Do końca będę człowiekiem lewicy.docx

(16 KB) Pobierz

Do końca będę człowiekiem lewicy - rozmowa z gen Wojciechem Jaruzelskim

 

Napisał(a): Paweł Dybicz w wydaniu 33/2012.

 

Gdyby w latach 1944-1945 Polska mogła się stać w pełni suwerenna i demokratyczna, to jedynie w kształcie okrojonym terytorialnie

 

Rozmawia Paweł Dybicz

 

Panie generale, gdy pan patrzy wstecz, to co pan myśli, na jaki osąd historii liczy?

– Zacznę od żartobliwego powiedzenia – „starzy ludzie lubią dawać dobre rady, kiedy już nie mogą dawać złych przykładów”. Do tego dochodzi mój stan zdrowia, a w tym tzw. chemia, która „rozkleja” człowieka i fizycznie, i psychicznie. Mimo to zgodziłem się na naszą rozmowę jedynie dlatego, iż „Przegląd” od lat systematycznie czytam, cenię i lubię. Nie chcę, ażeby odpowiedź na pańskie pytanie zabrzmiała pretensjonalnie. Ograniczę się więc do stwierdzenia, iż ocena historyczna „na pstrym koniu jeździ”. Jednych winduje ponad miarę, a drugich strąca w przepaść. Jeśli oceny dotyczą wydarzeń i osób z najnowszej historii, to tym bardziej „zainfekowane” są politycznie. Tak było, jest i prawdopodobnie będzie. Odczuwam to aż nadto.

 

Pana droga życiowa wiodła od prawicy do lewicy.

– Pochodzę z warstwy społecznie uprzywilejowanej. Politycznie miało to wyraz prawicowy. Swe młode lata widzę jak przez różową mgłę. Jednakże doświadczenia życiowej, a zwłaszcza żołnierskiej drogi, nauka, lektury itd. pozwoliły przewartościować wiele ocen

i poglądów. Stałem się, jestem i będę już do końca człowiekiem lewicy. Na tej drodze błądziłem, ale nie zabłądziłem. Udało się zapobiec katastrofie i narodowej tragedii. Opisuję to szczegółowo, dokumentalnie w – niestety mało znanych – książkach „Ostatnie słowo” oraz „Starsi o 30 lat”. W ostatecznym wyniku doszliśmy do historycznego kompromisu, do demokracji. Przede wszystkim liczy się finał.

 

A jak pan patrzy na drogę, którą przeszła Polska w XX w.?

– Nie przeszliśmy z krainy absolutnego zła do krainy powszechnej szczęśliwości. Ani zło nie było absolutne, ani szczęśliwość nie jest powszechna. Socjalizm – przy wszystkich swoich ułomnościach i nawet ciężkich grzechach, zwłaszcza w okresie stalinowskim, to była epopeja odbudowy i uprzemysłowienia kraju, wielki

skok kulturowy, szybki, bezprecedensowy awans społeczny milionów ludzi z upośledzonych przez wieki warstw. W jednej ze swych książek napisałem, że bywają święci ludzie, ale nie ma świętych państw, rządów, partii, ruchów społeczno-politycznych. Cel nawet wzniosły nie uświęca automatycznie wszystkich środków. Doceniam jednak historyczną rolę „Solidarności”, szanuję tych, którzy walczyli w imię demokracji, odczuwając nieraz dotkliwe tego skutki. Reasumując: nie ulega wątpliwości, iż współczesna rzeczywistość i politycznie, i gospodarczo zdecydowanie przewyższa tę minioną.

 

Nie brak jednak takich, którzy otwarcie mówią, że stracili na transformacji.

– Istotnie, społecznie sytuacja wygląda inaczej. Chociażby bezpieczeństwo socjalne i zakres świadczeń społecznych, tzw. spożycie zbiorowe. A przede wszystkim ogromne kontrasty – wyżyny bogactwa i doliny biedy, nawet nędzy. Nie chcę być złośliwy, ale muszę przypomnieć, iż właśnie większej sprawiedliwości społecznej domagała się historyczna „Solidarność”. Chociażby słynnych 21 gdańskich postulatów, wśród których około połowy miało populistyczny, można powiedzieć ultrasocjalistyczny, charakter. Było to społecznie ponętne, politycznie efektywne, ale gospodarczo destrukcyjne. Dziś 14. postulat brzmi jak kiepski żart – 55 lat wieku emerytalnego dla mężczyzn i 50 lat dla kobiet. W gospodarce rynkowej materialne kontrasty są nieuchronne, powinny jednak być korygowane, łagodzone.

 

To niezbywalna rola oraz polityczny i moralny obowiązek lewicy. Właśnie dlatego jest ona tak potrzebna. Słusznie przed laty mówił – za co był zresztą krytykowany – Lech Wałęsa o tzw. lewej nodze. Dobitnie to akcentuje i działa w tym kierunku Aleksander Kwaśniewski. Gdy prawa noga jest przerośnięta, a lewa noga wątła, demokracja musi kuleć.

 

Oficjalna polityka historyczna widzi Polskę Ludową jako czarną dziurę, a wielu nawet jako państwo okupowane przez Moskwę.

– Polska Ludowa była etapem naszej dziejowej drogi, a nie czarną dziurą w historii. Takie określenie obraża miliony ludzi – partyjnych i bezpartyjnych, wierzących i niewierzących – którzy w najlepszej patriotycznej wierze pracowali przez dziesięciolecia w imię dobra naszego kraju. To dotyczy również żołnierskiej służby, z którą się utożsamiam. W ówczesnej, realnej sytuacji międzynarodowej trzeba było ten etap przejść. Wiele rzeczy można było zrobić lepiej, mądrzej. Ale należy też pamiętać, że ówczesna Polska stanowiła w bloku swego rodzaju „heretyckie odgałęzienie”. Reformatorski nurt partii, władzy, rola realistycznych sił „Solidarności” oraz starań Kościoła, ich zbliżenie i porozumienie, swego rodzaju trójbiegunowa, sytuacyjna kompozycja, pozwoliły w warunkach powstałej w drugiej połowie lat 80. sprzyjającej koniunktury międzynarodowej znaleźć się w awangardzie przemian, jako impuls i wzorzec dla innych krajów regionu.

 

Powiedzenie „najweselszy barak w obozie” nie zmienia nastawienia totalnych krytyków powojennej Polski.

– Uporczywie też przypominam, iż wszyscy osądzający totalnie PRL zamykają oczy i uszy na brutalną prawdę, która brzmi: gdyby w latach 1944-1945 Polska mogła się stać państwem w pełni suwerennym i demokratycznym, to jedynie w terytorialnie okrojonym, kadłubowym kształcie. Nie odzyskalibyśmy Lwowa i Wilna, nie uzyskalibyśmy Wrocławia, Szczecina, szerokiego dostępu do morza. W tym kontekście pojawia się pytanie o nasze stosunki z sąsiadami – wielkimi narodami i państwami – Rosją i Niemcami. Po wiekach zagrożeń, walk, klęsk, nienawiści, mamy wreszcie sąsiedztwo normalne. Każde ma swoją osobliwość – w co nie wchodzę. Najważniejsze, aby historyczne zaszłości nie zamieniały się w fobie, które szkodzą najbardziej krajom, w których one występują.

 

A nasze miejsce w Europie?

– Skończyły się czasy, w których byliśmy dla Wschodu atrakcyjnym Zachodem, a dla Zachodu interesującym Wschodem, w pewnym stopniu pomostem. Dziś poznają się, współpracują ponad naszymi głowami. Musimy osiągnąć taki potencjał gospodarczy, infrastrukturalny, edukacyjny i kulturalny, ażeby partnerskie stosunki z Polską miały coraz szerszy, autentycznie – podkreślam autentycznie – strategiczny, obustronnie korzystny wymiar.

 

Wspomniał pan o wymiarze kulturalnym. Czy niedawne wydarzenia, związane z uroczystościami 68. rocznicy powstania warszawskiego, nie budzą smutnej refleksji?

– To prawda, były skandaliczne, chociaż uogólniać ich nie należy. Mają one jednak dość szeroki, środowiskowy wymiar. Ażeby tematu nie rozwijać, pozwolę sobie przypomnieć słowa, które 1 sierpnia 1989 r. wypowiedziałem, odsłaniając pomnik Powstania Warszawskiego: „Trzeba nam spełnić testament poległych, podać sobie rękę ponad tym, co w przeszłości dzieliło. Niechaj ten pomnik – dowód wiecznej pamięci i hołdu dla bohaterów powstania warszawskiego – służy sprawie narodowego pojednania. Powstał w toku sporów i dyskusji. Być może będzie je budził jeszcze nie raz. Są jednak w Polsce miejsca i symbole, wobec których godność wymaga pełnego szacunku milczenia”. Tak wówczas było, w powadze i skupieniu. Niestety, obecnie dzieje się inaczej, przy tym, co gorsza – eskaluje.

 

Dziękujemy za rozmowę i życzymy długich lat życia.

– A ja redakcji oraz czytelnikom „Przeglądu” życzę wszystkiego, co najlepsze.

3

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin