Grabierze polskiej nadziei 3.rtf

(75 KB) Pobierz

cz. 3

 

Grabierze polskiej nadziei

 

autor: Henryk Pajak

 

DRUGIE DNO PIERESTROJKI

Dokopywaniem się do prawdziwych przyczyn i celów sowieckiej pierestrojki zajmuje się niewielu analityków, a wszyscy są porażeni wirusem politycznej poprawności. Skutek jest taki, że jeżeli nawet trafnie niektórzy z nich rozpoznawali oszukańczą taktykę i retorykę pierestrojki, to jednak zatrzymują się w połowie drogi. Uważają, albo udają że tak uważają, iż „długi marsz" sowieckiego komunizmu do „wspólnego domu europejskiego" (slogany zarówno Breżniewa, Szewardnadze i głównie Gorbaczowa) był jedynie Fatalną fikcją1, kamuflażem, genialną mimikrą, oszustwem, a najdokładniej to koniem trojańskim, w którym niereformowalny bolszewizm chciał wcisnąć się do owego „wspólnego domu europejskiego". Albo jeszcze inaczej - przenieść Sowłagier na Zachód. Połowiczność tych „analiz" tkwi w pomijaniu roli prawdziwych sprawców i organizatorów tej pierestrojki - Żydów sowieckich i zachodnioeuropejskich, zwłaszcza amerykańskich.

W tę samą mieliznę dał się wciągnąć analityk owej pierestrojki Dariusz Rohnka w książce (zob. przypis) wydanej w Poznaniu w 2000 roku niemal konspiracyjnie, własnym sumptem, w szacie graficznej typowej dla literatury drugiego obiegu z lat 80. I taki właśnie drugoobiegowy był los tej książki - konia z rzędem temu, kto ją zdybie nawet w bibliotekach wojewódzkich!

Powód zesłania tej książki do łagru niepoprawności politycznej jest prosty - Rohnka wykazuje, że gorbaczowizm wprawdzie doskonale przebrał się w szatki i piórka żalu i ekspiacji za zbrodnie bolszewizmu traktowane jako czas błędów i wypaczeń, wyraził szczery żal i chęć pokuty, ale w konfesjonał rozgrzeszająco już z daleka pukał sowieciarzom szeroko pojęty „zachód", na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Bo tenże zachód, słusznym zdaniem Rohnki, to zakamuflowany endemiczny socjalizm, komunizm, trockizm z jego nieśmiertelną ideą walki permanentnej o światowe, nie tylko europejskie zwycięstwo komunizmu, przybranego teraz w owe szatki demokracji, socjaldemokracji, pokojowego współistnienia, odprężenia, walki o pokój.


1. Dariusz Rohnka: Fatalna fikcja. Nowe oblicze bolszewizmu - stary wzór. Poznań 2000.

Uznanie „demokratycznego" Zachodu za komunizm w nowej wersji, za nowy totalitaryzm, to grzech główny Dariusza Rohnki wobec politycznej poprawności, ale i jego poraziła poprawność polityczna: nigdzie nie znajdziemy w jego studium nawet nieśmiałej sugestii, że po obydwu stronach tej gigantycznej, światowej pseudobarykady stali ludzie tej samej nacji - Żydzi. To przecież oni w Związku Sowieckim montowali „pierestrojki" w czasach, kiedy się nikomu jeszcze o tym nie zaśniło, a w tym zbożnym dziele wspierali ich pobratymcy usytuowani we wszystkich decyzyjnych strukturach władzy na zachodzie: w rządach, organizacjach „pozarządowych" potężniejących korporacjach przemysłowych i światowych żydowskich finansach. Rohnka streszczając program gorbaczowizmu, cytując jego stałe mantry propagandowe, jak m.in. „walkę z rasizmem, ksenofobią", nigdy nie wymieni słowa „antysemityzm". A to przecież klucz do tych, którzy pchali Związek Sowiecki do wspólnego łagru europejskiego.

Jednym z niesamowitych trików sowieckich harcowników pierestrojki jeszcze przed Gorbaczowem, było organizowanie przez KGB i bezpieki państw obozu socjalistycznego tzw „opozycji", kreowanie „dysydentów", całych nielegalnych organizacji politycznych, etc. Cel tych prowokacji był podwójny:

— uprzedzić powstawanie prawdziwych narodowych organizacji opozycyjnych i odpowiednio ukierunkować ich programy;

— stworzyć przez to pozory, że system sowiecki jest już słabowity, bo nie potrafi poradzić sobie w swój wypróbowany sposób z takimi „dysydentami" i związkami dysydentów.


Poletkiem doświadczalnym, a wkrótce wzorcowym, był „dysydentyzm" w Polsce. Drogą takiej właśnie prowokacji zrodził się m.in. żydowski KOR.

Setki postkoszernych „opozycjonistów" wywodziły się z twardego jądra stalinizmu, beriowszczyzny w Związku Sowieckim i bermanowszczyzny w Polsce: synale prominentów komunistycznych. Oni nie ginęli w podejrzanych okolicznościach, jak setki naiwnych gojów. Oni pisali prace magisterskie w „więzieniach" (jak Michnik), oni spotykali się potajemnie z Bezpieką jak Kuroń. (podkr. i kolor red. polonica.net)

I oni wreszcie, co jest ostatecznym dowodem na tę mimikrę „opozycji demokratycznej" - stawali się potem władcami zdemokratyzowanych demoludów, czego znów znakomitym, niedoścignionym przykładem stała się Polska „posierpniowa". I znów dziwnym trafem, głównymi rozgrywającymi stali się odtąd funkcjonariusze niedawnego aparatu terroru, którzy mając szafy spuchniętego od dowodów agenturalności świecznikowych „opozycjonistów", bezwzględnie nimi sterowali, a sami przeskakiwali na lukratywne stanowiska i pozycje właścicielskie w najcenniejszych perełkach majątku narodowego, zamienianego właśnie w masę upadłościową przez „opozycję" z KOR i okolic.



Te ponure prawidłowości postaramy się udokumentować w szeregu odrębnych rozdziałów tej pracy.

Publicysta Stanisław Michalkiewicz w artykule Pocałunek Almanzora,1 relacjonuje swoją rozmowę ze znanym publicystą politycznym Gwidonem Sormanem na temat „opozycji" w krajach demoludów, heroicznie bijących się o wolność i demokrację w tychże demoludach. Sorman opowiadał, że ilekroć prezydent Mitterand (jeden z czołowych masonów europejskich, kryptokomunista pod przykrywką socjalisty), odwiedzał kraje socjalistyczne, to zawsze życzył sobie spożyć śniadanie z jakimś miejscowym dysydentem. W Bułgarii powstał kłopot:

- Kiedy miał odwiedzić Bułgarię, ambasada francuska w Sofii gorączkowo poszukiwała jakiegoś dysydenta, ale bezskutecznie. W desperacji ambasador zwrócił się do tamtejszego MSW, które od-powiedziało, że żadnych dysydentów w Bułgarii nie ma. Aliści po paru godzinach zadzwonił telefon z MSW, że dysydent jest. Dostarczono go więc na śniadanie. Potem, już po „aksamitnej rewolucji" w Bułgarii, ten „dysydent śniadaniowy", właśnie jako sławny dysydent, został wysokim dygnitarzem państwowym.

Wypisz-wymaluj jak w Polsce. Z tą jednak różnicą, że u nas mieliśmy wprost zatrzęsienie takich „dysydentów". Nic to dziwnego, wszak pierestrojka pokojowa w demoludach miała się zacząć w Polsce. W 1956 roku na pierestrojki, na „transformacje ustrojowe" i zwijanie Sowłagru było jeszcze dalece za wcześnie, a jednak zafundowano nam preludium, coś w rodzaju „rozpoznania bojem", czyli krwawe wydarzenia czerwcowo-październikowe. Sprowokowała je Służba Bezpieczeństwa, a niepodważalnym dowodem na to były liczne „piegi" od kul na budynku SB, atakowanym i spalonym przez tłum. Skąd „tłum" miał broń?

Gdyby prezydent Mitterand zażyczył sobie podczas wizyty w ZSRR spożyć śniadanie z udziałem jakiegoś wybitnego sowieckiego „dysydenta", zapewne zasiadłby z nim Andrzej Sacharow. To wręcz pokazowy, reprezentacyjny „dysydent". Sumienie demokracji. Męczennik za demokratyzację Sowłagru, a jednocześnie wielki zwolennik tzw. ustrojowej konwergencji, o której za chwilę. Jego rola jako świecznikowego „dysydenta" została wpisana przez KGB w długofalowe cele sowieckiej strategii, w tenże „długi marsz"1.


1. „Najwyższy Czas" nr 7, 17 II 2001. Almanzor: ar.: al.-Manzur - „Zwycięski", przydomek wielu muzułmańskich władców i wodzów, zwłaszcza drugiego kalifa Abbasydów - Abu abdallah al. Mansur (754-75) i hadżiba (naczelnika dworu) kalifatu Kordoby, wroga chrześcijan. Imię Almanzora utrwalił A. Mickiewicz w balladzie „Alpuhara" z poematu Konrad Wallenrod (1828). Zob.: W. Kopaliński Słownik mitów i tradycji kultury, 1987, s. 33.



 

W całej „dysydenckiej" publicystyce Sacharowa, współtwórcy bomby wodorowej, nie znajdziemy niczego, co by mogło wtedy szkodzić Sowietom. Jako popularyzator tzw. „teorii konwergencji", która przyniosła mu sławę może większą niż bomba wodorowa, mógł zaszokować każdego wnikliwego czytelnika zasadami owej konwergencji. Zaskoczenie wynikało z dychotomii pomiędzy jego oficjalnym statusem „dysydenta pod nadzorem", a tym co pisał:

- Narastająca w krajach socjalistycznych walka ideowa między siłami stalinizmu i maoizmu z jednaj strony i realistycznie zorientowanej siłami komunistycznej lewicy leninowskiej i „lewych zachodniowców", doprowadzi do zasadniczego rozgraniczenia ideowego w skali międzynarodowej, państwowej i wewnętrzno-partyjnej...

Zatrzymajmy się przy tej sekwencji wywodów Sacharowa. Okazuje się, że Sacharow nie widział „w krajach socjalistycznych", po naszemu demoludach, „narastającej walki" o wyzwolenie spod okupacji sowieckiej, tylko walkę ideową pomiędzy stalinistami a leninowską „konstruktywną lewicą" i „lewymi zachodniowcami". Polecam pamięci Czytelnika tę frazę Sacharowa, gdy polskojęzyczna „lewica leninowska", a ściślej trockistowska pod wodzą J. Kuronia, Michnika i pozostałych z KOR, będzie starała się ucywilizować polski komunizm, nadawać mu „ludzką twarz"; przebudowywać a nie niszczyć.

Starsi pamiętają to słynne Kuronia:

- Nie palcie Komitetów! Zakładajcie własne!

Kuroń wiedział, że płynie na licencjonowanej przez Bezpiekę fali przemian, teorii konwergencji znanej wtedy tylko takim jak on, Michnik i Geremek, którzy na tajnych konwentyklach w ścisłym gronie Schaffów Kołakowskich, Żółkiewskich, a potem podczas szkoleń na zachodzie, dokąd wyjeżdżali bez najmniejszych przeszkód, poznawali tajniki zbliżającej się walki nie o zniszczenie komunizmu i Sowłagru światowego proletariatu, tylko o jego pokojową przebudowę, pierestrojkę. Kuroń i jego paka w łonie pierwszej Solidarności lali oliwę na wzburzone fale polskiej nadziei na wolność, a wspierał ich w tej robocie posłuszny „zdalnie sterowany" ciemniak Lech Wałęsa. Pacyfikowali strajki, wolne związki zawodowe, usuwali po kolei radykalnych patriotycznych gojów ze struktur gdańskiej Solidarności; siali pomówienia i oszczerstwa na nich; niszczyli związkową drukarnię - krwiobieg każdej rewolty sięgający dalej i głębiej niż zakładowy radiowęzeł. Wykażemy to w następnych rozdziałach. Nawet dziś, 25 lat później, dotyka się tylko powierzchni tej roli „kuroniady".


1. O tej roli Sacharowa pisze Anatolij Golicyn w książce New Lies for Old.

Nazywa się ją „trockistowską", czyli optującą za permanentną rewolucją Bronszteina-Trockiego. Można by to od biedy uznać za prawdę, gdyby ze słowa rewolucja usunąć przedrostek re, aby zostało ewolucja! Pierestrojka, a w jej trakcie - konwergencja.

Sacharow:

- Proces ten doprowadzi zarówno w Związku Sowieckim, jak i w innych krajach socjalistycznych, do systemu wielopartyjnego i ostrej walki ideologicznej, do polemik, a w następstwie do ideowego zwycięstwa realistów, do utrwalenia orientacji na pokojowe współistnienie...1

Sacharow nawołuje więc do powstania systemu wielopartyjnego, a to przecież stanowi podstawę każdej pseudodemokracji zachodniej, bo wielopartyjność to warunek mącenia w partiach i między partiami na korzyść niewidzialnych sterników, co także wykażemy dalej na przykładzie losów tzw. partii prawicowych po 1990 roku w Polsce. O jakich to „realistach" mówi Sacharow, których zwycięstwo w przyszłości jest jego zdaniem nieuchronne? Są nimi wszyscy „realiści", przekonani, że tak dalej być nie może, a ZSRR musi się zdemokratyzować na wzór zachodni.

W następnym akapicie Sacharow nie pozostawia już żadnych złudzeń: Stany Zjednoczone muszą się stać państwem komunistycznym, a to samo przecież głosił towarzysz Lenin, prawiąc o nieuchronności nastania zrazu „Stanów Zjednoczonych Europy", a następnie „Stanów Zjednoczonych Świata". Tę mantrę będzie powtarzał do znudzenia Gorbaczow już w roli byłego genseka, masona - globalisty.

Sacharow:

- Natarczywe postulaty życiowe społecznego postępu i pokojowego współistnienia, nacisk wewnętrznych sił postępowych (klasy robotniczej i inteligencji) i przykład krajów socjalistycznych doprowadzi w Stanach Zjednoczonych i innych krajach kapitalistycznych do zwycięstwa lewicowego, reformistycznego skrzydła burżuazji, która w swej działalności przejmie program zbieżności z socjalizmem, to znaczy pójdzie na reformy społeczne, pokojowe współistnienie i współpracę z socjalizmem w skali ogólnoświatowej oraz na wprowadzenie zmian strukturalnych do zasady własności prywatnej. Częścią tego programu będzie poważne zwiększenie roli inteligencji i walka z siłami rasizmu i militaryzmu...

Jakiego rasizmu? Jaki ma związek „walka z siłami rasizmu" z walką o zmiany strukturalne, z walką z militaryzmem? Komu, jakiej to „rasie" zagraża rasizm tak radykalnie, że Sacharow w swym memoriale musi go napiętnować z takim zdecydowaniem? Czy aby nie chodzi tu tylko i wyłącznie o rasizm „antysemicki", bo przecież i on sam jest stuprocentowym rosyjskojęzycznym Żydem. Sacharow nie mógł sobie otwarcie pozwolić na użycie słowa „antysemityzm".


1. Andrej Sacharow: Rozmyślania... Zob.: D. Rohnka, passim.

To by rażąco osłabiło uniwersalizm jego wołania o walkę z „rasizmem", uczyniło ją partykularną prywatą na rzecz nowej rasy panów.

Wreszcie pada słowo „konwergencja":

- Konwergencja socjalistyczna doprowadzi do wygładzenia różnic strukturalno-społecznych, do rozpowszechnienia się wolności intelektualnej, rozwoju nauki i sił wytwórczych, powstanie rząd światowy, osłabną narodowe przeciwieństwa...

Tu Sacharow wykłada karty na stół i kawę na ławę: celem jest „powstanie rządu światowego" i „osłabienie narodowych przeciwieństw" - czytaj: zniszczenie państw narodowych, rzekomo odwiecznego zarzewia wojen.

Na początek uściślijmy treść słowa „konwergencja". Pochodzi ono od średniowieczno-łacińskiego słowa convergo - skłaniam się ku czemuś: zbieżność, tworzenie zbieżności. W odniesieniu do konwergencji komunizmu i kapitalizmu oznacza to wzajemne zbliżenie postaw, idei, systemów ekonomicznych, struktur własnościowych. Nie tylko zbliżenie: wzajemne przenikanie, wymiana polityczno-gospodarczo-ideowych pryncypiów komunizmu i kapitalizmu. Dzięki temu powstanie nowa jakość; pośrednia, inna od obydwu w praktyce ustrojowej i gospodarczej „trzecia droga". Ani komunistyczna ani kapitalistyczna, taki sobie klon z probówki, twór in vitro.

Okazuje się, że idei konwergencji komunizmu i kapitalizmu nie wymyślił ani Sacharow, ani Gorbaczow, ani tym bardziej enkawudziści Andropow i Szewardnadze. Istniała ona od dawna, szczególnie modna w okresie „rewolucji 68", a kiedy pokolenie tej rewolucji symbolizowanej przez Clintona, francuskiego Żyda Cohn-Bendita, u nas przez polskojęzycznych Kuroniów i Michników doszło do władzy, konwergencja stała się ciałem, przerażającą rzeczywistością zwłaszcza współczesnej Europy, a szczególnie w skutkach dramatyczną w Polsce.

Faktycznym ojcem idei konwergencji był pozornie zapomniany Antonio Gramsci (1891-1937), włoski komunista, filozof, politolog, wraz z Palmiro Togliattim1 współtwórca i pierwszy przywódca Włoskiej Partii Komunistycznej. W 1929 roku aresztowany przez rząd Mussoliniego i skazany na 20 lat więzienia, resztę życia spędził w celi. Tam pisał, ale presja odosobnienia, warunki więziennie nie pozwalały mu stworzyć zwartego systemu nowego marksizmu, ale wystarczająco jasno skodyfikował nieuchronną jego zdaniem konieczność konwergencji komunizmu i kapitalizmu i w wyniku tego - przeobrażenie kapitalizmu w zmodyfikowany komunizm.


1. Palmiro Togliatti (1893-1964): od 1927 r. sekr. gen. WPK, od 1925 członek Kom. Wykonawczego Kominternu, w latach 1926-44 na emigracji we Francji i ZSRR, dzięki czemu uniknął losu Gramsciego. Zwolennik parlamentarnych metod przechodzenia do socjalizmu, co u jego przyjaciela Gramsciego zaowocowało teorią konwergencji. Gramsci i Togliatti mieli korzenie żydowskie.

Ujmując najkrócej, Gramsci jest prekursorem współczesnego globalizmu na bazie pogodzonych, skonwertowanych, sklonowanych „genetycznie" (programowo) dwóch pozornych przeciwieństw - komunizmu i kapitalizmu.

Idee Gramsciego zwyciężają zza jego grobu. Dzisiejszy świat to nic innego jak „uszlachetniony", skonwertowany komunizm i kapitalizm - docelowa realizacja marzeń Gramsciego: światowy rząd, globalizacja w każdej dziedzinie, unifikacja i terror politycznej poprawności przestrzeganej niejako dobrowolnie, bez prymitywnych łagrów, więzień, egzekucji i fizycznych form terroru.

To przecież obecna Unia Europejska. To obecna Polska, ale to wszystko stanowi zaledwie namiastkę tego, co czeka nasze wnuki.

W 1920 roku Gramsci współorganizował tzw. turyńskie rady fabryczne, które w przyszłości miały stać się organami władzy proletariatu. Nastąpiły represje, a po dojściu do władzy Mussoliniego, Gramsci salwował się rejteradą do Moskwy. Tam, Gramsci zrażony żydobolszewskim terrorem, postawił na głowie cały teoretyczny marksizm-leninizm. Uznał, że to nie byt - jak w marksizmie - kształtuje świadomość, tylko odwrotnie - to świadomość determinuje byt. Stąd jego taktyczny wniosek, że rewolucja nie może się ograniczyć do obalenia rządów i tępego terroru. Musi odnieść zwycięstwo przede wszystkim w sferze świadomości, wartości; złamać kulturową, intelektualną dominację klasy rządzącej. Powinien więc być prowadzony długofalowy „Długi marsz", wojna pozycyjna. Wojna o umysły i postawy1.

Do takich wniosków skłoniła Gramsciego obserwacja roli chrześcijaństwa, w nim zwłaszcza Kościoła katolickiego we Włoszech. W tym katolickim państwie społeczeństwo miało od dziewiętnastu wieków wszczepione katolickie antyciała odrzucające wszystko, co nie mieściło się w Dekalogu, w odwiecznych kanonach wartości. Komunistów, którzy by zdołali obalić siłą władzę państwa katolickiego, czekała izolacja, masowy, w tym nawet zbrojny opór, a złamany, mógłby przejść w bierne formy oporu, w „emigrację wewnętrzną" - dokładnie taką, jak to miało miejsce w katolickiej Polsce w latach 1944-1990, co Gramsci mógł obserwować już tylko z czeluści piekieł, gdzie jego dusza wylądowała niechybnie jako śmiertelny wróg chrześcijaństwa.


1. A. Gramsci: Pisma wybrane, W-wa 1961. Charakterystyczne, że to właśnie u progu lat 60. zostały w Polsce wydane jego Pisma. To wtedy w Związku Sowieckim potajemnie kiełkowały praktyczne działania na rzecz „konwergencji". Zapewne najbardziej uważni czytelnicy jego „ teorii" nie zdawali sobie wtedy sprawy z tego, że przyjdzie im oraz ich dzieciom żyć w warunkach praktycznego zwycięstwa „konwergencji".

Pisał:

- Cóż może przeciwstawić klasa nowatorska temu gigantycznemu kompleksowi szańców i fortyfikacji klasy panującej? Musi mu przeciwstawić ducha rozłamu, czyli stopniowego zdobywania własnej świadomości historycznej, ducha rozłamu... wszystko to wymaga stopniowej pracy ideologicznej, a pierwszym jej warunkiem jest dokładna znajomość terenu badań (światopoglądu chrześcijańskiego - H.P.) i w ogóle wszelkie dawne (dawno powstałe, ale wciąż istniejące - H.P.) koncepcje świata (...), niezmordowanie powtarzać własne argumenty (...), powtarzanie jest bowiem środkiem dydaktycznym, działającym najskuteczniej na umysłowość ludu (...). Nasza doktryna nie jest doktryną zbuntowanych niewolników, jest to doktryna władców, którzy w codziennym trudzie przygotowują broń, by zapanować nad światem.

Zapanować nad światem - toć to przecież duch trockizmu-leninizmu, wiecznie żywy, tylko modernizowany na bolesnych przykładach bezowocności terroru żydobolszewickiego. No i ten duch rozłamu! Oszczędzimy Czytelnikowi cytowania licznych fragmentów osławionych Protokołów Mędrców Syjonu, powstałych przed narodzinami Gramsciego - mamy tam apologetykę owego ducha rozłamu we wszystkich dziedzinach życia gojów, a już szczególnie w sferze ducha i w jego bastionie - katolicyzmie.

Tak oto otrzymujemy pouczającą lekcję totalnej destrukcji w cywilizacji chrześcijańskiej, wtedy jeszcze tylko zachodniej. Klatki tego filmu odwijają się nam wstecznie, cofamy się w czasie, ale idea jest ta sama i tożsama.

Zacznijmy od współczesności:

— dzisiejszy globalizm, bezkrwawy eurołagier, wojna z chrześcijaństwem na wszystkich frontach w już post-chrześcijańskiej Europie zachodniej;

— w latach 60. rodzi się idea „zwijania" Sowłagru jako nieudacznika w opanowywaniu świata przez jedynie słuszną doktrynę - to już Stalin ją zdradził, porzucając ideę wojny permanentnej o władzę nad światem. Otorbił ZSRR żelazną kurtyną i stamtąd siał destrukcję, która nie mogła odnieść sukcesu, bowiem na przeszkodzie stały chrześcijańskie kanony milionów Europejczyków i nie tylko;

— następna klatka filmu - Lenin i Trocki. Postawili na prymitywny krwawy terror, zresztą do tego poniekąd zmuszeni, bowiem masa bezwładności carskiego prawosławnego narodu była zbyt wielka, a czas zbyt naglił, aby bawić się w jakiś „długi marsz do mózgów": preferowali strzały w tył głowy;

— szerzej widział zadania komunizmu Trocki, stawiał na rewolucję nie skokową tylko permanentną, o skali terroru przewyższającej wszystko co dotąd widziała i przeżyła ludzkość. Ale mózgi gojów - jeszcze nie roztrzaskane strzałami w tył głowy - a było ich ponad sto milionów w samej Rosji - funkcjonowały według starych wartości, według starego rosyjskiego ducha.

Oleg Płatonow w książce Pod władzą Bestii1 pisał:

- Rosja rozpadła się na większość narodu, głównie włościan, nosicieli tysiącletniej tradycji rosyjskiej cywilizacji. Druga część to ogłupione hasłami pacyfistycznymi i socjalnymi 5-10 proc. ludności, składające się z przeciwników rosyjskiego duchowego i religijnego dziedzictwa i agresywnych mniejszości, głównie Żydów.


Rozpad dokonał się według schematu, który w XIX wieku przepowiedział Fiodor Dostojewski w Biesach. Symbolizował to Wierchowienski - przestępców, sadystów i morderców uosobionych w postaci Fiedki Katorżnego.

Dalej Płatonow przypomina jednym a informuje innych, że zwycięska żydowska szumowina skoncentrowała się na rozbijaniu tradycyjnych struktur państwa uosobionych w Cerkwi prawosławnej, co na tamtym etapie dokładnie wpisywało się w późniejsze postulaty Gramsciego: struktury państwa należy rozbić nie tracąc czasu, ale potem czeka ich „długi marsz" do umysłów. Leninowcy-trockiści wybrali krótszą drogę - nagany i strzały w tył głowy. To błąd i droga donikąd według Gramsciego.

Płatonow:

- Władzę w Rosji przechwyciła grupa masońskich spiskowców, przyjąwszy nazwę „Wremiennogo prawitielstwa" - Rządu Tymczasowego2. Na zjeździe (marzec 1917 - przyp. H.P.) postulowano oficjalne ujawnienie masońskiej władzy nad Rosją i wejście we współpracę z lożami innych państw. Sprzeciwili się temu ujawnieniu starzy rosyjscy masoni, żądając pełnego utajnienia obecności masonów we władzach. Wszyscy członkowie Rządu Tymczasowego, poza Kartasewem i Wierchowskim, byli wolnomularzami...


A był to zaledwie wstęp, przedsionek piekła, pucz masoński, który wkrótce ustąpił leninowskim rzeźnikom na masową ludobójczą skalę.

Tego Gremsci nie mógł akceptować. Nie z humanitaryzmu, tylko bezsensu takiej taktyki. Zadanie miał zresztą ułatwione. Pisał z dystansu kilkunastu lat praktyki żydobolszewickiej i w dalekiej Italii, tym gigantycznym muzeum humanizmu, sztuki, starożytności. I religii katolickiej.


1. Pod włastiu zwieria. Z cyklu Spisek przeciwko Rosji. Moskwa. Ałgoritm 2005.

2. Rządu żydo-masona Aleksandra Kiereńskiego (1881-1970).

Od wczesnych lat 60. dzieła Gramsciego, jego koncepcje konwergencji nagle ożyły. Stały się bardzo popularne, bo jego idea konwergencji komunizmu i kapitalizmu zaczęła „długi marsz" ze wschodu na zachód i z zachodu na wschód. Gramsci „odkrył" bowiem prawidłowość socjologiczną banalnie oczywistą - ogromną, rozstrzygającą rolę instytucji i instancji pozarządowych, takich jak religijne, społeczne, kulturowe. Twierdził, że warunkiem trwałego zwycięstwa komunizmu jest zapanowanie w tych właśnie obszarach, w płaszczyźnie ducha, postaw, przekonań, poglądów. W tym celu jest niezbędny wspomniany „długi marsz" przez instytucje. Jakimi szlakami? Którędy? Odpowiadał - właśnie poprzez instytucje kreujące postawy i poglądy - przez media, których tak jeszcze nikt nie nazywał; przez uniwersytety, centra władzy i kultury.

A wszystko po to, aby zniszczyć, poddać erozji tradycyjne fundamenty stabilności narodowej i kulturowej, głównie właśnie religię katolicką i w ogóle chrześcijańską, a w nich tradycyjną moralność, rodzinę, harmonię międzypokoleniową.

Rozejrzyjmy się dokładniej po obecnej rzeczywistości. Czyż gramscizm nie święci pełni swego zwycięstwa? Rzeczywistość przełomu wieków czyni z Gramsciego najskuteczniejszego komunistę XX wieku: religia, zwłaszcza katolicka dogorywa w kruchtach opustoszałych kościołów i dus...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin