R.A. Salvatore - Dziedzictwo Mrocznego Elfa 03 - Mroczne oblężenie.pdf

(1145 KB) Pobierz
143752359 UNPDF
R. A. SALVATORE
MROCZNE OBLĘŻENIE
(Siege of Darkness)
Dziedzictwo mrocznego Elfa 3
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Dla Lucy Scaramuzzi, najprawdziwszej z nauczycielek, która nauczyła mnie, jak stworzyć
książkę - nawet mimo tego, że wszystkie moje pomysły w drugiej klasie zostały skradzione ze
Snoopy'ego!
PROLOG
Na pozór wydawała się zbyt pięknym stworzeniem, by przemierzać wirujący szlam tej
zadymionej warstwy Otchłani. Zbyt pięknym, bowiem jej rysy były doskonale wycyzelowane i
delikatne, a lśniąca mahoniowa skóra dawała jej wygląd ożywionego dzieła sztuki, obsydianowej
rzeźby, w którą tchnięto życie.
Otaczające ją potworne istoty, pełzające ślimaki i nietoperzoskrzydłe stwory,
obserwowały każdy jej ruch, miały na nią baczenie. Nawet największe i najsilniejsze z nich,
gigantyczne czarty, które mogłyby zniszczyć spore miasto, utrzymywały bezpieczną odległość,
bowiem wygląd mógł być zwodniczy. Choć piękna kobieta wydawała się delikatna, nawet krucha
jak na standardy potwornych stworów Otchłani, z łatwością mogła zniszczyć każdego
obserwującego ją teraz czarta, dowolnych dziesięciu czy pięćdziesięciu z nich.
One to również wiedziały i jej przejście nie było zakłócane. Była to Lloth, Pajęcza
Królowa, bogini drowów, mrocznych elfów. Była ucieleśnieniem chaosu, instrumentem
zniszczenia, potworem pod delikatną fasadą.
Lloth spokojnie wkroczyła w region wysokich, grubych grzybów, zebranych w kępki na
małych wysepkach pośród brudnego wiru. Przechodziła bez obaw z jednej wyspy na drugą,
krocząc tak lekko po przelewającym się szlamie, że nie brudziły się nawet podeszwy jej
delikatnych, czarnych pantofli. Natknęła się na wielu najsilniejszych mieszkańców tego poziomu,
nawet prawdziwe czarty tanar'ri, śpiące pomiędzy owymi kępami grzybów. Wszystkie te
zirytowane stworzenia budziły się powarkując i obiecując wieczne tortury i wszystkie odczuwały
ogromną ulgę, gdy Lloth domagała się od nich zaledwie jednej odpowiedzi na jedno pytanie.
- Gdzie on jest? - pytała za każdym razem i choć żaden z potworów nie znał dokładnego
miejsca pobytu wielkiego czarta, ich odpowiedzi prowadziły Lloth dalej, aż odnalazła
poszukiwaną bestię, wielkiego dwunożnego tanar'ri z psim pyskiem, rogami byka i strasznymi
skórzastymi skrzydłami, zwiniętymi za jego ogromnym cielskiem. Wyglądając na dość
znudzonego, siedział w fotelu, jaki wyrzeźbił z jednego z wielkich grzybów, ułożywszy
groteskową głowę na podniesionej dłoni. Brudne, zakrzywione pazury ocierały się rytmicznie o
blady policzek. W drugiej dłoni bestia trzymała rozwidlony bicz, którym zamachiwała się co
jakiś czas, smagając bok grzybowego fotela, gdzie przykucnęło nieszczęsne pomniejsze
stworzenie, jakie wybrała na tortury w tej chwili wieczności.
Pomniejszy stwór zawył i zaskomlał żałośnie, a to ściągnęło na niego kolejne bezlitosne
uderzenie bicza czarta.
Siedząca bestia warknęła nagle, podnosząc głowę i wpatrując się bacznie czerwonymi
oczyma w dym, wirujący wszędzie dookoła grzybowego tronu. Wiedziała, że coś znajduje się w
pobliżu, coś potężnego.
W pole widzenia weszła Lloth, nie zwalniając nawet w najmniejszym stopniu, gdy
przypatrywała się potworowi, największemu w tej okolicy.
Gardłowy warkot wydobył się spomiędzy warg tanar'ri, warg, które wykrzywiły się w
paskudny uśmiech, po czym opuściły w grymasie, gdy potwór przyjrzał się pięknemu kąskowi
wchodzącemu do jego leża. Z początku czart uznał Lloth za dar, zagubioną mroczną elfkę, z dala
od Planu Materialnego i swego domu. Niewiele czasu zajęło jednak czartowi domyślenie się
prawdy.
Usiadł prosto w swym fotelu. Następnie z niewiarygodną szybkością i płynnością jak na
kogoś o swych wymiarach podniósł się do pełnej wysokości czterech metrów, górując nad
intruzką.
- Usiądź, Errtu - poprosiła go Lloth, machając niecierpliwie ręką. - Nie przyszłam tu, by
cię zniszczyć.
Dumny tanar'ri wydał z siebie drugi warkot, jednak nie zbliżył się do Lloth, rozumiejąc,
że z łatwością mogłaby zrobić to, czego jak twierdziła, nie przyszła tu zrobić. Errtu wciąż stał, po
prostu po to, by zachować odrobinę swej dumy.
- Usiądź! - powiedziała nagle Lloth, a Errtu, zanim jeszcze zarejestrował swój ruch,
zauważył, że siedzi z powrotem na grzybowym tronie. Zdenerwowany podniósł bicz i smagnął
skamlającą bestię, która rozpłaszczyła się przy nim na ziemi.
- Dlaczego tu jesteś, drowko? - mruknął Errtu. Jego głęboki głos przechodził w
zgrzytliwe, wyższe tony niczym drapanie paznokciami po talerzu.
- Słyszałeś o zamieszaniu w panteonie? - zapytała Lloth. Errtu przez długą chwilę
zastanawiał się nad tym pytaniem. Słyszał oczywiście, że bogowie Krain kłócą się, przechodząc
samych siebie w knowaniach, walce o władzę i wykorzystując inteligentne pomniejsze
stworzenia jako marionetki w swych prywatnych gierkach. W Otchłani oznaczało to, że
mieszkańcy, nawet większe tanar'ri takie jak Errtu, były często angażowane w niechciane
polityczne intrygi.
Errtu uznał, że właśnie coś takiego się tutaj dzieje, i obawiał się tego.
- Zbliża się czas wielkich sporów - wyjaśniła Lloth. - Czas, kiedy bogowie zapłacą za swą
głupotę.
Errtu zachichotał chrapliwym, strasznym głosem. Padł na niego ganiący wzrok Lloth.
- Dlaczego taki przypadek miałby cię niepokoić, Pani Chaosu? - spytał czart.
- Kłopoty te będą wykraczać poza mnie - wyjaśniła ze śmiertelną powagą Lloth. - Będą
wykraczać poza nas wszystkich. I ktoś z przyjemnością mógłby obserwować, jak to głupcy z
panteonu miotają się dookoła, odarci ze swej fałszywej dumy, niektórzy nawet zostaną zabici,
lecz każda czczona istota, która nie będzie ostrożna, znajdzie się w kłopotach.
- Lloth nigdy nie była znana z ostrożności - wtrącił się cierpko Errtu.
- Lloth nigdy nie była głupia - szybko odparła Pajęcza Królowa. Errtu przytaknął, lecz
siedział przez chwilę w ciszy na swym grzybowym tronie, przetrawiając to wszystko.
- Co to ma wspólnego ze mną? - zapytał w końcu, bowiem tanar'ri nie były czczone, tak
więc Errtu nie czerpał swych mocy z modlitw jakichkolwiek wiernych.
- Menzoberranzan - odparła Lloth, nazywając osławione miasto drowów, największą
siedzibę swych wyznawców w całych Krainach.
Errtu przekrzywił swą groteskową głowę.
- Miasto już jest w chaosie - wyjaśniła Lloth.
- Tak jak sobie tego życzyłaś - wtrącił się Errtu i parsknął. - Tak jak to zaaranżowałaś.
Lloth nie zaprzeczyła.
- Istnieje jednak niebezpieczeństwo - ciągnęła piękna drowka. - Jeśli dopadną mnie
kłopoty panteonu, modlitwy moich kapłanek pozostaną bez odpowiedzi.
- Czy oczekujesz, że ja na nie odpowiem? - spytał z niedowierzaniem Errtu.
- Wierni będą potrzebować ochrony.
- Nie mogę iść do Menzoberranzan! - ryknął nagle Errtu, wylewając z siebie swą
wściekłość, nagromadzoną przez lata wygnania. Menzoberranzan było miastem w Podmroku
Faerunu, wielkim labiryncie, leżącym pod powierzchnią świata. Choć jednak było oddzielone od
powierzchni kilometrami grubej skały, wciąż należało do Planu Materialnego. Przed laty Errtu
był na tym planie, na wezwanie pomniejszego czarodzieja, i pozostał tam w poszukiwaniu
Crenshinibona, kryształowego reliktu, potężnego artefaktu z przeszłości, z czasów wielkiej
magii. Ogromny tanar'ri był tak blisko reliktu! Wszedł do wieży, jaką stworzył on na swoje
podobieństwo, i współpracował z jego właścicielem, żałosnym człowiekiem, który i tak wkrótce
po tym zginąłby, pozostawiając czartowi swój hołubiony skarb. Wtedy jednak Errtu natknął się
na mrocznego elfa, renegata z trzódki samej Lloth, z Menzoberranzan, miasta, którego ochrony
najwyraźniej teraz od niego wymagała.
Drizzt Do'Urden pokonał Errtu, zaś dla tanar'ri porażka na Planie Materialnym oznaczała
sto lat wygnania w Otchłani.
Teraz Errtu trząsł się wyraźnie z wściekłości, a Lloth cofnęła się o krok, przygotowując
się na wypadek, gdyby bestia zaatakowała, zanim zdąży przedstawić swą propozycję.
- Nie możesz iść - zgodziła się - jednak twoi słudzy mogą. Dopilnuję, żeby brama była
otwarta. Wszystkie kapłanki z mojej domeny będą się nią bez ustanku zajmować.
Słowa zatonęły w donośnym ryku Errtu.
Lloth rozumiała źródło tego bólu - największą przyjemnością dla czarta było swobodne
przemierzanie Planu Materialnego, wyzywanie słabszych dusz oraz słabszych ciał rozmaitych
ras. Lloth rozumiała, lecz nie czuła do niego sympatii. Lloth nigdy nie czuła sympatii do żadnego
stworzenia.
- Nie mogę ci odmówić! - przyznał Errtu, a jego wielkie, wybałuszone, przekrwione oczy
paskudnie się zmrużyły.
Jego słowa były dość prawdziwe. Lloth mogła zapewnić sobie jego pomoc, ofiarowując
mu po prostu w zamian życie. Pajęcza Królowa była jednak sprytniejsza. Gdyby uwięziła Errtu i,
jak się spodziewała, zostałaby porwana przez nadciągającą burzę, Errtu mógłby uciec z niewoli
albo też, co gorsza, odnaleźć sposób, by uderzyć w samą Lloth. Pajęcza Królowa była do granic
niegodziwa i bezlitosna, jednak, ponad wszystko inne, była inteligentna. Miała w zanadrzu lep na
tę muchę.
- To nie jest groźba - powiedziała do czarta. - To propozycja.
Errtu nie przerywał jej. Znudzony i rozwścieczony czart drżał na skraju załamania.
- Mam dar, Errtu - wycedziła. - Dar, który pozwoli ci zakończyć wygnanie nałożone na
ciebie przez Drizzta Do'Urdena.
Tanar'ri nie wydawał się przekonany.
- Żaden dar - mruknął - żadna magia nie może przełamać zasad wygnania. Zakończyć je
może tylko ten, kto je nałożył.
Lloth przytaknęła twierdząco. Nawet bogini nie miała dość mocy, by wystąpić przeciwko
tej zasadzie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin