co chwilę gubi,
a także monotonia pejzażu, skądinąd
przepięknie fotografowanego. Walsh nie
potrai wydobyć głębi leżącej w snutej
przez siebie opowieści, ponurej i mę-
czącej.
Demony rustykalnej Irlandii są coraz chętniej odkrywane
przez kino. Leżące z dala od londyńskiego zgiełku,
niemal dziewicze rejony w oczach miłośnika legend
i podań jawią się jako siedlisko mocy niezwykłych.
8
9
388328629.007.png 388328629.008.png 388328629.009.png 388328629.010.png 388328629.011.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin