Chase James Hadley - Zapłata za życie.pdf

(583 KB) Pobierz
1
S pali już chyba z godzinę, kiedy nagle Meg zerwała się ze snu. Uniosła głowę z
plecaka, który zastępował jej poduszkę, i zaniepokojona rozejrzała się dokoła po pokoju
zalanym księżycowym blaskiem. Gęsta pajęczyna zwisała jak girlanda z sufitu, po którym
kroczył gruby pająk.
- Ciarki mnie przechodzą! Tu na pewno straszy - powiedziała do Chucka, kiedy
wtargnęli do tego domu.
Ale Chuck, pozbawiony wyobraźni, odburknął z pogardą: - No to co? Spędzimy noc z
duchami. Wszystko jest lepsze niż moskity.
W poszukiwaniu noclegu zeszli z autostrady numer 4 i natknęli się na to opuszczone
domostwo. Posiadanych pieniędzy nie starczyło im na długo. Chuck próbował znaleźć pracę
w Goulds, w skupie cytryn i kartofli, ale go nie przyjęto. Długie włosy, opadające mu na
ramiona, broda, a przede wszystkim ohydny zapach, coraz intensywniejszy od chwili
opuszczenia Jacksonville, gdzie mył się po raz ostatni - działały odstraszająco.
90510425.001.png
Opuszczony dom wznosił się w gęstwinie karłowatych palm i kwitnących krzewów.
Zbudowany w tradycyjnym stylu kolonialnym dwupiętrowy budynek, ozdobiony sześcioma
czworokątnymi filarami, sięgającymi aż po dach, był niegdyś rezydencją, którą pysznili się
zapewne jej bogaci właściciele.
Meg z zaciekawieniem oglądała te wspaniałości. Zastanawiała się, do kogo należał ten
dom i czemu nikt nie zatroszczył się o to, żeby go sprzedać.
- Co to kogo obchodzi? - odparł Chuck. Kopnął w masywny zamek, który ustąpił
natychmiast. Jedno skrzydło drzwi wypadło z zawiasów i runęło na ziemię z głośnym hukiem,
wzbijając chmurę kurzu, który zmusił ich do kichania.
Meg cofnęła się. - Nie chcę tu spać... już dostaję dreszczy!
- Och, zamknij się! - Chuck nie miał ochoty słuchać jej gadania. Był głodny,
zmęczony i zniechęcony.
Chwycił Meg za ramię i siłą wciągnął ją do wnętrza budynku pogrążonego w
ciemnościach.
Postanowili ulokować się na piętrze, na parterze okna były zabite deskami. Przy
świetle księżyca, wpadającym przez zabrudzone szyby, mogli swobodnie rozpakować swoje
rzeczy. Schody były imponujące, monumentalne. Oczyma wyobraźni Meg widziała damę
podobną do Scarlet 0’Hara, zstępującą po tych stopniach w całej krasie, a tłum wielbicieli
zgromadzonych w hallu wpatrywał się w nią z podziwem. Ale nie zdradziła swych myśli
Chuckowi, wiedziała, że naraziłaby się na drwiny. Obchodziła go jedynie chwila obecna.
Teraz zbudziła się nagle i nasłuchiwała uważnie, a serce waliło jej w piersi.
Dom jakby się ożywił. Wiatr wiejący z Biscayne Bay targał rynnami. Strzępy tapet
szeleściły cicho. Belki skrzypiały, na parterze trzasnęły jakieś drzwi, ich zardzewiałe zawiasy
zgrzytały przeraźliwie.
Meg słuchała przez chwilę, po czym położyła się z powrotem niechętnie, w nadziei, że
zaśnie. Rzuciła okiem na Chucka. Leżał na wznak, z otwartymi ustami. Fala tłustych włosów
zasłaniała mu twarz. Śmierdział, ale Meg nic sobie z tego nie robiła. Pewnie ona również nie
pachniała różami. Skoro tylko dotrą do morza, wszystko się załatwi. Tam urządzą sobie
kąpiel.
Utkwiła wzrok w suficie, wyciągnęła długie kształtne nogi i rękę oparła na swym
drobnym biuście, który okrywał kusy brudny sweter.
Przyzwyczaiła się już do tej egzystencji pozbawionej wszelkiego komfortu. Życie
takie miało swoje dobre strony. Dawało swobodę poruszania się i robienia tego, na co miała
ochotę, pozwalało jej postępować według swego upodobania - a dla Meg miało to duże
znaczenie.
Myślała o ojcu, nędznie zarabiającym na życie sprzedażą polis ubezpieczeniowych, o
ogłupiałej matce. Do siedemnastego roku życia żyła w zgodzie z rodzicami. Ale już mając
czternaście lat, przysięgła sobie uroczyście: w dniu, w którym będzie wystarczająco pewna
siebie, ucieknie z domu. Mierził ją przygnębiający styl życia ich rodziny. Choć dopiero kiedy
poznała Chucka, dopięła swego.
Był o cztery lata od niej starszy. Któregoś dnia poszła sama do kina, rzadko jej się to
zdarzało, miała bowiem mnóstwo przyjaciół. Ale tego wieczoru pragnęła być sama.
Oświadczyła rodzicom, że umówiła się z Shirly. Musiała zawsze informować ich, z kim idzie;
za każdym razem kłamała, wiedząc, że są zbyt naiwni, by sprawdzać prawdziwość jej słów.
Jeśli nawet wychodziła z Shirly, mówiła, że idzie z Edną. Bawiło ją, że robi kawał rodzicom.
Co prawda, nie była nawet pewna, czy słuchają tego, co do nich mówi. Kiedy siedzieli bez
ruchu przed telewizorem, często zastanawiała się, czy zareagowaliby inaczej niż „baw się
dobrze, kochanie, i nie wracaj późno”, gdyby im powiedziała, że ma się spotkać z Frankiem
Sinatrą.
Film był słaby, wyszła więc w środku seansu. Kiedy znalazła się na ulicy - była upalna
noc - nagle zdała sobie sprawę, że jest dopiero dwudziesta pierwsza; żałowała, że nie została
w kinie. Nie pozostawało jej więc nic innego, jak wrócić do domu, choć perspektywa
wpatrywania się w mały ekran w rodzinnym gronie budziła w niej niechęć.
- Czy pani nie nudzi się sama?
Chuck wyłonił się z mroku i stanął przed nią. Przyglądała mu się z uznaniem, z
chłopcami robiła już wszystko, nie poświęcając jedynie swojego dziewictwa. Lubiła ściskać
się w samochodzie z ciasno skrzyżowanymi nogami, gotowa na wszystko poza tym jednym.
Wieczne napomnienia matki, która ostrzegała Meg przed obcymi mężczyznami, już ją jednak
denerwowały i przez przekorę skłonna była przyjąć i to wyzwanie.
Chuck nie był pozbawiony pewnego uroku. Niedużego wzrostu, muskularny, mocno
zbudowany. Jego długie włosy i ruda broda pociągały ją, jego brzydota i swoboda podobały
się Meg. Był bardzo męski, i to ją podniecało.
Przypominała sobie teraz: poszli na plażę i kąpali się nago. Nagość Chucka była
czymś tak naturalnym, że Meg rozebrała się również, nie czując najmniejszego wstydu. Gdy
stanęli nad wodą, powiedział: - Chodźmy popływać - i rozebrał się, zanim się zorientowała,
co się dzieje. Całkiem nagi zaczął biec i wszedł do wody. Po chwili wahania poszła za jego
przykładem i uległa żądaniom chłopaka.
To pierwsze doświadczenie było oszałamiające. Mimo licznych luk w innych
dziedzinach, Chuck umiał postępować z kobietami. - Ty mi odpowiadasz - wyznał, kiedy
leżeli obok siebie odprężeni i zaspokojeni. - Masz jakąś forsę?
Dopiero później Meg zorientowała się, że jedynie pieniądze i seks interesowały tak
naprawdę Chucka. Dysponowała trzystu dolarami oszczędności, na które złożyły się drobne
upominki od bogatych krewnych, składała je całymi latami na „czarną godzinę”, jak mówiła
matka. Teraz nie była to może czarna godzina, ale po co łamać sobie głowę?
Chuck zwierzył się jej, że zamierza się wybrać na Florydę. Tęsknił za słońcem. Nie,
nic nie robi. Kiedy spłucze się z forsy, przyjmuje byle jaką pracę, a gdy odłoży wystarczającą
sumę, odchodzi. To jest piękne życie! Meg podzielała tę opinię. Trzysta dolarów to fortuna -
orzekł. Dlaczego nie miałaby iść razem z nim?
Meg czekała na tę chwilę. Znalazła mężczyznę, mężczyznę pasjonującego, którego
poglądy podzielała całkowicie. Był silny, szorstki, beztroski i umiał kochać. Nie wahała się
ani przez chwilę.
Zdecydowali, że spotkają się jutro na przystanku autobusowym i wyruszą razem na
Florydę.
Nazajutrz rano, kiedy matka wybrała się po zakupy, Meg przygotowała swój sprzęt
campingowy. Napisała kilka słów, powiadamiając rodzinę, że odchodzi i nie ma zamiaru
wrócić, zabrała też pięćdziesiąt dolarów ojca odłożonych na czarną godzinę - i opuściła dom.
Wbrew przewidywaniom Chucka trzysta dolarów uciułanych przez Meg, wraz z
pięćdziesięcioma dolarami jej ojca, szybko się ulotniło. Do licznych wad młodego człowieka
należała namiętność do hazardu, której nie potrafił się oprzeć. Meg patrzyła z bijącym
sercem, jak radośnie potrząsa kostkami w towarzystwie dwóch chłopaków napotkanych
przypadkowo w drodze do Jacksonville. Kiedy postawił ostatnie pięćdziesiąt dolarów,
drżącym głosem szepnęła, że czas już skończyć z tym marnotrawstwem. Tamci zmierzyli
wzrokiem Chucka, a starszy rzucił: - Pozwalasz, żeby cizia prawiła ci kazanie?
Mocna dłoń Chucka z krótkimi palcami wylądowała na twarzy Meg, jedno uderzenie
wystarczyło, by upadła na ziemię bez tchu. Kiedy się wreszcie ocknęła, partnerzy Chucka
zniknęli w ciemnościach nocy z resztą ich pieniędzy.
- I co z tego? - krzyczał, gdy urządziła mu scenę. - Na co są pieniądze? Zamilcz!
Zdobędziemy je. O pieniądze zawsze można się postarać!
Zaangażowali się do zbioru pomarańcz. Przez cały tydzień pracowali pomimo upału, a
kiedy zarobili trzydzieści dolarów, udali się w dalszą drogę w kierunku Miami.
Trzydzieści dolarów szybko wydali. Przejazdy, żywność... Teraz kieszenie ich były
puste i Meg dręczył głód. Nie jedli już od dwunastu godzin. Ostatni ich posiłek stanowił
przypalony hamburger. Ale Meg nie żałowała niczego. Wolała takie życie - brud, głód, brak
dachu nad głową - niż ponure więzienie pod skrzydłami rodziców.
Co tam - mówiła sobie. Jutro coś się zmieni... Miała zaufanie do Chucka. Układała się
do snu, ale nagle znów się zerwała.
Ktoś chodził na parterze!
Słyszała wyraźnie, jak skrzypią skórzane buty, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
Przysunęła się ostrożnie do Chucka i dotknęła lekko jego ramienia. - Chuck!
Mruknął coś, odepchnął ją i chciał się obrócić, ale ona nalegała: - Chuck!
- Co jest, do cholery! - Zbudził się i podniósł na legowisku. Jego oddech wywołał
grymas na twarzy Meg. - Co się stało?
- Ktoś jest na dole.
Poczuła, jak pod jej dłonią prężą się stalowe muskuły Chucka, i to ją uspokoiło. Ta
jego siła fizyczna zawsze robiła na niej wrażenie.
- Słuchaj... - szepnęła.
Chuck wstał, w milczeniu ruszył ku drzwiom i ostrożnie je otworzył. Meg nie
spuszczała oczu z potężnych pleców chłopaka. Przykucnął, przez dłuższą chwilę wytężał
słuch, potem zamknął drzwi i wrócił do niej.
- Tak, masz słuszność. Ktoś jest na dole. Może glina. Wpatrzyła się w niego. - Glina?
- Włamaliśmy się tutaj. Jeśli wywęszył nas jakiś policjant... - Zagryzł wargi. - Mogą
nas wsadzić za włóczęgostwo.
- My nie robimy nic złego... Jakie włóczęgostwo?!
Ale Chuck nie słuchał. Wyjął z kieszeni jakiś przedmiot i wsunął go Meg do ręki. -
Włóż to do swoich spodni. Jeśli to glina, lepiej, żeby tego nie znalazł przy mnie.
- Cóż to takiego?
- Nóż, idiotko!
Podszedł znowu do drzwi i otworzył je cicho, potem wyszedł i znieruchomiał u
szczytu schodów.
Meg wpatrywała się w nóż oprawiony w róg. Palcem przycisnęła nieopatrznie
chromowany guzik i zadrżała, widząc wyskakujące lśniące ostrze. Nie potrafiła go zamknąć z
powrotem, wstała więc, przeszła przez pokój i ukryła broń pod kawałkiem tapety zwisającej
w strzępach okrytych pleśnią.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin