Antropolog_a_wojna.doc

(45 KB) Pobierz
(1) List, który dostałam (choć na niego nie odpowiedziałam)


Wojna na miękko

26.11.2007    Newsweek Polska    str. 60   Świat

MAREK RYBARCZYK

 

W Afganistanie i Iraku zdesperowani dowódcy wojskowi wezwali na pomoc antropologów.
Z czym może kojarzyć się kariera antropologa? Z podróżami i obserwacją obyczajów egzotycznych ludów, czasem z przesiadywaniem w bibliotece uniwersyteckiej. Na pewno nie z obsługą karabinu M9. Ale pracujący w Iraku antropolog dr Marcus Griffin z Newport University jest innego zdania. "Codziennie ćwiczę na siłowni. Obciąłem włosy, wyglądam jak sierżant od musztry i nieźle radzę sobie na strzelnicy" - pisze Griffin z Bagdadu na swoim blogu. W wojskowym żargonie dr Griffin, naukowiec z Newport University, jest facetem z HTS. Human Terrain System (system terytorium ludzkiego) to program, który robi teraz karierę w amerykańskiej armii. Jego istotą jest wcielenie antropologów - znawców miejscowych kultur i zachowań - do oddziałów US Army w Iraku i Afganistanie. - Dzięki antropologom możemy spojrzeć na problem oczami innej grupy ludzi, a dopiero potem podejmować decyzje militarne - tłumaczy emerytowany pułkownik Steve Fondacaro, prowadzący rekrutację naukowców. Autor pomysłu, australijski antropolog David Kilcullen, określa program jako "opiekę socjalną pod osłoną wojska". I nie jest to wcale tylko propaganda Pentagonu. Zaskakujący pomysł narodził się przed czterema laty. Amerykańscy dowódcy odkryli najpierw, że walczą bez wielu podstawowych informacji o ludności zamieszkującej rejony objęte rebelią. W 2005 roku Montgomery McFate, antropolog z Uniwersytetu Yale, stworzyła na zamówienie Pentagonu szczegółową bazę komputerową plemion afgańskich. Potem, w miarę przybywania ofiar wśród żołnierzy i tragicznych "pomyłkowych" ataków na ludność cywilną, w głowach amerykańskich wojskowych zaświtała refleksja: wojna z partyzantami nie może się ograniczać do strzelania. Zamiast opróżniać na oślep magazynki, wojsko powinno rozmawiać ze starszyzną plemienną w osadach na obszarach objętych konfliktem: pozyskiwać zaufanie, zbierać informacje i łagodzić konflikty. Z czasem program dostał zielone światło w Waszyngtonie.

Na co dzień uczeni wyglądają jak żołnierze, ale ich rola ma być inna - mają znaleźć receptę zwycięskiej wojny na miękko, bez zmasowanej przemocy. Tracy, antropolog stojąca na czele grupy pracującej dla Pentagonu we wschodnim Afganistanie, woli ukryć nazwisko. Ale chętnie chwali się przed dziennikarzami swoimi sukcesami.

Lato tego roku. Prowincja Paktia w południowo-wschodnim Afganistanie. Operacja Khyber: tysiąc żołnierzy amerykańskich i afgańskiej armii rządowej walczy od kilkunastu dni z liczącym około dwustu ludzi oddziałem talibańskiej partyzantki, który atakuje drogę strategiczną i co rusz dokonuje krwawych ataków samobójczych. Na pomoc zostaje wezwana grupa Trący. Sprawnym okiem antropologa szybko spostrzega, że w jednej ze wsi żyje nieproporcjonalnie wiele wdów. To może skłonić synów, by zaciągali się do partyzantki i dzielili żołdem z matkami. Wkrótce wojsko realizuje pomysł Trący: dla wdów z osady uruchomiony zostaje specjalny program szkolenia zawodowego. Liczba ich synów chętnych do wojaczki u talibów spada.

Inny sukces. W jednej z osad plemienia Zadran talibowie dokonują egzekucji lokalnego przywódcy. Brutalny mord to nie tylko zemsta. Zdaniem Tracy talibom chodzi o skłócenie plemienia i pozyskanie poparcia części osad. Namawia wojsko, by doprowadziło do dżirgi, czyli narady starszyzny. Szczęśliwie konflikt ugaszono w zarodku. Plany talibów spaliły na panewce.

Poza doradztwem taktycznym antropolodzy namawiają starszyznę plemienną, by pozwalała miejscowym wstępować do policji, zdobywają zaufanie wieśniaków, zapewniają im obronę przed talibami i zwykłymi rabusiami. Udzielają także Afgańczykom (korzystając ze środków wojska) pomocy medycznej i edukacyjnej. Tracy próbuje ostatnio przekonać dwie zwaśnione od 70 lat grupy plemienia Zadran, by zgodziły się na budowę wspólnej szkoły. Organizuje także przychodnię objazdową.
- Od przybycia antropologów w lutym tego roku liczba operacji zbrojnych zmniejszyła się o 60 proc. Jesteśmy teraz mniej skupieni na tropieniu wroga, a bardziej na zapewnianiu bezpieczeństwa, porządku i opieki medycznej - chwali uczonych płk Martin Scheitzer, dowódca 82. brygady powietrznej, której podlega grupa Tracy.

Eksperymenty z wojną na miękko to wynik desperacji wojska i oporu opinii publicznej w USA wobec tego, co dzieje się w Iraku i Afganistanie. "W dowództwie armii zachodzi obecnie proces przemiany: wojskowi zdają sobie sprawę, że nie mają szans na zwycięstwo militarne, ale nie wiedzą jeszcze, jak wprowadzić w życie strategię pokojową" - mówi Tom Gregg, przedstawiciel ONZ w Afganistanie, w rozmowie z dziennikarzem "The New York Times". Po sześciu latach wojny w Afganistanie i Iraku mimo wielkich nakładów i tysięcy ofiar skutki obu kampanii są mizerne. "Morderczy chaos w Iraku i narastająca przemoc w południowym Afganistanie pokazują, że Ameryka jest dobra w niszczeniu celów, ale kiepska w odbudowie państw. Kiedy wróg miesza się z ludnością cywilną, siła rażenia przydaje się na niewiele, a często WRĘCZ szkodzi" - pisał niedawno brytyjski tygodnik "The Economist". Ale zmiana taktyki może nie być łatwa.

Dr Griffin i Tracy należą do dwóch z sześciu grup powołanych przez Pentagon, wkrótce ma być ich 28. Na czele takiej grupy stoi antropolog wspomagany przez socjologa i językoznawcę oraz dwóch oficerów służb specjalnych. Nowy program Pentagonu nie należy do tanich. Roczne utrzymanie, pensja i ubezpieczenie jednego pracownika cywilnego kosztują aż 400 tys. dolarów. Firmy ubezpieczeniowe żądają astronomicznych pieniędzy za polisy dla nich, obawiając się przede wszystkim porwań cywilów. Zresztą mimo wysokich zarobków chętnych do wyjazdu na front ciągle brak. Przyczyną jest m.in. bojkot środowiska. Wielu amerykańskich uczonych uznaje akcję "antropolog na wojnę" za zaprzedanie duszy diabłu. - Program "terytorium ludzkiego" zasadniczo przecież wspiera brutalną okupację i prowadzi do masowych ofiar - uważa Hugh Guterson, profesor antropologii w George Mason University w Wirginii Północnej. W czym antropolodzy mieliby się różnić od płatnych agentów CIA? - pytają krytycy programu Pentagonu. Ich zdaniem obowiązkiem antropologa jest ochrona bezpieczeństwa i interesów społeczności, których zaufanie udaje im się pozyskać. A to niewykonalne podczas wojny.

Takie argumenty odrzuca dr McFate, antropolog kultury7 na etacie Pentagonu.
- Doprowadzimy do antropologizacji Pentagonu, ale nie damy zmilitaryzować antropologii - przekonuje McFate. - Program sprawdza się w praktyce, pozwala likwidować problemy, a nie tylko ich symptomy - mówi amerykański pułkownik David Woods, dowodzący jedną z dywizji afgańskich.
Jedno jest pewne: Pentagon stawia na zmiękczanie niepopularnych, krwawych wojen. Szef Pentagonu Robert Gates wystąpił we wTześniu o 40 milionów dolarów na wysłanie kolejnych grup antropologów. Zapewne zostaną oni także przydzieleni do oddziałów w Afryce i na Pacyfiku. A być może w przyszłości ich znajomość innych społeczeństw i siła perswazji pozwolą WRĘC na uniknięcie krwawego konfliktu.

 

 

(2) komentarze dwóch studentek:

 

Beata:

 

cześć Noemi, właśnie jestem po lekturze artykułu

Na ćwiczeniach rok temu mówiłam, że przyszłość antropologów to praca u Busha i jak widzę plan się realizuje.  Ogólnie jestem za tym, że każdy powinien być przeszkolony antropologicznie, wojskowi też, ale "wojna na miękko" chyba już nie za bardzo.

Ponieważ ta wojna już trwa, myślę, że są tam potrzebni, żeby nie popełniać kolejnych "błędów"

 

 

Joanna:

 

Tak sobie myślę, że gdyby Hitler zatrudniał antropologa, to tenże antropolog doradziłby mu, żeby nie palił Żydów w piecach, odbierając im tym samym szansę na zmartwychwstanie, w zamian proponując inne, kulturowo akceptowalne rozwiązanie.

Ja na przykład, po wnikliwej analizie, zaproponowałabym, żeby ich nie palił, lecz głodził na śmierć (nie dość, że nie przekreśla to szans na zmartwychwstanie, to jest tańsze), zaś ciała rozrzucał na polach.

Drastyczne? Przesadzone? Obrzydliwe? I przecież to zupełnie, ale to zupełnie nie o to chodzi… bo my chcemy tym ludziom pomóc, prawda? A ja tu zaraz wywlekam Adolfa, doprawdy, niestosowna to reakcja…

 

Pozwolę sobie zatem na króciutkie usprawiedliwienie:

Punkt wyjścia: antropolog. Znawca ludzi. Dla porównania: bakteriolog- znawca bakterii. Nikt nie oczekuje od bakteriologa wobec bakterii stosunku emocjonalnego, jedynie naukowego. Ja jednak jestem antropododatnia, do ludzi stosunek mam bardzo emocjonalny, poparty naukowym, i dlatego nie pojechałabym na wojnę – a przynajmniej nie z ramienia wojska.

Usankcjonowany i opatrzony metką „Made in Pentagon” pomysł „zmiękczenia wojny” pozwolę sobie porównać dość obrazowo do następującej sytuacji – zacznę w konwencji dowcipu:

Przychodzi baba do lekarza, a ten ją pyta „Jaki jest pani ulubiony kolor?”

„Niebieski”, odpowiada baba po chwili namysłu.

„A, to super, bo widzi pani, ma pani raka, to my możemy zrobić tak, żeby komórki rakowe miały pani ulubiony kolor” [to nie jest śmieszne].

Czy nie byłoby sensownej WYCIĄĆ komórki rakowe?

A jeszcze lepiej – stosować profilaktykę? Często robić badania, żeby wykryć zagrożenie w jak najwcześniejszym stadium?

Pointa: baba umiera, ale ze świadomością, że na raka w swoim ulubionym kolorze.

 

Wysyłanie antropologów na wojnę to próba pokolorowania komórek rakowych wedle standardów estetycznych tubylców. Wojsko nabrudziło (w tym krwią), antropolog pojedzie i posprząta?... cóż, w tej grupie nie będzie mnie. Ja poproszę do tej grupy, którą wojsko wyśle, ZANIM wkroczy gdzieś robić bałagan pod pretekstem wprowadzania swojego porządku.

A do Afganistanu, Iraku – niech jadą ci, którzy nie mają oporów przed noszeniem uniformu z napisem „Serwis sprzątający” – znajdą się tacy, na pewno, niestety. Ja jestem moralnie przewrażliwiona, i ja się jednak wybiorę – jako antropolog – z grupą pacyfistów, z organizacją humanitarną; proszę zauważyć, że Pentagon nie chce doprowadzić do zakończenia wojny, lecz do jej „zmiękczenia”. 

Reasumując – doceniam to, że wojsko dostrzegło antropologię. Jak mówią, tonący brzytwy się chwyta.

 

Tym niemniej pozostaję na stanowisku – personalnie i naukowo – że rolą antropologa NIE jest doradzić Adolfowi, żeby Żydów nie palił, lecz głodził i rozrzucał po polach.

 

 

 

(3)

 

Zapraszam do dyskusji.

Noemi Modnicka

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin