Michaels Leigh - Wszystko w rodzinie.pdf

(400 KB) Pobierz
282498647 UNPDF
Leigh Michaels
Wszystko w rodzinie
282498647.002.png
Rozdział 1
Przed miesiącem podano do publicznej wiadomości, że Matthew James
Garrett wraca do rodzinnego miasta i odtąd Anne McKenna wszędzie
widziała jego twarz. A przynajmniej takie miała wrażenie.
Podobizny wracającego rozplakatowano w całym mieście. Olbrzymia
twarz Garretta juniora widniała przy wyjeździe z uniwersytetu, a przy
każdym kiosku z gazetami wpadał w oczy jego rzymski profil i rozwiane
włosy. Krzywy uśmiech Garretta na autobusie kiedyś tak bardzo odwrócił
uwagę Anne, że przeoczyła światła na ruchliwym skrzyżowaniu. Co rano,
gdy schylała się po leżącą pod drzwiami gazetę, patrzyły na nią ironiczne
oczy, a podpis pod zdjęciem informował: „Garrett wraca do naszego
miasta".
Czasem zastanawiała się, czy jest jeszcze ktoś, kto nie wie o tym
wydarzeniu.
Według niej prawidłowy podpis powinien brzmieć: Matthew James
Garrett II wróci do rodzinnego miasta pod koniec miesiąca. Zaraz
pierwszego dnia powiedziała to redaktorowi naczelnemu „Chronicie" i w
odpowiedzi usłyszała, że dłuższe zdanie ma gorszy rytm. Nie dyskutowała,
ponieważ rozumiała, że chodzi o to, by wykorzystać okazję i sprzedać jak
najwięcej egzemplarzy gazety. Od kilku lat opinie młodego Garretta
pojawiały się w „Chronicie" pięć razy w tygodniu, a nieco rzadziej w stu
innych gazetach w całym kraju. Fakt, że sławny i wielokrotnie nagradzany
felietonista porzuca Waszyngton i wraca do Lakemontu był nie lada gratką
dla tutejszego dziennika.
Ostatniego dnia września nagłówek wreszcie był zgodny z prawdą.
282498647.003.png
Pierwsza obszerna relacja o triumfalnym przyjeździe Matthew Jamesa
Garretta miała ukazać się w „Chronicie" nazajutrz, w wydaniu
niedzielnym. Anne przypuszczała, że będzie to felieton pełen
sentymentalnych wzruszeń, jakie towarzyszą powrotowi do domu po
dwunastu latach nieobecności. Garrett junior umiał pisać takie rzeczy.
Może zamieści ckliwe wyznanie, że po tak długiej nieobecności bardzo
trudno naprawdę powrócić?
Skończy się szaleństwo i życie w mieście wróci do normy. Matthew
Garrett zniknie z billboardów i autobusów i znowu zajmie miejsce jedynie
na swojej stronie w gazecie. Dzięki temu ci, których jego opinie nie
interesują, łatwiej go zapomną.
Anne nie mogła pozwolić sobie na to, by go ignorować, a jego
popularność ją drażniła. Według niej kariera Matthew Garretta stanowiła
jeszcze jeden przykład niesprawiedliwości na tym świecie. Gdyby
felietonista inaczej się nazywał, a jego ojciec nie był właścicielem
„Chronicie", nikt by go nie słuchał i nie podziwiał. Był obdarzony
miernym talentem, więc pisałby reklamy i ogłoszenia handlowe w jakimś
podmiejskim przewodniku po sklepach.
Uśmiechnęła się, gdy wyobraziła sobie, jak Garrett junior zachwala
stare samochody. Na pewno robiłby to z przymrużeniem oka. Zawsze
potrafił zdobyć się na mniej lub bardziej złośliwy, ale zawsze jędrny
komentarz. Nie znała go osobiście, lecz do takiego wniosku doszła na
podstawie jego felietonów.
Odłożyła gazetę i przywołała się do porządku. Matthew Garrett nie był
wart tego, by szarpała sobie nerwy z jego powodu, a poza tym miała kilka
pilnych spraw do załatwienia. W soboty po południu zwykle było
282498647.004.png
spokojniej w redakcji, wszyscy mieli więcej czasu i bez nerwowego
napięcia przygotowywali wydanie niedzielne. Cała odpowiedzialność
spadała na nią, a niestety, pracowników było mało. Jeśli po południu
wydarzyło się w mieście coś bardzo ważnego, napięcie gwałtownie
wzrastało i numer przygotowywano w gorączkowym pośpiechu.
Głównym powodem, dla którego lubiła swą pracę, były właśnie chwile
dużego napięcia i pełnej koncentracji. Mobilizowało ją to, że relacje z
diametralnie różnych wydarzeń musi podać na pierwszej stronie w formie
czytelnej całości. Często marzyła na jawie o tym, jak opracuje jakąś
konkretną historię. Na przykład, gdyby burmistrz przekroczył dozwoloną
szybkość i rozbił samochód i gdyby towarzyszyła mu młoda i ładna
urzędniczka z ratusza...
Stanęła przed szlabanem redakcyjnego parkingu. Strażnik, który akurat
słuchał transmisji z meczu uniwersyteckich piłkarzy, niedbale rzucił okiem
na jej kartę. Jadąc przez wyludnione ulice, myślała, że połowa
mieszkańców jest na stadionie i zazdrościła im, bo lubiła piłkę nożną.
Chętnie poszłaby na mecz, ale musiała przygotować niedzielny numer do
druku.
Zaparkowała samochód z boku, daleko od budki strażnika, wysiadła i
przez chwilę z przyjemnością oddychała świeżym powietrzem. Jesienne
niebo było bezchmurne, a na wschód od wieżowców lśniła gładka,
lazurowa tafla jeziora Michigan. Mimo chłodu plaża nie była pusta; jedni
ludzie spacerowali, inni biegali, a najodważniejsi nawet się opalali. Anne
żałowała, że z okna jej pokoju nie ma takiego widoku, ale zaraz pocieszyła
się, że przecież w pracy i tak nie ma czasu na oglądanie panoramy miasta.
Zza wieżowców wypłynął balon i wiatr poniósł go nad plażę. Był to
282498647.005.png
olbrzymi, złocisty balon dziennika „Chronicie". Gdy podmuch wiatru go
odwrócił, Anne zobaczyła, że został przemalowany. Z oddali patrzyły na
nią znajome oczy w olbrzymiej twarzy. Pomyślała zirytowana, że gdyby
miała pod ręką strzelbę, bez wahania podziurawiłaby uprzykrzoną
podobiznę. Po chwili ironicznie się uśmiechnęła, gdyż uprzytomniła sobie,
że to już koniec szaleństwa i wkrótce zapanuje błogi spokój.
Burmistrz nie rozbił samochodu, ale wydarzyło się tyle innych rzeczy,
że uporała się z pracą dopiero około ósmej. Poczuła głód, ale zamiast iść
do restauracji na solidny posiłek, postanowiła wziąć coś gotowego z
automatu na piątym piętrze.
Czekając na windę, niecierpliwie stukała butem w podłogę z czarnego
marmuru, a gdy podeszła Holly Andrews, rzekła z przekąsem:
– Nie wiem, czy kanapka z tuńczykiem jest warta tego, żeby tracić tu
tyle czasu.
Młoda reporterka przejrzała się w miedzianych drzwiach windy jak w
lustrze i poprawiła spódnicę. Anne zdziwiła się, bo Holly dbała o wygląd
bez przesady, a już najmniej, gdy miała dyżur w sobotę wieczorem.
Holly spojrzała na nią i zdumiona spytała:
– Jedziesz w dół zamiast na górę?
Wyżej znajdowały się jedynie biura zarządu i sale konferencyjne, gdzie
wieczorami i w soboty na ogół nic się nie działo.
– Po co na górę?
– Nie widziałaś tablicy ogłoszeń? O, przepraszam, zapomniałam, że
miałaś kilka wolnych dni. Pan Jim Garrett wydaje przyjęcie, bo...
– Wita syna marnotrawnego?
– Oczywiście. Dla zwykłych śmiertelników jak my to pewnie jedyna
282498647.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin