Feig Paul - Fajtlapa na bezdrożach miłości.pdf

(609 KB) Pobierz
388048561 UNPDF
Paul Feig
Fajtłapa
na bezdrożach
miłości
ш
Tytuł oryginału:
Superstud: Or How I Became a 24-Year-Old Virgin
Copyright © 2005 by FEIGCO, Inc. Ali rights reserved.
This translation published by arrangement with Three Rivers Press,
a division of Random House, Inc.
Copyright to the Polish Edition © 2006 G + J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka
Komandytowa 02-677 Warszawa, ul. Wynalazek 4
Dział handlowy: tel. 022 640 07 25, 022 607 02 56 (57, 59) w. 221, 380,
fax 022 607 02 61 Sprzedaż wysyłkowa: Dział Obsługi Klienta: tel. 022 607 02 62 Dystrybucja:
Wydawnictwo LektorKlett Sp. z o.o.
tel. 061 849 62 14, 061 849 62 11,
fax 061 849 62 12
Tłumaczenie: Redakcja: Korekta: Projekt okładki: Redakcja techniczna:
ISBN:
Skład i łamanie: Druk:
Aldona Możdży Jacek Ring Joanna Zioło Anna Angerm Robert Jeżews
\T
83-60376-04-2
ъъьъь
ГГ WORKS, Warszawa ABEDIK SA.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych,
odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych - również
częściowe - tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
r>G%\^>°
г Ю
Chciałem zadedykować tę książkę mojej żonie Laurie, ale ona sobie tego nie życzyła.
Chciałem ją zadedykować rodzicom, ale oboje odeszli, a opisałem w niej tyle wstydliwych rzeczy,
że pewnie i tak by tego nie chcieli.
Skoro żona nie życzyła sobie tej dedykacji, to tym bardziej nie mogę książki zadedykować moim
teściom. I nie sądzę, by ktoś z mojej rodziny ucieszył się na widok swojego imienia.
Niezręcznie było mi zadedykować ją któremuś z przyjaciół, zważywszy na tematy, jakie porusza.
Zadedykowałbym ją więc wszystkim sławnym ludziom, którzy mnie zainspirowali, ale pewnie
podaliby mnie za to do sądu.
Dedykuję ją więc Heather MacArthur, osobie, którą na chybił trafił wybrałem z książki
telefonicznej. Nie znam pani, ale z pewnością jest pani interesującym człowiekiem.
Jeśli z powodu tej dedykacji spotkają panią jakieś przykrości, proszę się skontaktować z działem
prawnym wydawnictwa Three Rivers Press.
Życzę milej lektury!
Spis treści
Niepoprawny romantyk 9
KSIĘGA PIERWSZA: LINOWA ROZKOSZ
I. Rozkosz przerywana 15
II. Dzień, w którym Ziemia nie stanęła w miejscu 23 Ш. W poszukiwaniu miłości
27
IV Raj odnaleziony 29
V Misja prawie niemożliwa 33
VI. Zahamowany rozwój 41
VII. Cześć, Boże, to ja. Ofiara losu 45
VIII. Bicz spada na moje plecy 49
IX. Cisza przed burzą 53
X. Burza 55
KSIĘGA DRUGA: WITAM PANIE!
Ciemniak z Mt. Clemens 63
Piekło na kółkach 67
Dziewczyna dla szpanu 79
KSIĘGA TRZECIA: ŻYCIE PO LICEUM
Pan student 103
Seks to trudna sprawa 117
Żałuję, że ten rozdział nie jest zbyt interesujący 139
Nancy ocenzurowana 143
KSIĘGA CZWARTA:
BALLADA O NOSTALGII PRAWICZKA
Wers pierwszy: Oferma w opresji 179
Wers drugi: Trema przed występem 191
A teraz chórek: Sponiewierany przez miłość 195
Ostatnia repryza 217
KSIĘGA PIĄTA: BLISKIE SPOTKANIA OFERM
Proszę, nie czytajcie tego rozdziału 221
Księga cudów, czyli jak autor stracił dziewictwo 235
Radosne trele żałosnego żigolaka 263
Niepoprawny romantyk
Zawsze byłem niepoprawnym romantykiem.
Gdybym dostał dziesięć centów za każdy wieczór, kiedy szedłem samotnie plażą, nucąc melodię z
filmu Bez szans - tę piosenkę zespołu Chicago Po wszystkim, co przeżyliśmy (chyba taki ma tytuł),
albo utwór Barry'ego Manilowa Pójdź w me ramiona (lub o podobnym tytule) i wyobrażając sobie,
że spaceruję pod rękę z jedną z miriadów dziewczyn, w których akurat się kochałem, to
uzbierałbym dość pieniędzy przynajmniej na dużą kanapkę, coś do picia i deser. Przejechałem
więcej mil nocą swoim samochodem, puszczając na cały regulator piosenki Elvisa Costello albo
Boba Dy-lana o nieszczęśliwej miłości albo też ścieżkę dźwiękową Tangerine Dream z
Ryzykownego interesu niż kierowca tira w ciągu roku. I na pewno o wiele częściej niż ktokolwiek
inny rozczulałem się na filmach Woody'ego Allena (zwłaszcza na Annie Hall, Manhattanie i
Hannah i jej siostrach).
Zawsze próbowałem przeżyć chwilę idealnego szczęścia, taką, kiedy człowiek czuje się kochany,
potrzebny i spełniony, i dlatego wielokrotnie w życiu zachowałem się żenująco. Wtedy tak tego nie
oceniałem, ale kiedy wracam myślami do przeszłości, aż się krzywię - zwłaszcza gdy sobie
przypomnę, że w liceum nosiłem jasnoniebieski kombinezon w stylu disco w błędnym przekonaniu,
że wyglądam w nim odjazdowo.
Myliłem się.
Ale pomimo dożywotniego członkostwa w klubie niedojrzałych, skończonych oferm i wbrew
błędnemu przekonaniu wielu ludzi, że ofermy to aseksualne istoty, które bardziej interesują się
kobietami z japońskich komiksów anime niż prawdziwymi, oddychającymi babkami, mnóstwo
czasu spędzałem na pogoni za uczuciem. Wydałem małą fortunę, usiłując je sobie kupić za drogie
10
Paul F e i g
kolacje, imponujące prezenty i bilety na ekskluzywne imprezy artystyczne - a wszystko po to, by
obudzić miłość w potencjalnej narzeczonej, która w innej sytuacji nawet by na mnie nie spojrzała. I
dlatego z całą stanowczością mogę potwierdzić prawdziwość starego powiedzenia: „Miłości nie da
się kupić".
No, chyba że jest się milionerem. Wtedy pewnie by się dało. Ale nie prawdziwą miłość.
Na kupno prawdziwej miłości stać tylko miliarderów.
Ale odchodzę od tematu.
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy zrozumiałem, jak bardzo tęsknię za prawdziwym uczuciem.
Wydarzyło się to w pewną sobotnią noc. Miałem mniej więcej dwanaście lat i pojechałem do
Kalamazoo w stanie Michigan na konkurs gry na gitarze. Razem z mamą spędziliśmy weekend w
hotelu, w którym odbywały się zawody. Świetnie się bawiłem. Nie był ze mnie zbyt dobry
gitarzysta, ale jakimś cudem udało mi się wybrać odpowiedni utwór, a poza tym planety chyba
ustawiły się w korzystnym położeniu, bo kiedy wykonałem go przed sędziami, wypadłem całkiem
nieźle i dostałem sto punktów na sto możliwych. W ciągu kilku minut podskoczyłem w rankingu
mojego nauczyciela od najbardziej żenującego podopiecznego do ulubionego ucznia i z lekkim
sercem mogłem się udać na wieczorne przyjęcie. Towarzystwo muzyczne, które zorganizowało
konkurs, wydało bal dla wszystkich uczestników. Kiedy wszedłem z matką na salę, miałem
wrażenie, że znalazłem się w jakiejś czarodziejskiej krainie. Ogromne pomieszczenie pełne było
młodych muzyków w każdym wieku, przepięknie grał zespól złożony z zawodowców, którzy
popisywali się tym, co potrafią zrobić ze swymi instrumentami. Stanąłem i patrzyłem na nich, gdy
grali utwór Dana Fogelberga i Tima Weisberga Tell Me to My Face - jeden z moich ówczesnych
ulubionych - a gitarzysta, mój starszy kolega ze szkoły muzycznej, wykonywał zachwycającą
solówkę.
Wszechogarniająca potęga i głośność muzyki, niesamowicie migoczące światła oraz otoczenie
złożone z utalentowanych i twórczych ludzi - takich, co nie byli dla mnie niedobrzy i nie chcieli
mnie pobić - wszystko to stworzyło jedną z tych magicznych chwil, które
FAJTŁAPA NA BEZDROŻACH MIŁOŚCI 11
niekiedy pojawiają się w naszym życiu - chwil, kiedy człowiek odrywa się od własnego ciała i
przyziemnych trosk, kiedy widzi się świat w innych barwach, jako zbiór ludzi i energii, i kiedy
nagle czuje się wielką miłość i głód doznań. Gdy tak stałem, podziwiając zespół, a mój
dwunastoletni mózg chłonął nowe emocje i bodźce, zauważyłem przed sobą dziewczynkę. Chyba
była w moim wieku, może rok czy dwa lata starsza, i parę centymetrów niższa ode mnie.
Odniosłem wrażenie, że jest ładna, ale nie miałem pewności, bo patrzyłem na tyl jej głowy.
Pamiętam, jak gapiłem się na jej włosy. Były długie, ciemne, proste i rozpuszczone, i w
czarodziejski sposób odbijało się w nich światło padające ze sceny. Patrzyłem na idealnie równy
przedziałek, a potem przesunąłem wzrokiem po jedwabistych puklach, które spływały jej po
ramionach na plecy. Dziewczynka była szczupła i delikatna; miała na sobie skromną bluzkę i
dżinsy. Ponieważ lekko kołysała się w rytm muzyki, końce jej włosów łagodnie falowały na boki,
ocierając się o bluzkę niczym palce ducha. Wydawało mi się, że czuję pudrowy zapach jej perfum i
słodką woń szamponu, choć trudno stwierdzić, czy jej źródłem była właśnie ta dziewczynka, czy
też jedna z wielu innych tłoczących się dokoła. Nagle jednak poczułem się jak porażony. Do dziś
nie wiem, dlaczego widok przedziałka na jej głowie zrobił na mnie aż tak wielkie wrażenie, ale nie
mogłem oderwać wzroku ani od niego, ani od niej samej. Dzięki niemu wydawała się taka ludzka,
rzeczywista i dostępna. Ogarnęło mnie przedziwne uczucie - zrozumiałem, że gdyby jakaś
dziewczyna zakochała się we mnie, została moją narzeczoną, a potem żoną, stałaby się moją
własnością, a ja należałbym do niej. Nie byłoby w tym desperacji czy zaborczości, a tylko pewność,
że jest moja, że to istota ludzka, która poświęciła swoje życie, by być ze mną - tak samo jak ja
oddałbym się jej. Pomyślałem, że gdybym został jej chłopakiem, codziennie mógłbym patrzeć na
ten przedziałek. Kędy tylko naszlaby mnie ochota, mógłbym wyciągnąć rękę i go dotknąć.
Całowałbym ją w czubek głowy. Kochałaby mnie. A gdybyśmy się pobrali, w końcu bym do kogoś
należał. Myśl ta wstrząsnęła mną tak bardzo, że odniosłem wrażenie, iż cały świat wokół nas się
rozpływa i zostajemy sami w tej sali. Ona najwyraźniej nie miała pojęcia, co
12 P a u 1 F e i g
się dzieje za jej plecami, i dalej patrzyła na zespół, z zadowoleniem kołysząc się w takt muzyki.
Czułem się lżejszy od powietrza i chciałem, by ta chwila trwała wiecznie.
Wówczas ktoś poklepał mnie po plecach. To kolega ze szkoły muzycznej chciał się przywitać i
przedstawić mi swoją mamę. Zaczęliśmy rozmawiać i kiedy znowu spojrzałem w stronę
dziewczynki, ona już zniknęła. Przez resztę wieczoru próbowałem się dowiedzieć, kim była, i
odnaleźć ją w tłumie, ale niestety nic z tego nie wyszło. Za dużo tam było ludzi i za wiele
szczupłych dziewczynek z długimi prostymi włosami, w skromnych bluzkach i spodniach. Zresztą
prawda jest taka, że właściwie nie chciałem jej odnaleźć. Nie chciałem wiedzieć, jak wygląda, czy
jest miła, czy nie, bo w wyobraźni przeżyłem idealną chwilę z idealną dziewczyną, która wyglądała
dokładnie tak jak powinna i która zakochałaby się we mnie, gdyby tylko się odwróciła i przekonała,
jak bardzo mi na niej zależy. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem prawdziwej miłości i żywego
uczucia, których rzeczywistość nie mogła zniszczyć. Zrozumiałem, czego chcę od życia, i teraz po
prostu musiałem do tego dążyć. I w ten oto sposób znalazłem cel.
Chciałem się zakochać.
Nie miałem pojęcia, w co się wpakowałem. Bo kiedy postanawiasz szukać idealnych chwil,
wymagasz od życia bardzo dużo. Nie znaczy to, że ich nie znajdziesz. Będziesz musiał się jednak
bardzo, ale to bardzo starać.
Ale co tam! Cechował mnie wrodzony optymizm.
Chyba właśnie wtedy zaczęły się wszystkie moje problemy.
\
I. Rozkosz przerywana
Powiedzmy to sobie szczerze: masturbacja nie jest powoden do dumy. Bardzo niewiele osób
szczyci się tym, że się masturbuje. Na pytanie: „Co dziś robiłeś?", rzadko pada odpowiedź: „Och,
załatwiłem parę spraw, zapłaciłem rachunki, masturbowałem się, zrobiłem kolację". To po prostu
coś, czym człowiek się nie chwali. O tym się nie mówi. Do tego nawet trudno przyznać się przed
samym sobą. Kiedy twoje ciało uznaje, że znowu ma ochotę na kolejny akt onanizmu, a mózg
ustępuje jak matka sterroryzowana nieustannymi kaprysami dziecka, i tak nie chcesz przyznać się
do tego, co się lada chwila wydarzy. Udając się w jakiś zaciszny kącik, zazwyczaj nie myślisz: „O
rany, ale będzie super", tylko raczej: „Tak nie wolno", albo: „Ciekawe, czy coś ze mną jest nie
tak?".
Tak przynajmniej było ze mną.
Mój „problem" zaczął się w dzieciństwie. Rodzice byli wyznawcami scjentyzmu, religii znanej
głównie z tego, że jej zwolennicy nie chodzą do lekarza. Wiara ta opiera się na ignorowaniu mocy
świata fizycznego, na przekonaniu, że można uniknąć choroby i złych wydarzeń, jeśli wzniesie się
ponad wymiar cielesny i przywiązanie do ziemskich spraw. Oznacza to również, że nie wolno
myśleć o takich sprawach jak seks i cielesne przyjemności. Wszystko pięknie, gdyby tylko dało się
włączać i wyłączać libido. Jeśli jednak jesteś normalnym, zdrowym człowiekiem, który ma w
swoim DNA kod genetyczny Homo sapiens, dość trudno zaprzeczać istnieniu potrzeb, zwłaszcza
kiedy przechodzi się burzliwy okres dojrzewania.
Na moje szczęście lub nieszczęście masturbację odkryłem w bardzo wczesnym wieku. W drugiej
klasie, podczas wspinania się po linie na lekcji wuefu, zupełnie mimowolnie przeżyłem pierwszy
orgazm. Potem zacząłem się zastanawiać, jak odtworzyć to doznanie w zaciszu swojego pokoju i w
łazience, z której korzystali również
I. Rozkosz przerywana
Powiedzmy to sobie szczerze: masturbacja nie jest powodem do dumy. Bardzo niewiele osób
szczyci się tym, że się masturbuje. Na pytanie: „Co dziś robiłeś?", rzadko pada odpowiedź: „Och,
załatwiłem parę spraw, zapłaciłem rachunki, masturbowałem się, zrobiłem kolację". To po prostu
coś, czym człowiek się nie chwali. O tym się nie mówi. Do tego nawet trudno przyznać się przed
samym sobą. Kiedy twoje ciało uznaje, że znowu ma ochotę na kolejny akt onanizmu, a mózg
ustępuje jak matka sterroryzowana nieustannymi kaprysami dziecka, i tak nie chcesz przyznać się
do tego, co się lada chwila wydarzy. Udając się w jakiś zaciszny kącik, zazwyczaj nie myślisz: „O
rany, ale będzie super", tylko raczej: „Tak nie wolno", albo: „Ciekawe, czy coś ze mną jest nie
tak?".
Tak przynajmniej było ze mną.
Mój „problem" zaczął się w djzieciństwie. Rodzice byli wyznawcami scjentyzmu, religii znanej
głównie z tego, że jej zwolennicy nie chodzą do lekarza. Wiara ta opiera się na ignorowaniu mocy
świata fizycznego, na przekonaniu, że można uniknąć choroby i złych wydarzeń, jeśli wzniesie się
ponad wymiar cielesny i przywiązanie do ziemskich spraw. Oznacza to również, że nie wolno
myśleć o takich sprawach jak seks i cielesne przyjemności. Wszystko pięknie, gdyby tylko dało się
włączać i wyłączać libido. Jeśli jednak jesteś normalnym, zdrowym człowiekiem, który ma w
swoim DNA kod genetyczny Homo sapiens, dość trudno zaprzeczać istnieniu potrzeb, zwłaszcza
kiedy przechodzi się burzliwy okres dojrzewania.
Na moje szczęście lub nieszczęście masturbację odkryłem w bardzo wczesnym wieku. W drugiej
klasie, podczas wspinania się po linie na lekcji wuefu, zupełnie mimowolnie przeżyłem pierwszy
orgazm. Potem zacząłem się zastanawiać, jak odtworzyć to doznanie w zaciszu swojego pokoju i w
łazience, z której korzystali również
16 Paul F eig
rodzice (ale oczywiście nie wtedy, gdy ja tam przebywałem). W tamtym okresie nawet nie byłem
pewien, czy ten niezmiernie przyjemny akt, który wówczas nazywałem „linową rozkoszą", ma coś
wspólnego z seksem. Wiedziałem jedno: uczucie było niesamowite i dawało mi ogromne szczęście
- ale w podobnie dobry nastrój wprawiało mnie przecież również jedzenie nieco czerstwych
chrupków. Tak więc przez parę lat radośnie oddawałem się samozaspokojeniu nieświadomy, że to,
co robię, niektórzy członkowie społeczeństwa mogą uznawać za złe. Poza sporadycznymi otarciami
powstałymi wskutek zbyt częstej masturbacji moje wczesne lata z linową rozkoszą były beztroskie,
pozbawione cierpienia i błogie. Młodzieńcze lata autoerotyzmu.
Dopiero na wakacjach z rodzicami w tanim hotelu na Karaibach, na które pojechałem jako
dwunastoletni chłopiec, mój światek rozkoszy raz na zawsze legł w gruzach. Po całym dniu
spędzonym nad basenem siedzieliśmy w pokoju. Tata nastawił w radiu lokalną audycję z udziałem
słuchaczy, o bardzo religijnym zabarwieniu, prowadzący z silnym jamajskim akcentem rozmawiał
przez telefon o moralności i różnych rodzajach zachowania. Kiedy siedziałem na łóżku, układając
pasjansa, do radia zadzwoniła jakaś kobieta, która zaczęła mówić o masturbacji. Powiedziała, że
niedawno przyłapała syna na akcie onanizmu i teraz się zastanawia, co zrobić, żeby mu to wybić z
głowy. Prowadzący zaczął długą tyradę o tym, że Bóg nie pochwala masturbacji i że w Jego oczach
to wielki grzech. Poczułem, że moją szyję oblewa gorący rumieniec. Rozpaczliwie starałem się nie
patrzeć na radio, obawiając się, że rodzice, którzy siedzieli na krzesłach przy oknie, zauważą moją
reakcję i domyśla się, że i ja oddaję się tej zakazanej czynności. Kiedy tak słuchałem z
przerażeniem, nie odrywając oczu od kart, prowadzący wypowiedział następujące zdanie:
- Poza tym wszyscy wiedzą, że za każdym razem, kiedy ktoś się masturbuje, Bóg odbiera mu jeden
dzień życia.
Krew odpłynęła mi z głowy. Myślałem, że zemdleję. Wszyscy o tym wiedzą? Mnie nikt o tym nie
powiedział. Pamiętam, że ojciec rzucił spojrzenie mojej matce i zrobił zaniepokojoną minę, nie
wiedziałem jednak, co mogła oznaczać. Z perspektywy czasu jestem
FAJTŁAPA NA BEZDROŻACH MIŁOŚCI 17
pewien, że było to połączenie „Wyłącz te bzdury" z „Paul chyba nie powinien wysłuchiwać
podobnych przesądów", ale oczywiście wtedy zinterpretowałem je jako: „Widzisz, MÓWIŁEM, że
za każdym razem, kiedy chłopiec się masturbuje, traci jeden dzień życia".
Trybiki w moim mózgu zaczęły się obracać jak w skomplikowanym mechanizmie. Ile razy robiłem
to, za co Bóg chciał mnie zabić? Ile dni do tej pory skreśliłem ze swojego życia? Wpadłem w
panikę jak człowiek, który właśnie zrozumiał, że zjadł truciznę. Było już jednak za późno, by ją
zwrócić, bo co się stało, to się nie odstanie. Te dni zostały stracone na zawsze. A teraz wiedziałem
tylko jedno:
Muszę natychmiast z tym skończyć.
By ocalić życie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin