Anka, 1956
Anka, to już trzy i pół roku, długo ogromnie, a nie ma takiego dnia, takiego kroku, żebym nie wspomniał o mnie:o mnie, osieroconym przez ciebie, i choć twardość sobie wbijam w łeb, nie widzę cię w żadnym niebie i nie chcę takich nieb!Żadna tu filozofia sprawy tej nie zgładzi: mojej matce, mojej siostrze było: Zofia, i jakoś czas na to poradził.A ja myślę i myślę o tobie po przebudzeniu, przed snem... Może ja jestem coś winien tobie? — bo ja wiem.Na Powązkach ośnieżona mogiła, brzozy coś mówią szelestem... Powiedz, czyś ty naprawdę była, bo ja jestem...
prosze